W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Outsiderzy (gay)

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Outsiderzy (gay)

    1.
    – Chromolić, nigdzie nie jadę! – odpyskowałem mojej matce i szybko zniknąłem w pokoju, uprzednio głośno zamykając drzwi. Wstęp wzbroniony i szlus. Wróciłem do rozgrzebanej grafiki, choć zupełnie nie mogłem się skupić i zamiast ją poprawiać, dokonywałem jakichś bezsensownych zmian. Grafika była na konkurs, czasu było coraz mniej a roboty sporo, co najmniej na kilka wieczorów. Kolorowe linie na ekranie coraz bardziej rozmazywały mi się w oczach, w mózgu wciąż bębniły echa niedawnej sprzeczki. Moja mamusia wymyśliła sobie, że pośle mnie na obóz. Tak, mnie, starego, siedemnastoletniego konia. I to takiego, który nigdy nie był z dala od domu, rodziców, czy też matki, kiedy starsi się rozeszli, a ojciec poznał jakąś nową dupę i czmychnął do Hiszpanii. Zresztą co mnie tam... Widząc, co robię, wstałem od komputera, wziąłem wiaderko ze śmieciami i tak cicho, jak tylko się dało, wyszedłem z domu. Matka siedziała w swoim pokoju i chyba mnie nie słyszała. Albo nie chciała ciągnąć dalej tej burdy.

    Każdy ma swojego mola, co go gryzie. Takoż i ja. Mol czy mól, prawdę nie wiem, jak się mówi, był poważny i przysparzał mi masę zmartwień. Jak już wspomniałem, mam siedemnaście lat, przy okazji przedstawię się do końca, nazywam się Ulryk Szmidt. Brzmi po niemiecku, prawda? To też jeden z licznych moli, ale nie aż tak poważny. Imię jak imię, można się przyzwyczaić, wszyscy mówią na mnie Uli. Albo Meserszmit, co też mi specjalnie nie przeszkadza. Są rzeczy o wiele gorsze. Właśnie to siedemnaście lat. Wyobraźcie sobie, że ktoś ma siedemnaście lat, a wygląda jak trzynastolatek. Nieco powyżej metra pięćdziesięciu wzrostu, chudy jak szczapa i zero, dokładnie zero oznak dojrzewania. Głos jak u panienki. Czasem muszę zadzwonić do jakiegoś urzędu i wszyscy się do mnie zwracają "pani". Jakiś dżender sobie ze mnie zrobili. A przecież wszystko do pewnego momentu było normalne: nie bylem ani wysoki ani niski, zupełnie nie wyróżniałem. Przyszło gimnazjum i się zaczęło. Wszyscy wystrzelili a ja nie. Na początku się tym nie przejmowałem, ale im dalej, tym było coraz gorzej. Większość kolegów miała już dziewczyny, co niektórzy nawet już mieli za sobą pierwszy raz, a mnie to zupełnie nie obchodziło. Nie czułem podniecenia na widok żadnej dziewczyny, czy nawet chłopaka, tyle się w końcu teraz o tym mówi. Traktowałem wszystkich równą miarą, było mi obojętne, czy gadam z dziewczyną czy chłopakiem. Gadałem zresztą coraz rzadziej, bo zwyczajnie się wstydziłem. A zadawać się z młodszymi nie miałem zamiaru, ja tylko fizycznie byłem dzieciakiem, pod każdym innym względem nie ustępowałem rówieśnikom, a i w pewnych rzeczach nawet ich przewyższałem, zwłaszcza w w sztukach plastycznych. Rysunek, grafika komputerowa czy malowanie było moją pasją. Także architektura. No i oczywiście szwendanie się po muzeach i galeriach. Co prawda Szczecin nie jest zbyt dobrym miejscem dla muzeów, ale to i owo da się tu obejrzeć. A w weekend brałem szkicownik i jechałem na Pogodno rysować stare niemieckie wille.

    To wszystko, znaczy się ten cały niedorozwój, zauważyła w końcu matka. No i zaczęło się jeżdżenie po lekarzach, konsultowanie, jak to koledzy lubią mówić c***e muje dzikie węże. Obejrzeli mnie, obmacali, pobrali morze krwi i wmuszali jakieś pigułki, po których chciało mi się głównie wymiotować. Po którejś takiej wizycie zbuntowałem się i zapowiedziałem, że nigdzie więcej nie pojadę. To jest nawet nie męczące a żenujące, czujesz się jak jakaś małpa w zoo, każdy cię dotyka, maca, bada, mierzy... Wszędzie mi zajrzeli, nawet między pośladki. To chyba właśnie po tamtej wizycie zrobiłem tę awanturę. Ileż można? Matka chyba też widziała, że to wszystko raczej mi nie służy i po prostu dała spokój. W przeciwieństwie do moich kolegów szkolnych, o ile w gimnazjum jakoś wszyscy się do mnie przyzwyczaili, w liceum nie było już tak ulgowo i sporo musiałem się nasłuchać. Ale i na to znalazła się rada, prosta, ale stosowana z żelazną konsekwencją, najlepsza: nie reagować. Pogadali, pogadali i przestali, bo nie widzieli reakcji. Nie wiedzieli, jak to wszystko mnie boli. Nie wiedzieli, że już zbierałem tabletki, aby z tym wszystkim skończyć. Jednak wzięcie tabletek oznaczałoby słabość i porażkę, a za takiego nie chciałem uchodzić. Żyłem nie z ludźmi a obok nich, niespytany potrafiłem się nawet tydzień nie odzywać. Kolejne epitety typu "panienka" puszczałem mimo uszu.

    Ani się spostrzegłem, jak doszedłem prawie do dworca głównego, z kubełkiem na śmieci. Miejsca mojej egzekucji. Już z daleka widziałem rzęsiście oświetlony budynek. Zwykle mi się podobał, mimo że akurat szczeciński dworzec jest bardzo przeciętny i prawdę mówiąc nie ma czym się chwalić. Jak zresztą całym miastem... Choć nie znając innego, lubiłem je bardzo. Ale w tej chwili nie myślałem o tym, dalej przegryzałem fragmenty awantury. "Musisz w końcu bywać wśród ludzi, wyrośniesz na dzikusa!" – darła się matka. Austriackie gadanie. Grafika komputerowego przyjmą z pocałowaniem ręki, już teraz nieźle zarabiałem na projektach, o które wcale nie było trudno. Więc niech mi matula nie chrzani, będę pracował z domu i zarabiał niezgorszą forsę. A ludzie? Zawsze można z nimi pogadać przez skype.

    Wyjazd do Sokolca był prawdziwą mordęgą. zwłaszcza dla kogoś, kto pociągiem jechał najdalej do Świnoujścia. Do Wrocławia jechałem w przedziale. No i oczywiście jakiś facet usiłował mnie zagadać. Normalnie schowałbym się za laptopa czy tablet, tyle, że tym razem nie miałem ich przy sobie. Oprócz komórki żadnych urządzeń elektronicznych! – zastrzegł organizator. Podobno strasznie kradli, a podobno i tak zajęć będzie tyle, że nie będziemy się nudzić, poza tym miały być komputery do skorzystania na miejscu. Wyjąłem więc książkę i zacząłem czytać, wiedząc, że cały czas jestem obserwowany. ***** jakiś czy co? Nie żebym miał coś przeciw pedałom, ale ten gość był naprawdę irytujący. No i nie miał obrączki. Gdyby nie miejscówka, przesiadłbym się do innego wagonu. Na szczęście wysiadł w Zielonej Górze i miałem spokój. We Wrocławiu była zbiórka, niedaleko dworca głównego. Przyjechałem w sam raz, z odnalezieniem miejsca nie miałem większego problemu. Nawet słynnego wrocławskiego dworca nie widziałem, bo musiałem wyjść tyłem. Gdy doszedłem na miejsce powoli zaczynali się zbierać ludzie, najczęściej podwożeni przez rodziców. Wiek od piętnastu do osiemnastu lat, obu płci, choć z przewagą chłopaków. W porównaniu ze mną wszyscy byli wyrośnięci, niektórzy prawie dorośli. Znów będę najmniejszy... Przez moment nawet przyszło mi do głowy dać nogę i wrócić do Szczecina. Matki nie będzie, klucz mam, pieniędzy wystarczy. No ale aż taki odważny nie byłem.

    Wkrótce pojawili się organizatorzy, sprawdzili listę i zapakowali nas do autobusu. Choć reszta towarzystwa się raczej nie znała, szybko zaczęli przełamywać lody.
    – Mogę koło ciebie usiąść? – zapytał jakiś chłopak.
    – Tak.
    – Skąd jesteś? – ewidentnie usiłował mnie wciągnąć w rozmowę.
    – Szczecin.
    Moje odpowiedzi były jednowyrazowe, ewidentnie chciałem mu dać do zrozumienia, że nie chcę z nim gadać i odwróciłem się w stronę okna. Nawet nie zwróciłem na niego uwagi, nie wiem jak wyglądał, po co mi to? Wkrótce autokar ruszył, a ja po prostu zasnąłem. Obudził mnie dopiero rwetes; wszyscy mówili na raz, wstawali z miejsc i przechodzili w stronę wyjścia.
    – Wstawaj – powiedział chłopak koło mnie – jesteśmy na miejscu. Nawet nie wiem, jak ma na imię. Nie będę się angażował. Nie, żeby na złość, po prostu nie miałem ochoty.

