W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Moja pani z krzaków

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Moja pani z krzaków

    Jak zwykle we wczesnej młodości, człowiek musi przejść przez typowy rytuał inicjacyjny, rozmowy o seksie ze swoimi kolegami. Ze mną nie było inaczej. Gadało się sporo, głównie pod trzepaniem, bo jeszcze wtedy można było je spotkać na co drugim wrocławskim podwórku. Oczywiście były to rozmowy w ściśle męskim gronie, a jakże.
    – Ja widziałem parkę, jak się ruchała, nad Bajkałem – powiedział Wacek, najbardziej z nas doświadczony z tego grona.
    – Jak to się ruchali? przy wszystkich? – nie dowierzał Jacek.
    – E, nie... Na Bajkale jest całkiem pusto, jeśli znajdziesz odpowiednie miejsce. Masa krzaczorów, są miejsca, gdzie musisz się przedzierać, tam nikt nie przyjdzie, nawet nad samą wodę.
    – Opowiedz więcej – zażądał najmłodszy Marcin, brat Jacka, który był tu tylko dlatego, bo rodzice kazali starszemu bratu zaopiekować się nim.
    – E co tam opowiadać. Pojechałem się wykąpać, bo nie lubię takich tłumów jak na Morskim Oku. Szedłem przez las i usłyszałem jęczenie, ale takie dziwne. Myślę sobie, zarżnęli jakąś babę i ona teraz umiera. No to bezszelestnie poszedłem w kierunku tych jęków. No i widzę, ona leży na plecach, on na niej i ją ujeżdża.
    – Długiego miał? – zapytał dokładny jak zawsze Romek.
    – Mało widziałem, tylko jak jej wyciągnął i później wstawał. Mógł mieć góra trzynaście, czternaście centymetrów.
    – A ona? Jakie miała cycki? – dopytywał Jacek. – Ja nie lubię jak baba ma duże, obwisłe cycki, jak Andrzejewska z naszej klasy.
    – A skąd mam wiedzieć? Jak on ją ruchał to ona była w bluzce, tylko majtki miała ściągnięte. Pewnie normalne. Tylko miała strasznie owłosioną cipę, to widziałem. Chciałem zobaczyć więcej, ale, rozumiecie, nie bardzo mogłem podejść.

    Ta rozmowa była w pewnym sensie przełomowa w moim młodzieńczym życiu. Jeszcze nigdy nie usłyszałem tak wielu detali naraz i strasznie kłębiły mi się w głowie. Rozmowa odbyła się w marcu i trzeba było czekać co najmniej trzy miesiące, by zacząć się rozglądać. Bo że tam pojadę i będę szukał, to było dla mnie oczywiste. Już po tej rozmowie nie doszedłem do domu, musiałem sobie ulżyć na śmietniku, na szczęście nikt tego nie widział. Później wiele razy jeszcze indagowałem Wacka o szczegóły, ale nie dowiedziałem się wiele więcej. Mimo że to był ostatni rok w starej szkole i była masa nauki, czas dłużył mi się strasznie. W maju, korzystając z pięknej pogody w weekend, pojechałem rozpoznać teren. Sama świadomość, że tu można zobaczyć takie akcje, działała na mnie podniecająco. Co prawda nie zobaczyłem oczywiście nic poza starszymi panami z pieskami, ale wybrałem tereny, które warto mieć na oku.

    No i nadszedł ten dzień, kiedy wróciłem do domu ze świadectwem, fakt że mogłoby być lepsze, ale przecież miałem głowę pełną zupełnie innych myśli. Jako że na obóz jechałem dopiero w sierpniu, miałem cały lipiec na szukanie. Matka za dnia pracowała i na szczęście nie bardzo interesowało ją, co porabiam. Lipiec był ładny, by nie powiedzieć upalny i większość tego czasu spędziłem włócząc się po zaroślach starorzecza Odry. Na początku szło kiepsko, jedynym moim łupem był starszy, opalający się bez gaci facet. Wolałbym kobietę, oczywiście, ale trzeba było brać co dają. Nagiego mężczyzny też nie widziałem. I to jeszcze ta cholera tak się rozłożyła, że ciężko mi było go obserwować, byłem schowany w krzakach, które drapały mnie w plecy i musiałem się opanować, by za bardzo nie szeleściły. I stwierdziłem ze zdziwieniem, że wcale to mnie nie zniesmacza i popatrzyłbym na jego parówę z chęcią bliżej...

