Hejtowałem ja, niech hejtują inni. A ja sobie nabiję parę postów.
KAMILA I SENNE MARZENIA XXVII. A gdyby tak…
Pewnie nie zwróciłaby uwagi na ten tekst, gdyby nie to, że był tak charakterystyczny.
Praca z tekstem wymagała czasem konsultacji licealistów z kolegami i koleżankami siedzącymi w ławce obok, wiec ignorowała lekki szmer roznoszący się po klasie. Ale akurat te słowa…
- Nigdy nie zaruchasz takiej dupy, ofermo.
Bartek. To oczywiste. Naładowany testosteronem, trochę zadufany w sobie niby twardziel z mocną pozycją tak wśród kolegów, jak i koleżanek. Właśnie dosolił jednemu z kolegów.
- Spokój, proszę – odezwała się dość stanowczym tonem.
Rzuciła przy tym niechętne spojrzenie na autora słów. Raziło ją takie wywyższanie się nad innych. Nie było zasługą Bartka, że jest taki, no… Trochę lepszy. Zresztą bez przesady, nie był ani tytanem intelektu, ani jakimś przystojniakiem. Ot trochę powyżej średniej krajowej. Za to cholernie pewny siebie i zdecydowany.
Najchętniej powiedziałaby mu dwa słowa więcej, ale co? Tutaj, przy całej klasie? Nie warto.
Tym bardziej, że był już praktycznie koniec lekcji. Ostatniej tego dnia. Wyjrzała przez okno i zobaczyła dobrze jej znany model samochodu z trójką pasażerów. Danielem za kierownicą i dwójką dzieci z tyłu.
Piątkowe popołudnie. I to w maju. Żyć, nie umierać. Bartek natychmiast wyleciał jej z głowy. Ale ten tekst…
„Nigdy nie zaruchasz takiej laski, ofermo”, kołatało się w jej głowie podczas jazdy samochodem. W kuchni, gdy przygotowywała obiad. I wreszcie w fotelu, gdy o siedemnastej, zasiadł w nim, włączając telewizor.
„A gdyby tak… Gdyby wtedy, w drugiej klasie… Rok 2004…”
- Martyna z każdym dniem nie lubi cię coraz bardziej – zaśmiała się Kinga.
- To jej problem, nie mój – odpowiedziała spokojnie Kamila, idąc wolno chodnikiem.
- No tak, ale wiesz… Ona jest zdolna do wielu rzeczy…
- Jakich konkretnie? Co mi może zrobić? – zainteresowała się wysoka brunetka. – Poza tym, ja mam wciąż sporą rezerwę do Patryka.
- No, ale on do ciebie chyba nie ma – wciąż uśmiechała się Kinga. – Poza tym Martyna nie będzie pytać się kto startuje do kogo, tylko z miejsca uzna ciebie za przyczynę wszystkich niepowodzeń.
- Wkurza mnie – stwierdziła Kamila. W sumie było to coś nowego, bo rzadko kto ją wkurzał. Ale akurat Martyna dawała sporo powodów do takiego uczucia. Szkolna gwiazdka, blondynka, imprezowa, raczej głośna, generalnie numer jeden w szkole jeśli chodzi o popularność. A tu…
- A tu wskakuje numer dwa, który numerowi jeden zwija chłopaka – docinała Kinga z lekką nutką złośliwości, bawiąc się w najlepsze.
- Przestań – żachnęła się Kamila. – Ja nikogo nikomu nie odbijam. To są ich sprawy. A Patryk i tak nie jest w moim typie.
- No jasne… - spojrzała pobłażliwie Kinga. – Najprzystojniejszy w szkole, wygadany, dowcipny… Ale ty masz inne priorytety…
- Kinga, wiesz dobrze, że nie interesują mnie tacy faceci. To pustaki. Z reguły. Poza tym… Ten typ chłopaków tak ma, że szuka dziewczyny na szybko, na raz. A dwa dni później interesuje się już inną. To nie dla mnie.
