Pamiętnik Avatara, czyli dalsze losy Jake'a Sully

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • Lilith25
    Świętoszek
    • Dec 2009
    • 6

    Pamiętnik Avatara, czyli dalsze losy Jake'a Sully

    Dla wszystkich, których ogarnęła depresja po wyjściu z kina. Poznajcie prawdziwą Pandorę.

    Opowiadanie pochodzi ze strony http://nowakamasutra.pl. Oryginał jest ilustrowany.

    Dzień 0
    Dzisiaj się moje urodziny – a właściwie narodziny. Zaczynam tworzenie dziennika, który spisuję jest na liściach drzewa win'ows. Jedyne czego żałuję to videobloga – samo się nagrywało, a tu muszę skrobać patykiem. Ale odrzucam tamten czas i tamto życie, gdy byłem inwalidą na wózku. Żałosnym wrakiem człowieka. Teraz jestem dumnym Na’avi. I wiecie co – całe życie o tym marzyłem, śniłem o planecie, gdzie nie ma cywilizacji zła. Gdzie liczą się wartości, przyjaźń, gdzie nie ma pieniędzy, nie ma zawiści, nie ma zazdrości. Gdzie żyje się w zgodzie w przyrodą i nie niszczy się i nie zatruwa własnej ziemi. Już dziś wiem, że marzyłem o Pandorze. Kocham to miejsce. I najważniejsze – przede wszystkim kocham Neytiri. Moją przewodniczkę, moją nauczycielkę, moją kobietę. Po moich powtórnych narodzinach pobiegliśmy trzymając się za ręce do drzewa przodków. Tam pobłogosławiła nas Matka Pandora. Czułem jej obecność, czułem jej moc. Żyję.



    Dzień 1
    Obudziło mnie delikatne łaskotanie między nogami. Myślę sobie - to pewnie Neytiri. I już mi się spodobał ten sposób budzenia. Zmysłowo polizała mnie i chwilę possała. Więc nie otwieram oczu i czekam co będzie dalej. Czekam, czekam i czekam. I nic.
    No to otwieram oczy. I proszę - niespodzianka. Nikogo nie ma. Dziwne. Ale to na pewno Ona.
    OK przyszły królu Omaticaya pora wstać i trochę pobiegać po lesie deszczowym. Moja kobieta wspomniała, że muszę koniecznie wykąpać się Jeziorze Oczyszczenia. Podobno dzięki temu będę mógł wyczuć Akzcarskażdej istoty żywej. Myślę, że zanim wejdę na ten najwyższy stopień empatii muszę nauczyć się wymawiania tych dziwnych nazw.
    Neytiri czekała na mnie przy wejściu do Nowej Bożnicy (trochę tu ciasno). Tak nazywamy nasz dom , po tym, jak prastare Drzewo zostało zniszczone przez tych barbarzyńców – ludzi. Nienawidzę ich. Niech no tylko spróbują tu wrócić!
    Odrzucam jednak wspomnienia. Liczy się tylko teraźniejszość. Ona jest taka fascynująca. Tak bardzo, że chce mi się tańczyć, a nawet śpiewać! Mi śpiewać! To cud.
    Ale muszę się niestety też do czegoś przyznać.
    Wieczorem był mały zgrzyt z moją kobietą. Przyniosła mi do zjedzenia jakiś owoc. Nie ukrywam, byłem głodny i trochę zażartowałem, że wolałbym hamburgera z podwójnym sosem i frytkami. Neytiri chyba nie zrozumiała, ale z zaciekawieniem zapytała co to jest hamburger i na jakim drzewie rośnie. Więc jej opowiedziałem z czego się robi kotlety. W trakcie opisu smażenia Neytiri cała zfioletowiała i krzyknęła, że już dosyć.
    - Jak możecie to jej robić- zapytała z oburzeniem - Jak można być tak okrutnym, aby jeść żywe zwierze.
    - Jakie żywe – spytałem ze zdumieniem - zabijamy krowę przecież i dopiero potem porcjujemy na kotlety
    - Powiedz proszę, że chociaż odmawiacie modlitwę podczas mordowania te niewinnej istoty – usłyszałem w jej głosie błagalną nadzieję.
    Nie miałem sumienia zaprzeczyć. Po prostu nie odezwałem się. Ale chyba rozumiem dlaczego tu są sami chudzielce.


