W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Osiołkowi w żłobie dano

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    Osiołkowi w żłobie dano

    Przed pensjonat Rancho Arizona zaczęły zjeżdżać pierwsze samochody. Jako pierwsza zaparkowała nowiutka bursztynowa “bejca” dyrektora finansowego. Po raz enty pomyślałem sobie, co musiał mieć w głowie Wawrzyniak, że wybrał TAKIE auto w TAKIM właśnie kolorze. Zaraz za nim sunęła służbowa octavia, jaką jeździli wszyscy przedstawiciele handlowi. Nie wiedziałem, kto siedzi w środku, bo zachodzące słońce blikowało na przedniej szybie. Jako trzecia z lasu wynurzyła się prywatna czerwona alfa romeo Pauliny z księgowości Odwróciłem się od okna. Trzeba było zejść do recepcji. Nasza Magda wraz z dwiema dziewczynami z obsługi “rancza” ogarnie check-in i rozpylenie ludzi w pokojach. Jednak pańskie oko konia tuczy.

    Z otwartych okien sali bankietowej buchało rytmicznie ryczące techno. Cóż, z dwojga złego lepiej to, niż rozhasany Martyniuk. W poprzedniej firmie zakres gustów muzycznych pracowników zaczynał się w latach 90-tych Galą Piosenki Chodnikowej, a kończył jęczeniem i miauczeniem Sanah oraz Węgiel w połączeniu z zaśpiewami Sławomira i Zenka. Siedziałem na ławce ogrodowej pod wielką jabłonią, przy ścieżce między głównym budynkiem, a jeziorem.i kołysałem lekko siedziskiem na łańcuchach. Słońce zaszło za drzewami pól godziny temu. Rancho Arizona zostało wybudowane w samym środku Puszczy Nadnoteckiej i powietrze przesycone było sosnowymi aromatami. Można było spokojnie się relaksować, ale nie dla relaksu się tutaj znalazłem. Rozglądałem się po okolicy pensjonatu. Imprezy integracyjne to kopalnia wiedzy dla dyrektora HR. W godzinę wiesz kto z kim trzyma, kto komu wbija nóż w plecy, a kto rzeczywiście myśli o robocie, zamiast o gierkach interpersonalnych. Od przyjazdu do Masłówka lepiej zmapowałem zasoby ludzkie firmy Kinero, niż w ciągu minionych pierwszych dwóch miesięcy pracy jako “personalny”. O, tam pod dębem przy parkingu stoi grupka developerów i w charakterystyczny sposób podaje sobie papierosowy zwitek. Jeszcze są ponurzy, gadają półgłosem - ale co jakiś czas któryś parska śmiechem. Lada chwila, a złapie ich gandziowa śmiechawa. Na imprezie nie zjawił się szef “pi-emów. Przyjechał z naburmuszoną miną swoim land roverem. Kiedy zaczęła się balanga zjadł szybko parę kanapek ze szwedzkiego stołu i poszedł do swojego domku numer sześć, najbardziej oddalonego od centralnego budynku. Przy planowaniu wyjazdu dwa razy się upewniał, że będzie mieszkał sam. Ewidentnie nie planował się planować na zaplanowanej integracji. Z kolei na chwilę przed wyjściem z sali imprezowej widziałem, jak Vincent Kindziuk obraca w tańcu główną księgową. I to w sposób wskazujący, że było coś na rzeczy w plotkach, że Pan Wiceprezes obraca Jolkę Czerwińską po godzinach.

    W ścianie domku numer trzy, tego najbliższego jeziora, pojawił się jasny prostokąt otwartych drzwi. Pojawiła się w nim zgrabna kobieca postać. Obróciła się w ganku i prostokąt zniknął. Zobaczyłem Dżesikę ponownie sekundę dalej, kiedy weszła w blask latarni na ścieżce do pomostu. Przeszła po deskach parodii molo do samego końca i przycupnęła. Ledwo widziałem jej drobną sylwetkę. No tak, Dżesika nie będzie się spoufalała z resztą ferajny. Tak naprawdę nie wiem, jaki powód był najważniejszy, że nie włączyła się w firmową integrację. Zdystansowała się jeszcze miesiąc temu, kiedy namawiałem Zarząd do wyjazdu całego zespołu “w plener”. Namawiałem ją długo. Tłumaczyłem, że nie wygląda dobrze, jeśli Dyrektor Operacyjna dystansuje się od reszty ekipy. Tak, jakby się wywyższała. Niby coś tam rozumiała, ale postawiła twarde veto: “niech będzie wyjazd, ale ja w żadnych przytupajach nie wezmę udziału”. Zakołysałem się mocniej na ławce. Niby inteligentna kobieta, a nie rozumie takich rzeczy.

    Od strony głównego budynku szła w moim kierunku Magda z recepcji.
    - Jak tam? - uśmiechnąłem się, kiedy znalazła się pod jabłonką.
    - Jest dobrze - odwzajemniła uśmiech.
    - Nie zabraknie alkoholu?
    - Co najwyżej prezerwatyw - parsknęła śmiechem i odsunęła kosmyk rudych włosów.
    Uniosłem w zdziwieniu brwi. Poklepałem siedzenie dłonią. Magda usiadła koło mnie na ławce. Siedzisko lekko ugięło się na łańcuchach. Cóż, wiotka to Magdalena stanowczo nie była. Moja pracownica poprawiła zwiewny dół sukienki i założyła nogę na nogę.
    Aż tak grubo? - dopytałem.
    Żebyś zobaczył, co się dzieje na parkiecie. Parę drinków, parę szotów i hamulce puściły. Macanki, przytulanki. Prawie się rżną w tańcu na stojaka.
    Cóż, subtelność nigdy nie była atutem Magdy. Za to spostrzegawczość - jak najbardziej.
    - Vincent?
    - Och, Vincent, ale i Brajan, połowa ekipy handlowej i trzy czwarte lasek z obsługi klientów. Tylko develeperzy…
    - Tak, widziałem. Jarają pod drzewem.
    - Sama bym zajarała…- Magda wybuchnęła śmiechem. Też musiała przyjąć ze trzy drinaski.
    Odchyliła głowę do tyłu i patrzyła w górę na sierpniowe niebo wysypane gwiazdami. Skrzyżowane nogi wyprostowała przed siebie. Opierała się obcasami pantofelków o trawę i tak podparta kołysała ławką. Była urocza. To było najbardziej adekwatne wyrażenie. Kojarzyła mi się ze żniwną dziewczyną z piosenki Młynarskiego. Powiedzmy sobie szczerze - prochu nie wymyśli. I może lepiej, żeby nawet tego nie próbowała. Też odchyliłem twarz ku gwiazdom. Zacząłem gwizdać “Harcerską balladę”. Kątem oka zobaczyłem, że Magda się lekko uśmiecha.