    I kiedy wydawało mi się, że do końca wakacji już nic nie zobaczę, bo termin mojego wyjazdu nadciągał wielkimi krokami, nagle pojawiło się tych dwoje. Było widać, że coś jest na rzeczy, bo szli objęci, a on jej macał tyłek, i to nie z wierzchu, a po prostu wsadził łapsko w gacie. Zaschło mi w gardle z podniecenia i mało ich nie zgubiłem, bo skręcili w jedną z mniej oczywistych ścieżek. Krok po kroku, rozglądając się na boki, doszedłem do miejsca, które kończyło się trawiastą polaną. Dziwne, ale po miesiącu łażenia i buszowania, tego konkretnego miejsca nie znałem. Serce zaczęło mi łomotać jeszcze bardziej, kiedy oboje zatrzymali się na tej polanie a on wyjął z plecaka wielki, kraciasty koc i rozłożył na trawie. Polana była niewielka i otoczona dość zbitymi krzakami, więc nawet nie musiałem zbyt długo szukać dobrego punktu obserwacyjnego. Miałem ich teraz jak na widelcu. On mógł być pod pięćdziesiątkę, może nie gruby ale bardzo masywny, z lekkim brzuszkiem, grubymi udami i ramionami, mocno opalonymi. Ona nie miała więcej niż trzydzieści lat i była ładną kobietą, z tych, które mi się zawsze podobały: szczupła, z niewielkimi kształtnymi piersiami i włosami zaczesanymi w koński ogon. Byłem ciekaw, co ich łączy, na małżeństwo mi nie wyglądali, to znaczy na pewno on jest mężem a ona żoną, tyle że nie w tej konfiguracji. Oni chyba nie przyjechali tutaj patrzeć sobie głęboko w oczy – oceniłem.

    Długą chwilę leżeli na kocu i wydawało się, że nic z tego nie będzie. Owszem, były delikatne macanki, ale takie to widziałem nawet na plaży, nic ciekawego. Nagle zakotłowało się na polanie, oboje jak na komendę zaczęli się rozbierać i nie wiedziałem, na kim zatrzymać wzrok. On ściągnął polo, szorty, stał w samych majtkach, z włochatym torsem i widać było że jego fiut rozrywa mu gacie. Teraz stał nad nią, a główka ogromnego jak na moje uprzednie wyobrażenia członka pobłyskiwała mu w słońcu. Musiał być nieźle podniecony, mnie się też tak ślini. Mimowolnie przejechałem ręką po kroczu, wyczuwając niewielką mokrą plamkę. Ona tymczasem uwalniała się od stanika i już po chwili mogłem obserwować jej niewielkie, jędrne piersi ze zgrabnymi sutkami, a po kilkunastu sekundach kształtny tyłek. Nawet nie poczułem początkowo, że robi mi się mokro między nogami... Wtedy on coś mruknął, a ona uklękła, wypinając tyłek. Nie bardzo widziałem szczegóły, bo facet klęknął i mocnym ruchem w nią wszedł. Jęknięcie i cisza. Wtedy zaczął ją ujeżdżać. Mocnymi, wolnymi ruchami, wraz z upływem czasu coraz szybszymi. Ona oddychała głęboko, niemal dźwięcznie, aż wibrowało mi w uszach. Początkowo nieruchoma, zaczęła dostosowywać ruchy tyłka do niego. Nie tak sobie wyobrażałem ruchanie, zgodnie z moimi poprzednimi teoriami on powinien leżeć na niej i jej wsadzać. Cóż, widać można to robić inaczej, też fajnie. Nagle ich oddechy przeszły prawie w krzyk, ruchy stały się łapczywe, chyba nawet na granicy bólu i po chwili osunęli się na trawę.

    Nie wiem, co mnie naszło, ale w tej chwili kichnąłem. To stało się tak nagle, że nie zdążyłem zareagować. I nic, cisza. Tylko on poruszył się, wstał, ciągle ze stojącym kutasem i rozglądał się dokoła.
    – Wyjdź z tych krzaków – pwoedzoiał głośno ale spokojnie.
    To było rzecz jasna do mnie, ale... Rozglądałem się za możliwością ucieczki. To jest to, czego nie rozważyłem, wybierając sobie miejsce obserwacji, że może trzeba będzie nagle spieprzać. I niechybnie bym to uczynił, bo przecież z gołą dupą nie będzie mnie gonił, tyle że w tym momencie było to absolutnie niemożliwe, a plecy oplatały szczelnie jakieś kłujące krzaczory. Posłusznie wyszedłem z krzaków, z trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami, i stanąłem na polance przed nimi. Facet przypatrywał mi się z zaciekawieniem.
    – Podobało się? – zapytał i nie był to głos agresywny, jemu naprawdę chodziło o moje wrażenia...
    – No – kiwnąłem niewyraźnie głową.
    – Gdybym ja nie zaczynał od podglądania na plaży, to bym cię sprał na kwaśne jabłko – roześmiał się. – Jola, to co, masz ochotę na jeszcze?
    Kobieta, szatynka, której twarz z bliska była jeszcze piękniejsza, uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
    – To zdejmij majtki – powiedział mężczyzna i było to skierowane niechybnie do mnie, bo Jola jeszcze nie zdążyła nałożyć swoich. Mówi poważnie czy sobie ze mnie kpi? Nie myślałem zbyt wiele jednak, a podniecony byłem tak, że przydałoby się mojemu wackowi trochę wolności. Niech się dzieje, co chce... Kobieta o imieniu Jola kiwnęła na mnie, bym podszedł, a następnie chwyciła mojego malucha. No nie takiego aż malucha, ale przy tym mężczyźnie miałbym powody do kompleksów.
    – On już gotowy jest, jeszcze chwila a się zleje – powiedziała do mężczyzny, gdy na niemal skamlałem z rozkoszy przy ruchach jej palców. Jola przyjęła poprzednią pozycję. Klęczałem przed jej wypiętym tyłkiem ze stojącą dzidą, ale co dalej?
    – No wejdź w nią – szepnął facet. A ja dalej byłem sparaliżowany. On żartuje czy mówi poważnie? Miesiące marzeń, a ja nie wiem, co zrobić w takim momencie. Widząc moją zupełną niemoc facet chwycił mnie za małego, odciągnął napletek, rozsmarował sączącą się śliskość, dając mi dodatkowe ciarki na całych plecach i ręką pomógł mi zaistnieć w jej wnętrzu.
    No przyj! – powiedział wycofując rękę i ściskając mnie lekko za jądra.
    – A teraz chwyć mnie za kutasa – zażądał podchodząc tak blisko, że swą parówą prawie dotykał mi czoła.. Z ociąganiem zrobiłem, co kazał. Gorąc i lepkość rozlały się po mojej ręce. A później znalazłem się miedzy dwoma wibrującymi ciałami, jego i jej. Jedną ręką ścisnąłem jego tańczącego wacka, drugą obejmowałem jej piersi. Jego jądra obijały mi się o rękę, co podniecało mnie jeszcze bardziej. Byłem w totalnej ekstazie... Prądy i fale rozrywały mnie od wewnątrz i z zewnątrz, jej ciało wręcz zassało mnie, wydawało mi się, że za chwilę eksploduję...

