Piszę, bo jestem przyparty do muru - postaram się krótko, o ile można. W skrócie: mam 25 lat i udało mi się znaleźć dziewczynę, na której ogromnie mi zależy. Oboje uwielbiamy seks (bo czego tu nie lubić), oboje świetnie się dogadujemy i kochamy. Nie sądziłem, że jeszcze na kimś kiedykolwiek będzie mi tak zależeć - a co najważniejsze, w jakiś magiczny sposób uwolniłem się od syndromu szukania złych kobiet/kobiet z problemami. No i... i pojawił się problem. Bo kiedy dochodzi co do czego, czasami mam problem z uzyskaniem erekcji. Czasami z jej utrzymaniem, kiedy już jestem w niej. Ogólnie, aby dostać erekcji potrzebuję stymulacji - co jest fajne, ale... sami wiecie. Nie zawsze tak jest - mieliśmy świetny seks. Ale za każdym razem, kiedy przyjeżdża (mieszkamy w dwóch różnych miastach), po okresie dobrym przychodzi ten zły. I jest nam w łóżku dobrze i tak - ale to nie to. Nie ten wiek i nie to doświadczenie - każde z nas chce dobrego ciągu dalszego i zakończenia.
Może napiszę od początku - problem pojawił się, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Miałem blokadę - trochę z nerwów. Na co dzień umiem sobie z nimi radzić, ludzie nazywają mnie opanowanym, zresztą bardzo trudno mnie wyprowadzić z równowagi. Nie zawsze tak było, musiałem się tego nauczyć - kiedyś wszystko się uzewnętrzniało. Teraz w sytuacjach bardzo nerwowych, jak egzamin, działa adrenalina - jestem bardzo spokojny, aż za. I podobnie było tamtej nocy, po prostu mi nie stanął, a ja czułem wstyd i "nerwową pustkę". Potem było już dobrze, potem znów problemy... i tak jest ciągle.
Nie będę udawał - mam podejrzenia, skąd się to wzięło. Po pierwsze, jestem przyzwyczajony do masturbacji, którą ostatnio staram się ograniczać (sprzęt działa, twardy jak kamień za każdym razem, niemal na zawołanie, po drugie... mam złe doświadczenia związkowe. Ostatni raz, kiedy mi tak bardzo zależało, spotkałem złą kobietę. Nasz "związek" trwał trzy lata, przy czym 2 to były próby jego ratowania z mojej strony. Z jej strony to było odmawianie seksu za każdym razem - bo się siebie brzydziła, miała olbrzymie kompleksy. Z jej strony to były awantury, ciągłe. I wreszcie, była to dziewczyna, z którą te... 6 lat temu miałem pierwszy raz. I przy pierwszym razie nerwy mnie zjadły, to normalne (sądząc po tym, czego dowiedziałem się od kumpli, też mieli takie problemy za pierwszym razem). Ta dziewczyna źle to zniosła, stwierdziła, że jest tak nieatrakcyjna, że mi nie staje, zrobiła awanturę. Potem często szydziła z moich umiejętności seksualnych, raz przystawiła mi kuchenny nóż...
Myślałem, że się z niej wyleczyłem - wiem, na co mnie stać. Po naszym zerwaniu (w końcu zdradziła mnie na jakiejś imprezie, gdzie zaczęła ćpać, ostatecznie z tego co wiem, wylądowała w wariatkowie) przez dwa długie lata udowadniałem to sobie, podrywając dziewczyny na jedną noc. Ani to dobre, ani to szlachetne. Ale nie miałem z nimi żadnych problemów - nie zależało mi. To był tylko seks, choć trzeba przyznać, że naprawdę dobry.
A teraz się zakochałem. Mocno i naprawdę dojrzale. A ona? Kompleksy na poziomie normalnym, jeżeli się pokłócimy, to po 10 minutach już siedzimy przy kawie/herbacie/w łóżku i rozmawiamy o tym, przepraszamy sie. Nie jest idealna. Ale na pewno dojrzała emocjonalnie. A ja staram się pokazać jej, że jestem facetem. I przez te problemy czuję się coraz mniej tymże. Ona to oczywiście rozumie, rozmawialiśmy o tym. Ale jak myślicie? Ile czasu coś takiego będzie znosić, kiedy rozpalam ją, a potem muszę ze wstydem opuścić "plac boju"? A ile ja coś takiego zniosę? Nie pozbieram się, jeżeli przez to rozsypie się nam związek.