    W myślach porównywałem mimowolnie Magdalenę i Dżesikę. Pani dyrektor i dziumdzia z recepcji. Wilczyca, samica alfa versus kobyłka, albo nawet krówka. Nawet fizyczność zdawała się to sugerować. Dyrektor - broń boże dyrektorka - Kindziuk miała wysportowane, jednak niepozbawione kobiecości ciało. Niezbyt wysoka sylwetka - nieco powyżej metra sześćdziesiąt - z krągłościami kształtnymi, ale niedużymi. Magdę z kolei można byłoby nazwać postawną - mam 177 - a w wysokich obcasach prawie mi dorównywała wzrostem.
    Typ budowy raczej w typie pulchnej, niż smukłej kobiety. Kiedyś się mówiło “bujna kobiecość”. Pierwsze skojarzenie oczywiście z wiolonczelą. Piersi ciężkie już na pierwszy rzut oka. Pupa - jak to pisał Sienkiewicz - mogła zgniatać orzechy,

    A osobowość obu pań? Nie pasująca do skojarzeń z imieniem i jednej, i drugiej. Zastanowił mnie ten paradoks losu. Stereotypy sugerowałyby, że pod swoimi imionami kryją się dokładnie przeciwstawne osobowości. To Dżesika powinna być prosta dziewucha, przaśna, nieskomplikowana, lekko wulgarna. Z zamiłowaniem do tipsów, mocnego makijażu i brązowej opalenizny. A Magdalena kojarzy się z subtelną, ale silną, nowoczesną kobietą. Z głębi pamięci wychynęła wyczytana dawno temu informacja, że imię to łączone jest z “wieżą”. Cóż. Smukła, wyniosła i twarda. Wypisz- wymaluj Dżesika. Niestety nie miałem pojęcia, co może znaczyć imię Jessica i czy jej źródłosłów pasuje do osobowości Magdy.

    Muzyka dobiegająca z sali bankietowej zmieniła się na bardziej strawną. Leciało “Money for nothing” Dire Strites.
    - Choć, idziemy pokicać na parkiecie - rzuciłem do Magdaleny.
    Wstaliśmy oboje i ruszyliśmy w stronę piosenki.
    Odwróciłem się w stronę pomostu. Dżesika stała i chyba patrzyła w naszą stronę.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott
  • selenograf
    Ocieracz
    • Mar 2010
    • 182

    #2
    Magda miała niewątpliwie muzykę w sercu. Ruszała się w jej rytmie, jakby urodziła się do tańca. Kołysała biodrami, poruszała ramionami, sunęła stopami po parkiecie, utrzymując pomimo kilucentymetrowych obcasów niezwykłą grację i poczucie równowagi. Zwiewna błękitna sukienka i rozpuszczone miedziane włosy podczas obrotów zawłaszczały przestrzeń wokół tańczącej. W dekolcie i na czole błyszczały kropelki potu. Piersi kołysały się w rytm melodii i figur tanecznych, kiedy obracałem partnerkę wokół jej osi, prowadziłem w pasażu wzdłuż sali i przechylałem tyłem w kierunku podłogi. Gdyby ktoś zwracał na nas uwagę, bylibyśmy królami balu. Jednak ponad 20 tańczących par zajmowały się same sobą. Tak, jak anonsowała na ławce Magda: to już nawet nie był taniec z seksualnymi podtekstami. To było preludium do rżnięcia, z rozbieganymi dłońmi, mokrymi pocałunkami, macankami na pośladkach i piersiach, pocieraniem krocza o krocze, z penisami napierającymi od tyłu w kołyszące się podczas muzyki tyłki. Byliśmy z Magdaleną chyba jedynymi, którzy tańczyli ta w miarę przyzwoitym poziomie. Nie wyglądało jednak z mojego braku ochoty na coś więcej, ale z poczucia obowiązku. Zapach mocnych perfumów, bliskość gorącego atrakcyjnego ciała, zdyszany, nierówny oddech - to wszystko działało tak, jak powinni. Jednak przyjechałem tutaj nie dla przyjemności, ale jako organizator. To wyhamowywało moje zapędy w kierunku płci żeńskiej.

    Sam nie wiem, dlaczego zaproponowałem Magdzie taniec. Mam przecież do baletów dość ambiwalentny stosunek. Te wszystkie tańce z gwiazdami, jukendensy, turnieje tańca latino i klasiko mnie raczej bawią, a potem nużą. Skakanie na techno party, gdzie każdy jest atomem w rozwirowanej przez DJ-magmie - raczej przeraża. Jest odhumanizowane i bezosobowe. Dla mnie taniec jest formą komunikacji, i to dość szczególnej, atawistycznej. Kiedy myślę poruszaniu się w rytm muzyki, od razu moje skojarzenia wędrują ku ludziom pierwotnym, kołyszącym się wokół ogniska w rytm bębnów i piszczałek. Do rytuałów magicznych, gdzie muzyka łączy samice i samce homo sapiens, zbliża je ku sobie, buduje między nimi porozumienie. Tak, aby tańcząc ocierały o siebie ciałem o ciało, poznawały swoją fizyczność, pobudzały hormony, mieszały feromony. W takim tańcu chodzi tylko o zwierzęce zbliżenie, o uwodzenie się, aby na koniec wpasować się w ciebie i w rytmie muzyki spółkować pod gwiazdami w blasku dogasającego ogniska. Kiedy natomiast jestem w gorsecie “dyrektora HR odpowiedzialnego za biznesową integrację” - cała zabawa traci smak. Przecież cały wieczór nawet nie dotknąłem kieliszka z alkoholem. W końcu takie wieczory różnie się kończą i zdarzyło mi się już na podobnym jublu wieźć bladym świtem na SOR pracownika w objawami ciężkiego zatrucia.

    Skończył się kolejny kawałek: “Thunderstruck”. Do obsługi playlisty musiał się dobrać ktoś z mojego pokolenia. Od dwudziestu minut bawiliśmy się do piosenek ZZ TOP, AC/DC, Police, U2. Dla mnie - bajka.
    - Muszę przypudrować nosek - rzuciła Magda i ruszyła w kierunku łazienek.
    Podszedłem do stołu bankietowego i nalałem dużą szklanę mineralnej z bąbelkami.
    Poczułem na ramieniu dotyk. Odwróciłem się. Dżesika. No coś takiego? Królowa Śniegu zstąpiła z niebios między maluczkich?

    Ironia ironią, ale po przemyśleniu rozumiałem zachowanie Dżesiki. Domyślałem się, że w rodzeństwie trojga Kindziuków niełatwo być tym najmłodszym, i to w dodatku jedyną dziewczyną. Głowa rodu - Wojciech, nazywany Papą Smerfem swoją córkę traktował dość pobłażliwie, jednak w jego głowie to synkowie Vincent i Brajan byli pierwsi w kolejności dziobania. Podzielili między sobą funkcje prezesa i wiceprezesa zarządu, a siostrzyczka dostała stanowisko dyrektorskie trochę jak nagrodę pocieszenia. Tymczasem to zasługą Dżesiki było wyrwanie się podpoznańskiej firmy z tzw. pułapki średniego rozwoju. To ona doprowadziła do tego, że wyszła już z krótkich spodenek “januszów od komputerów” i była na etapie przekształcania się w “korpo z IT”. Zmieniła nazwę z “Kindziukowie Informatyka” na lepiej brzmiącą “Kinero”. Rozwinęła dział sprzedaży, zainwestowała w marketing, wynajęła nowoczesne biura na Marcelinie i na pewno nie było to jej ostatnie słowo. A braciszkowe dzielili zyski i pukali co ładniejsze pracownice. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby nie Dżesika, nie byłoby mnie na tej ławce. Zabawiła się w headhunterkę, wyszukała mnie, zrekrutowała i zatrudniła, żebym poukładał strukturę i stanowiska Kinero pod nowy model działania. Przyznaję, że to jej osobowość, inteligencja - wręcz błyskotliwość, pasja, radość życia - i wreszcie urok osobisty - spowodowały, że porzuciłem wygodną posadę w amerykańskim korpo.