    – Nic ci nie jest? – usłyszałem nad sobą miły głos pani Joli.
    – Nie... – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co było przed chwilą. Czułem mokrość w kroku i w ręce.
    – Masz, wypij – mężczyzna podał mi butelkę chłodnej coli. – To był twój pierwszy raz?
    '– Tak – wyszeptałem.
    – Zmysłowa bestia z ciebie, dawno nie mieliśmy tak fajnego seksu – powiedział. Jak chcesz, przyjdź jutro... – powiedział, kiedy już ubrany byłem gotowy do powrotu. Na pożegnanie pani Jola pocałowała mnie w policzek, a mężczyzna, którego imię było mi nieznane, zmierzwił mi czuprynę i puścił perskie oko.
    – Nie podwieziemy, bo my też musimy uważać...

    Ale nie było żadnego jutra. Ołowiane chmury, które towarzyszyły mi już podczas powrotu z Bajkału, rozpruły się i następny dzień spędziłem w domu wściekły waląc konia i wspominając wydarzenia z krzaków. A następnego dnia jechałem na obóz...

    Nowa szkoła, pierwsze wrażenia nawet pozytywne, było kilka osób z mojej podstawówki, czułem się nie tak samotny, jak przypuszczałem. Chciałem opowiedzieć Wackowi, temu, który mnie opętał tym Bajkałem, ale zdecydowałem się siedzieć cicho. Może kiedyś... Na razie to było wszystko bardzo świeże. Tymczasem weszliśmy do sali i czekaliśmy na nową historyczkę. Po chwili drzwi się otworzyły i na progu klasy stanęła ona, moja pani z krzaków. O cholera... Zawróciło mi się w głowie. I co teraz? Pani otworzyła dziennik i zaczęła czytać listę obecności, przyglądając się każdemu z nas uważnie. Gdy doszła do mnie, popatrzyła na mnie i rzuciła mi uśmiech. Pierwszy, od kiedy przekroczyła próg klasy.
    0statnio edytowany przez trujnik; 08-01-23, 19:10.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
  • Kalilah
    Administrator
    • Mar 2012
    • 2703

    #2
    Napisał trujnik
    Gadało się sporo, głównie pod trzepaniem, bo jeszcze wtedy można było je spotkać na co drugim wrocławskim podwórku.
    Tu chyba o trzepak chodziło.

    Przeczytałam no i niestety nie jest to jakiś wysoki poziom literacki, nie czyta się więc jednym tchem za to doceniam zakończenie.
    My life would be so much easier if I wasn't intelligent enough to realize how fucking stupid some people are.

    Regulamin forum

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #3
      Przecież tu nie o poziom literacki chodzi Tokarczuk tu szukasz? Poziom trzymam w moich opowiadaniach LGBT, na których mi zależy bardziej, to napisałem dla pocieraczy, ktoś mnie po prostu spytał, czy umiem napisać normalne het*******ualne opowiadanie. To spróbowałem, choć bez przekonania...


      Swoją drogą cenzura normalnego słowa to żenada i wstyd dla administracji tego forum...
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • Kalilah
        Administrator
        • Mar 2012
        • 2703

        #4
        Napisał trujnik
        Przecież tu nie o poziom literacki chodzi Tokarczuk tu szukasz? Poziom trzymam w moich opowiadaniach LGBT, na których mi zależy bardziej, to napisałem dla pocieraczy, ktoś mnie po prostu spytał, czy umiem napisać normalne het*******ualne opowiadanie. To spróbowałem, choć bez przekonania...
        Oj nie, teraz Ty mnie nie zrozumiałeś, ja szukałam poziomu trochę niższego niż w książkach erotycznych, nie jestem aż tak wymagająca. Być może czuć właśnie ten brak przekonania bo i mnie nie przekonało.
        My life would be so much easier if I wasn't intelligent enough to realize how fucking stupid some people are.