    Dom okazał się jednopiętrowym hotelikiem, czy nawet pensjonatem zbudowanym trochę na styl zakopiański, dość pretensjonalnym zresztą. "Pretensjonat" – nazwałem go w myślach. Przed domem kłębili się obozowicze, właśnie trwało rozdzielanie pokoi.
    – My chcemy trójkę!
    – A my na dole! – przekrzykiwali się nawzajem. O cholera, przecież tu będzie trzeba z kimś mieszkać. Nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiałem do tej pory, ale teraz zacząłem się bać. Kogo mi przydzielą?
    – Szmidt – dwadzieścia dwa! – zakrzyknął wychowawca, szczupły mężczyzna w średnim wieku, w dresie. Pewnie jakiś wuefista. Odebrałem klucz, podniosłem ciężki plecak i poszedłem rozejrzeć się za pokojem. Mimo że dom był w środku dość prosty, trochę się nałaziłem zanim znalazłem swój pokój. Był na podstryszku, krótki korytarz chyba dopiero co był wyłożony boazerią, w nozdrza wciskał się sosnowy zapach. Wszedłem do pokoju. Napisać, że był miniaturowy to nic nie napisać. Po obu stronach były łóżka, każde pod pochyłą ścianą dachową. Pod oknem niewielki stolik, dwa krzesła i jakaś szafka. I to wszystko. Mój szczeciński pokój, dla jednej osoby zresztą, był sporo większy. No i miał sensowne okno. A ja się mam tu tłoczyć z kimś jeszcze, bo przecież samego mnie tak nie zostawią. Zatem, póki mogę, wybiorę sobie łóżko. W sumie obojętnie jakie, ale lepiej mi było wstawać lewą stroną. Rzuciłem plecak na wyrko i popatrzyłem na zegarek w komórce. Była szósta, kolację zapowiedzieli o siódmej. Chciało mi się sikać i lekko odświeżyć po podróży, więc wyszedłem rozejrzeć się za jakąś toaletą. Była piętro niżej, razem z łazienką, co również mi się nie spodobało.

    Gdy wróciłem, na drugim łóżku siedział on i klnąc soczyście szukał czegoś w plecaku. Nawet nie zauważył mojego wejścia.
    – Jak ja to ****a zostawiłem w Bristolu, to będzie piec – wściekał się. W jakim Bristolu? To jakieś miasto, tylko gdzie? Brzmi jak Anglia. To co on tu właściwie robi?
    – O cześć, znów się spotykamy. Ty masz na imię Ulryk, prawda? Ja jestem Kazik – powiedział i wyciągnął do mnie swą rękę. Dopiero teraz mogłem na niego dokładnie popatrzeć. Nie był gruby, raczej duży i szeroki, choć niezbyt wysoki. Twarz lekko pucołowata, ale nie, jak to mówią, nalana. W książkach o takich piszą "sympatyczna", choć tak naprawdę nie wiem, co mają na myśli, sympatyczny może być człowiek, ale twarz? Był brunetem z krótko obciętymi włosami, wydatnymi uszami i lekko zarysowującymi się piersiami i brzuszkiem.

    Tymczasem uścisnąłem jego rękę, miękką i ciepłą, wymamrotałem coś i wróciłem do opróżniania plecaka.
    – Mówili mi, że ten obóz jest od piętnastego roku życia – powiedział Kazik, czym zepsul mi i tak pieski humor.
    – Mam siedemnaście – odrzekłem z godnością, nawet nie patrząc w jego stronę.
    – Nie gadaj – zdziwił się. – Dałbym ci trzynaście, czternaście.
    – Jak nie chcesz ze mną mieszkać, to poproś wychowawcy, by zmienił ci pokój – powiedziałem gniewnie. Bez sensu, bo dadzą mi podobnego albo jeszcze gorszego. Ten nawet nie wyglądał aż tak źle.
    – Ej bez przesady. Jakie to ma znaczenie? – obruszył się Kazik. – Wyglądasz jak wyglądasz. To nie jest konkurs piękności. Byle byś tylko w nocy nie chrapał, bo nie lubię.

    Reszta wieczoru upłynęła pod znakiem rozpakowywania się, kolacji, spotkania zapoznawczego na świetlicy, podczas którego przeczytano długą listę różnych nakazów i zakazów. Kierownictwo wydawało się sympatyczne, było sporo śmiechu i przekomarzania się.
    – Nie będę was pouczał, co trzeba robić by nie zajść w ciążę – ze śmiechem powiedział ten o aparycji wuefisty. – Ale proszę, uważajcie. Nie to, żebym kusił los, ale wy już prawie dorośli jesteście. Mam nadzieję, że wszyscy będziecie grzeczni, przynajmniej pod tym względem. Co do papierosów, jeśli już macie palić, to róbcie to tak, żebym tego nie widział, dobrze? Pod żadnym pozorem w pokojach, to drewniana buda, łatwo ją puścić z dymem. No i z reszty używek dopuszczalna jest jedynie kawa. Rozumiemy się?
    Oczywiście że się nie rozumieli, bo kilku już w autobusie gadało o alkoholu. No ale w pierwszy dzień każdy jeszcze jest świeży i niewinny, całość wychodzi później. W każdym razie ani palić ani pić nie zamierzam.

    Zebranie skończyło się po dziewiątej, niektórzy jeszcze zostali na świetlicy, ja wróciłem do pokoju, szybko przebrałem się i poszedłem spać. Podróż dała mi sporo popalić, w zasadzie można by poczytać przed snem, tylko że oczy już mi się kleiły. Nawet nie słyszałem, kiedy Kazik wrócił. Otworzyłem oczy dopiero rano. Przed swoim łóżkiem stał Kazik i się przebierał. Właśnie zdejmował spodnie od piżamy, a następnie górę i przez chwilę stał tak, jak go Bozia stworzyła. Prawdę mówiąc po raz pierwszy w życiu widziałem kogoś nagiego. Jakoś nie było okazji, jeśli już wyjechałem na jakąś wycieczkę, to jednodniową, co prawda bywałem na plażach, Dąbiu, w Świnoujściu czy Ahlbeck, ale na słynną FKK nigdy nie dotarłem. Po co? Naprawdę nie ciekawiło mnie to, w ogóle się nie zastanawiałem nad golizną. Pornosów też nie oglądałem, owszem tu i tam widziało się zdjęcie tak zwanej gołej baby, ale bez sensacji. Tymczasem tu miałem problem przed samymi oczami. To co widziałem, było tak niesamowicie różne od tego, jak ja wyglądałem, że naprawdę się wystraszyłem. Jeśli ten chłopak wygląda normalnie, tak jak się powinno wyglądać w tym wieku (a dużo młodszy ode mnie nie był), to ze mną jest naprawdę źle. W przeciwieństwie do mnie miał zarost pod pachami, lekki na brzuchu, delikatny pod pępkiem i o wiele bardziej intensywny nad członkiem. Który zresztą też wyglądał na potwora. Ile mógł mieć? dziesięć centymetrów? jedenaście? No i te jądra... Ciężkie, obwisłe.
    – Cześć Ulryk – powiedział widząc moje otwarte oczy. Nie, bynajmniej się mnie nie wystraszył, nie wstydził ani nic z tych rzeczy. Ani na chwilę nie zmienił tempa przebierania. Ja tymczasem płonąłem ze wstydu i instynktownie obróciłem się w kierunku ściany, zapominając o dachu. Z całej siły wyrżnąłem czołem o ścianę.
    – Nie musisz się przewracać, mnie to nie przeszkadza, że ktoś mnie widzi nago – powiedział Kazio, obserwując mnie nieco rozbawiony. Tak samo ty, nie musisz się mnie wstydzić. Mieszkamy tu na tak małej powierzchni, że w oczywisty sposób musimy poświęcić część swojej intymności. A przecież nie będziesz lazł na dół, żeby się przebrać?
    Brzmiał bardzo dorośle, to prawda. I mówił w taki sposób, że nawet jakbym chciał, to nie bardzo wiedziałem, co mu odpowiedzieć.

    c.d.n.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #2
    2.
    Po śniadaniu, całkiem dobrym zresztą, poszliśmy na pierwszą wycieczkę, jak to wychowawca powiedział, dla rozprostowania kości, powłóczyć się trochę po okolicznych górkach. Góry Sowie nie są jakoś szczególnie wysokie, a my łaziliśmy u ich podstawy, wokół Sokolca. Ruszyliśmy raźną grupą, która poszatkowała się na dobre już po kilkuset metrach. Jeszcze nie minęły dwadzieścia cztery godziny, a już potworzyły się grupki. Jak oni to robią? Szedłem oczywiście sam, obserwując pozostałych uczestników. Kazik gadał z jakimiś dziewczynami i musiało być im bardzo wesoło, bo cały czas dochodził stamtąd rubaszny śmiech. A ja... dziwnie się czułem, mając cały czas przed oczyma obrazy z poranka. Chciałem o nich zapomnieć, niestety, one wciąż wracały, wywołując u mnie na zmianę to wstyd to obrzydzenie. Niech sobie Kazik nie myśli, że ja się przed nim rozbiorę... O, co to to nie. I koniecznie będę musiał unikać bliższych spotkań rano i wieczorem, przed snem. W pewnym momencie nakryłem siebie na tym, że nie myślę o niczym innym. Cholera, co się dzieje? Jak tylko wrócę do Szczecina, łaskawie zgodzę się na tego endokrynologa, musi mi coś pomóc, bo sytuacja stałą się dramatyczna.
    – Tej krasnal, wydłuż krok, bo nie będziemy się wlec tylko dlatego, że jeszcze nie urosłeś – usłyszałem. Nawet nie wiedziałem, kto był autorem, dotarło to do mnie z grupki idącej przede mną. I ten rechot... Łzy napłynęły mi do oczu. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Ze złością szorowałem nogami po leśnym dukcie, zostawiając za sobą wgłębienia. Tylko nie dać się sprowokować, tylko nie dać... – powtarzałem w myślach. To, co działało w szkole, tu było o wiele trudniejsze do zastosowania, choćby dlatego, że jesteśmy tu w innym celu i tak zwane rozrywki towarzyskie są jednym z najgłówniejszych. Po to tu przyjechali.