    Z głośników zaczęła “bombać” Metallica. Pochyliłem się w stronę Dżesiki, żeby ją lepiej usłyszeć. Poczułem zapach jaśminu. Moje tętno przyspieszyło.
    - Wyjdziemy na zewnątrz? Tutaj nie słyszę swoich myśli - wykrzyczała prawie centralnie w moje ucho.
    Teraz ja zbliżyłem usta do jej kształtnego, drobnego uszka Jaśmin jeszcze mocniej zawrócił w głowie. Kosmyk jasnych włosów otarł się o moją twarz.
    - Spoko, tylko dam znać Magdzie.
    - Chodź, dziewczyna sobie poradzi - usłyszałem przez warkot perkusji, rytm basówki i donośny wokal Hetfielda.
    Nie czekając na moją reakcję kobieta odwróciła się na pięcie i ruszyła nie czekając na reakcję. No tak: Pani Dyrektor. Nie przywykła do ignorowania jej instrukcji.
    Zaczekałem jeszcze chwilę, żeby podziwiać od tyłu jej zgrabną pupcię, opiętą w ołówkową spódniczkę przed kolano i smukłe łydki.
    “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
    Alexander Woollcott

    Skomentuj

    • selenograf
      Ocieracz
      • Mar 2010
      • 182

      #3
      - Jak tam? - to moje ulubione zagajenie rozmowy. Pozwala rozmówcy pójść w tym kierunku, na jakim mu zależy. Z jednej strony daje mu komfort poczucia kontroli nad przebiegiem konwersacji, a z drugiej daje mi możliwość obserwacji, analizy i wyciągnięcia wniosków na temat jego rzeczywistych intencji.
      - Chyba dobrze się integrują? - Dżesika przechyliła głowę. Stała oparta bokiem o futrynę wejścia do pensjonatu. W przeciwieństwie do Magdy nie miała rozpuszczonych swoich długich włosów. Spięła je wysoko szpilką na japońską modłę.
      - Potraktuj to, jak zawór bezpieczeństwa. Każdy kocioł pod ciśnieniem musi dać ujść parze. Inaczej eksploduje. Powinnaś to docenić. I być z nimi. Okazać, że jesteśmy razem - mimowolnie uderzyłem mentorski ton.
      - Tak wiem. Ale nic nie poradzę, że, nie potrafię bawić się na życzenie - pierś pod grzeczną białą bluzeczką uniosła się pod westchnieniem. Wydawało mi się, że dostrzegam pod tkaniną koronkę stanika.
      - Nie lubisz tańczyć?
      - Uwielbiam. Ale raczej wolę klimat zadymionej kafejki, niż wiejskiej remizy.
      - Od dymu kaszlę - zaśmiałem się cicho.
      - Nigdy nie paliłeś?
      - Stary harcerz jestem. Kiedyś, na podwórku za garażami spróbowałem. Miałem może z osiem lat.
      - Osiem lat?
      - No wiesz, klimaty Łazarza. Wszyscy moi koledzy z tamtego czasu jako nastolatki dymili jak lokomotywy. No i dobrze dawali w palnik. Jeden z nich już nie żyje. Wątroba nie wytrzymała.
      - Ale bym zajarała. Nie palę od trzynastu lat - Dżesika potarła usta opuszkami dwóch palców, jakby trzymała między nimi papierosa.
      - Długo rzucałaś? - zapytałem z ciekawością. Byłem zaskoczony, że kobiecie zebrało się na zwierzenia osobiste. Na co dzień trzymała karty przy orderach.
      - W zasadzie w jednej chwili. Jak zobaczyłam dwie kreski na teście - uśmiechęła się kącikiem ust.
      - Nie wiedziałem, że masz dziecko…
      - Och, Marzena daje popalić. Ma charakterek… - uśmiech zgasł.
      - Och, pewnie ma temperament po mamusi - mrugnąłem okiem.
      - Raczej po tatusiu.. No dobra. Koniec smutasów. Chodźmy na pomost. Blondynka oderwała się od futryny i powędrowała ku trzcinom.
      Zrównałem się z nią krokiem.
      - Dlaczego ten pomost? Przecież niedawno tam byłaś.
      - Chciałam Ci coś pokazać.
      Bez słowa doszliśmy do jeziora. Deski pomostu nie budziły za bardzo zaufania. Lekko się chwiały pod stopami. Niekiedy brakowało leżącej sztachety. W dodatku po wyjściu ze światła latarni oczy mi się przyzwyczajały do zmroku niezbyt szybko. Krok po kroku robłem prawie na wyczucie. Prawie wyszedłem za krawędź mini-molo, ale Dżesika powstrzymała mnie, chwytając za krawędź marynarki.
      - Chcesz mnie utopić? - zaśmiałem się.
      - Zamknij się i słuchaj - poinstruowała surowo.
      Wsłuchiwałem się. Dźwięki dobiegające z imprezy nadal było słychać, ale bardziej intensywne było rechotanie żab w trzcinach. Nic więcej. I nagle…
      - Uhuuu… Ahaaaa… - i cisza.
      A potem znowu
      - Uhuuu… Ahaaaa…
      Trzy sekunda przerwy.
      - Uhu…
      Znowu przerwa, tym razem krótsza.
      - Uhuu.. Uhuuu… Uhu…
      Popatrzyłem na Dżesikę.
      - Gdyby trzymać się pierwszego skojarzenia - puchacz.
      Pokiwała głową.
      - Masz rację. Bubo bubo. Puchacz zwyczajny.
      - My jesteśmy rada puchaczy… - zacząłem podśpiewywać.
      - Przestań. To naprawdę wyjątkowa sytuacja. Wiesz, jak mało egzemplarzy żyje w Polsce na wolności?
      - Znasz się na ornitologii? Kto by pomyślał… - byłem naprawdę zaskoczony.
      - Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Pytanie, czy chcesz wiedzieć więcej… - Dżesika przystąpiła bliżej mnie. Chyba starała się w ciemności odczytać z zarysu twarzy reakcję.
      - Ryzykowne…
      - Nie lubisz ryzyka?
      - Gdybym nie lubił, to w życiu nie przyszedłbym do Kinero…
      Kobieta stanęła na palcach, przytrzymała się połów marynarki i pocałowała mnie lekko w usta. Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem oddać pocałunku.
      - Mam w pokoju dobre wino. Jeśli masz chwilę pogadać, to zapraszam… - nie czekając na reakcję puściła marynarkę, odwróciła się i powędrowała ku światłom pensjonatu. Poszedłem za nią, ale musiałem iść ostrożniej i sporo mnie wyprzedziła. Kiedy byłem przy ławeczce na łańcuchach natknąłem się na Paulinę z księgowości. Wyglądała na mocno przejętą.
      - Co się dzieje?
      - Magda… Brajan… Chodź szybko. Musisz pomóc ogarnąć sytuację….
      Ruszyła pędem do pensjonatu, a ja za nią. Od tego byłem tutaj. Od ogarniania sytuacji.
      “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
      Alexander Woollcott