        Regulamin forum

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #5
          Bo to zupełnie nie moje klimaty, masz całkowitą rację. Mówiąc szczerze i wprost, het*******ualizm to zupełnie nie moja parafia, nie znam kobiet, nie wiem, co czują i myślą i prawdę mówiąc jest mi to obojętne. Zresztą nie będę już próbował w tę stronę, to był raczej nieudany eksperyment, pierwszy po latach pisania i sporo się męczyłem.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • trujnik
            Seksualnie Niewyżyty
            • Mar 2018
            • 201

            #6
            Przygoda w saunie

            Jeśli marzyłem, że będzie ciąg dalszy z panią Jolą, a tak naprawdę z panią profesor Dębowy, czekało mnie spore rozczarowanie. Na początku patrzyłem na nią tęsknym wzrokiem, ile razy przechodziła szkolnym korytarzem, ale ona zdawała się nie zauważać moich powłóczystych spojrzeń. Raz mało bym zrobił skrajną głupotę i się o nią otarł na korytarzu, na szczęście instynkt samozachowawczy podpowiedział mi, żeby tego nie robić. Pozostało mi tylko męczenie gruchy tego wieczoru. Pani Jola była asystentem naszej wychowawczyni, co miało również ten skutek, że pojechała z nami na wycieczkę zapoznawczą do Karpacza. Może teraz? Luźna atmosfera i brak szkolnego drylu mogły mieć dobroczynny skutek dla moich pragnień. Pani Jola działała na mnie jak magnes: byłem zawsze przy niej, obojętnie czy łaziliśmy po górach czy jedliśmy obiad na głównej sali schroniska i musiała to w końcu zauważyć.
            Niestety zauważyła. Byliśmy po wyczerpującym marszu na Śnieżkę i z powrotem, w ścianie deszczu i z marnymi humorami tłoczyliśmy się przed stołówką. Nagle pojawiła się Jola i podeszła do mnie, rozsiewając delikatną woń perfum.
            – Ubierz się po kolacji, pójdziemy na mały spacer.
            Było w tonie jej głosu coś zniechęcającego, czego nie wyczułem albo byłem po prostu zbyt zmęczony, by to zrozumieć. Obiad przestał nagle być ważny, choć w środku aż mnie skręcało z głowy i prawdę mówiąc nawet nie wiedziałem co jadłem. Pani Jola zaprosiła mnie na spacer i tylko to się liczyło. Mogliby nawet podać znienawidzoną kaszankę, nawet bym nie zauważył. Po obiedzie szybko się ubrałem i jak strzała wyskoczyłem ze schroniska. Dopiero tam zauważyłem, że nie jestem w swym naturalnym stanie, a sztywność wręcz rozrywała mi majtki. Pani Jola dała na siebie czekać kilkanaście minut i kiedy myślałem, że już nie przyjdzie, pojawiła się w swej zielonej kangurce z kapturem.
            – Przejdziemy się do Samotni, to nie tak daleko stąd.
            Było mi wszystko jedno i mogła mnie zaprosić nawet na Łysą Górę. Droga ze Strzechy Akademickiej była żwirowa i wyboista i na każdym wystającym kamieniu mój wacek powodował dreszcze. Byłem już mocno nagrzany, gdy przed nami pojawiła się tafla górskiego stawu. Jola skręciła w jedną z bocznych ścieżek.
            – Usiądźmy tutaj – wskazała na kamienie. Posłusznie usiadłem. Nauczycielka długo się zbierała w sobie, zanim zaczęła.
            – Widzisz, Krzysiek, wszystko nie idzie tak, jak powinno.
            Zaschło mi w ustach. Nie tego się spodziewałem...
            – Cały czas się we mnie wpatrujesz, raz czy dwa otarłeś się o mnie na korytarzu i było to celowe. Na mojej lekcji jesteś nieprzytomny i wpatrujesz mi się w biust. Myślisz, że tego nie widać?
            Nie, w zasadzie myślałem z gruntu coś innego. Że ona to zauważy i jakoś zareaguje. Tyle że nie tak, jak zrobiła to w tej chwili. Tego bym się nie spodziewał... W swojej naiwności myślałem, że teraz do jej serca prowadzi szeroka autostrada. Gówno, nawet nie ścieżka tej jakości, co na Samotnię. Raczej taka, którą przedzierałem się gdy szedłem ją podglądać.
            – Zapomnijmy o tym, co się stało i nie roztrząsajmy, czyja to wina. Ale tak dalej być nie może. Najlepiej będzie, jak zmienisz klasę – dotarło do mnie jak zza ściany. Wpatrywałem się tępo w szalejące na wietrze fale jeziora. – Chyba że zmienisz szkołę... Mogłabym ci w tym pomóc.
            Byłem najzwyczajniej przerażony. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Co powie matka? Jak to w ogóle przedstawić światu? Propozycja była z tych nie do odrzucenia.