    Wracaliśmy przez Rzeczkę, drugą podręcznikową wręcz dziurę, śmiesznie położoną w dolinie. Gdziekolwiek byś nie zrobił kroku, wszędzie było wyżej. Obfitość hotelików i pensjonatów pozwalała przypuszczać, że to jest wioska turystyczna, popularna zwłaszcza zimą, co widać było po ilości wyciągów narciarskich na zboczach. Na widok sklepu spożywczego towarzystwo rzuciło się do środka, nie dbając nawet o pozory kultury, ja tymczasem przycupnąłem sobie na ławeczce przed sklepem i tępo wpatrywałem się w łagodny grzbiet Gór Sowich. Góry widziałem na własne oczy po raz pierwszy w życiu i mi się podobały. Wyobrażałem sobie właśnie dłuższą wycieczkę, którą nam zapowiedziano, kiedy usłyszałem nad sobą głos.
    – Masz, trzymaj, Uli.
    Półprzytomnie spojrzałem do góry. Nade mną stał Kazik i wyciągał w moim kierunku rękę z olbrzymią drożdżówką i puszką coli zero.
    – Ale... – usiłowałem zaprotestować, ale dość słabo, bo drożdżówki to jest coś, co lubię najbardziej, zwłaszcza takie pulchne, oblepione lukrem. Ta właśnie taka była, a lukier lśnił apetycznie w słońcu.
    – Bierz, nie gadaj – powiedział zdecydowanym głosem Kazik. – Można? – zapytał wskazując drugą ręką siedzenie kolo mnie. Skinąłem głową choć towarzystwo to było coś, czego akurat życzyłem sobie najmniej. Zwłaszcza takie towarzystwo. Kątem oka obserwowałem Kazika i chcąc nie chcąc zauważyłem to miejsce, które napytało mi tyle biedy rano. Nawet obciągnięte niebieskim materiałem prezentowało się wydatnie i nie sposób było go nie zauważyć. Chyba oblałem się rumieńcem wstydu.
    Drożdżówka była wyborna, a Kazik widocznie też nie lubił mówić z pełnymi ustami, bo do końca popasu nie odzywaliśmy się do siebie. Mimo to odczuwałem jego obecność, bo siedział trochę za blisko, jego łydka dotykała mojej. Odsunąłem nogę i zmieniłem pozycję.

    – Idziesz gdzieś? – zapytał Kazik po obiedzie, kiedy wyjąłem z plecaka mój nieśmiertelny szkicownik i ołówki. Zapowiedziano wolne popołudnie, część grała w piłkę na sąsiednim boisku, ja postanowiłem sobie porysować. Kazik leżał na swym tapczanie i czytał jakąś angielską książkę medyczną, sądząc po tytule i rysunku na okładce.
    – Tak, idę rysować – odpowiedziałem.
    – Rysować – zdziwił się.
    – Tak, bo to lubię – odpowiedziałem, wziąłem plecaczek i bez tłumaczenia się wyszedłem z pokoju.
    Znalazłem wygodne miejsce, gdzie mogłem ująć wzrokiem cały pensjonat, przy zachowaniu dobrej perspektywy. Wszystkie detale miałem podane jak na talerzu, oświetlenie grało idealnie, toteż ochoczo zabrałem się do roboty. Byłem już w środku, kiedy znów zaczęły mnie nawiedzać obrazy z rana. Co się ze mną dzieje, do cholery? Wywalić to z siebie, wywalić jak najprędzej. Tym bardziej skupiłem się na rysowaniu, choć niewiele to dało, akurat jest to czynność, przy której myślenie specjalnie nie przeszkadza.
    – A ty tak sam? – usłyszałem z boku głos naszego wychowawcy.
    – Tak, gra w piłkę mnie nie bawi – odpowiedziałem. Wychowawca popatrzył na mój rysunek i pokiwał z uznaniem głową.
    – Masz chłopie talent, nie zmarnuj go – powiedział. – A jak ci jest w pokoju z tym, no, Kazikiem?
    – Jakoś – powiedziałem mało przekonująco.
    – Jak będziesz chciał, zawsze możemy ci zmienić towarzystwo. Wychodzę z założenia, że nie przyjechaliście się tutaj męczyć.
    Prawda. Może więc... Nadarza się dobra okazja, by uwolnić się od tego koszmaru. No to start!
    – Jest dobrze, nie trzeba – ze zdumieniem usłyszałem własny głos. Co ja wyprawiam? Taka okazja się nadarzyła, a ja... Czasem myślę sobie, że składam się z dwóch osób, które robią sobie nawzajem na złość.

    – Pochwal się, co narysowałeś – zażądał Kazik, gdy tylko wróciłem z pleneru. W milczeniu otworzyłem szkicownik.
    – O rany... Dasz mi go? – zapytał.
    – Nie wyszedł mi za dobrze, wolałbym ci dać coś lepszego – powiedziałem, bo istotnie nie byłem zadowolony z rysunku. Nie to, że był zły, po prostu wiem, że stać mnie na więcej. A poza tym, może to dziwne, ale nie cierpiałem wyrywać kartek ze szkicownika. Narysuję mu na luźnej kartce.
    – E tam, gadanie. Przecież to ja będę go oglądał, a mi się podoba i to bardzo – powiedział to w taki sposób, że nie miałem wątpliwości, że mówi prawdę.
    Po chwili w milczeniu przeglądał mój szkicownik, potężną stukartkową księgę, zapełnioną prawie w trzech czwartych. Ale nie przewracał kartek szybko, każdy rysunek oglądał uważnie.
    – Gdzie są te domy?
    – W Szczecinie – odpowiedziałem. – Taka dzielnica, w której przed wojną mieszkali najbogatsi Niemcy, Pogodno się nazywa.
    – Fajnie tam – powiedział Kazik oddając mi szkicownik. Z reguły jestem chwalony za moje rysunki, tu nic takiego nie było i, prawdę mówiąc, czułem się nieco rozczarowany. Zaraz, ale dlaczego właśnie na jego pochwale mi zależało? Tego nie potrafiłem sobie wytłumaczyć.

    Następne dwa dni przebiegły w miarę spokojnie. Ustaliła się pewnego rodzaju rutyna: przebierałem się, kiedy Kazik szedł do łazienki się myć i wychodziłem, kiedy przebierał się on – i to działało. Było mi dalej głupio, a te obrazy nie przestawały mnie nachodzić, choć już nie tak często. Dalej odzywaliśmy się do siebie tylko wtedy, kiedy było to niezbędne i Kazik już nie naciskał na konwersacje ze mną. Zauważyłem coś innego: na wycieczkach w górach w górach znienacka pojawiał się przy mnie i pytał, czy dobrze się czuję, czy wszystko w porządku i podobne. Starszy brat się znalazł, cholera. A w zasadzie to młodszy, tyle że patrząc na nas nikt by tego nie powiedział. Kiedy raz mu powiedziałem, że zapomniałem chusteczki higienicznej, zniknął nagle, a po kilku minutach wrócił z całą paczką. Nie spytałem skąd ją wytrzasnął, choć pewnie do jakiejś dziewczyny, bo chusteczki przeszły delikatnym zapachem jakichś perfum. Po czym zniknął na dobre. Ja tym czasem w dalszym ciągu chodziłem sam, wymieniając tylko zdawkowe uwagi z innymi członkami obozu. Nawet nie znałem ich imion, to znaczy może ze trzy, resztę zapomniałem. Nie były mi potrzebne.

    Kolejny incydent miał miejsce podczas kolacji. Nasza stołówka jest niewielka, a siedzimy w dwóch rzędach stołów, nie przy stolikach, jak w restauracji. Naprzeciw mnie siedzi Kazik, z obok Andrzej, ten, który lubi rzucać na mój temat głupie uwagi. Andrzej jest potężnym chłopem, ma ponad metr osiemdziesiąt. I stosownie do tego wzrostu się zachowuje, myśli, że jak dominuje wzrostowo, to wszystko mu wolno.
    – Przynieś mi chleba, krasnal – rzucił w moim kierunku. Rzecz jasna mi się to nie podobało, ale co miałem zrobić?
    – Uli, ani mi się waż. Pan mówiąca odbytnica sam sobie przyniesie chleba – powiedział Kazik, jakiś zmieniony na twarzy.
    – Mówiłeś coś, c***u? – rzucił się Andrzej, ale jego słowa zostały zagłuszone przez eksplozję śmiechu. Kazik powiedział to wolno i głośno, cała stołówka słyszała. Natomiast Kazik zachowywał się jakby bluzgi Andrzeja w ogóle do niego nie dotarły.
    – Skuję ci ryja – odgrażał się Andrzej, a Kazik tylko wzruszył ramionami. Ja tymczasem czułem się podle, bo ta cała awantura przecież dotyczyła mnie. I wcale nie chciałem Kazika jako mojego obrońcy.

    A jednak stało się to nieuniknione, nazajutrz rano. Kazik wyszedł z pokoju, sądziłem że na dłużej, bo wziął ze sobą mydło i ręcznik kąpielowy (z reguły brał taki do mysia rąk) i wyszedł. Jeszcze trochę poleniuchowałem w łóżku i zwlokłem się, by się ubrać.
    – Cholera, sama zimna woda – usłyszałem od progu. Stałem zupełnie nagi, właśnie zdjąłem spodnie od piżamy. Kazik stanął jak wryty, mnie też zamurowało. Przez krótki moment nie mogłem wykonać żadnego ruchu, tym bardziej, że czułem na sobie wzrok tego chłopaka. Jego twarz jednak nie wyrażała nic, ani wstrętu, ani zażenowania, zaciekawienia, czegokolwiek. Szybko jednak się ogarnąłem i naciągnąłem gatki na tyłek. Kazik tymczasem schował przybory do mycia i usiadł na łóżku. A ja? Nie, w sumie nie wstydziłem się. To znaczy nie wstydziłem się tego, że ktoś mi zobaczył siusiaka, po tych wszystkich szpitalach i lekarzach byłem w sumie na to uodporniony. Wstydziłem się krótkiego, chłopięcego fiuta, małych jąder, a nade wszystko zerowego owłosienia. Teraz się zacznie...
    – Tak więc widzisz – powiedziałem mściwym tonem nałożywszy koszulkę.
    – To znaczy co miałem widzieć? – zainteresował się Kazik.
    – Nie udawaj, że nie wiesz. Przecież ja wyglądam jak dwunastolatek – powiedziałem łamiącym się głosem.
    – No i?
    – Teraz się śmiej, wyśmiewaj, możesz nawet powiedzieć Andrzejowi, że mam kuśkę całe pięć centymetrów.
    – Hej, Uli, co cię napadło, do ****y nędzy? Czy ja w ogóle choć raz skomentowałem twój wygląd?*To raczej ty do tego ciągle nawracasz. Mnie naprawdę to nie przeszkadza, że masz jakieś kłopoty zdrowotne, pewnie hormonalne. Też mam problemy, tylko nie są one w tak oczywisty sposób widoczne. Gdybyśmy chodzili z sercami na wierzchu to miałbyś dopiero używanie... Mam niedomknięcie zastawek i już miałem operację serca. Jestem tu, bo mi lekarze zalecili dużo ruchu na świeżym powietrzu, właśnie ze względu na mięsień sercowy, a staruszkowie się przejęli tym jak jasna cholera.
    To było chyba dotychczas jego najdłuższe przemówienie. Zatem Kazik jest chory. Tego się nie spodziewałem.