      Skomentuj

      • selenograf
        Ocieracz
        • Mar 2010
        • 182

        #4
        Magdalena siedziała na łóżku w swoim pokoju, w poszarpanej kiecy. Już nie płakała, ale makijaż rozmazał się na twarzy od łez i ich wycierania. Paulina obejmowała ją, ale widać było, że nie czuje się komfortowo. Nigdy nie były z Magdą bliskimi przyjaciółkami. Tylko przypadkowo stała się świadkiem incydentu w toalecie. Zobaczyła, że koło umywalek Prezes Kindziuk szarpie swoją pracownicę za górę od sukienki. Spanikowała, pobiegła mnie szukać. W drodze powrotnej zeznała, co widziała. Zahaczyłem jeszcze do sali tanecznej po młodszego z braci prezesów, oderwałem go od Joli jednym zdaniem do ucha. Kiedy we troje znaleźliśmy się w toalecie, Magdalena miała już rozdarty dekolt. Obok kosza na śmieci leżały strzępy fig, a kobieta próbowała odepchnąć dłonie szefa macającego ją po biuście i próbującego dobrać się między jej uda. Bez słowa doskoczyliśmy z Vincentem do Brajana, chwiejącego się na nogach. Wyprowadziliśmy go z łazienki i zaprowadzaliśmy do “apartamentu prezydenckiego” na piętrze głównego budynku.
        Będzie dobrze. Położę brachola spać. Już dzisiaj nie nabroi. Zajmij się Magdą - rzucił Vincent ze szczeliny zamykanych drzwi.
        Zszedłem do ”jedynki” numer 14a na parterze, gdzie po południu zakwaterowałem Magdę. Teraz zastanawiałem się, co dalej. Próba gwałtu? Mogą być kłopoty.
        - Dobra Paula, dzięki za interwencję. Pogadam z Magdą, a Ty możesz wrócić na imprezę.
        Widać było, że Paulina się waha. Walczyło w niej poczucie odpowiedzialności z chęcią ponownego znalezienia się w tańcu-przytulańcu w Tomkiem magazynierem.
        - Ogarnę temat. To moja pracownica. Zadbam o wszystko - zapewniłem.
        Paulina pogładziła jeszcze koleżankę po plecach i wyszła, uważając, aby drzwi nie trzasnęły.
        Usiadłem koło Magdaleny, po jej lewej stronie. Ująłem ją za dłonie.
        - Skrzywdził Cię?
        Pokiwała przecząco głową.
        - Nie zdążył. Ale było blisko. Z początku było nawet przyjemnie. Jak wtedy wróciłam z kibelka, to już cię nie było. No i starszy szef zaprosił mnie do tańca. W sumie zawsze mi się podobał. Wysoki, przystojny, potrafi zagadać. Fajnie się tańczyło/
        Magda w miarę jak mówiła, wydawała się uspokajać.
        - Nawet na mnie trochę działał. Ale wiesz, ja jestem przecież młoda mężatka. Jakieś tam migdalenie w tańcu, to spoko. Jak na wiejskiej potańcówie, zwykła rzecz. Ale przecież ja kocham mojego Wojtka i nic więcej... No a jak znowu musiałam pójść siusiu, to czekał szef na mnie po wyjściu z kibelka. I od razu z łapami. Nic do niego nie docierało….
        Magdalena znowu się rozchlipała. Wtuliła we mnie i lekko drżała.
        - Już dobrze, już dobrze - gładziłem ją po ramieniu, obejmując z tyłu pleców.
        Sam się uspokoiłem. Jakoś sytuację załagodzę. Tylko na przyszłość na takich imprezach trzeba Brajana kontrolować cały czas, skoro kontrolę nad sobą tak łatwo traci.
        Im spokojniej myślałem o próbie gwałtu, tym bardziej dostrzegałem absurdalność sytuacji. W swoim domku czeka na mnie z winem atrakcyjna, seksowna, inteligentka kobieta. Być może w samej bieliźnie, A ja 300 metrów dalej, z drugą, półnagą dziumdzią, co ledwo do trzech potrafi zliczyć, skupiam się na mizianiu nagiej skóry.

        Najgorsze jest to, że w sumie od zawsze miałem ochotę i na Dżesikę i na Magdę. Każda z nich działała na mnie inaczej.
        W przypadku pani dyrektor iskrzyło między nami na poziomie intelektualnym. Jakieś żarciki, przekomarzanki, półsłówka, nawiązania dwuznaczne do scen z klasycznych filmów i literatury. Takie tango. Wzajemne przyciąganie i odpychanie. Każde z nas próbowało postawić na swoim, i pokazać, kto jest górą. Byłem pewien, że woli dosiadać mężczyzny, niż kłaść się pod nim jak kłoda. Pewnie byłaby skłonna pójść w nieco bardziej perwersyjne zabawy. Kto wie? Może nawet by je inicjowała. Zdominować Dżesikę, to byłoby naprawdę kuszące wyzwanie.
        Natomiast Magda to grzeczna dziewczynka. Wzbudzała we mnie ochotę zdeprawowania niewinności. Pewnie ze swoim Wojciechem robiła “TO” po ciemku i w pozycji misjonarskiej. Nie sądzę, żeby pozwoliła sobie na udostępnienie wejścia od zaplecza. Jeśli brała do ust, to na pewno bez finału w ustach. A jak z finałem, to bez połyku. Byłbym w stanie postawić talary przeciwko orzechom. Och, jakże byłoby miło poprowadzić ją ku nieprzyzwoitościom różnej natury.

        Czułem, jak w spodniach rośnie mi twardość. Przypomniały mi się nasze tańce sprzed godziny. Zapach Magdaleny. Jej roześmiane oczy. Sutki rysujące się pod sukienką przez tkaninę. Przytulanie się tak bliskie podczas wolniejszych kawałków, że na pewno czuła moją erekcję. Pochyliłem głowę i dyskretnie zanurzyłem nos w rude włosy. Wciągnąłem zapach. Pięknie. Zawsze na mnie mocno działały takie panie w typie “ginger”. Może to złudzenie, ale wydaje mi się, że skóra i włosy rudowłosych, piegowatych babeczek wydzielają taki charakterystyczny zapach z nutą cynamonu.