            Ostatecznie stanęło na zmianie klasy na podobny profil, tyle że z niemieckim. Cóż, nawet szkopskiego jestem w stanie się nauczyć, byle załatwić tę sytuację. Matce oczywiście nic nie powiedziałem. Jeszcze nie była na wywiadówce, więc się nie kapnie... Dobre i to.
            Konsekwencją zmiany klasy było to, że siedziałem w jednej ławce z Tomkiem. W każdej klasie jest ktoś taki, koło kogo nikt nie chce siedzieć i jest samotnikiem. Tomek był nieco większy niż reszta, z dość wydatnym brzuszkiem, z nikim się nie przyjaźnił, mógł przyjść do szkoły, nie odezwać się ani razu i wrócić do domu. Żenić się z nim nie zamierzałem, niech robi co chce. Mieszkał na Wojnowie, zupełnie w innej dzielnicy. W zasadzie nie było punktów stycznych, poza tą nieszczęsną ławką. Jego problemem była matematyka, która dla odmiany mi szła wyśmienicie.

            – Pomożesz mi? – zapytał kiedyś w grudniu, kiedy potężna jedynka wisiała nad jego głową. – Przecież stary mnie zabije. Cena nie gra roli.
            W to nie wątpiłem. Ojciec Tomka miał prężny prywatny biznes, matka była wziętym adwokatem. Z zazdrością patrzyłem na kanapki, które wsuwał na przerwie. Nas nie było stać na połowę tego. Ubierał się też drogo, choć bardzo skromnie. Ale jeśli dżinsy, to najlepsze, jeśli koszula to droga i markowa. Dlaczego go trochę nie oskubać, jeśli nadarza się okazja? Cokolwiek bym robił w weekend, a najczęściej roznosiłem gazetki z supermarketu, tyle nie zarobię. Stanęło więc na tym, że przyjadę do niego na sobotę i niedzielę.

            W konsekwencji stanąłem przed bogatą willą na wrocławskim Wojnowie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że jest elegancko, ale bez przepychu. Żadnych łuków, czerwonych dywanów, pomieszczenia eleganckie ale nie przeładowane.
            – Gdzie będę spać? – to było jedno z moich pierwszych pytań.
            – U mnie w pokoju, na górze. Chyba nie masz nic przeciw?
            Miałem, jeszcze nie spałem z nikim w jednym pokoju i prawdę mówiąc miałem lekką tremę. A jak przyjdzie sobie zwalić konia na przykład? Od czasu tamtej pamiętnej przygody na plaży piliło mnie bardzo i często nie zadowalałem się jednym razem. Ale jak to zrobić przy kumplu?
            – Wybacz, miałeś mieć sam pokój, ale przyjechała Gizela i zajęła jedyny wolny. Będziemy musieli pomęczyć się razem.
            – Kto to jest Gizela?
            – Moja daleka kuzynka z Opola. Studiuje coś zaocznie, jakieś zarządzanie czy coś podobnego i właśnie ma sesję. Miała przyjechać za tydzień, ale zdaje jakieś przedterminy. Też mi ona nie w smak, ale przecież nie wypędzę...
            Dzień spędziliśmy na matematyce i z niejakim zadowoleniem stwierdziłem, że Tomek robi postępy. Poza tym w domu zachowywał się zupełnie inaczej niż w szkole, był bardziej rozluźniony, nawet zdarzało mu się rzucić dowcip. No no... Właśnie byliśmy w trakcie obiadu, kiedy w drzwiach kuchni stanęło dziewczę w wieku około dwudziestu lat, w czerwonej kurtce i dżinsach. Prawdę mówiąc widziałem tuziny ładniejszych, ale było w niej coś, co pozwalało zatrzymać wzrok na dłużej, mianowicie jej piersi, szokująco zgrabne.
            – Witam młodzież uczącą się – powiedziała ze śmiechem i roziskrzonymi oczyma. Ktoś kiedyś mówił coś o ****ikach w oczach, tu miałem tego żywy przykład.
            – Gizela nie wygłupiaj się – zgasił ją Tomek. – To nie ty masz kanał z matmy.
            – Spokojnie, zdasz, co masz nie zdać? Nie z takich opresji wychodziłeś cało. Już dwa razy byłeś prawie na tamtym świecie...
            Widać poruszyła jakieś czułe miejsce w duszy Tomka, bo ten zgasł od razu a i Gizela nie odzyskała swojego humoru, jak się okazało, tylko chwilowo.

            – Chyba coś się nam należy od życia po tylu godzinach stukania? – powiedział Tomek stawiając na stole butelkę wina. Jego rodzice wyjechali na cały wieczór, więc mogliśmy sobie pozwolić. – A później będzie sauna, już włączyłem nagrzewanie.
            Nigdy w życiu nie byłem w saunie, wiedziałem z grubsza, że polega to na przebywaniu w gorącej temperaturze i poceniu się, może dwa razy widziałem w telewizji. Przeraziłem się trochę – to ja przed Tomkiem będę w samych gaciach? Bo przecież w saunie siedzi się prawie nago. Zacząłem się powoli bać. A jak się przydarzy jakaś katastrofa? Co on sobie wtedy pomyśli? Na razie jednak we trójkę piliśmy wino i od niechcenia oglądaliśmy jakiś film na monitorze na pół ściany. We trójkę, bo Gizela dołączyła również, a usta jej się nie zamykały. Po godzinie wiedziałem już wszystko o jaj szkole, rodzicach, a nawet chłopaku, którego rzuciła kilka dni temu.
            – Przecież to była sierota, jakby wyjęty z dziewiętnastowiecznej powieści. Czasem myślę, że on był po prostu pedałem... Nie, nie i nie.
            – To co ty z nim robiłaś? – zainteresował się Tomek.
            – Niewiele, bądź pewny. Liczę, że następny będzie choć odrobinę bardziej rozgarnięty.