Kinga milczała. Znała koleżankę od jakiegoś już czasu i wiedziała, że mówi prawdę. Choć była atrakcyjną dziewczyną, nie w głowie były jej jakieś zabawy z chłopakami. Kamila była rzeczowa, dość konkretna. Podrywacze, bawidamki i inny tacy odpadali na starcie.
- A ja dla niego byłabym i tak jedną z wielu, wiec po co zawracać sobie w ogóle nim głowę? – dodała jeszcze Kamila.
- Ale głupoty pierdzielisz – skwitowała krótko. – Wiesz dobrze, że Martyna jest numerem jeden w szkole, bo jest po prostu najpopularniejsza. Wszędzie jej pełno, jest aktywna w takich tam przedsięwzięciach, imprezuje, jest głośna ogólnie rzecz biorąc. Ty jesteś schowana, ale gdybyś miała taki charakter jak ona, to wciągnęłabyś ją nosem na liście popularności.
Kamila drgnęła słysząc te słowa. Słyszała je nie pierwszy raz, przynajmniej jeśli chodziło o sens, nie o konkretną treść. I wciąż nie mogła się z tym oswoić.
Od jakiegoś czasu zauważyła, że przyciąga na siebie uwagę niejednego chłopaka. Że patrzą się na nią, jak idzie do szkoły, jak wraca z niej. Albo w samej szkole. Ale zawsze składała to na karb tego, że oni po prostu patrzą tak na każdą dziewczynę. Albo przynajmniej na większość. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że patrzą, bo im się naprawdę podoba.
No bo gdzie ona? Za wysoka, z lekkim nadmiarem tłuszczu, bo waga sześćdziesiąt kilogramów, przy wzroście już sto siedemdziesiąt pięć, to jest pewien nadmiar i nie ma co tego ukrywać. Tyłek trochę za wielki. No i ten wzrost. Faceci nie lubią wysokich dziewczyn a już w ogóle wyższych od siebie. A ona tu w liceum, co krok natykała się na takich, na których mogła patrzeć lekko z góry.
I tak, nie lubiła plejbojowatych facetów z żelem na głowie jak Patryk. Akurat on był od niej ciut wyższy. Miał fajną sylwetkę, choć mięśniami nie imponował. I był przystojny, trzeba to było obiektywnie przyznać. Operatywny, miał wielu kolegów, pewnie charakteryzował się męskimi przymiotami jak lojalność, czy koleżeństwo. Był w tym samym wieku, co ona, chodził do równoległej klasy. Ale kręcił się wokół dziewczyn jak Martyna i jej tyle samo warte koleżanki jak Angela, czy Wioletta. To decydowało o wszystkim.
Stanowcze „nie”, dla takich skaczących z kwiatka na kwiatek, dla facetów, którym imponują takie pustaki jak Martyna i jej ekipa.
Ona w tym czasie będzie sobie myśleć o…
Sms. Tuż przed furtką do drzwi. Zatrzymała się naciskając klamkę jedną ręką i wyciągając telefon drugą. Otworzyła i drzwi i wiadomość.
„Cześć, szybko uciekłaś ze szkoły dziś, tak że nawet nie zdążyłem zapytać, czy nie pójdziesz jutro ze mną do Manhattanu na występ Kate Ryan. I nawet nie pytaj o Martynę, czy inne koleżanki, bo ich obecność mnie w ogóle nie interesuje”.
Tak, jasne, nie interesuje… Już ona dobrze wie, co się kryje za tym, gdy największy przystojniak w szkole wysyła jej niewinne zaproszenie na koncert. Gdzie byliby sami. We dwoje. W towarzystwie dobrej muzyki. Kate Ryan, jeden z trzech koncertów w Polsce, akurat tutaj. To się szybko nie powtórzy. I Patryk, ten szkolny playboy, bawidamek… Wyświetliła opcję „odpisz”.
„O której chciałbyś wpaść po mnie?”
- Karol przyszedł – zaanonsowała matka wchodząc do pokoju Kamili bez pukania. Taki zwyczaj w tym domu mieli jej rodzice. Nie walczyła z tym.