    c.d.n.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #3
      3.
      Znów minęły dwa dni bez większych wydarzeń. Do Kazika odzywałem się sporadycznie, choć już tak nie klamkowałem się przy ubieraniu i rozbieraniu. To co najgorsze już się stało i jakoś rozeszło się po kościach. Obrazki z tego pierwszego poranka powoli zacierały się w mojej wyobraźni, a jeśli wracały, to już nie wywoływały już większych emocji. Pogodziłem się, że człowiek wygląda właśnie w taki sposób, choć nie wiem, czy jeszcze raz chciałbym to widzieć. Po kolacji siedzieliśmy na łóżkach, każdy zajęty swoją robotą: Kazik pisał esemesy do rodziny, klnąc co rusz na brak zasięgu, ja czytałem przywiezione z Dzierżoniowa czasopisma. Byliśmy wcześniej na wycieczce w Dzierżoniowie i poczyniłem małe zakupy. Oczywiście Kazik musiał się wygłupić i kupił mi hot doga, nie pytając nawet o zdanie. Czy on naprawdę musi wydawać na mnie swoje pieniądze? Trochę już to zaczynało mnie drażnić choć nie dałem mu tego poznać po sobie. Gdzieś tam głęboko w duszy (o ile jest coś takiego) nawet mi się to podobało, ale nie pod żadnym pozorem nie przyznałbym się do tego na głos. I zbyt długo nad tym nie myślałem, bo wydało mi się to żenujące. No i siedzieliśmy sobie na tych łóżkach i nagle zauważyłem, że Kazikowi z jednej nogawki wystaje jądro. Szybko oderwałem od niego wzrok, choć, o dziwo, nie towarzyszyło temu uczucie zawstydzenia. Raczej coś innego, w tym momencie trudnego do zdefiniowania. Tymczasem jądro zachowywało się, jakby miało silę wręcz magnetyczną, znów na nie popatrzyłem. Zrobiło mi się gorąco. W słabym świetle pokoju nie było idealnie białe, ale i nie ciemne, pokryte tu i ówdzie rzadkim białym puchem. Ciekawe, czy Kazik wie, co mu wystaje... Zwrócić mu uwagę? Już miałem to zrobić, nawet otworzyłem usta, kiedy zdałem sobie sprawę, że to jest właśnie to, czego nie chcę. Co się ze mną dzieje, do ciężkiej cholery?

      Nie wiem, ile spałem i nie wiem, dlaczego się obudziłem. I, jak to zwykle po obudzeniu bywa, wrażenia słuchowe wgrały ze wzrokowymi. A słychać było sapanie i lekkie skrzypienie łóżka. Nie mojego rzecz jasna. I wcale nie od razu dotarło do mnie, co robi Kazik, początkowo wystraszyłem się, że ma jakieś problemy z sercem. Ale przecież by się tak nie poruszał? Czyżby więc to było właśnie to? O tak zwanym waleniu konia słyszałem co nieco od kolegów, choć tak naprawdę niezbyt dokładnie wiedziałem, na czym to polega. Konsekwentnie nie oglądam pornosów, więc nigdy czegoś takiego nie widziałem na oczy. Teraz przyszła pora zweryfikować własne wyobrażenia. Leżałem obrócony na prawy bok, w tej sytuacji ten odpowiedni, nie musiałem ściągać na siebie jego uwagi. Otworzyłem oczy. Pokój nie był idealnie ciemny, księżyc był właśnie blisko pełni dając mglistą, ale wystarczającą poświatę, by w tej ciemności wyławiać kształty. Co prawda musiałem się sporo domyślać ale widziałem wystarczająco dużo. Kazik leżał na boku, z kołdrą spuszczoną mniej więcej po kolana i wolnym ruchem przesuwał rękę po członku. To znaczy tego musiałem się akurat domyślić, bo jego malucha nie było zbyt dobrze widać. Ruchy stały się nagle bardziej zamaszyste, słyszałem ręką bijącą o brzuch a oddech był bardzo wyraźny i świdrował mi w uszach. Kłębiły się we mnie różne uczucia. Początkowe mdłości przeszły szybko i zamieniły się w dziwne ssanie w brzuchu. A może nieco niżej? Coś dziwnego działo się ze mną, poniżej brzucha i w zasadzie powinienem to sprawdzić, ale bałem się wykonać najmniejszy ruch. Chyba nawet przestałem oddychać, żeby drobnym błędem nie przerwać tego, w czym właśnie uczestniczyłem. W tym momencie ruchy stały się wręcz drapieżne a oddech charczący. Po czym nastąpiła długa cisza, przerywana pojedynczymi głębokimi oddechami, które z czasem uspokajały się, by zupełnie zaniknąć.

      Kazik zasnął, ale ja się obudziłem. Dotknąłem ręką czoła, było rozpalone. Czyżbym miał gorączkę? Na dodatek ta nieznośna suchość ust. Sprawdziłem puls. Serce biło mi jak oszalałe. Niewiele zastanawiając się, wsunąłem rękę w krocze. I tu mnie czekała największa niespodzianka: mój maluszek był sztywny! Nie to, żeby mu się to nigdy nie przytrafiało, bynajmniej. Jednak po pierwsze zdarzało się to naprawdę rzadko, a po drugie, wyłącznie rano po przebudzeniu, kiedy pęcherz był pełny. Gdy dłoń dotykała już członka, przez plecy przeszedł mnie zimny dreszcz. A co to takiego? Wystraszyłem się nie na żarty i szybko wyjąłem rękę i położyłem ją na kołdrę. W uszach wciąż wibrował mi charczący oddech Kazika. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.

      Po Kaziku zdecydowanie nie było widać trudów poprzedniej nocy. Wręcz przeciwnie, wstał rześki jak skowronek i nucił sobie pod nosem. Patrząc na niego, miałem jakieś wyrzuty sumienia. Czułem się, jakbym go ograbił z jego prywatności, tego co się trzyma wyłącznie dla siebie i dzieli tylko z najbliższymi. Było mi wstyd popatrzeć mu w oczy. Gdyby on wiedział... Pewnie wściekłby się i straciłbym... no właśnie, kogo? Jeszcze nigdy w życiu nikt nie był tak blisko jak Kazik. Musiałem się przed sobą przyznać, że nie jest mi obojętny. Tym bardziej bałem się do niego odezwać, bałem się, że coś zabrzmi nie tak. Zresztą dzień był ku temu całkiem odpowiedni, bo zaplanowano całodzienną wycieczkę do Walimia, z powrotem przez Wielką Sowę, ze zwiedzaniem sztolni wykopanych przez Niemców. Będzie można od siebie odpocząć, a niczego więcej nie pragnąłem.

      Jeszcze jedna rzecz mnie intrygowała. Może ja jestem w tych rzeczach mało doświadczony, ale czytało się to i owo i przynajmniej wiedziałem, że celem walenia konia jest wytrysk. Wiedziałem to czysto teoretycznie i zastanawiałem się, czy Kazika to też dotyczy. Odczekałem więc, aż pójdzie się myć i sprawdziłem mu pościel. Na seledynowej poszewce kołdry odkryłem sztywne jasne plamy – czyżby to było to, czego szukałem? Niewiele zastanawiając się, przytknąłem to miejsce do nosa. Miało dość specyficzny choć niemal nieuchwytny zapach. Znów dreszcz przeleciał mi przez plecy. W tym samym momencie usłyszałem zbliżające się ciężkie kroki i narastający skrzyp drewnianych schodów. Nie wiem jakim cudem zdążyłem wygładzić kołdrę, Kazik wszedł do pokoju, kiedy właśnie podnosiłem się od jego łóżka.
      – Szukasz czegoś?
      – Gdzieś zginęła mi legitymacja – powiedziałem, starając się nie patrzeć mu w oczy.
      – Wkładałeś ją do portfela – spokojnie odpowiedział Kazik.
      – Zapomniałem, dzięki – bąknąłem pod nosem. Ciekawe, czy uwierzył.

      Podziemia w Walimiu robią wrażenie chyba na każdym, kto je widział. No i nie są dla każdego, ogólnie nie jestem bojaźliwy, ale po kilkuset metrach czułem lekki strach. Mdłe oświetlenie tylko pogłębiało tę grozę. szliśmy w parach, koło mnie był jakiś chłopak, którego pamiętam ze stołówki, jeszcze nie zamieniłem z nim ani słowa. A co z Kazikiem? Minął jakiś czas, zanim go zlokalizowałem. Szedł z dziewczyną, Moniką, jeśli dobrze pamiętam jej imię. Coś za często ostatnio go z nią widuję. Nawet osoba z dużą wadą wzroku zauważyłaby jej cycki, które zresztą Monika bardzo lubiła podkreślać, zakładając odpowiednie bluzki. Poczułem lekkie ukłucie w okolicy serca. Zaraz, dlaczego właściwie mnie to tak interesuje? nie umiałem sobie tego wytłumaczyć. Przecież powinno mi być obojętne, z kim on się włóczy podczas wycieczek. Tymczasem nie było. Pewnie poleciał na te cycki. Jeszcze raz rzuciłem okiem w ich stronę. Nie, nie obejmowali się, nie trzymali za ręce, nic z tych rzeczy. Tego by jeszcze brakowało! Wtedy bym... No właśnie, co bym zrobił? Pewnie nic. Zresztą zauważyłem, że na obozie zaczęły się już tworzyć pary, więc dlaczego tak mnie boli, że Kazik łazi z jakąś dziewuchą? No właśnie, dobre pytanie. W tym momencie wyobraziłem sobie, że się ruchają. On leży na niej, biodrami wykonuje posuwiste ruchy i charczy, dokładnie tak jak robił to w nocy. Mocny dreszcz znów przeszedł moje ciało. I takie dziwne uczucie, że bardzo, bardzo bym tego nie chciał.
      – Wszystko u ciebie OK? Nie boisz się? – nagle usłyszałem koło siebie znajomy głos. Wydawało mi się, że ogromny kamień spadł mi z serca.
      – Boję się – powiedziałem, znów niejako wbrew sobie. – To się nie zawali?
      – Tyle lat po wojnie się nie zawaliło, to dlaczego ma teraz? – roześmiał się Kazik. – Dobra niemiecka robota. No, uszy do góry!
      Po takiej rozmowie powinienem się uspokoić, jednak mnie dalej gryzło w środku.