            – To co, szanowni państwo, zapraszam do sauny – oznajmił Tomek, którego głowa pojawiła się w drzwiach po kilkuminutowej nieobecności. Jak to zaprasza? Gizelę też? I co dalej? Na coś takiego nie byłem w ogóle przygotowany. Ruszyłem się niechętnie i we trójkę zeszliśmy do piwnicy, która nie przypominała żadnej z tych piwnic, w których byłem dotychczas. Wyglądała raczej jak klub nocny, z mdłym światłem sączącym się z kątów.
            – To co? Rozbieramy się – zakomenderował Tomek. – Ręczniki są w tej szafie – pokazał ręką przed siebie. – Już jest jakieś osiemdziesiąt stopni, w sam raz.
            To mówiąc zdjął bluzkę i spokojnie ściągał wszystko po kolei. Obok rozbierała się Gizela. Wstrzymałem oddech, gdy zdejmowała bluzkę i bardzo pilnowałem się, by nie wgapiać się w jej piersi. Mój mały przyjaciel zareagował natychmiast i utworzył malowniczy namiocik pod pępkiem.
            – W gaciach do sauny? – zdziwiła się Gizela, kiedy otworzyłem drzwi. Popatrzyłem na Tomka, stał jak go Bozia stworzyła. Gizela była przykryta tylko ręcznikiem. Jeszcze szumiało mi wino w głowie, co dodało mi odrobinę małpiej odwagi i zdjąłem gacie. Tylko jak stanąć by nie widzieli tego wzwodu? Na pozbycie się go nie miałem żadnych szans. Jakoś bokami dotarłem do magicznej szafy i wyciągnąłem losowo ręcznik. Mały ale musi starczyć...
            Gizela weszła na najwyższą półkę, ściągnęła z siebie ręcznik i podłożyła pod tyłek. Trzy żywioły we mnie buzowały: krew, alkohol i gorąca para, bo Krzysiek właśnie polał kamienie wodą. Następnie zajął dolną półkę, mnie pozostało miejsce przy Gizeli.
            Nie wiem, ile tak siedziałem bez ruchu. Sauna była niewielka, dzieliło nas może trzydzieści centymetrów. Mój wzrok ciągle wracał do piersi Gizeli. Jak bardzo chciałbym ich dotknąć... Ale przecież nie wyciągnę ot tak ręki, poza tym siedziałem bokiem, by Tomek ani Gizela nie widzieli mojego wzwodu.
            – Teraz pod prysznic – zarządził Tomek. Wstałem i w tym momencie tak misternie wiązany ręcznik zsunął mi się z bioder. Na dodatek przechodząca koło mnie Gizela otarła się o moją bolącą wręcz męskość. No to koniec...
            Zatrzymała się, jakby rażona iskrą. Chwilę później, jakby dotarło już do niej, co się stało, chwyciła mnie za kutasa. Po pierwszym wstrząsie stanąłem tak, że jej piersi opierały się o moje ramię. Czułem jej ciało na sobie, delikatnie muskające mnie od szyi aż po kolana. Już uwolniłem się z pierwszego szoku i sięgnąłem jej między nogi. Jej jedyną reakcją było rozszerzenie i głębokie westchnięcie prosto do mojego ucha.
            – Nie teraz – szepnęła, kiedy przybliżyłem się, a mój członek spoczywał na jej porośniętym blond włosami wzgórku łonowym. Nie przewidzieliśmy tylko, że właśnie w tym momencie do sauny zajrzy Tomek.
            – No idziecie czy nie? Pomigdalicie się później – dorzucił, gdy już rozpoznał sytuację. Nie wyglądał na jakiegoś specjalnie zdziwionego. Popatrzyłem na niego. Jego członek nie wykazał żadnego zainteresowania zaistniałą sytuacją. Nic, zero. Ten człowiek musi być z kamienia... Gdybym ja coś takiego zobaczył, prawie bym eksplodował, zresztą nie byłem daleki od tego. Stałem pod prysznicem i chłonąłem ciepłą wodę, kiedy Tomek i Gizela naradzali się na boku.
            – Spokojnie, załatwię – usłyszałem Tomka i po chwili zobaczyłem jego niknący tyłek.
            – Chodź tu – mruknął, kiedy wrócił. Wcisnął mi do ręki jakieś dwa przedmioty. Trochę musiałem to pomacać, by dowiedzieć się, co to jest. Pierwszy raz miałem z nimi do czynienia. Wiedziałem, że są, że się ich używa i tylko tyle. Gizela w tym czasie stała pod prysznicem i się myła, widziałem tylko zarys jej sylwetki, który podziałał na mnie dodatkowo. Zatem to znowu się stanie... Tylko teraz zupełnie inaczej. Oddarłem bok opakowania, wyciągnąłem prezerwatywę i rozwinąłem ją. Jak ją teraz nałożyć? Z boku usłyszałem śmiech Tomka.
            – Nie tak, baranie – powiedział krztusząc się od śmiechu. Daj mi tę drugą i obróć się do mnie.
            Zrobiłem co kazał, Tomek wysupłał kondoma i wprawnie założył mi na kuśkę.
            – To teraz idź, zanim ona sobie nie wymydli psiochy... Ja na razie znikam.
            Ciekawe, drugi raz w życiu facet trzymał mnie za człona i drugi raz jakoś mnie to nie zniesmaczyło, a nawet wręcz przeciwnie. Czyżbym był bi? Nieistotne w tym momencie. uzbrojony wszedłem do kabiny, gdzie Gizela stała odwrócona przodem do szklanej ściany prysznica. Wyczuwszy moją obecność sięgnęła ręką do tyłu i naprowadziła moja maczugę do jej wnętrza. Tym razem nikt nie musiał mi mówić, że mam przeć, działo się to tak naturalnie jakbym był starym ruchaczem. Rozpocząłem równo, rytmicznie, starając się cały impet kierować do góry. Czegoś mi jednak brakowało, tych wibracji, ściskania, które czułem wtedy, na tamtej polanie. Mimo że to dopiero mój drugi seks w życiu, wiedziałem już, że jest mniej zmysłowy, bardziej mechaniczny, Gizela po prostu potrzebowała być zerżnięta, mniej interesując się moimi potrzebami. Lepsze to niż nic, tarłem i napierałem prawie jak górnik w kopalni, aż w końcu wymusiłem współpracę, Drągowate, klocowate ciało nagle zaczęło mi być posłuszne. Ręką kontrolowałem nasz styk, co dodawało mi dodatkowego podniecenia. Jej chłodne pośladki na moich pachwinach dodawały mi dodatkowych wrażeń. Gizela chwyciła rytm i powoli ale konsekwentnie jak taran zagłębiała się w ekstazie. Jeszcze kilka ruchów, dwa, jeden...