Kiwnęła głową i zaraz po tym w pokoju pojawił się chłopak. Młodszy od niej o rok, pierwszoklasista uczęszczający zresztą do tego samego liceum. Przychodził raz na jakiś czas, bo kiepsko radził sobie z materiałem z języka polskiego. W przeciwieństwie do niej samej.
Był synem jakiejś dalszej koleżanki matki. Stąd te kontakty. Wcześniej pojawił się u niej dwa razy, teraz trzeci.
Westchnęła. Z jednej strony mogła się popisać swą wiedzą na porządnym poziomie licealnym. Z drugiej, popisywanie się przy takim audytorium nie sprawiało jej większej satysfakcji. Karol był… Taki nijaki.
Brunet z grzywką, zdecydowanie nieśmiały a przynajmniej zamknięty w sobie. Nie jakiś wybitnie brzydki, ale też na pewno nie przystojny. Okularnik. Nieco wyższy od niej, ale, o zgrozo, na pewno nie ważył więcej.
W każdym razie nieco ofermowaty, małomówny, nieśmiały. Bez siły przebicia. W sumie w tym wszystkim nieco podobny do niej samej. Czyli jego osoba na niwie koleżeńskiej mogła jeszcze ujść. Gorzej, gdy, mimo wszystko, spoglądała na niego pod kątem mężczyzny.
Nie brała żadnego wynagrodzenia za swą pomoc, wszystko odbywało się na niwie koleżeńskiej. To, tym bardziej psuło jej nastawienie do „pracy”. Nie, żeby była materialistką, bo nie była, ale jak większość nastolatek na nadmiar pieniędzy nie narzekała. Choćby były to głupie dziesięciozłotówki, to dla osiemnastolatki zawsze już coś.
Wyłożyła mu co trzeba, zajęło jej to nieco ponad pół godziny. Chłopak odzywał się z rzadka, nie zadawał zbyt wielu pytań a jak już się odezwał, to wychodziło na to, że polotem nie błyszczał. Trochę się wynudziła.
- Dobra, to wszystko, nie? – zerknęła na zegar widniejący na monitorze nowiutkiego komputera.
- Pewnie tak – zgodził się potulnie.
Cierpliwie patrzyła jak zbiera się powoli do wyjścia. Jakoś szło mu to tego dnia wyjątkowo opornie. Zrozumiała powód, już po chwili.
- Kamila – odwrócił się, gdy już stali na balkonie. – Wiem, że słuchasz takie muzy a jutro jest koncert Kate Ryan w Manhattanie…
- No… - cierpliwie czekała aż wyłoży to o co mu chodzi.
- No właśnie… Nie chciałabyś pójść na ten koncert? Mam dwa bilety.
- Dzięki, ale mam inne plany na jutro – wypaliła nieco zmieszana tą propozycją, składając dłonie na piersiach. – Będę na innej imprezie.
Zobaczyła jak kiwa głową, spuszczając ją nieco w dół i schodzi po schodach, wychodząc na ulicę.
Trochę skarciła się za to kłamstwo. Brzydziła się nim i sama nie wiedziała, dlaczego nie powiedziała mu prawdy. Szkoda, ale co tam…
Oczywiście wyjście ze szkolnym kolegą traktowała niezobowiązująco. Ot, tak, impreza, szkolny przystojniak do towarzystwa. Nic wielkiego, przecież odbyli ze sobą raptem kilka krótkich rozmówek. Kilka dni temu zdobył jej numer telefonu. Od którejś z koleżanek. Na początku wkurzyła się, ale potem wzruszyła ramionami. Jeśli liczy na coś wielkiego, to niech nie liczy.
Ale ten wieczór był magiczny.
Koncert, koncertem, lubiła tą muzykę i dobrze wpływała na jej nastrój. Ale ważniejsze było co innego. Jej luz. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Co na to wpłynęło?