      Gdy wyszliśmy znów na powierzchnię, pogoda zmieniła się. Wielkie czarne chmury kłębiły się nad nami, powietrze ochłodziło się, wiał nieprzyjemny wiatr. Dotarło do mnie, że nie wziąłem żadnej kurtki, płaszcza przeciwdeszczowego czy nawet cieplejszego swetra. O parasolu nie mówiąc, zresztą widział ktoś kiedyś nastolatka z parasolem? To rekwizyt przeznaczony głównie dla starszyzny, my mamy swoje kaptury. Niestety, nie w tym momencie. Padać zaczęło, gdy tłoczyliśmy się przed jakimś spożywczakiem. Kazik i tym razem nie zawiódł, przynosząc mi paczkę arachidowych emenemsów. Skąd on wie, że za nimi przepadam? Zgodnie ze swoim zwyczajem Kazik ulotnił się niemal natychmiast, na szczęście tym razem nie w kierunku Moniki, widziałem go w większej grupie śmiejących się i żartujących. Nienawidzę go takiego roześmianego, rozradowanego. Ale dlaczego?

      Choć szliśmy cały czas leśną drogą, deszcz zacinał prosto w twarz, a jego strugi wpływały mi za koszulkę, która była już cala mokra, co tylko potęgowało zimno, zwłaszcza przy co silniejszych podmuchach wiatru. Tempo całej grupy oklapło, zwłaszcza przed samym wejściem na Wielką Sowę. Wszyscy powłóczyli nogami i czekali na koniec tego koszmaru.
      – Może by tak zejść do Zygmuntówki, to nie tak daleko, na pewno krócej niż do Sokolca – zaproponował jakiś chłopak znad mapy, która czytał uważnie. – Tam się ogrzejemy i wypijemy coś gorącego.
      – I stamtąd ponad godzinę do Sokolca – skontrował go pan Mirek, ten wychowawca-wuefista. – To jest pozorny zysk, tym bardziej, że zrobi się ciemno. Już jest po czwartej. Zresztą jest ponoć demokracja, zróbcie co chcecie.
      Perspektywa szybszego powrotu do pensjonatu jednak wygrała i, dalej w strugach deszczu, wyruszyliśmy na dół. Schodzenie jest prostsze tylko w praktyce, zwłaszcza na przemokniętym, oślizgłym gruncie. Dwa razy wywaliłem się na wydawałoby się prostej drodze, co oczywiście nie uszło uwadze Kazika.
      – Nic sobie nie zrobiłeś? – zapytał z troską, pomagając mi wstać z ziemi. – Potrzebujesz trochę odpoczynku?
      Potrzebowałem, a jakże, tyle że nie byłem w stanie się do tego przyznać. A już na pewno nie Kazikowi. Znów stanęły mi przed oczyma obrazy z wczoraj, kiedy patrzył na mnie i obserwował mojego malucha. O nie, stary, na pewno nie usłyszysz ode mnie prawdy.
      – Skądże, nic mi nie jest – odpowiedziałem, siląc się na uśmiech. Nie była to oczywiście prawda, a i Kazik wyglądał dość nieprzekonany.
      Końcówka była tragiczna, przynajmniej dla mnie. Nie czułem nóg i w zasadzie niczego innego. Na dodatek zaczęły mi się obcierać jądra i każdy krok był mordęgą. Trochę nadziei wstąpiło w nas koło schroniska Orzeł, ale wychowawca nas szybko zgasił.
      – Oczywiście, ale czy jest sens? Za piętnaście minut będziemy w hotelu. Nie lepiej?
      Z piętnastu minut zrobiło się prawie pół godziny. W pensjonacie czekała na nas późna kolacja , którą wmusiłem w siebie z najwyższym trudem, a pod koniec myślałem, że wszystko zwymiotuję. Jakoś udało mi się powstrzymać i po posiłku, nie zasunąwszy nawet krzesła za sobą, wszedłem na górę.

      – Co ty tak dziwnie szedłeś po schodach? – zapytał Kazik, kiedy już znaleźliśmy się w pokoju. – Poobcierałeś się?
      Nie chciałem mu się przyznać, ale on jest strasznie konkretny i wydarł ode mnie prawdę.
      – Teraz idziesz się wykąpać, a jak wrócisz, coś się na to poradzi. No zmykaj – popędził mnie. – Nie padniesz pod prysznicem?
      – Nie, dam sobie radę.
      Po raz kolejny woda była prawie zimna i moje marzenia o gorącej kąpieli szlag trafił. Opluskałem się tylko i umyłem w kroku, choć każdy ruch sprawiał mi niemiłosierny ból. Byłem cały czerwony, na skórze porobiły się jakieś grudki.
      – Ściągaj gacie i połóż się na łóżku – zażądał Kazik, kiedy wróciłem z łazienki.
      – Oszalałeś? Co ty chcesz robić?
      – Mam taką zasypkę dla niemowląt. Za dwie godziny będziesz jak nowo narodzone dziecko.
      – Co się tym robi? – zapytałem podejrzliwie.
      – Sypie się na odparzenia i różne takie rzeczy. Zasypka zawiera talk, który działa kojąco na skórę.
      Mówił jak z jakiejś ulotki reklamowej. Skąd on to wszystko wie? Z ogromną niechęcią i jeszcze większym ociąganiem zrobiłem, co powiedział. Kazik dodatkowo osuszył mi skórę i zabrał się do pracy. Jego ruchy były powolne, delikatne, potworny ból ustąpił prawie natychmiast. Dziwnie się czułem, gdy mi dotykał jąder, czegoś takiego nie da się porównać z niczym innym. Przez kręgosłup zaczęły mi przechodzić znane już dreszcze. O cholera, żeby mi się tylko nie wyprostował, ale byłaby wtopa... Tym bardziej że Kazik właśnie nasmarował i jego. Niestety, mój maluch odpowiedział błyskawicznie, drgnął i zaczął pęcznieć, tak samo jak w nocy, kiedy słyszałem Kazika piłującego tę swoją dzidę. Odwróciłem głowę ze wstydem i czekałem tylko na pierwszą złośliwą uwagę.
      – Już po wszystkim – usłyszałem i poczułem lekkie klepnięcie w brzuch. – Wstań i powiedz czy jest różnica. Posłusznie wstałem, starając się nie patrzeć na niego naciągnąłem gacie i przeszedłem kilka kroków po pokoju. Ból zniknął jak ręką odjąć.
      – Jesteś wielki – powiedziałem i byłą to chyba pierwsza pochwała, której udzieliłem komuś w życiu. Kazik uśmiechnął się szeroko. Mógłbym tak na ten szczęśliwy pyszczek patrzeć dziesięć minut – przemknęło mi przez głowę.

      c.d.n.
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #4
        4.
        Następnego dnia było zapowiedziane, choć niezbyt pilnie oczekiwane szkolenie z zakresu pierwszej pomocy. Może to i lepiej, bo czułem w kościach tamtą wyprawę. Na samym początku było trochę teorii, może i nudnej ale potrzebnej, później przeszliśmy do treningu. Co prawda odbywały się one parami, ale nie dobieraliśmy się sami, a wyznaczała je instruktorka. Mnie w parze przypadł Kacper, chłopak, z którym rozmawiałem może pięć minut, chudzielec w okularach o wyglądzie i zachowaniu typowego komputerowego geeka. Kazikowi przypadł Andrzej, co oprotestował od razu.
        – Ja z nim nie będę, wykluczone.
        – Nie musicie się lubić, macie wykonywać ćwiczenia – odparła spokojnie instruktorka, kobieta po czterdziestce, o wyglądzie typowej piguły. – Normalnie bym się zgodziła, ale ratowanie życia to trochę inna sprawa. Kilkanaście lat przepracowałam na pogotowiu i czy myślicie, że wszyscy pacjenci mi się podobali? Byli wśród nich pijani, zarzygani, żeby nie powiedzieć czegoś jeszcze gorszego. I co, mam powiedzieć, że nie będę udzielała pomocy, bo mi się pacjent nie podoba? Pomijam, że wylaliby mnie z roboty następnego dnia, ale przede wszystkim to jest niemoralne.
        Miała rację, oczywiście, tyle że nie wiem, czy przekonała Kazika. Ten westchnął i wydawał się zrezygnowany. Stanowisko Andrzeja i Kazika było blisko mnie przy samej ścianie, za lekkim załomem, tak że w zasadzie tylko ja mogłem widzieć, co się tam dzieje. Właśnie trwało bandażowanie szyi. Gdy już wyzwoliłem się z tej szamotaniny, która zwykle mam miejsce przy bandażowaniu, popatrzyłem w stronę Kazika. Pierwsze co zauważyłem, to czerwoną, prawie siną twarz chlopca, który walczył o każdy oddech. Niewiele myśląc wyrwałem się zdumionemu Kacprowi, dwoma susami pokonałem odległość i rzuciłem się na pomoc Kazikowi. Jakoś nie zaniepokoiło mnie to, że Andrzeja nie ma w pobliżu,
        – Instruktorko, pomocy! – wykrzyknąłem. Ala ona była w zupełnie drugim końcu sali.
        – Ratunku, chłopak się dusi! – wrzasnąłem na całą salę. Tym razem zadziałało, instruktorka przybyła natychmiast, przeciskając się przez tłumek, który od razu zebrał się wokół nas.
        – Co tu się dzieje? – zapytała, ale widać było, że w lot zrozumiała sytuację.
        – On... on go chciał udusić – wycharczałem, bo jeszcze nie mogłem złapać oddechu po tej akcji.
        Instruktorka pochyliła się nad Kazikiem, odbandażowała mu do końca szyję, następnie sprawdziła mu tętno a na koniec kazała mu usiąść.
        – Gdzie jest ten chłopak, który go bandażował? – zapytała. Odpowiedzią była cisza. – A ty zostań przy nim.
        Wszyscy się rozbiegli po hotelu i po kilku minutach znaleźli Andrzeja w jego własnym pokoju w łóżku, rozebranego do piżamy, a następnie sprowadzili na dół, wspomagani przez wychowawcę Mirka. Andrzej usiłował wmówić instruktorce, że był tylko na początku zajęć, a później poszedł do pokoju, bo go bolała głowa.
        – Ale później bandażowałeś go – zdenerwowała się instruktorka. – Sama ci przecież kazałam, chyba nie usiłujesz mi wmówić, że nie?
        – Nie, nawet nie zacząłem. Natychmiast poszedłem do pokoju. Wiem, że powinienem panią poinformować, ale naprawdę się źle czułem – powiedział przymilnie.
        – Jak się nazywasz?
        – Kazimierz Jakubowski – odpowiedział Andrzej bez wahania.
        – Nieprawda, nazywa się Andrzej Wychuchol – powiedziałem, obserwując tę scenę. – Jakubowski właśnie usiłuje dojść do siebie.
        – Pozwól ze mną – powiedziała do Andrzeja, który jeszcze zdążył się obejrzeć i posłać mi nienawistne spojrzenie z rodzaju "jeszcze się z tobą policzę". Niezbyt mnie to obchodziło, cały czas patrzyłem na Kazika, jak powoli dochodzi do siebie. Odechciało mi się wszystkiego, kursu, obozu, czegokolwiek.
        – Dobrze się czujesz? – zapytałem Kazika. Ten kiwnął głową, nic nie mówiąc. Nawet nie podziękował, co bardzo mi się nie spodobało i przeżywałem to do końca kursu.