            Dopiero z niej wyszedłem, a w łazience pojawił się Tomek, z tak samo niewzruszoną miną jak dotąd.
            – I jak było? – zapytał jakby udawał zainteresowanie.
            – Gut – odpowiedziałem. – Tego mi było potrzeba.
            Tomek zsunął mi prezerwatywę.
            - Umyj wacka, bo zaraz będziemy spali, a ja nie lubię tego zapachu...

            Już w pokoju Tomek przyznał się, że tak naprawdę to cała sprawa była ukartowana, a Gizela poprosiła go, aby znalazł kogoś na szalony wieczór. Jakoś mnie to specjalnie nie zdziwiło.
            – Żeby to ona zrobiła pierwszy raz... Ta sauna już sporo widziała.
            – Dobra, a ty? Prawie ci nie drgnął. Może wolisz chłopaków? Jak chcesz, mogę ci zwalić konika – powiedziałem wdzięczny za ten wieczór. Już jednemu waliłem i jakoś mu nie odpadł a i mnie podnieciło.
            – E nie... Jak byś się naprawdę uparł to możesz ale co to da? Mnie to w ogóle nie bierze, mam całkowity brak zainteresowania seksem, aseksualizm to się nazywa. I to chyba od początku. Jakie porno bym nie oglądał, na co bym patrzył, nie rusza to mnie w żaden sposób.
            – To nie walisz sobie? – zdziwiłem się.
            – Bardzo rzadko i jakoś tak bez przekonania. Czuję, że mnie ciśnie, nawet rozrywa jaja, fiut stoi na kość, ale nic sobie przy tym nie wyobrażam, ani kobiet, ani facetów, ani par. Po prostu czekam na wytrysk, który nawet nie jest przyjemny. Poleje się i koniec.
            Ciekawe... Co to musi być za życie? Nie mieć żadnej przyjemności? To po co walić? Aha, pozbyć się spermy.
            – A próbowałeś chociaż?
            – Tak, z kobietą, z facetem, wszystko na nic. Wiesz, to już bym wolał być pedałem, naprawdę, i mieć z tego jakąś przyjemność, zresztą widziałeś, myłem ci fiuta, mogę chwycić babsko za kapsko, co zresztą robiłem. Nic, jakbym trzymał w ręce ośmiornicę. Galareta i tyle...
            – Spokojnie, coś się wymyśli – powiedziałem beztrosko i przyjacielsko klepnąłem go w ramię. – A teraz spać. Dobranoc...
            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

            Skomentuj

            • trujnik
              Seksualnie Niewyżyty
              • Mar 2018
              • 201

              #7
              Ratunku, Jola mnie gnębi!