Znikąd przybyło jej pewności siebie. W białej spódniczce do kolan kręciła się na parkiecie, przyciągając dziesiątki spojrzeń tak męskich, jak i żeńskich. Jedne i drugie wyrażały zazdrość. Te pierwsze, zazdrość z tego powodu, że obiekt ich spojrzeń jest zajęty przez jakiegoś przystojniaczka. Te drugie, zazdrościły jej właśnie tego, że obraca się w takim towarzystwie.
Choć nigdy nie była próżna, poza tym minimum próżności, które ma w sobie każda kobieta, to teraz odczuwała satysfakcję. Tego wieczoru, to ona była numerem jeden. Nie tylko dlatego, że sama prezentowała się atrakcyjnie, ale także z tego powodu, że to ją adorował największy przystojniak w klubie. Taki, którego zazdrościły jej dziesiątki dziewczyn.
Tak, prezentowała się atrakcyjnie. Wreszcie to do niej dotarło. Z wysoko uniesioną głową przyjmowała męskie spojrzenia pełne aprobaty i żeńskie, wyrażające trochę inne odczucia. I jedne i drugie sprawiały, że jej pewność siebie a przede wszystkim poczucie własnej wartości wzrosły niepomiernie.
Pozwoliła sobie na pełne szczęścia uśmiechy, kierowane w stronę Patryka. Tu na imprezie, nie wydawał się takim… Bucem? Nie, nigdy chyba nim nie był. Był normalny. Wygadany, uprzejmy, nie narzucający się. Wychwyciła kobiece spojrzenia skierowane na Patryka. Po każdym takim, jakby mocniej przytulała się do niego w tańcu.
Łamała swoje zasady. Oczywiście tylko te nic nie znaczące. Jak bezpośredni kontakt z chłopakiem. Z jego dłońmi na jej ciele. Nigdy w zasadzie tego nie robiła. Pierwszy raz tak naprawdę czuła te dłonie na swojej talii, czasem na plecach. Męskie dłonie, mocniej ściskające jej własne. To klimat imprezy? Jej własna satysfakcja? Osoba Patryka?
Ach, jakby czasem było fajniej nie mieć tych wszystkich zasad, dzięki którym trzymała chłopaków na dystans…
KAMILA I SENNE MARZENIA XXVII. A gdyby tak…
Pewnie nie zwróciłaby uwagi na ten tekst, gdyby nie to, że był tak charakterystyczny.
Praca z tekstem wymagała czasem konsultacji licealistów z kolegami i koleżankami siedzącymi w ławce obok, wiec ignorowała lekki szmer roznoszący się po klasie. Ale akurat te słowa…
- Nigdy nie zaruchasz takiej dupy, ofermo.
Bartek. To oczywiste. Naładowany testosteronem, trochę zadufany w sobie niby twardziel z mocną pozycją tak wśród kolegów, jak i koleżanek. Właśnie dosolił jednemu z kolegów.
- Spokój, proszę – odezwała się dość stanowczym tonem.
Rzuciła przy tym niechętne spojrzenie na autora słów. Raziło ją takie wywyższanie się nad innych. Nie było zasługą Bartka, że jest taki, no… Trochę lepszy. Zresztą bez przesady, nie był ani tytanem intelektu, ani jakimś przystojniakiem. Ot trochę powyżej średniej krajowej. Za to cholernie pewny siebie i zdecydowany.
Najchętniej powiedziałaby mu dwa słowa więcej, ale co? Tutaj, przy całej klasie? Nie warto.
Tym bardziej, że był już praktycznie koniec lekcji. Ostatniej tego dnia. Wyjrzała przez okno i zobaczyła dobrze jej znany model samochodu z trójką pasażerów. Danielem za kierownicą i dwójką dzieci z tyłu.
Piątkowe popołudnie. I to w maju. Żyć, nie umierać. Bartek natychmiast wyleciał jej z głowy. Ale ten tekst…
„Nigdy nie zaruchasz takiej laski, ofermo”, kołatało się w jej głowie podczas jazdy samochodem. W kuchni, gdy przygotowywała obiad. I wreszcie w fotelu, gdy o siedemnastej, zasiadł w nim, włączając telewizor.