        Magdalena chyba jednak zorientowała się, że sytuacja dryfuje od pocieszania w kierunku bardziej intymny. Przestała się przytulać. Pomyślałem, że zaraz mnie wyprosi z pokoju. Spojrzała mi w oczy szmaragdowym spojrzeniem. Usta miała lekko rozchylone. Uśmiechnęła się.
        - Wiem, że ludzie różnie mówią. Niektórzy obsmarowują, że jesteś zimny i drętwy. Ale ja wiem, jaki jesteś naprawdę. I dziękuję. Naprawdę dziękuję.
        Przesunęła się i pocałowała mnie w policzek. Myślałem, że na tym poprzestanie. Jednak dała mi drugiego buziaka. Bliżej ust. Kiedy chciała dać trzeciego obróciłem głowę i nasze usta trafiły na siebie. Miała wargi miękkie, gorące i suche. Położyłem lewą dłoń na jej twarzy. przesunąłem na szyję, a potem wyżej i wplotłem we włosy. Nie cofnęła się. Całowaliśmy się delikatnie, jak nastolatki na pierwszej randce. Nie wysuwałem języka, żeby Magdy nie spłoszyć. Zacząłem lekko ssać jej dolną wargę. Zamruczała. I sama pierwsza zanurzyła mi w ustach język. Pocałunki stały się bardziej namiętne, ale dłonie jeszcze były spokojne. Ja palcami lewej nich masowałem skórę pod rudymi włosami, a prawą muskałem skórę na przedramieniu pod rozerwanym rękawkiem. Kobieta swoje dłonie trzymała bez ruchu na moim lewym udzie.
        “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
        Alexander Woollcott

        Skomentuj

        • selenograf
          Ocieracz
          • Mar 2010
          • 182

          #5
          Odsunąłem się od Magdaleny.
          - To tylko urok chwili. Już spokojnie. Wszystko będzie dobrze - powidziałem kojącym głosem. - Prześpij się, a ja wracam pilnować towarzystwa…
          - Nie… - Magda potrząsnęła rudymi puklami.
          - Co “nie”?
          - To nie urok chwili. Już dawno miałam ochotę… - uśmiechnęła się promiennie, mimo śladów po łzach błyszczących w kącikach oczu.
          - Przecież masz męża… - starałem się wyhamować swoją podwładną.
          - Ale ty jesteś głupi. Taki inteligentny, a taki głupi… - kobieta pokiwała z niedowierzaniem głową.
          Ujęła moją lewą dłoń i położyła sobie na prawej piersi. Czułem przez tkaninę twardość sutka na wewnętrznej części dłoni. Przesunąłem nieco niżej rękę, ujmując cycucha od dołu. Tak, cycuch - to określenie przyszło mi od razu do głowy. Nie - bius. Nie cycki. Nie - bufory. Po prostu cycuch. Zważyłem go w dłoni. Ciężki. Pięknie kształtny. Odchyliłem rozdartą sukienkę, odsłaniając nagość cycucha przed moim łakomym spojrzeniem. Jasnoróżowy sutek miał mniejsza aureolę, niż wcześniej podejrzewałem, ale antenka brodawki wydawała się sterczeć prowokująco. Cycuch Magdy skojarzył mi się z piersią rudej piękności z obrazu Venus Verticordia pędzla Dante Gabriela Rossettiego.
          Uniosłem wzrok ku szmaragdowemu, prowokującemu spojrzeniu. Tak, jak do tej pory byłem przekonany o skromności dziewczęcia, tak teraz postawiłbym każdą sumę zarówno na nieskromne myśli, jak i praktyki Magdaleny.
          Jakby w odpowiedzi na moje myśli Magda oderwała się ode mnie, wsparła się na łóżku i okrakiem usiadła mi na kolanach. Miałem teraz jej biust na wysokości twarzy. Kobieta Zsunęła z ramion resztki błękitnej kiecy i kilka centymetrów przede mną zakołysały się zupełnie nagie dwa bliźniacze cycuchy.
          Objąłem w pasie rudzielca i przysunąłem ją bliżej siebie. Na dole jeszcze błękitna tkanina okrywała jej biodra i uda, ale wiedziałem, że figi przecież zostały zerwane w łazience przez Brajana. Jeśli więc Magda kołysała powolutku pupą, to o moje krocze ze spodniami rozpychanymi zupełnie wyprężonym kutasem ocierała się łonem pozbawionym okrycia bielizny.
          Położyłem obie dłonie na pośladkach. Przez tkaninę czułem kształtny zad. Ten z kolei kojarzył mi się z innym dziełem malarskim - "Chłopką międlącą konopie" Henryka Rodakowskiego. Jak krzepka XIX wieczna chłopka pańszczyźniana Magdalena miała zad, który aż prosił się o treściwego klapsa. Chwyciłem więc lewy sutek ustami. Zassałem mocno, a kiedy Magdalena odchyliła głowę i jęknęła cicho, przygryzłem brodawkę lekko, a na jej półdupek przywaliłem dłonią z całej siły. Aż szarpnęła się, ale wtedy jej cipka jeszcze mocniej naparła na mój dyszel.
          Myślałem, że moja przygodna kochanka ucieknie. Zamiast tego położyła mi dłonie na ramiona i popchnęła, aż opadłem plecami na łóżko. Teraz pochylała się, a jej cycuchy zatańczyły nad twarzą. Chwyciłem jej oba, nie siląc się na delikatność. Ugniatałem je tak, jak odprężony kot łapkami kołdrę. Delikatnie, ale z nutą drapieżnego apetytu. Magdalena oparła się dłońmi obok mej głowy. Jej rude bujne włosy muskały moją twarz. Uśmiechała się lekko. Z zamkniętymi oczami zataczała biodrami kółka, napierając swoim kroczem na moje. Teraz mogłem lizać i przygryzać to jeden, to drugi czubek rozkołysanych jej ruchami ciała cycuchów, pieszcząc je dłonią, jakbym doił wymiona mlecznej młodej jałówki. Ależ mi smakowały te różowe drażnięta. Moje podniecenie wzmagał jeszcze zapach podnieconego ciała miedzianowłosej. Czułem, że drży. Słyszałem, jak jej nierówny oddech nie może dogonić rozbieganego pulsu.
          Nie chciałem, żeby tak finiszowała. Nie tak i nie teraz. Przestałem pieścić cycuchy. Magda otworzyła oczy i spojrzała wyczekująco. Uniosłem lekko głowę i rozchyliłem usta. Spotkały się z wargami Magdaleny. Nadal miała je miękkie i gorące, ale na pewno nie suche. Wycałowaliśmy się w siebie jak szaleni. Nasze języki nie przestawały się muskać i splatać. Przygryzaliśmy swoje wargi i łapaliśmy oddechem oddech. Nasze dłonie splatały się mocno, jakbyśmy nigdy od siebie nie mieli się oderwać.
          Wreszcie zmęczyliśmy się tym szałem pocałunków. Oddychaliśmy ciężko uśmiechnięci, jakby nam ktoś zafundował właśnie najbardziej smakowity deser z leśnymi, swojskimi owocami: malinami, jeżynami, borówkami, poziomkami. Lekki, pobudzający zmysły i budzący ochotę na repetę.
          “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
          Alexander Woollcott

          Skomentuj

          • selenograf
            Ocieracz
            • Mar 2010
            • 182

            #6
            Smak ust i zapach włosów rudowłosej kobiety wywołał we mnie palące pragnienie zakosztowania jej w nieco inny sposób. Przewróciłem Magdę na jej plecy i zsunąłem się z łóżka. Leżała z rozłożonymi nogami. Widziałem pomiędzy jej udami łono z wąskim paskiem kasztanowych włosków. Przesunęła się bliżej krawędzi, zsuwając stopy na podłogę, tak żebym miał jej podbrzusze w najdogodniejszej pozycji. Kolana chyba jeszcze bardziej rozeszły się na boki. Wystawiła swój srom bezwstydnie, jak chłopka oddająca się na sianie lubieżnemu parobkowi. Magdalenkowe wargi były mięsiste, rozchylały się ukazując jasnoróżowe wnętrze cipki, ale szparka była pokryta kleistym nektarem. Cóż, jak to zwykle bywa u rudowłosych dziewczyn, moja kochanka była bardzo soczysta. Podczas niewinnych - w sumie - pieszczot piersi i dość nastolatkowych pocałunków zwilgotniała tak mocno, jak u wielu kobiet dopiero po godzinach gry wstępnej.