Wiem, co może być przyczyną. Nie mam pojęcia, jak sobie pomóc. Mam 25 lat, nie jestem impotentem - wszystko działa. Poza tym, że psychika mi rozpieprza życie. Piłem już nawet coś, co nazywa się Catuaba - afrodyzjak i przy okazji rzecz na uspokojenie. Pomogło, bo czułem się, jakbym znów miał 15 lat. A kiedy przyjechała... dupa blada. Czasem super, czasem do niczego, jak wtedy, kiedy po prostu w niej zmiękłem.
Co mam robić? Nie mam zamiaru do końca życia zaspokajać się sam, ani czekać na łut szczęścia.
Nie wiem, jak mam wyjść z tej sytuacji.
Może napiszę od początku - problem pojawił się, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Miałem blokadę - trochę z nerwów. Na co dzień umiem sobie z nimi radzić, ludzie nazywają mnie opanowanym, zresztą bardzo trudno mnie wyprowadzić z równowagi. Nie zawsze tak było, musiałem się tego nauczyć - kiedyś wszystko się uzewnętrzniało. Teraz w sytuacjach bardzo nerwowych, jak egzamin, działa adrenalina - jestem bardzo spokojny, aż za. I podobnie było tamtej nocy, po prostu mi nie stanął, a ja czułem wstyd i "nerwową pustkę". Potem było już dobrze, potem znów problemy... i tak jest ciągle.
Nie będę udawał - mam podejrzenia, skąd się to wzięło. Po pierwsze, jestem przyzwyczajony do masturbacji, którą ostatnio staram się ograniczać (sprzęt działa, twardy jak kamień za każdym razem, niemal na zawołanie, po drugie... mam złe doświadczenia związkowe. Ostatni raz, kiedy mi tak bardzo zależało, spotkałem złą kobietę. Nasz "związek" trwał trzy lata, przy czym 2 to były próby jego ratowania z mojej strony. Z jej strony to było odmawianie seksu za każdym razem - bo się siebie brzydziła, miała olbrzymie kompleksy. Z jej strony to były awantury, ciągłe. I wreszcie, była to dziewczyna, z którą te... 6 lat temu miałem pierwszy raz. I przy pierwszym razie nerwy mnie zjadły, to normalne (sądząc po tym, czego dowiedziałem się od kumpli, też mieli takie problemy za pierwszym razem). Ta dziewczyna źle to zniosła, stwierdziła, że jest tak nieatrakcyjna, że mi nie staje, zrobiła awanturę. Potem często szydziła z moich umiejętności seksualnych, raz przystawiła mi kuchenny nóż...
Myślałem, że się z niej wyleczyłem - wiem, na co mnie stać. Po naszym zerwaniu (w końcu zdradziła mnie na jakiejś imprezie, gdzie zaczęła ćpać, ostatecznie z tego co wiem, wylądowała w wariatkowie) przez dwa długie lata udowadniałem to sobie, podrywając dziewczyny na jedną noc. Ani to dobre, ani to szlachetne. Ale nie miałem z nimi żadnych problemów - nie zależało mi. To był tylko seks, choć trzeba przyznać, że naprawdę dobry.
A teraz się zakochałem. Mocno i naprawdę dojrzale. A ona? Kompleksy na poziomie normalnym, jeżeli się pokłócimy, to po 10 minutach już siedzimy przy kawie/herbacie/w łóżku i rozmawiamy o tym, przepraszamy sie. Nie jest idealna. Ale na pewno dojrzała emocjonalnie. A ja staram się pokazać jej, że jestem facetem. I przez te problemy czuję się coraz mniej tymże. Ona to oczywiście rozumie, rozmawialiśmy o tym. Ale jak myślicie? Ile czasu coś takiego będzie znosić, kiedy rozpalam ją, a potem muszę ze wstydem opuścić "plac boju"? A ile ja coś takiego zniosę? Nie pozbieram się, jeżeli przez to rozsypie się nam związek.
Wiem, co może być przyczyną. Nie mam pojęcia, jak sobie pomóc. Mam 25 lat, nie jestem impotentem - wszystko działa. Poza tym, że psychika mi rozpieprza życie. Piłem już nawet coś, co nazywa się Catuaba - afrodyzjak i przy okazji rzecz na uspokojenie. Pomogło, bo czułem się, jakbym znów miał 15 lat. A kiedy przyjechała... dupa blada. Czasem super, czasem do niczego, jak wtedy, kiedy po prostu w niej zmiękłem.
Co mam robić? Nie mam zamiaru do końca życia zaspokajać się sam, ani czekać na łut szczęścia.
Nie wiem, jak mam wyjść z tej sytuacji.
Skomentuj