Przed pensjonat Rancho Arizona zaczęły zjeżdżać pierwsze samochody. Jako pierwsza zaparkowała nowiutka bursztynowa “bejca” dyrektora finansowego. Po raz enty pomyślałem sobie, co musiał mieć w głowie Wawrzyniak, że wybrał TAKIE auto w TAKIM właśnie kolorze. Zaraz za nim sunęła służbowa octavia, jaką jeździli wszyscy przedstawiciele handlowi. Nie wiedziałem, kto siedzi w środku, bo zachodzące słońce blikowało na przedniej szybie. Jako trzecia z lasu wynurzyła się prywatna czerwona alfa romeo Pauliny z księgowości Odwróciłem się od okna. Trzeba było zejść do recepcji. Nasza Magda wraz z dwiema dziewczynami z obsługi “rancza” ogarnie check-in i rozpylenie ludzi w pokojach. Jednak pańskie oko konia tuczy.
Z otwartych okien sali bankietowej buchało rytmicznie ryczące techno. Cóż, z dwojga złego lepiej to, niż rozhasany Martyniuk. W poprzedniej firmie zakres gustów muzycznych pracowników zaczynał się w latach 90-tych Galą Piosenki Chodnikowej, a kończył jęczeniem i miauczeniem Sanah oraz Węgiel w połączeniu z zaśpiewami Sławomira i Zenka. Siedziałem na ławce ogrodowej pod wielką jabłonią, przy ścieżce między głównym budynkiem, a jeziorem.i kołysałem lekko siedziskiem na łańcuchach. Słońce zaszło za drzewami pól godziny temu. Rancho Arizona zostało wybudowane w samym środku Puszczy Nadnoteckiej i powietrze przesycone było sosnowymi aromatami. Można było spokojnie się relaksować, ale nie dla relaksu się tutaj znalazłem. Rozglądałem się po okolicy pensjonatu. Imprezy integracyjne to kopalnia wiedzy dla dyrektora HR. W godzinę wiesz kto z kim trzyma, kto komu wbija nóż w plecy, a kto rzeczywiście myśli o robocie, zamiast o gierkach interpersonalnych. Od przyjazdu do Masłówka lepiej zmapowałem zasoby ludzkie firmy Kinero, niż w ciągu minionych pierwszych dwóch miesięcy pracy jako “personalny”. O, tam pod dębem przy parkingu stoi grupka developerów i w charakterystyczny sposób podaje sobie papierosowy zwitek. Jeszcze są ponurzy, gadają półgłosem - ale co jakiś czas któryś parska śmiechem. Lada chwila, a złapie ich gandziowa śmiechawa. Na imprezie nie zjawił się szef “pi-emów. Przyjechał z naburmuszoną miną swoim land roverem. Kiedy zaczęła się balanga zjadł szybko parę kanapek ze szwedzkiego stołu i poszedł do swojego domku numer sześć, najbardziej oddalonego od centralnego budynku. Przy planowaniu wyjazdu dwa razy się upewniał, że będzie mieszkał sam. Ewidentnie nie planował się planować na zaplanowanej integracji. Z kolei na chwilę przed wyjściem z sali imprezowej widziałem, jak Vincent Kindziuk obraca w tańcu główną księgową. I to w sposób wskazujący, że było coś na rzeczy w plotkach, że Pan Wiceprezes obraca Jolkę Czerwińską po godzinach.
W ścianie domku numer trzy, tego najbliższego jeziora, pojawił się jasny prostokąt otwartych drzwi. Pojawiła się w nim zgrabna kobieca postać. Obróciła się w ganku i prostokąt zniknął. Zobaczyłem Dżesikę ponownie sekundę dalej, kiedy weszła w blask latarni na ścieżce do pomostu. Przeszła po deskach parodii molo do samego końca i przycupnęła. Ledwo widziałem jej drobną sylwetkę. No tak, Dżesika nie będzie się spoufalała z resztą ferajny. Tak naprawdę nie wiem, jaki powód był najważniejszy, że nie włączyła się w firmową integrację. Zdystansowała się jeszcze miesiąc temu, kiedy namawiałem Zarząd do wyjazdu całego zespołu “w plener”. Namawiałem ją długo. Tłumaczyłem, że nie wygląda dobrze, jeśli Dyrektor Operacyjna dystansuje się od reszty ekipy. Tak, jakby się wywyższała. Niby coś tam rozumiała, ale postawiła twarde veto: “niech będzie wyjazd, ale ja w żadnych przytupajach nie wezmę udziału”. Zakołysałem się mocniej na ławce. Niby inteligentna kobieta, a nie rozumie takich rzeczy.