            Nie mogłem się opanować. Zamiast subtelnie cyzelować rytuał minetki, dopadłem ustami soczystej ****y jak zwierzak. Rozchyliłem bezceremonialnie kciukami szparkę, żeby wyeksponować najwrażliwsze, najdelikatniejsze miejsca i wbiłem w nią język.
            - Oaaghhhhh - jękneła Magda. Zacisnęła dłonie na prześcieradle.
            Lizałem cipkę jak oszalały wilkołak. Mocnymi, gwałtownymi liźnięciami smakowałem kobiece podniecenie. Każde z nich wywoływało w kobiecie spazm jak smagnięcie elektrycznością. Nie mogłem się nasmakować. Przejeżdżałem raz za razem jęzorem od przesmyku oddzielającego łono od pupy, aż do wyprężonego guziczka łechtaczki. Raaaaz. Raaaaz. Raaaaz. Trzymałem tempo. Ciało Magdaleny oddawało każdy suw języka wypchnięciem bioder. Oaaghhhhh. Oaaghhhhh. Oaaghhhhh. Unosiła pupę nad materac, żeby jeszcze intensywniej odczuwać moje pieszczoty. No i płynęła. Soki z jej cipki wydawały się sączyć bez końca. Cudnie smakowała. Lekko cynamonowo, lekko cytrusowo.

            Objąłem dłońmi krągłe uda mojego rudzielca. W odpowiedzi na to Magda położyła mi łydki na pagonach. W tej pozycji mogła przyciągać mnie do siebie, by mocniej poczuć liźnięcie na łonie, naciskając piętami na plecy. Ja z kolei mogłem wrócić dłońmi do obrzmiałych piersi i wyprężonych brodawek. Do liźnięć dołożyłem więc rytmiczne pieszczoty cycochów. Raaaaz. Oaaghhhhh. Raaaaz. Oaaghhhhh. Raaaaz. Oaaghhhhh. Czułem, jak mięśnie kobiecego brzucha kurczą się w rytm pieszczot. Jej rozchylona zapraszająco mokra, pulsująca ****a wydawała się być nienasyconą, ale i ja nie miałem dosyć. Lizałem od dołu do góry, ale co pewien czas wbijałem w nią wyprężony język, penetrując szparkę niczym miniaturowym kutaskiem. W tym samym momencie zamiast masować całe piersi ściskałem ich brodawki, wbijając w nie paznokcie palców wskazujących. Każda taka ingerencja wywoływała silny nacisk pięt Magdy na moje ciało i głośniejszy okrzyk “Oaaaaaahhhhhhhh”.

            Czułem, jak jądra ciążą mi pod stwardniałym na granit kutasie. Wiedziałem, że Magda jest w takim stanie, tak nawilżona i spulchniona, że bez problemu wszedłbym w jej szparkę jednym sztychem do samego końca. Jednak na coś takiego zdecydowałby się tylko jakiś narwany nastolatek. Rach-ciach i bzyknięcie na szybciora. Ja miałem inne oczekiwania i inne plany. Miałem przed sobą zmysłową, niedawno rozbudzoną kobietę, pełną temperamentu i ewidentnie niezaspokojoną. To była idealna sytuacja, żeby pokazać jej, że prawdziwą przyjemnością kobieta może odczuwać podczas seksu wtedy, kiedy mężczyzna jest uważny na jej potrzeby. A w tej chwili Magdalena potrzebowała dogodzić sobie jak najintensywniej na francuską modłę. Cóż, wystarczyło tylko zwracać większą uwagę na jej dążenie do rozkoszy, niż na jak najszybsze opróżnienie swoich cojones ze spermy.

            A ciało Magdaleny dawało znać, że już niewiele jej potrzeba do rozkosznego finału. Nacisk jej pięt wskazywał, że mam przyspieszyć i wzmocnić rytm liźnięć cipki i pieszczot cycochów. Zrobiłem coś innego. Oderwałem dłonie od piersi. Złożyłem dwa palce prawej dłoni jak do przysięgi obróciłem wnętrzem ku górze i wślizgnąłem się w ciasną szparkę. Magda aż uniosła się na piętach, kiedy naciskając opuszkami na gładziutki sklepienie sunąłem w głąb jej ciała. Kiedy dotarłem do końca palców zacząłem zataczać koniuszkami palców malutkie kółeczka. Jednocześnie swoim językiem zacząłem masować samą różyczkę łechtaczki. Palce u dołu zataczały ronda w prawą stronę, a kilka centymetrów nad nimi język u zbiegu warg tańczył w kółeczko w lewą stronę. Oh… Oh… Oh… Teraz jęki Magdaleny stały się krótsze i częstsze, dokładnie według melodii moich pieszczot. Palce tańczące w kleistej od pożądania szparce wydawały obsceniczne mlaśnięcia. Magdę to chyba zawstydziło, po miała zamknięte oczy i zatknęła sobie prawą dłonią usta, żeby powstrzymać się od bardziej otwartych reakcji. Jednak lewą dłonią zaczęła sobie masować pierś niedopieszczoną moimi wcześniejszymi zabiegami. Piętami dawała mi znowu znać, że chce mocniej i szybciej. Palce w cipce przeszły więc do frontalnego ataku. Nie przerywając lizania różyczki oderwałem opuszki palców od zataczania kółeczek. Teraz ślizgały się w głąb i do tyłu po sklepieniu, za każdym razem wbijając się coraz mocniej, coraz gwałtowniej i coraz głębiej. Oh… Oh… Oh… Moja rozgrzana chłopka ewidentnie kończyła swoje sianokosy. Podążyłem za nią. Przestałem lizać, wystawiając kciuk tak, żeby przy każdym dobiciu dłonią do łona uderzał w łechtaczkę. Raz, raz, raz. Oh… Oh… Oh…

            Magdalena uniosła znowu swoją pupę nad materac, opierając się piętami na moich ramionach. Jej biodra już nie oddawały pchnięć. Drżały mocno, sygnalizując rychłą eksplozję orgazmu. Moja dłoń brandzlowała łono rudowłosej mocno i zdecydowanie. Ooooooohhhh… Z gardła Magdaleny wydobył się tłumiony dłonią okrzyk. Już. Zaczęło się. Przestałem wbijać się. Uchwyciłem łono mocno jak snopek siana. Dwoma palcami naciskającymi na sklepienie cipki, a kciukiem na wzgórek łonowy. Ooooooooooohhhh… Finałowy skurcz Magda przyspieszyła, zaciskając dłonie na swoich cycuchach. Opadła bezwładnie i dyszała ciężko.
            “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
            Alexander Woollcott

            Skomentuj

            • selenograf
              Ocieracz
              • Mar 2010
              • 182

              #7
              Siedziałem koło Magdy leżącej na materacu niczym chłopka spoczywająca bez ducha na sienniku tuż po solidnej młódce. Moja rudowłosa kochanka oddychała już nieco lżej. Cycuchy unosiły się kusząco. Cipka lekko rozchylona połyskiwała od soków. Miałem też kobiecym nektarem oblepione palce. Aromatem kobiecego podniecenia przesycone było powietrze w pokoju. Postanowiłem dać sobie jeszcze chwilę, a potem po prostu solidnie zerżnąć Magdalenę i tylko zastanawiałem się, czy wziąć ja od tyłu, czy klasycznie w pozycji misjonarskiej. Ta druga wydawała się znacznie bardziej pasująca do moich rustykalnych skojarzeń z Magdaleną. Jednak pamięć krągłych pośladków pod dłońmi kusiła do wbicia się od zaplecza w wypiętą zapraszająco kobietę.