        Przy obiedzie dowiedzieliśmy się, że Andrzej Wychuchol został karnie relegowany z obozu, z poinformowaniem szkoły i policji. Jeszcze nie skończył się obiad, kiedy pod hotel podjechał radiowóz, a po krótkiej chwili policjanci wyprowadzili z sali Andrzeja i Kazika. Zdenerwowałem się, chyba najbardziej w moim dotychczasowym siedemnastoletnim życiu. Całe popołudnie miałem skopane, myślałem tylko o tym, co się dzieje z Kazikiem i co oni mu robią na tej komendzie. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć od wychowawcy, zabrali go do Nowej Rudy i mieli przywieźć natychmiast po przesłuchaniu. Na popołudnie, mimo że pochmurna, przekropna pogoda dalej nie ustępowała, zaplanowany był spacer na taką górę, która nazywa się Moszna, co wywołało oczywiście masę złośliwych uwag.
        – Dziewczyny, zwłaszcza te cnotliwe, powinny raczej zostać – zauważył ktoś. – Inaczej to będzie demoralizacja nieletnich, zwłaszcza jak sobie tam siądziemy. Siedzenie na mosznie to jednak perwersja a i jaja bolą...
        Mimo woli przypomniałem sobie, jak Kazik wczoraj swymi dużymi, ciepłymi palcami dotykał mojej moszny. Znów na plecach pojawiły się znajome dreszcze. Szybko jednak ustąpiły innym myślom. Kazik, co się z nim dzieje?

        Spacer jednak dostarczył nikłych wrażeń, poza jednym. Znów mnie przewiało, mimo że tym razem przezornie zabrałem bluzę z polara. Na dodatek po wczesnym popołudniowym deszczu las był mokry i przy większych podmuchach z drzew spadały duże krople. Niewiele mnie to jednak obchodziło, byłem pochłonięty denerwowaniem się o Kazika. Ze strzępów rozmów podłapanych podczas spaceru zorientowałem się, że nie wszyscy byli szczęśliwi z wywalenia Andrzeja z obozu; miał u kilku osób należyty posłuch. Na szczęście nikt nie powiedział mi tego wprost. W ogóle nikt się nie odezwał do mnie w tej sprawie, jeśli o to chodzi, choć komentowano ją gęsto. Zresztą może to lepiej, nie chciałem z nikim rozmawiać, a już na pewno nie o Kaziku.

        Gdy wszedłem do pokoju, Kazik siedział na łóżku i coś czytał. Na mój widok zerwał się natychmiast podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
        – Dziękuję...
        To był mój pierwszy tak bliski kontakt z ciałem i kłębiły się we mnie sprzeczne uczucia. Nie było mi komfortowo, ale z drugiej strony... zamurowało mnie tak, że przez dobrą chwilę tkwiłem w idealnym bezruchu, podczas gdy Kazik przyciskał mi moją głowę do swojego barku. Czułem jak wali mu serce, a jego oddech owiewa moją twarz. Chyba przypadkiem jego wargi musnęły mój policzek, zostawiając mokry ślad.
        – Ale ty jesteś zimny...
        Jakby na potwierdzenie tych słów zakaszlałem, wyzwalając się przy okazji z objęć chłopaka.
        – Po kolacji coś wymyślimy – obiecał. Ciekawe co? Czy tym razem będzie mnie karmił jakimiś pigułkami? Coraz bardziej docierało do mnie, że Kazik interesuje się medycyną, ciągle czyta jakąś książkę medyczną, a i podsłuchałem, że przed innymi popisuje się swoją wiedzą.
        – Trzeba iść na kolację – powiedziałem, słysząc pierwsze tupoty na korytarzu. Dalej czułem ciepło ciała Kazika i coś jeszcze, dziwne sensacje w miejscu, które przed chwilą naciskał swoją chłopięcą górką. Nie, chyba mi się nie wydawało. Znów odezwało się znajome ssanie w dołku. To już nie jest zabawne, choć może przyjemne. Ale czy ja tego chcę?

        – Dziś śpisz ze mną – oznajmił Kazik, kiedy przebieraliśmy się do snu. Jak zwykle nie pytał, tylko mi to zakomunikował.
        – Nie – powiedziałem gwałtownie, nawet nie zastanawiając się nad propozycją.
        – Dlaczego? – zdziwił się Kazik. – Będzie ci ciepło. Nie kopię, jeśli o to chodzi. Zastanów się.
        – Nigdy w zyciu z nikim nie spałem – odpowiedziałem.
        – To kiedyś trzeba zacząć. Swojej żonie też powiesz, że z nikim nie spałeś? Ucieszy to ją tylko częściowo...
        Nie wiem dlaczego na wzmiankę o żonie zjeżyłem się. Oczywiście kiedyś myślałem o tym, czy się ożenię, z kim i jak będzie wyglądało życie po ślubie. I doszedłem do samych smutnych wniosków, że życie we dwójkę, a później w więcej osób to tylko niepotrzebne ograniczenia, nic więcej. Wystarczy mi matka w domu. Nie, dziękuję, czekam tylko na ten zaiste piękny dzień, kiedy się stamtąd wyniosę. Nie to, żebym jej nie kochał, ale ona potrafi być nie do zniesienia.
        – Nie wiem, czy się ożenię – burknąłem.
        – Ja się nie ożenię na pewno – zadeklarował Kazik. – To zupełnie nie dla mnie.
        – A Monika? – zapytałem z pewną mściwością w tonie. Niech wie, że obserwuję go też, bo to, że działało to w drugą stronę, było dla mnie oczywiste. Kazik tylko roześmiał się.
        – Naprawdę sądzisz, że ja chodzę z Moniką? To znaczy ona by bardzo tego chciała ale nie dla psa kiełbasa. Monika jest fajną dziewczyną, dobrze się z nią gada, w przeciwieństwie co ciebie, ale tylko tyle – powiedział Kazik, przebierając się w swoje zielone bokserki do snu i w ogóle nie krępując się własnej nagości.
        To, że nam się rozmawia źle, to była oczywistość, natomiast jego zapewnienia co do Moniki jakoś uspokoiły mnie wewnętrznie. Dobra, tylko dlaczego? Tego nie wiedziałem. Obserwowałem jego chyba większy niż zwykle członek znikający za zieloną tkaniną i zrozumiałem, że mogę niedługo znaleźć się blisko, bardzo blisko. Czy ja tego chcę? Niezdecydowany siedziałem na łóżku, niemal trzęsąc się z zimna.
        – Przecież ty jesteś cały siny – zauważył Kazik i zdecydowanym ruchem wstał z łóżka i podszedł do swojej szafki, w której chwilę grzebał. – Zanim się położysz, weźmiesz to – wręczył mi dwie tabletki.
        – Co to jest? zapytałem nieufnie.
        – Aspiryna, dobra, samego Bayera na rozszerzenie naczyń krwionośnych, bo siność bierze się właśnie ze zwężenia żył, no i paracetamol na wyrównanie temperatury w organizmie – objaśnił fachowo.
        – Czy ty wziąłeś ze sobą pół apteki?
        – Może nie pół – uśmiechnął się – ale podstawowe rzeczy. Sam widzisz że się przydają. No popij to i chodź tu.
        Stremowany wstałem i ostrożnie położyłem się się na łóżku Kazika, uważając, bym leżał tak daleko od niego, jak tylko możliwe. Ten zaś położył mi rękę na ramieniu i przysunął do siebie za chwilę czułem ciepło bijące od jego ciała.
        – Lepiej? – zapytał Kazik po kilku minutach. Było lepiej, choć jakoś dziwnie.
        – Opowiedz, co było na tej komendzie – poprosiłem. Niewiarygodne, ja mu zadałem pytanie, i to wcale nie z grzeczności, po prostu bardzo chciałem wiedzieć, co się tam stało i w zasadzie powinienem o to spytać już dawno temu.
        – Nic szczególnego. Popytali, o ciebie zresztą też pytali. To znaczy o to, kiedy to zauważyłeś i tym podobne i pewnie z tobą też będą chcieli rozmawiać. Ogólnie wypytywali o Wyruchola – nie mógł sobie nie pozwolić na tę drobną złośliwość – jego zachowanie, czy pali, pije, z kim się przyjaźnił na obozie. Powiedziałem im wszystko, łącznie z tymi głupimi uwagami ze stołówki i kilkoma innymi rzeczami, które podpatrzyłem, a o których pewnie nie wiesz.
        Nie zdziwił mnie wcale, też zastanawiałem się, czy policja będzie chciała ze mną rozmawiać, bo jak by nie patrzeć, brałem w tym udział. Skończywszy jeden temat, natychmiast pojawił się następny. Po raz pierwszy od początku obozu, po pięciu dniach rozmawiałem z nim! Bez tremy, bez gorączkowego myślenia, jakie zadać pytanie czy co odpowiedzieć. Rozmawialiśmy o naszych rodzinach, o jego operacjach i wielu innych rzeczach. Okazało się, że pochodzi z Rybnika, ale ze swej polskiej przeszłości nie pamięta zbyt wiele. Przeszedł ciężką operację na serce, podczas której był nawet w stanie śmierci klinicznej. Mówił to chłodnym, beznamiętnym tonem i nie wiem dlaczego w tym momencie przywarłem do niego mocniej. Głowę rozsadzały różne myśli, a to, co on mówił, nie było mi bynajmniej obojętne. Pierwszy raz w życiu... Gadaliśmy chyba do północy i nie wiem nawet, kiedy urwał mi się film.