Od strony głównego budynku szła w moim kierunku Magda z recepcji.
- Jak tam? - uśmiechnąłem się, kiedy znalazła się pod jabłonką.
- Jest dobrze - odwzajemniła uśmiech.
- Nie zabraknie alkoholu?
- Co najwyżej prezerwatyw - parsknęła śmiechem i odsunęła kosmyk rudych włosów.
Uniosłem w zdziwieniu brwi. Poklepałem siedzenie dłonią. Magda usiadła koło mnie na ławce. Siedzisko lekko ugięło się na łańcuchach. Cóż, wiotka to Magdalena stanowczo nie była. Moja pracownica poprawiła zwiewny dół sukienki i założyła nogę na nogę.
Aż tak grubo? - dopytałem.
Żebyś zobaczył, co się dzieje na parkiecie. Parę drinków, parę szotów i hamulce puściły. Macanki, przytulanki. Prawie się rżną w tańcu na stojaka.
Cóż, subtelność nigdy nie była atutem Magdy. Za to spostrzegawczość - jak najbardziej.
- Vincent?
- Och, Vincent, ale i Brajan, połowa ekipy handlowej i trzy czwarte lasek z obsługi klientów. Tylko develeperzy…
- Tak, widziałem. Jarają pod drzewem.
- Sama bym zajarała…- Magda wybuchnęła śmiechem. Też musiała przyjąć ze trzy drinaski.
Odchyliła głowę do tyłu i patrzyła w górę na sierpniowe niebo wysypane gwiazdami. Skrzyżowane nogi wyprostowała przed siebie. Opierała się obcasami pantofelków o trawę i tak podparta kołysała ławką. Była urocza. To było najbardziej adekwatne wyrażenie. Kojarzyła mi się ze żniwną dziewczyną z piosenki Młynarskiego. Powiedzmy sobie szczerze - prochu nie wymyśli. I może lepiej, żeby nawet tego nie próbowała. Też odchyliłem twarz ku gwiazdom. Zacząłem gwizdać “Harcerską balladę”. Kątem oka zobaczyłem, że Magda się lekko uśmiecha.
W myślach porównywałem mimowolnie Magdalenę i Dżesikę. Pani dyrektor i dziumdzia z recepcji. Wilczyca, samica alfa versus kobyłka, albo nawet krówka. Nawet fizyczność zdawała się to sugerować. Dyrektor - broń boże dyrektorka - Kindziuk miała wysportowane, jednak niepozbawione kobiecości ciało. Niezbyt wysoka sylwetka - nieco powyżej metra sześćdziesiąt - z krągłościami kształtnymi, ale niedużymi. Magdę z kolei można byłoby nazwać postawną - mam 177 - a w wysokich obcasach prawie mi dorównywała wzrostem.
Typ budowy raczej w typie pulchnej, niż smukłej kobiety. Kiedyś się mówiło “bujna kobiecość”. Pierwsze skojarzenie oczywiście z wiolonczelą. Piersi ciężkie już na pierwszy rzut oka. Pupa - jak to pisał Sienkiewicz - mogła zgniatać orzechy,
A osobowość obu pań? Nie pasująca do skojarzeń z imieniem i jednej, i drugiej. Zastanowił mnie ten paradoks losu. Stereotypy sugerowałyby, że pod swoimi imionami kryją się dokładnie przeciwstawne osobowości. To Dżesika powinna być prosta dziewucha, przaśna, nieskomplikowana, lekko wulgarna. Z zamiłowaniem do tipsów, mocnego makijażu i brązowej opalenizny. A Magdalena kojarzy się z subtelną, ale silną, nowoczesną kobietą. Z głębi pamięci wychynęła wyczytana dawno temu informacja, że imię to łączone jest z “wieżą”. Cóż. Smukła, wyniosła i twarda. Wypisz- wymaluj Dżesika. Niestety nie miałem pojęcia, co może znaczyć imię Jessica i czy jej źródłosłów pasuje do osobowości Magdy.