    Dzień 11
    Nie pisałem, bo nie było kiedy. Cały czas biegamy z Neytiri po lesie. Gdyby nie to, że przez ostatnich kilka lat siedziałem na wózku, to by mnie to całe latanie z gałęzi na gałąź chyba znudziło. Trochę mi głupio się , ale nie zapamiętałem żadnej nazwy tych fascynujących miejsc gdzie byliśmy.
    Z ważnych spraw – codziennie mnie budzi to smyranie i lizanie w kroku, ale nadal nie wiem, kto to lub co to. Niestety, to na pewno nie Neytiri. Kiedy zapytałem się jej wprost zaprzeczyła, a kiedy ze śmiechem wyjaśniłem, że byłem przekonany, że robi mi dobrze ustami, to stało się coś dziwnego.
    - Jak śmiesz myśleć, że mogłam wziąć do ust „satuk” - powiedziała z nieskrywanym oburzeniem – żadna kobieta na Pandorze nie zrobiła by czegoś takiego. Jestem zresztą przekonana, że żadna we wszechświecie!
    I co ja miałem jej powiedzieć? O tym, że istnieją takie damy, jak pielęgniarka Monika L. ze szpitala dla weteranów wojennych, która podczas masowania odleżyn zawsze ustami sprawdzała odruchy bezwarunkowe. Codziennie.
    Jak już jesteśmy przy temacie, to powiem szczerze, że męczy mnie to oczekiwanie na e'inabej, czyli rytualną kopulację - o ile dobrze zrozumiałem, że o to chodzi. Do tej pory nie kochałem się z Neytiri do końca. Tylko przytulanie głaskanie i te synapsy z warkocza. Szczerze? - chętnie bym go obciął, bo przeszkadza w wypróżnianiu, a raz nawet próbował wejść mi do środka.
    Za to świetnie panuję nad moim satuk'iem – wygląda na to, że spece od modelowania genów się postarali. Mam dużego. Naprawdę dużego. I cholernie sprawnego.
    Neytiri mówi jednak, że muszę być cierpliwy.
    Wieczorem byłem jakiś dziwny. Drażniło mnie wszystko, nie pomogła nawet modlitwa i śpiewanie pieśni do Matki. Nawet synapsy nie zadziałały. Dopiero przed zaśnięciem uświadomiłem sobie co wywołało taką melancholię. Trochę brakuje mi telewizora.

    Dzień 12
    Mam małego. Naprawdę małego. A oto jak się dowiedziałem. W ogóle ten dzień był koszmarny. Od samego poranka.
    Znowu mnie ktoś lub coś głaskało po genitaliach. I znowu po otwarciu oczu zniknęło. Najbardziej wkurza mnie mnie, że pieszczoty kończą się tuż przed końcem. Tak było i dziś. Rozdrażniony do maksimum wygramoliłem się z tego kokona – kurcze, jak sobie nie wystrugam jakiegoś normalnego wyrka, to długo nie pociągnę. Ale zdobądź bracie jakieś deski. Tu wszystko żyje i ma świadomość. Właśnie z tego powodu wpadłem w małe kłopoty.
    Jak co dzień po wyjściu z drzewa oddaliłem się dyskretnie w krzaki. Normalna sprawa, czyli odcedzanie kartofelków. Stanąłem sobie z lekkim rozkroku i na cel wybrałem jakiś żółty kwiat w kształcie kielicha. Sikam, sikam, aż tu nagle krzyk. Za mną stoi jakaś chuda fioletowa baba i wrzeszczy. Podskakuje przy tym wydziera się, jakby ją obdzierali. Zrazu myślę, że to na widok mojego zaganiacza, ale nie.
    Zanim skończyłem przyleciała cała banda i hajda – łapią mnie za nogi ręce i ogon i ciągną do rady starszych.
    Co się okazało – to żaden kwiat. Olałem Kyzdyr'a – najwyższą forma życia. Mędrca w stanie floryzacji.
    Przed karą obroniła mnie jak zwykle Neytiri. Kochana kobieta. W płomiennej mowie do ludu Omaticaya opowiedziała, jaki to klan popełnił błąd. Uczono mnie wiary, walki, latania, zwyczajów, pieśni, a nie pokazano kibla.
    Trud edukacji w tym zakresie wzięli na siebie bracia Neytiri. Zaprowadzili do Drzewa Płynnej Żyzności i pokazali jak się sika do specjalnego otworku. Tu właśnie boleśnie przekonałem się o swych mizernych rozmiarach. Każdy ze szwagrów miał co najmniej dwa razy dłuższego i grubszego. Nie wiem co sknocili ci naukowcy. Mój kaliber może zaimponował by jakiejś Ziemiance, ale tu chyba jestem kaleką. Neytiri na pewno mnie rzuci.
    Do Drzewa Twardej Żyzności nie poszedłem. Wolę chodzić do lasu. Jak tym razem narobię na głowę jakiemuś lokalnemu filozofowi na głowę, to trudno. Jego pech.
    Wieczorem miałem lekką depresję. Jak nie zajaram, to...