„A gdyby tak… Gdyby wtedy, w drugiej klasie… Rok 2004…”
- Martyna z każdym dniem nie lubi cię coraz bardziej – zaśmiała się Kinga.
- To jej problem, nie mój – odpowiedziała spokojnie Kamila, idąc wolno chodnikiem.
- No tak, ale wiesz… Ona jest zdolna do wielu rzeczy…
- Jakich konkretnie? Co mi może zrobić? – zainteresowała się wysoka brunetka. – Poza tym, ja mam wciąż sporą rezerwę do Patryka.
- No, ale on do ciebie chyba nie ma – wciąż uśmiechała się Kinga. – Poza tym Martyna nie będzie pytać się kto startuje do kogo, tylko z miejsca uzna ciebie za przyczynę wszystkich niepowodzeń.
- Wkurza mnie – stwierdziła Kamila. W sumie było to coś nowego, bo rzadko kto ją wkurzał. Ale akurat Martyna dawała sporo powodów do takiego uczucia. Szkolna gwiazdka, blondynka, imprezowa, raczej głośna, generalnie numer jeden w szkole jeśli chodzi o popularność. A tu…
- A tu wskakuje numer dwa, który numerowi jeden zwija chłopaka – docinała Kinga z lekką nutką złośliwości, bawiąc się w najlepsze.
- Przestań – żachnęła się Kamila. – Ja nikogo nikomu nie odbijam. To są ich sprawy. A Patryk i tak nie jest w moim typie.
- No jasne… - spojrzała pobłażliwie Kinga. – Najprzystojniejszy w szkole, wygadany, dowcipny… Ale ty masz inne priorytety…
- Kinga, wiesz dobrze, że nie interesują mnie tacy faceci. To pustaki. Z reguły. Poza tym… Ten typ chłopaków tak ma, że szuka dziewczyny na szybko, na raz. A dwa dni później interesuje się już inną. To nie dla mnie.
Kinga milczała. Znała koleżankę od jakiegoś już czasu i wiedziała, że mówi prawdę. Choć była atrakcyjną dziewczyną, nie w głowie były jej jakieś zabawy z chłopakami. Kamila była rzeczowa, dość konkretna. Podrywacze, bawidamki i inny tacy odpadali na starcie.
- A ja dla niego byłabym i tak jedną z wielu, wiec po co zawracać sobie w ogóle nim głowę? – dodała jeszcze Kamila.
- Ale głupoty pierdzielisz – skwitowała krótko. – Wiesz dobrze, że Martyna jest numerem jeden w szkole, bo jest po prostu najpopularniejsza. Wszędzie jej pełno, jest aktywna w takich tam przedsięwzięciach, imprezuje, jest głośna ogólnie rzecz biorąc. Ty jesteś schowana, ale gdybyś miała taki charakter jak ona, to wciągnęłabyś ją nosem na liście popularności.
Kamila drgnęła słysząc te słowa. Słyszała je nie pierwszy raz, przynajmniej jeśli chodziło o sens, nie o konkretną treść. I wciąż nie mogła się z tym oswoić.
Od jakiegoś czasu zauważyła, że przyciąga na siebie uwagę niejednego chłopaka. Że patrzą się na nią, jak idzie do szkoły, jak wraca z niej. Albo w samej szkole. Ale zawsze składała to na karb tego, że oni po prostu patrzą tak na każdą dziewczynę. Albo przynajmniej na większość. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że patrzą, bo im się naprawdę podoba.
No bo gdzie ona? Za wysoka, z lekkim nadmiarem tłuszczu, bo waga sześćdziesiąt kilogramów, przy wzroście już sto siedemdziesiąt pięć, to jest pewien nadmiar i nie ma co tego ukrywać. Tyłek trochę za wielki. No i ten wzrost. Faceci nie lubią wysokich dziewczyn a już w ogóle wyższych od siebie. A ona tu w liceum, co krok natykała się na takich, na których mogła patrzeć lekko z góry.