Muzyka dobiegająca z sali bankietowej zmieniła się na bardziej strawną. Leciało “Money for nothing” Dire Strites.
- Choć, idziemy pokicać na parkiecie - rzuciłem do Magdaleny.
Wstaliśmy oboje i ruszyliśmy w stronę piosenki.
Odwróciłem się w stronę pomostu. Dżesika stała i chyba patrzyła w naszą stronę.
Z otwartych okien sali bankietowej buchało rytmicznie ryczące techno. Cóż, z dwojga złego lepiej to, niż rozhasany Martyniuk. W poprzedniej firmie zakres gustów muzycznych pracowników zaczynał się w latach 90-tych Galą Piosenki Chodnikowej, a kończył jęczeniem i miauczeniem Sanah oraz Węgiel w połączeniu z zaśpiewami Sławomira i Zenka. Siedziałem na ławce ogrodowej pod wielką jabłonią, przy ścieżce między głównym budynkiem, a jeziorem.i kołysałem lekko siedziskiem na łańcuchach. Słońce zaszło za drzewami pól godziny temu. Rancho Arizona zostało wybudowane w samym środku Puszczy Nadnoteckiej i powietrze przesycone było sosnowymi aromatami. Można było spokojnie się relaksować, ale nie dla relaksu się tutaj znalazłem. Rozglądałem się po okolicy pensjonatu. Imprezy integracyjne to kopalnia wiedzy dla dyrektora HR. W godzinę wiesz kto z kim trzyma, kto komu wbija nóż w plecy, a kto rzeczywiście myśli o robocie, zamiast o gierkach interpersonalnych. Od przyjazdu do Masłówka lepiej zmapowałem zasoby ludzkie firmy Kinero, niż w ciągu minionych pierwszych dwóch miesięcy pracy jako “personalny”. O, tam pod dębem przy parkingu stoi grupka developerów i w charakterystyczny sposób podaje sobie papierosowy zwitek. Jeszcze są ponurzy, gadają półgłosem - ale co jakiś czas któryś parska śmiechem. Lada chwila, a złapie ich gandziowa śmiechawa. Na imprezie nie zjawił się szef “pi-emów. Przyjechał z naburmuszoną miną swoim land roverem. Kiedy zaczęła się balanga zjadł szybko parę kanapek ze szwedzkiego stołu i poszedł do swojego domku numer sześć, najbardziej oddalonego od centralnego budynku. Przy planowaniu wyjazdu dwa razy się upewniał, że będzie mieszkał sam. Ewidentnie nie planował się planować na zaplanowanej integracji. Z kolei na chwilę przed wyjściem z sali imprezowej widziałem, jak Vincent Kindziuk obraca w tańcu główną księgową. I to w sposób wskazujący, że było coś na rzeczy w plotkach, że Pan Wiceprezes obraca Jolkę Czerwińską po godzinach.
W ścianie domku numer trzy, tego najbliższego jeziora, pojawił się jasny prostokąt otwartych drzwi. Pojawiła się w nim zgrabna kobieca postać. Obróciła się w ganku i prostokąt zniknął. Zobaczyłem Dżesikę ponownie sekundę dalej, kiedy weszła w blask latarni na ścieżce do pomostu. Przeszła po deskach parodii molo do samego końca i przycupnęła. Ledwo widziałem jej drobną sylwetkę. No tak, Dżesika nie będzie się spoufalała z resztą ferajny. Tak naprawdę nie wiem, jaki powód był najważniejszy, że nie włączyła się w firmową integrację. Zdystansowała się jeszcze miesiąc temu, kiedy namawiałem Zarząd do wyjazdu całego zespołu “w plener”. Namawiałem ją długo. Tłumaczyłem, że nie wygląda dobrze, jeśli Dyrektor Operacyjna dystansuje się od reszty ekipy. Tak, jakby się wywyższała. Niby coś tam rozumiała, ale postawiła twarde veto: “niech będzie wyjazd, ale ja w żadnych przytupajach nie wezmę udziału”. Zakołysałem się mocniej na ławce. Niby inteligentna kobieta, a nie rozumie takich rzeczy.
Od strony głównego budynku szła w moim kierunku Magda z recepcji.