    Dzień 13
    Pechowy. Po dłuższych wyjaśnieniach Neytiri chyba zrozumiała o co mi chodzi. Nie mają tu żadnego alkoholu, ani używek, ale ponoć jest jeden owoc, którego zjedzenie wywołuje zmianę świadomości. Ale podobno jest mocny. Niech będzie - nawet jeśli po tym miałbym widzieć robaki na ciele mej ukochanej, to muszę się zresetować.
    Larepse, czyli Owoc Przemienienia – w smaku nijaki. Zjadłem cały i czekam na odlot. Nic – może dawka za mało? No to na całość. 13 sztuk. Jak szaleć to szaleć. W końcu zaczęło się coś dziać. Ale to nie była faza.
    Na początek zbladły kolory. Wszystkie. Pandora po Larepse jest szara i smutna. I zimno się zrobiło. Ale to jeszcze nie było takie złe. Gorzej, bo mój umysł zaczął dziwnie pracować.
    Na początek odechciało mi się tańczyć. Bo przyznajcie sami – niebieski stwór z ogonem w pląsach - to nawet nie jest śmieszne.
    Potem kolejno uwiadomiłem sobie, jak bardzo jestem nieodpowiedzialny skacząc bez asekuracji po gałęziach. No, a to latanie na dzikich stworach? Brr to mogło przecież skończyć się tragedią.
    Jak mogłem być tak szalony i nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji tych nierozważnych czynów.
    Skutki zażycia owocu były jednak jeszcze gorsze - Neytiri czuwała przy mnie. Ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Jakbym ją po raz pierwszy zobaczył. Przecież to kosmitka! I do tego brzydka. Nie wiem, jak mogła mi się podobać. A ta jej cera! Coś chyba było nie tak z moim wzrokiem, bo dopiero teraz zobaczyłem, że wcale nie ma gładkiej skóry. Zaraz zaraz! A co to jest na brodzie? Matko Święta! Przecież to jakaś ropiejąca rana. Głęboka na centymetr, a w niej coś siedzi. Jakiś żywy robak! Naprawdę!
    Neytiri chyba wyczuła mój wzrok. Zawstydziła się i powiedziała, że to z powodu zmian hormonalnych. Wygląda, że Na’avi też mają pryszcze. Mega pryszcze.

    Dzień 25
    Chorowałem kilka dni. Na szczęście kolory odzyskały głębię, a cera Neytiri wróciła do normy. Ona sama jest jednak jakaś dziwna. Może to w związku z e'inabej na który w końcu się zgdziła. Kurcze, gdybym wiedział...
    Wieczorem przyszło po mnie kilku wojowników, związali mnie i wrzucili do czegoś przypominającego jutowy worek. Tylko bardziej śmierdzący. Dziwny rytuał, ale skoro tak trzeba. Po chwili straciłem przytomność.
    Ocknąłem się przywiązany do drzewa, a przy mnie stała jakaś stara baba. Z wielkim drewnianym urządzeniem podobnym do średniowiecznej lewatywy. Tego co było później nie opiszę. Chciałbym o tym zapomnieć. Ale podobno Neytiri była zadowolona i wszystko poszło OK.