I tak, nie lubiła plejbojowatych facetów z żelem na głowie jak Patryk. Akurat on był od niej ciut wyższy. Miał fajną sylwetkę, choć mięśniami nie imponował. I był przystojny, trzeba to było obiektywnie przyznać. Operatywny, miał wielu kolegów, pewnie charakteryzował się męskimi przymiotami jak lojalność, czy koleżeństwo. Był w tym samym wieku, co ona, chodził do równoległej klasy. Ale kręcił się wokół dziewczyn jak Martyna i jej tyle samo warte koleżanki jak Angela, czy Wioletta. To decydowało o wszystkim.
Stanowcze „nie”, dla takich skaczących z kwiatka na kwiatek, dla facetów, którym imponują takie pustaki jak Martyna i jej ekipa.
Ona w tym czasie będzie sobie myśleć o…
Sms. Tuż przed furtką do drzwi. Zatrzymała się naciskając klamkę jedną ręką i wyciągając telefon drugą. Otworzyła i drzwi i wiadomość.
„Cześć, szybko uciekłaś ze szkoły dziś, tak że nawet nie zdążyłem zapytać, czy nie pójdziesz jutro ze mną do Manhattanu na występ Kate Ryan. I nawet nie pytaj o Martynę, czy inne koleżanki, bo ich obecność mnie w ogóle nie interesuje”.
Tak, jasne, nie interesuje… Już ona dobrze wie, co się kryje za tym, gdy największy przystojniak w szkole wysyła jej niewinne zaproszenie na koncert. Gdzie byliby sami. We dwoje. W towarzystwie dobrej muzyki. Kate Ryan, jeden z trzech koncertów w Polsce, akurat tutaj. To się szybko nie powtórzy. I Patryk, ten szkolny playboy, bawidamek… Wyświetliła opcję „odpisz”.
„O której chciałbyś wpaść po mnie?”
- Karol przyszedł – zaanonsowała matka wchodząc do pokoju Kamili bez pukania. Taki zwyczaj w tym domu mieli jej rodzice. Nie walczyła z tym.
Kiwnęła głową i zaraz po tym w pokoju pojawił się chłopak. Młodszy od niej o rok, pierwszoklasista uczęszczający zresztą do tego samego liceum. Przychodził raz na jakiś czas, bo kiepsko radził sobie z materiałem z języka polskiego. W przeciwieństwie do niej samej.
Był synem jakiejś dalszej koleżanki matki. Stąd te kontakty. Wcześniej pojawił się u niej dwa razy, teraz trzeci.
Westchnęła. Z jednej strony mogła się popisać swą wiedzą na porządnym poziomie licealnym. Z drugiej, popisywanie się przy takim audytorium nie sprawiało jej większej satysfakcji. Karol był… Taki nijaki.
Brunet z grzywką, zdecydowanie nieśmiały a przynajmniej zamknięty w sobie. Nie jakiś wybitnie brzydki, ale też na pewno nie przystojny. Okularnik. Nieco wyższy od niej, ale, o zgrozo, na pewno nie ważył więcej.
W każdym razie nieco ofermowaty, małomówny, nieśmiały. Bez siły przebicia. W sumie w tym wszystkim nieco podobny do niej samej. Czyli jego osoba na niwie koleżeńskiej mogła jeszcze ujść. Gorzej, gdy, mimo wszystko, spoglądała na niego pod kątem mężczyzny.
Nie brała żadnego wynagrodzenia za swą pomoc, wszystko odbywało się na niwie koleżeńskiej. To, tym bardziej psuło jej nastawienie do „pracy”. Nie, żeby była materialistką, bo nie była, ale jak większość nastolatek na nadmiar pieniędzy nie narzekała. Choćby były to głupie dziesięciozłotówki, to dla osiemnastolatki zawsze już coś.
Wyłożyła mu co trzeba, zajęło jej to nieco ponad pół godziny. Chłopak odzywał się z rzadka, nie zadawał zbyt wielu pytań a jak już się odezwał, to wychodziło na to, że polotem nie błyszczał. Trochę się wynudziła.