- Jak tam? - uśmiechnąłem się, kiedy znalazła się pod jabłonką.
- Jest dobrze - odwzajemniła uśmiech.
- Nie zabraknie alkoholu?
- Co najwyżej prezerwatyw - parsknęła śmiechem i odsunęła kosmyk rudych włosów.
Uniosłem w zdziwieniu brwi. Poklepałem siedzenie dłonią. Magda usiadła koło mnie na ławce. Siedzisko lekko ugięło się na łańcuchach. Cóż, wiotka to Magdalena stanowczo nie była. Moja pracownica poprawiła zwiewny dół sukienki i założyła nogę na nogę.
Aż tak grubo? - dopytałem.
Żebyś zobaczył, co się dzieje na parkiecie. Parę drinków, parę szotów i hamulce puściły. Macanki, przytulanki. Prawie się rżną w tańcu na stojaka.
Cóż, subtelność nigdy nie była atutem Magdy. Za to spostrzegawczość - jak najbardziej.
- Vincent?
- Och, Vincent, ale i Brajan, połowa ekipy handlowej i trzy czwarte lasek z obsługi klientów. Tylko develeperzy…
- Tak, widziałem. Jarają pod drzewem.
- Sama bym zajarała…- Magda wybuchnęła śmiechem. Też musiała przyjąć ze trzy drinaski.
Odchyliła głowę do tyłu i patrzyła w górę na sierpniowe niebo wysypane gwiazdami. Skrzyżowane nogi wyprostowała przed siebie. Opierała się obcasami pantofelków o trawę i tak podparta kołysała ławką. Była urocza. To było najbardziej adekwatne wyrażenie. Kojarzyła mi się ze żniwną dziewczyną z piosenki Młynarskiego. Powiedzmy sobie szczerze - prochu nie wymyśli. I może lepiej, żeby nawet tego nie próbowała. Też odchyliłem twarz ku gwiazdom. Zacząłem gwizdać “Harcerską balladę”. Kątem oka zobaczyłem, że Magda się lekko uśmiecha.
W myślach porównywałem mimowolnie Magdalenę i Dżesikę. Pani dyrektor i dziumdzia z recepcji. Wilczyca, samica alfa versus kobyłka, albo nawet krówka. Nawet fizyczność zdawała się to sugerować. Dyrektor - broń boże dyrektorka - Kindziuk miała wysportowane, jednak niepozbawione kobiecości ciało. Niezbyt wysoka sylwetka - nieco powyżej metra sześćdziesiąt - z krągłościami kształtnymi, ale niedużymi. Magdę z kolei można byłoby nazwać postawną - mam 177 - a w wysokich obcasach prawie mi dorównywała wzrostem.
Typ budowy raczej w typie pulchnej, niż smukłej kobiety. Kiedyś się mówiło “bujna kobiecość”. Pierwsze skojarzenie oczywiście z wiolonczelą. Piersi ciężkie już na pierwszy rzut oka. Pupa - jak to pisał Sienkiewicz - mogła zgniatać orzechy,
A osobowość obu pań? Nie pasująca do skojarzeń z imieniem i jednej, i drugiej. Zastanowił mnie ten paradoks losu. Stereotypy sugerowałyby, że pod swoimi imionami kryją się dokładnie przeciwstawne osobowości. To Dżesika powinna być prosta dziewucha, przaśna, nieskomplikowana, lekko wulgarna. Z zamiłowaniem do tipsów, mocnego makijażu i brązowej opalenizny. A Magdalena kojarzy się z subtelną, ale silną, nowoczesną kobietą. Z głębi pamięci wychynęła wyczytana dawno temu informacja, że imię to łączone jest z “wieżą”. Cóż. Smukła, wyniosła i twarda. Wypisz- wymaluj Dżesika. Niestety nie miałem pojęcia, co może znaczyć imię Jessica i czy jej źródłosłów pasuje do osobowości Magdy.
Muzyka dobiegająca z sali bankietowej zmieniła się na bardziej strawną. Leciało “Money for nothing” Dire Strites.
- Choć, idziemy pokicać na parkiecie - rzuciłem do Magdaleny.
Wstaliśmy oboje i ruszyliśmy w stronę piosenki.
Odwróciłem się w stronę pomostu. Dżesika stała i chyba patrzyła w naszą stronę.
Skomentuj