        Nie wiem, co spowodowało, że się obudziłem, może jakiś gwałtowniejszy ruch Kazika, może mój, a może coś zupełnie innego. Chwilę potrwało, zanim zorientowałem się co się dzieje. Byłem wtulony w Kazika, ten trzymał swą rękę na moim biodrze. Najdziwniejsza rzecz stała się z moim maluchem. Wyśliznął się przez rozporek nieco przydużych spodni od piżamy i, zupełnie sztywny, opierał się o brzuch Kazika. Po następnej chwili zorientowałem się, że łepek mu wylazł ze skórki. Przesunąłem się i maluch również pośliznął się na brzuchu, wywołując silny dreszcz, chyba najsilniejszy, jaki do tej pory miałem. Niewiele zastanawiając się, co robię, zacząłem wywoływać następne dreszcze. Byłem rozpalony i jakiś dziki, czegoś takiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Chyba straciłem kontrolę nad sobą. Znalazłem szparę, przez którą wśliznąłem rękę i uchwyciłem podstawę członka. Była gorąca a dodatkowe skurcze przebiegły mi przez biodra, kumulując się na jądrach. Chyba pociemniało mi w oczach, co spostrzegłem mimo ciemności dokoła. Kazik leżał bez ruchu i miarowo oddychał. Nagle członek zagłębił się w jakimś dołku, pewnie jego pępku. Tego mi właśnie było trzeba, jakiejś nierówności. moje ruchy stały się już drapieżne, niekontrolowane, a całe ciało zaczęło mi mocno drgać, początkowo w biodrach, później drgawki rozeszły się po całym ciele. Wstrzymałem oddech. Coś rozrywało mnie w kroku, pulsująca siła, znów zacząłem oddychać, tym razem łapczywie. I znieruchomiałem. Nagle tam zrobiło się po prostu mokro. Gorąca kleista ciecz spływała mi po ręce, członek ślizgał się już samoistnie, dostarczając mi dodatkowych drgawek. Co ja takiego narobiłem? – wystraszyłem się, powoli dochodząc do siebie. Oby Kazik tego nie zauważył... Niestety, jego ręka powędrowała w kierunku brzucha, przez moment wchodząc w kolicję a moim maluchem. I co teraz?

        c.d.n.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #5
          5.

          Gdy otworzyłem oczy, było już jasno. Kazik jeszcze spał, choć już nie trzymał ręki na mnie. Ucieszyłem się. Cicho i delikatnie, na ile mogłem, wstałem z łóżka. Wzdrygnąłem się z zimna. najchętniej wróciłbym do tego ciepłego tłumoka ale... właśnie tego nie wolno mi było zrobić. Wstyd. kompromitacja. Jedyne, co mi świdrowało w głowie, to nienawiść. Do siebie, do Kazika, do wszystkich. Zszedłem do łazienki i zacząłem myć zęby. Woda była zimna, jak zwykle, jeśli kiedykolwiek ją grzeją, to na wieczór. Chyba tylko zimna woda spowodowała, że nie zwymiotowałem. Ssanie w dołku było potężne, a w głowie kręciło mi się tak, że miałem wrażenie, że cała łazienka wiruje wokół mnie. Ten moment, kiedy ze mnie wylewał się gorący płyn, powracał do mnie co chwila i powodował ponowną falę mdłości. Jeszcze nigdy w życiu tak pilnie nie myłem zębów, najczęściej było to kilka ruchów, na widok których nie ucieszyłby się nawet najgorszy dentysta. Niestety, wszystko ma swój koniec i musiałem wrócić do pokoju.
          – Cześć – przywitał mnie Kazik, ścieląc łóżko. Nie odpowiedziałem. Spakowałem plecak i, nie tłumacząc się, opuściłem pokój.

          Tego dnia mieliśmy jechać do Srebrnej Góry, oglądać jakieś forty, więc na wszelki wypadek zabrałem szkicownik i ołówki. Aparat oczywiście też, ale lubię takie rzeczy rysować z natury a nie ze zdjęcia. Zawsze można zmienić pozycję, zobaczyć kilka rzeczy niewidocznych na fotografii, wreszcie mieć naturalne światło. Na razie zrobiłem tu tylko jeden rysunek i moja ręka wymagała pracy. Jak to powiedziała nam profesorka na biologii, nieużywany narząd zanika. I choć miała na myśli proces ewolucyjny, to stwierdzenie ma coś w sobie nawet w ujęciu synchronicznym. Musiałem coś narysować.

          Śniadanie jakoś przełknąłem, zjadłem tyle, żeby nie kręciło mi się w głowie z głodu, bo bardzo tego nie lubię. Zdaje się, że pół bułki z masłem i jedną cienką, bladą, niezbyt apetyczną parówkę. Z tego wszystkiego nie pobrałem prowiantu na drogę, przypomniałem sobie o nim dopiero w autobusie. Jeśli o autobus chodzi, musiałem użyć sztuczki, aby Kazik nie usiadł koło mnie. Ustawiłem się na koniec kolejki i wsiadłem jako ostatni, starannie omijając Kazika. Siedział sam i, mogę się domyślać, trzymał miejsce dla mnie. Niedoczekanie. Już gdy autobus ruszył znów uderzyło mnie ciepło jego ciała, to z poprzedniej nocy, choć nie przyznałbym się, jak fajnie mi było. raczej wmawiałem sobie, że było mi źle i czułem ogromny dyskomfort. Prawie w to uwierzyłem. Tępym wzrokiem obserwowałem pejzaż za oknem i pilnie zastanawiałem się, co zrobić dalej. Mieszkanie z Kazikiem do końca obozu wydawało się zadaniem ponad moje siły. Mogę zadzwonić do matki, żeby mnie zabrała, tyle że matki akurat nie było w domu, ma wrócić pod koniec przyszłego tygodnia. Samego opiekun mnie nie puści do domu, a uciekać nie chciałem. Dość mam jednego pasztetu z policją, jeszcze nawet nie odezwali się do mnie.
          – Wysiadamy – wyrwał mnie z zadumy głos pana Mirka.

          Fort w Srebrnej Górze to prawdziwa twierdza i wywołał na mnie ogromne wrażenie, tak duże, że na jakiś czas moglem się oderwać od niewesołych myśli o Kaziku i mojej przyszłości na obozie. Po zwiedzaniu go w środku przewodnik zaprowadził nas na miejsce, skąd było widać całą bryłę, Tego właśnie mi było potrzeba. Z animuszem zabrałem się do roboty i tak się w niej pogrążyłem, że nie zauważyłem powrotu grupy na dół. Oni zresztą też mnie nie zauważyli, usiadłem z dala od grupy, po pierwsze dlatego, że miałem lepszy widok i tak zwany światłocień, po drugie zaś nie cierpię, wręcz nienawidzę, jak ktoś obserwuje mnie podczas rysowania. Mogę pokazać swoje rysunki, bez żadnego problemu, natomiast nie cierpię, jak ktoś widzi rozgrzebaną robotę, a jeszcze gorzej jak ją komentuje. To prawie tak, jakby spróbować surowego kurczaka, pietruszki i marchewki i na tej podstawie oceniać smak rosołu, który ma z nich powstać.

          Gdy oderwałem się od roboty, prawie skończonej, wokół była cisza. Nawet się nie zdenerwowałem, wiedziałem, że beze mnie nie wrócą. Najwyżej pan Mirek mnie lekko opieprzy, ale i w to wątpiłem, bo on raczej starał się być dla nas partnerem a nie katem. Poza tym wszystkim to jest prosta droga, obiekt, w którym jest reszta widoczny jak na talerzu i nie grozi mi żadne zaginięcie, więc o co chodzi? Istotnie, jak przewidziałem, nikt nie zauważył mojego powrotu. No, prawie nikt.
          – Gdzie byłeś? – rzucił się na mnie Kazik.
          – Rysowałem. Zresztą nie powinno ciebie to interesować.
          – Masz – powiedział wręczając mi jakąś dość pokaźną paczkę.
          – Nie chcę, daj mi spokój. I w ogóle idź stąd.
          Kazik zamiast zrobić to, czego od niego oczekiwałem, okrążył mnie, rozsznurował plecak i wsadził mi tam tę paczkę.
          – Nie wziąłeś prowiantu, nie powinieneś chodzić głodny.
          Czemu on się raz na zawsze ode mnie nie odczepi? Nie wziąłem to nie, moja sprawa. Zresztą dalej nie byłem głodny, przynajmniej starałem się nie dopuścić myśli o głodzie.
          – Pogadamy w hotelu – rzucił na odchodnym i odszedł.
          Będzie mi groził? Jeszcze czego! Nie pogadamy w żadnym hotelu, niech sobie nie myśli. Rozejrzałem się po grupie. Siedzieliśmy przed schroniskiem, część jadła, wszyscy hałasowali, a pan Mirek siedział sam przy stoliku, pił kawę i starał się obserwować towarzystwo. To była decyzja błyskawiczna, zwłaszcza po tym ostatnim starciu z Kazikiem.
          – Można? – zapytałem.
          – Proszę, usiądź – pan Mirek kiwnął głową i wziął kolejny łyk kawy. – Coś się stało?
          – Bo... Ja chcę wrócić do domu. I to najszybciej, jak tylko się da.
          Wychowawca popatrzył na mnie uważnie.
          – Siadaj – zachęcił mnie. – Czyżby działo się coś, o czym nie wiem?
          Działo się, i to sporo ale nie sądzę, bym to wszystko opowiedział. Eh, to było zupełnie nieprzygotowane.
          – Jeśli masz na myśli ten wypadek, to naprawdę nie masz się czego bać. Andrzeja już nie ma i miejmy nadzieję, że nigdy w życiu go już nie zobaczysz. Zaraz, z kim ty mieszkasz? Z Jakubowskim, prawda?
          – Yhy...
          – To może między wami jest coś nie tak? Choć wątpię, to wyjątkowo porządny człowiek. Ale pozory mylą. Wszystko OK między wami?
          Może teraz? To chyba jest najlepszy moment powiedzieć o wszystkim, Dobra, ale o czym? Że spałem z Kazikiem w jednym łóżku? Przecież on mnie nie zmuszał, podejrzewam, że gdybym się uparł, spałbym we własnym. A cała reszta jest nie do opowiedzenia.
          – Nie, wręcz przeciwnie, Kazik to najlepsze, co mi się tu mogło przytrafić – ze zdumieniem usłyszałem własny głos.
          – No tak właśnie myślałem – odparł wychowawca – no i w zasadzie uratowałeś mu życie. Jeszcze kilka minut by się tak podusił, to nie wiadomo, co by było. Pomyśl, czy nie lepiej zostać w imię przyjaźni? A nawet jak się poprztykaliście, to minie. Nie jesteście babami, prawda? To kobiety kłócą się niemal przez całe życie. Uwierz mi, jestem drugi raz żonaty, wiem, o czym mówię.
          Tu mnie miał. Przecież to była ewidentnie moja wina, spuściłem się przyjacielowi do łóżka, gorzej, na jego goły brzuch, narobiłem gnoju, a teraz chcę spieprzać. A Kazik? przecież od dziś rana zachowywał się wzorowo...
          – Nie martw się, jakoś to będzie.
          – Ale nie wszystkim ludziom podoba się, że Wyru... to znaczy Wychuchol został wydalony z obozu – spróbowałem ostatniej deski ratunku, jednak bez przekonania.
          – A to już ich problem – uciął pan Mirek. – No zmykaj, bo już zaraz zbiórka.