              Zabrzęczała komórka w kieszeni spodni, drażniąc wyprężonego tuż obok penisa. Omal nie eksplodowałem w bieliźnie, tak bardzo byłem podniecony, Wyjąłem smartfona. Dżesika: “Wino zdążyło pooddychać. Ale mi już tchu zabrakło od czekania. Idę spać”.
              - Coś się stało - spytała cicho Magdalena.
              - Muszę ugasić kolejny pożar - westchnąłem chowając telefon. - Trochę może mi to zająć.
              - Serio? Ja dopiero zaspokoiłam pierwsze pragnienie - Magda przeciągnęła się kusząco.
              - Taka robota, nic nie poradzisz - pochyliłem się do pocałunku w usta.
              Rudowłosa przyciągnęła mnie gwałtownie i od razu poczułem jej język. Piekielnie trudno mi było porzucić niedorżniętą Magdę, jednak nie mogłem odpędzić z głowy wizji samicy alfa Dżesiki liżącej ulegle z pasją mojego kutasa. Dlatego kiedy w trakcie pocałunku poczułem na kroczu dłoń Magdaleny, całą siłą woli zmusiłem się do ewakuacji.

              Zapukałem do domku numer trzy. Cisza. Teraz zapukałem głośniej. Nadal brak odzewu. Od strony pawilonu dobiegały dźwięki dogorywającej imprezy. Zajrzałem do sali głównej, na parkiecie pozostały już tylko cztery kołyszące się pary. Pozostali pracownicy zalegli grzecznie w łóżkach. Albo niegrzecznie. Nacisnąłem klamkę. Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem. Przy blacie lekko mrugała jarzeniówka. W jej blasku dostrzegłem zarys jednego kieliszka na małym stoliku pod oknem. Jednak otwarte pomieszczenie na parterze domku było puste. Zamknąłem za sobą ostrożnie drzwi, żeby nie trzasnęły. Rozejrzałem się po nim i wybrałem drogę stromymi schodami na poddasze, gdzie (jak wiedziałem z wcześniejszego rekonesansu miejsca konferencji) mieściła się sypialnia z podwójnym łóżkiem. Zdjąłem buty przed wejściem na pierwszy stopień. Powoli, krok za krokiem, podążyłem w górę. Kiedy moja głowa wynurzyła się ponad poziom podłogi, zobaczyłem kobiece stopy wystające poza krawędź łóżka. Jeszcze dwa kroki w górę i ujrzałem ich właścicielkę. Leżała na brzuchu zupełnie naguśka, twarzą z prawym policzkiem ku poduszce. Burza blond włosów rozrzuconych na poduszce kojarzyła się z modelką Podkowińskiego w szalonym galopie. Niewykluczone, że i tutaj miał miejsce pewien galop. Sugerowała to lewa ręka ukryta pod drobnym, kobiecym ciałem, z dłonią ewidentnie położoną w pobliżu łona. No i obie nogi lekko ugięte, tak że tyłeczek kusząco wypinał się w kierunku zejścia na parter. Prawa ręka Dżesiki spoczywała powyżej głowy, z garścią zaciśniętą na jaśku. Pani dyrektor wyglądała, jakby jakaś Zła Wróżka rzuciła na nią czar snu na sekundę po osiągnięciu finału intensywnych praktyk autoerotycznych. Opróżniona do połowy butelka oraz drugi z kieliszków na nocnym stoliku wyjaśniały przyczynę powstania tak uroczej scenki rodzajowej.

              A może to była Dobra Wróżka? Wahałem się tylko sekundę. W ciągu kolejnych trzech sekund stałem już przy łóżku Śpiącej Królewny zupełnie naguśki, z prętem wskazującym dokładnie oś między kobiecymi piętami. Na przedłużeniu tej osi lekko rozchylały się pośladki. Żałowałem, że cień skrywa szparkę, która musiała być apetycznie rozwarta w takiej lubieżnej pozycji. Oparłem się obiema dłońmi na materacu. Powolutku, żeby nie zakłócić słodkiego odpoczynku, zbliżyłem twarz do prawego uda. Ogrzałem powolnym, długim, subtelnym wydechem skórę Dżesiki, jakbym chciał zdmuchnąć z niej pyłek kwiatów. Nie zareagowała. Gorącym dotknięciem powietrza sunąłem w górę, Kobieta zamruczała, ale nic nie wskazywało na zakończenie drzemki. Skierowałem usta w stronę pachwiny. Poczułem zapach kobiecości. Z tak bliskiej odległości widziałem już łono pani dyrektor. Jej delikatne, rozchylone płatki przywiodły mi na myśl jakiegoś egzotycznego motyla. Bez namysłu dmuchałem między jego skrzydełka. Blondynka poruszyła się. Miałem wrażenie, że uniosła lekko biodra nad materac, żeby zbliżyć swoje podbrzusze do źródła ciepłego podmuchu. Jeszcze raz wciągnąłem zapach. Szparka Dżesiki miała zupełnie inny zapach, niż Magdaleny. Tamten był bardziej zwierzęcy, kojarzący się z niekoszoną łąką przesyconą szałwią, rumiankiem, innymi aromatycznymi ziołami. Aromat, który czułem teraz, to bardziej zapach soczystej sałatki owocowej dosmaczonej cynamonem i płynnym miodem. Przełknąłem ślinę. Wystawiłem koniuszek języka. Przyłożyłem go jak najniżej, prawie przy prześcieradle. Docisnąłem i powoli, ale zdecydowanie przesunąłem go między motylimi skrzydłami. Och, przez smak dżesikowego łona niemal pobrudziłem prześcieradło. Dżesika nadal spała, a może nadal udawała sen.