- Dobra, to wszystko, nie? – zerknęła na zegar widniejący na monitorze nowiutkiego komputera.
- Pewnie tak – zgodził się potulnie.
Cierpliwie patrzyła jak zbiera się powoli do wyjścia. Jakoś szło mu to tego dnia wyjątkowo opornie. Zrozumiała powód, już po chwili.
- Kamila – odwrócił się, gdy już stali na balkonie. – Wiem, że słuchasz takie muzy a jutro jest koncert Kate Ryan w Manhattanie…
- No… - cierpliwie czekała aż wyłoży to o co mu chodzi.
- No właśnie… Nie chciałabyś pójść na ten koncert? Mam dwa bilety.
- Dzięki, ale mam inne plany na jutro – wypaliła nieco zmieszana tą propozycją, składając dłonie na piersiach. – Będę na innej imprezie.
Zobaczyła jak kiwa głową, spuszczając ją nieco w dół i schodzi po schodach, wychodząc na ulicę.
Trochę skarciła się za to kłamstwo. Brzydziła się nim i sama nie wiedziała, dlaczego nie powiedziała mu prawdy. Szkoda, ale co tam…
Oczywiście wyjście ze szkolnym kolegą traktowała niezobowiązująco. Ot, tak, impreza, szkolny przystojniak do towarzystwa. Nic wielkiego, przecież odbyli ze sobą raptem kilka krótkich rozmówek. Kilka dni temu zdobył jej numer telefonu. Od którejś z koleżanek. Na początku wkurzyła się, ale potem wzruszyła ramionami. Jeśli liczy na coś wielkiego, to niech nie liczy.
Ale ten wieczór był magiczny.
Koncert, koncertem, lubiła tą muzykę i dobrze wpływała na jej nastrój. Ale ważniejsze było co innego. Jej luz. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Co na to wpłynęło?
Znikąd przybyło jej pewności siebie. W białej spódniczce do kolan kręciła się na parkiecie, przyciągając dziesiątki spojrzeń tak męskich, jak i żeńskich. Jedne i drugie wyrażały zazdrość. Te pierwsze, zazdrość z tego powodu, że obiekt ich spojrzeń jest zajęty przez jakiegoś przystojniaczka. Te drugie, zazdrościły jej właśnie tego, że obraca się w takim towarzystwie.
Choć nigdy nie była próżna, poza tym minimum próżności, które ma w sobie każda kobieta, to teraz odczuwała satysfakcję. Tego wieczoru, to ona była numerem jeden. Nie tylko dlatego, że sama prezentowała się atrakcyjnie, ale także z tego powodu, że to ją adorował największy przystojniak w klubie. Taki, którego zazdrościły jej dziesiątki dziewczyn.
Tak, prezentowała się atrakcyjnie. Wreszcie to do niej dotarło. Z wysoko uniesioną głową przyjmowała męskie spojrzenia pełne aprobaty i żeńskie, wyrażające trochę inne odczucia. I jedne i drugie sprawiały, że jej pewność siebie a przede wszystkim poczucie własnej wartości wzrosły niepomiernie.
Pozwoliła sobie na pełne szczęścia uśmiechy, kierowane w stronę Patryka. Tu na imprezie, nie wydawał się takim… Bucem? Nie, nigdy chyba nim nie był. Był normalny. Wygadany, uprzejmy, nie narzucający się. Wychwyciła kobiece spojrzenia skierowane na Patryka. Po każdym takim, jakby mocniej przytulała się do niego w tańcu.
Łamała swoje zasady. Oczywiście tylko te nic nie znaczące. Jak bezpośredni kontakt z chłopakiem. Z jego dłońmi na jej ciele. Nigdy w zasadzie tego nie robiła. Pierwszy raz tak naprawdę czuła te dłonie na swojej talii, czasem na plecach. Męskie dłonie, mocniej ściskające jej własne. To klimat imprezy? Jej własna satysfakcja? Osoba Patryka?
Ach, jakby czasem było fajniej nie mieć tych wszystkich zasad, dzięki którym trzymała chłopaków na dystans…
Skomentuj