    Dzień 46
    Już wiem, co mnie budzi rano. Od dziś będę spał z napiętym łukiem i mam nadzieję, że uda mi się to zatłuc.
    E'inabej trwa nadal, ale dopiero teraz dowiedziałem się na czym polega rytuał. Wygląda na to, że genetyka Na’avi różni się od dosyć znacząco od ludzkiej. Ojciec dziecka jest oczywiście dawcą nasienia, ale, aby doszło do rozwoju zarodka i płodu muszą być jeszcze tzw dopładniacze, czyli dodatkowe chromosomy. Plemniki ojca są pozyskiwane sztucznie (robi to właśnie ta stara baba). A dodatkowe nasienie dostarczane jest w podobny sposób jak na ziemi.
    Wiem – wygląda to dziwnie, ale jakiś trzech tygodni Neytiri leży w specjalnym namiocie i przyjmuje dopładniaczy. Jakąś setkę dziennie.
    Trochę trudno mi się z tym pogodzić.


    Dzień 47
    Poznałem Do'dę – najmłodszą siostrę Neytiri. Dopiero teraz, bo z powodu kłopotów wychowawczych więzili ją w jakimś lochu przyczepioną synapsami do korzeni. Średniowieczne bydlaki!
    Do'da to sympatyczna dziewczyna, inne niż normalne Na’avi. Nie lata jak idiotka po lesie z łukiem, tylko lubi patrzeć na swoje odbicie w jeziorze, albo rzece. Jest zdecydowanie ładniejsza niż te anorektyczne kosmitki. I ma takie pełne usta. No i biust – prawie jak Ziemianka.
    Chodzimy (CHODZIMY – nie biegamy) na spacery. Rozmawiamy o różnych sprawach. Zapytałem ją o jej największe marzenie. Odpowiedź bardzo mnie zaskoczyła.
    Siostra Neytiri opowiedziała mi o swoim świecie fantazji. Że marzy o życiu na planecie, gdzie drzewa mieszkalne są ładne i równe i rosną na prostych, gładkich i szerokich ścieżkach. Gdzie nie trzeba skakać o gałęziach, tylko za pomocą jakiś maszyn można się dostać wygodnie i bezpiecznie do swoich konarów. Aha najważniejsze – każde drzewo ma zamykaną korę.
    I że w tym świecie jej marzeń są takie specjalne drzewa, do których się wchodzi, a na gałęziach wiszą różne odzienia. I można każde wypróbować i obejrzeć się w stojącym małym jeziorku.
    Opowiadała mi godzinami o planecie, gdzie latające smoki są w środku puste i można w nich wygodnie podróżować, gdzie zamiast telepatii i tamtamów są maleńkie maszynki, przez które można godzinami gadać z osobami, które są daleko. I wiele jeszcze innych szczegółów.
    Słuchałem i coś się ze mną działo. Nie wiem co dokładnie. Ale mój warkocz jakoś tak sam z siebie splótł się z warkoczem Do'dy. Ogarnęła mnie elektryczna ekstaza. Zespoliliśmy się duchowo i moja przyjaciółka wyczuła co sprawiłoby mi ogromną przyjemność.
    Powiem krótko - Neytiri nie miała racji. Są dziewczyny Na’avi, co wiedzą po co kobieta ma usta.

    Dzień 48
    Jest cień nadziei. Dziś do naszego drzewa przylecieli posłańcy z klanu Władców Maszyn. Szukają śmiałka, do misji na odległej planecie. Odkryto tam niesamowite złoża Apuk – tajemniczego źródła energii bioduchowej Na’avi. Potrzebny jest tylko ktoś, kto zgodzi się na przesłanie jego Akzcars do ukrytego Avatara na tamtym świeci. Tam wysłannik ma przygotować grunt pod inwazję. Opis planety był jednoznaczny. Natychmiast się zgłosiłem do akcji. Zażądałem tylko jednego. Do'da też będzie miała swojego Avatara.
    Więc lecimy. Już jutro. Dobranoc kochany pamiętniczku. RM go home.

    Ciąg dalszy... wkrótce na portalu.
  • Escara
    Świntuszek
    • Jan 2010
    • 90

    #2
    Przepraszam, czy ja mogę coś powiedzieć?

    Ten film, ta historia wywołała we mnie ogromne emocje
    Vivat James Cameron!
    Lepiej spróbować i żałować,
    niż żałować, że się nie spróbowało

    Skomentuj

    • -Sukub-
      Seksualnie Niewyżyty
      • Jul 2010
      • 372

      #3
      Jeju, właśnie odczuwam poziom mojej narastającej nudy, jeśli jestem w stanie dotrwać do końca czegoś takiego.

      Super. ;D
      'Sheila, masz skórę która jest żywą tkaniną z jedwabiu.' <3

      Skomentuj

      Working...