              Uniosłem się nieco bliżej na rękach. Lewą dłonią odciągnąłem ciasną skórkę, odsłaniając purpurową główkę. Zakołysała się w pobliżu rozchylonej cipki, jak kwiatostan drapieżnego tulipana kuszący bezbronnego owada. Manewrując biodrami zbliżyłem ją jeszcze bliżej ciała Dżesiki. W akrobatycznej pozycji wznosiłem się nad kobiecym ciałem na prawej ręce. Palcami lewej ująłem swój korzeń u nasady. Poprowadziłem go na spotkanie motyla. Dotknąłem głowicą szparki. Zacząłem suwać nią w górę i w dół, starając się wniknąć w głąb. Ależ Dżesika była ciasna, jakby nigdy nie rodziła. Nie poddawałem się. Blondynka nie odrywała głowy od poduszki, ale na pewno już nie spała. Jej cipka stawała się coraz wilgotniejsza, coraz bardziej soczysta. Jednak nie puszczała mnie poza przedsionek.
              - Zerżnij mnie… - usłyszałem głos stłumiony poduszką.
              - Co mówisz? - zapytałem półgłosem, nie przerywając masażu łona swoim coraz gorętszą łodygą.
              - Wyruchaj mnie… - kobieta wypchnęła tyłek na spotkanie mojej główki. Uciekłem. Nie odrywałem się od płatków, ale nie dałem się dopchnąć głębiej.
              - Co Ty gadasz…
              - Masz. Mnie. ****ć. Mocno. Długo. Gwałtownie. - każdemu słowu towarzyszyło coraz mocniejsze ruchy miednicy. Nic z tego. Nadal przywierałem do motylka, ale nie penetrowałem bardziej ciasnego wąwozu.
              - Jak Ty się wyrażasz… - zaśmiałem się prowokująco.
              - Nie ******* tyle. A raczej właśnie *******. Mnie - moja kochanka też była rozbawiona.
              - Nie mam prezerwatywy…
              - Nie szkodzi. Chyba mi ufasz? Ja Tobie ufam…
              - To nierozsądne…
              - Masz pod swoim kutasem chętną, gorącą kobietę z rozłożonymi nogami i bredzisz o rozsądku? - teraz Dżesika zaczęła śmiać się na całe gardło. Mimowolnie ocierała się przez to łonem o moją główkę.
              - Aaaaagghhh… - śmiech blondynki przeszedł w głęboki jęk. Nie wytrzymałem. Wepchnąłem czubek kutasa między płatkami motyla.

              Moja kochanka uniosła się na kolanach. Teraz miałem ją w dogodniejszej pozycji, którą podręczniki nazywają mało romantycznie kolankowo-łokciową. Kształtne drobne pośladki, raczej pupkę, niż zad, wystawiła mi wysoko do dyspozycji. Głowę miała zatopioną w poduszce, a ręce wyciągnięte w przód. Tym razem obie pięści zacisnęła na kołdrze. Przypominała mi Cecile de Volanges już po rozbudzeniu przez Valmonta.
              Trzymałem Dżesikę za biodra. Naparłem w przód. Szparka zaciskała się ciasno na główce. Mimo coraz większej soczystości nie mogłem dostać się głębiej. Pchałem i pchałem. Nie chciałem sprawić swojej kochance bólu.
              - Dalej. Rżnij. Masz mnie wyrypać ile masz sił - głos blondynki podziałał na mnie, jak dźgnięcie ostrogą konia z obrazu Podkowińskiego.
              Ująłem kutasa w prawicę. Lewą dłoń położyłem na kości krzyżowej tak, żeby kciuk sięgał między pośladki. Pchnąłem. I pchałem.
              - Mocniej… - dopingowała mnie Dżesika. Chyba włączyło jej się dyrektorowanie,
              - Głębiej… - kolejna komenda. Byłem już do połowy człona wbity w cipkę.
              - Dalej… - byłem już w piździe pani dyrektor po same jaja.
              No to czas na galop. Zacząłem suwać się krótkimi, silnymi suwami, dobijając główką za każdym razem do samego końca.
              - Tak! Tak! Tak! - teraz już moja blondyneczka straciła na elokwencji. Każde pchnięcie kwitowała krótkim okrzykiem.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              Obsceniczne odgłosy klaskania o drobne ciało mojej szefowej odbijały się o boazerię pokrywającą ściany sypialni.
              - Tak. Tak, Tak,
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Tak. Tak. Tak.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Ależ jesteś ciasna. Twoja ****a za każdym razem zaciska się na moim kutasie.
              - Taaaak…
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Czujesz mnie? Czujesz jak Cię *******ę?
              - Pięknie mnie *******isz…
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Dobrze?
              - Tak… Dobrze…
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Mocno?
              - Mocniej…
              Zacząłem walić jeszcze mocniej. Jeszcze gwałtowniej. Jeszcze ciaśniej.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Tak. Tak. Tak.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Och… Och… Och… - Dżesika zaczęła nabijać się na mojego pręta jeszcze mocniej, jak motyl trzepoczący się na szpilce entomologa.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Och… Och… Och…

              Moja kochanka wsparła się na dłoniach. Tym razem oddawała mi się na czworakach. Burza blond włosów kołysała się w rytm rypania.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Och… Och… Och…
              Pani dyrektor ewidentnie dochodziła. Sam też byłem niedaleki finiszu.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Ach… Ach… Ach…
              - Ooooogchchchch - tym razem ja jęknąłem na całe gardło. Poczułem drobną dłoń na jądrach kołyszących się w rytm suwów.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              Chwyciłem instynktownie dłonią za włosy Dżesiki. Odchyliła głowę do tyłu.
              - Oaaaach.,,
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Ach… Ach… Ach…
              Czułem, jak moje jaja buzują. Palce pani dyrektor masowały coraz namiętniej kołyszący się woreczek.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Ach… Ach… Ach…
              Jeszcze chwila. Jeszcze moment.
              Ryp. Ryp. Ryp.
              - Spuść się…
              - Cooo?
              Ryp. Ryp. Ryp
              - Zalej mnie,
              - Tak?
              Ryp. Ryp. Ryp
              - Chcę poczuć w piździe spermę…
              - Teraz?
              Ryp. Ryp. Ryp
              - Tak. Teraaaz.
              - Ryp. Rypp. Ryppp. Rypppppp…. - dobijałem ostatnimi rzutami bioder.
              - Ach… Achch… Achchch… - Dżesika z całą pasją zsynchronizowała się z moim rżnięciem.
              Rypppppppppppp. Aaaaaaaaaaach…. Oaghhhhhhhhh… - wbiłem w anusa między kształtnymi półdupkami kciuk i jednocześnie trysnąłem gorącym sokiem w głąb macicy finiszującej kobiety. Nie przerywałem suwów. Jeszcze tryśnięcie. Jeszcze jedno. I ostatnie.
              - Taaaaaak… - ciało blondynki drżało w trakcie orgazmu. Objąłem je, przytuliłem się do pleców nie wychodząc ze szparki. Jednak penis kurczył się po wytrysku i opuścił gościnę, ciągnąc za sobą ślad po spełnieniu.

              - Czuję, jak wypływa ze mnie Twoja rozkosz - roześmiała się Dżesika.
              - No sama też nie pozostałaś sucha jak wiór - odpowiedziałem parsknięciem
              - Cham… - kobieta ze śmiechem obróciła się w moich ramionach.
              - Suczka - wszedłem w konwencję.
              - Cham i suka. Pasujemy do siebie. Przytul mnie mocno - pani dyrektor miała naprawdę oszałamiający uśmiech. Pocałowałem ją w usta. Serdecznie, z czułością.

              Bzzzzzz… - w moich spodniach porzuconych przy łóżku zabrzęczał telefon.
              “Everything I like is either illegal, immoral or fattening.”
              Alexander Woollcott

              Skomentuj

              • Vorenus
                Świętoszek
                • May 2009
                • 22

                #8
                No to czekam na ciąg dalszy. Ciekawie się rozwija.

                Skomentuj

                Working...