          W autobusie rzuciłem się na otrzymaną od Kazika wałówkę, tak, żeby on tego nie widział, po czym otworzyłem szkicownik i zacząłem rysować. Z pamięci, przypominając sobie każdy szczegół, zresztą głęboko wryty w moją pamięć. Siedziałem sam, nikt nie wgapiał się w to, co robię. Autobus jechał po równej drodze, jego drgawki niespecjalnie mi przeszkadzały. Gdy dojeżdżaliśmy do Sokolca, rysunek był już gotowy. W pokoju rzuciłem szkicownik na łóżko i natychmiast zbiegłem na kolację. Moja złość na Kazika zmieniła się w coś, czego nie umiałem określić, a jednak nie pragnąłem spotkania z nim. Po kolacji nie wróciłem bezpośrednio do pokoju, poszedłem grać w bilard na świetlicy i skorzystać z komputera. Gdy otworzyłem fejsbuka, przywitała mnie nowa prośba o dodanie do przyjaciół. Od Kazika. Nie chcę go widzieć na oczy – wymamrotałem pod nosem i zaakceptowałem zaproszenie. Z ciekawością przeglądałem jego tablicę. Była to mieszanka nowinek ze świata medycyny, newsów od kolegów z klasy i sporo krykieta. Ze sportów interesują mnie skoki narciarskie i lekkoatletyka, więc na ten krykiet mocno się skrzywiłem. Niestety wszystko ma swój koniec i z ciężkim sercem wróciłem do pokoju.

          – Musimy pogadać – powiedział Kazik jakimś nieprzeniknionym tonem. Niby poważnym, srogim, ale coś mi tu nie grało. – Powiedz, ile razy mnie widziałeś nago?
          O co mu chodzi, do ciężkiej cholery? Przecież sam powiedział, żeby się tym nie przejmować.
          – No... kilka było. Ale przecież sam mówiłeś...
          – Widziałeś mnie tyle razy i rysujesz mi takiego krótkiego fiuta? To ty jesteś dupa a nie artysta... Ale reszta, nie powiem, wyszła ci świetnie. Ile chcesz za to porno?
          Rzuciłem w niego poduszką. Po chwili jego poduszka wylądowała na mnie. Nie pozostałem dłużny. I tak się zaczęło, po kilku minutach tarzaliśmy się na podłodze, dusząc się od śmiechu.
          – No dobrze, ale powiedz, o co ci chodziło przez cały dzień? – nie dawał za wygraną Kazik.
          – A muszę?
          – Nawet jak nie powiesz, to ja się domyślam. Chodzi o to, że mi w nocy zalałeś swoją spermą cały brzuch, prawda?
          Od razu mi spadł nastrój. Dlaczego on jest taki dosłowny? Dlaczego niszczy coś, co się już tak dobrze rozwijało? Z niechęcią kiwnąłem głową.
          – Teraz mnie słuchaj uważnie – powiedział Kazik, siadając koło mnie na łóżku, prowokacyjnie blisko. – Jeśli już spałem z tobą w jednym łóżku, to liczyłem się ze wszystkim, łącznie z tym, że mi się możesz zsiusiać. Jeśli się śpi z młodym chłopakiem to trzeba się liczyć z tym, że mu fiut stanie albo nawet wytryśnie. Zwłaszcza że w tym wieku drugie ciało podnieca. Poza tym.,.. Gdyby mi naprawdę przeszkadzał twój siusiak w moim pępku, to bym się go pozbył, prawda? Wystarczyło się odwrócić.
          – Ale... – próbowałem oponować – to był mój pierwszy raz. Naprawdę nigdy wcześniej czegoś takiego nie miałem.
          – No i fajnie, nareszcie przestałeś być dzieckiem. No i w czym problem?
          – Że musiałeś tego dotykać, to ścierać... Nie porzygałeś się?
          – Bynajmniej.

          Pogadaliśmy jeszcze trochę i z przerażeniem stwierdziłem, że zrobiło się już cholernie późno. Z reguły zasypiamy kolo dziesiątej, na zegarze była za piętnaście jedenasta.
          – Śpisz oczywiście ze mną – odezwał się Kazik.
          – A jak stanie się to co wczoraj?
          Kazik pokazał mi paczkę chusteczek higienicznych po czym zaczął się przebierać. Jego członek był o wiele większy niż dotychczas i wyraźnie oderwany od ciała. Kazik, nie krępując się, podciągnął napletek do góry zanim naciągnął te swoje zielone bokserki. Pierwszy raz widziałem jego ciemną główkę, ostro kontrastującą z bielą jąder i reszty siusiaka. Widok nie był mi obojętny, znów organizm zaczęły zalewać słabe ale częste fale. Położyłem się koło niego i jakiś czas leżeliśmy w bezruchu. W pewnym momencie Kazik nachylił się do mnie tak, że jego członek wszedł w kontakt z moja dłonią. Był już całkiem twardy. Z łomoczącym sercem przesunąłem po nim palcami aż do główki. Zero reakcji. Spróbowałem jeszcze raz. Musiał to poczuć, ale nie zareagował. Kiedy zrobiłem po raz trzeci, szepnął tylko "czekaj", uniósł biodra, ściągnął swoje bokserki i znów ułożył się tak, że cały członek spoczywał na wierzchu mojej dłoni.
          – Mogę dotknąć twoich włosków? – szepnąłem.
          – Głupie pytanie, oczywiście.
          Były miękkie i puszyste, a ich dotykanie rozkręcało mnie coraz bardziej. Ciągle miałem jednak opory chwycić jego fiuta.
          – No nie bój się tak... I poczuj go dobrze, bo później rysujesz bzdury.
          Badałem go centymetr po centymetrze aż doszedłem do jego śliskiej główki. Kazik zaczął posapywać. Nawet nie zauważyłem, kiedy jego ręka wśliznęła się w mój rozporek. Wstrząs był ogromny, prawie taki jak wczoraj. Kazik złapał rytm i zaczął go uciskać a ja całkiem instynktownie rewanżowałem mu się tym samym. Jego ciało dygotało coraz bardziej, usłyszałem znane już mi sapnięcie i kleista substancja pokryła moją rękę. Zdziwiłem się, że nie wywołała u mnie żadnego negatywnego odruchu, zresztą byłem tak przepełniony pierwszą prawdziwą w moim życiu żądzą, że nakręciłem się jeszcze bardziej.
          – Będę strzelał – sapnąłem. Byłem ciekaw, czy Kazik cofnie swoją rękę, ale nie zrobił tego.
          – Uwielbiam cię – szepnął mi do ucha.

          Miesiąc później siedziałem na trawniku w ogródku Kazika i rysowałem go nagiego, na jego własną prośbę.
          – Jak będziesz rysował mi wacka to powiedz, powiększę go trochę – wykrzyknął wesoło. Miał rację, bo na czubku pojawiła się śliska kropelka, oczywisty znak, że może być tylko lepiej. Zresztą jego misiek zasługuje na wszystko co najlepsze, jest słodziutki, zwłaszcza kiedy się go ssie. Poza tym nie ma za wiele czasu, bo zaraz z pracy wrócą jego rodzice. Bardzo się lubimy, choć oni chyba nie mają pojęcia, co się dzieje. Są przekonani, że to wynik tej sytuacji na obozie. Niech sobie tak myślą. W każdym razie Kazik ba bardzo szerokie łóżko i całkiem oficjalnie śpimy razem. A jutro jedziemy do Taunton na krykieta. Fantastyczny sport. Na razie dobrze żre. I oby nie zdechło.

          KONIEC
          0statnio edytowany przez trujnik; 01-01-21, 21:18.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • trujnik
            Seksualnie Niewyżyty
            • Mar 2018
            • 201

            #6
            Dziękuję za przeczytanie tego opowiadanka. Więcej opowiadań i dłuższych form znajdziesz na:
            Pliki użytkownika trujnik • bannery, Dokumenty, dwoch, Galeria , Gra szwajcarska • Przypadki Krzysia 27.0.pdf, Przypadki Krzysia 26.0.pdf

            Wiele opowiadań gay różnych autorów czeka na Ciebie pod:
            0statnio edytowany przez trujnik; 02-01-21, 12:46.
            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

            Skomentuj

            Working...