              Problem Marka tkwił mi w głowie głęboko, choć im głębiej myślałem, tym mniejsze miał szanse na rozwiązanie. Było mi go po prostu żal, bo tamten wieczór zbliżył nas na tyle, że zaczynałem uważać go za swojego przyjaciela, chyba tak naprawdę pierwszego w życiu. Był pierwszym, któremu opowiedziałem o moim problemie z panią profesor. Nie tylko uwierzył, ale nie wyglądał na specjalnie zdziwionego.
              – Moim zdaniem sprawa wcale nie jest zakończona – powiedział – choć nie spodziewaj się szybkiego rozwiązania. Po prostu poczekaj, pewnego pięknego dnia tak czy owak wróci. Ty coś do niej czujesz czy tylko miałeś z nią dobry seks?
              – Raczej to pierwsze – przyznałem. – Wiesz, jak ruchałem Gizelę u ciebie w saunie, cały czas myślałem o niej. I nie tylko wtedy. To jest jakby silniejsze ode mnie, ja jej cały czas szukam wzrokiem, jak przechodzi koło mnie robi mi się gorąco, nie mówiąc o tym, co mi się dzieje między nogami... – byliśmy już na tym etapie, że mogłem sobie pozwolić na tego typu uwagi, bo jeśli nie z Markiem, to z kim?
              – Daj sobie siana. Na razie. Zajmij się czym innym, a może nawet kim innym, nie będziesz się tak dręczył.
              Ba, łatwo powiedzieć. Ta pamiętna rozmowa toczyła się u niego w pokoju. Podczas tej samej wizyty zauważyłem na stoliku nocnym Marka jakieś opakowania z tabletkami. Ciekawe, co to jest i na co to bierze? Mogłem oczywiście zapytać wprost, ale jakoś nie wypadało. Zawsze wydawało mi się, że choroby to coś jeszcze bardziej intymnego od seksu. Korzystając z momentu, kiedy Marek wyszedł z pokoju na dłużej, spisałem nazwy leków do notesu. Miałem szczęście, kiedy odstawiłem ostatnie pudełko, wszedł do pokoju z jakąś herbatą czy czymś podobnym.

              Już w domu przeprowadziłem odpowiednią kwerendę. Wśród leków Marka były jakieś witaminy, tabletki na ciśnienie – ciekawe, nie wiedziałem, że on ma takie problemy... Ale to nie to, to łyka pół świata, a jakoś ludzie się rozmnażają. W końcu trafiłem na coś innego. Lek antydepresyjny, jak się później okazało, citalopram. Wychwytuje inhibitory serotoniny, cokolwiek miałoby to znaczyć. Zacząłem czytać wszystko, co było na jego temat osiągalne na internecie. Z trudnością przedzierałem się przez masę pojęć, których nie znałem. Jedna uwaga mnie zastanowiła – jako niepożądane efekty wymienione były częściowa lub całkowita utrata libido, bolesne wytryski. Aż mi się ręce spociły z podniecenia – czyżby to było to? Nie znałem słowa libido, ale wkrótce poznałem, to po prostu pociąg seksualny. Faktycznie, Marek mówił coś, że kiedy tryska, odczuwa ból. Brak libido też by się zgadzał. Zatem pytanie – czy mamy do czynienia z efektem ubocznym leku? A jeśli tak, czemu nikt na to nie wpadł wcześniej? Tu akurat odpowiedź była prostsza – przecież nie musiał nikomu się zwierzyć ze swoich problemów. Ja na pewno bym tego nie zrobił. Lekarz nie zapyta, bo raczej założy, że taki szczawik nie będzie chciał prowadzić życia seksualnego. Zwłaszcza jeśli lekarz był z tych nawiedzonych, co nawet pigułki antykoncepcyjnej nie sprzedadzą. Matce to jakoś głupio. Dziewczyna by powiedziała, ale nie chłopak. No to komu? Trochę już znałem jego rodzinę i wiedziałem, że z ojcem raczej łączą go chłodne stosunki i o seksie na pewno nie rozmawiają. I jeszcze jedno – wyraźnie było napisane, żeby nie stosować do dwunastego roku życia. Zatem załóżmy, że Marek wszedł w dojrzewanie w wieku trzynastu lat, jak my wszyscy, mógł ten lek brać już od samego początku i po prostu nie zaznał rozkoszy podniecenia, orgazmu i podobnych. Wzwody i wytryski miał, czysta fizjologia. Wszystko zaczęło się układać w jedną logiczną całość. Dobrze, ale co z tego? Co dalej? Porozmawiać i powiedzieć: odstaw citalopram? Nie, może po prostu nie posłuchać, przekabacony przez lekarzy, ba, mogę go nawet stracić, a tego nie chciałem, wystarczył mi coraz bardziej odczuwalny brak Joli, a ręka prawie mi odpadała od walenia konia i myślenia o niej. Utrata Marka to katastrofa. Tu trzeba czegoś innego. Coś zaczęło mi świtać w głowie...

              Tymczasem powoli zbliżały się święta, do szkoły przyplątał się jakaś wirus i nauczyciele zaczęli chorować. Zaczęły się zastępstwa, szybsze zakończenia lekcji i podobne. I właśnie podczas tej epidemii, pewnego dnia drzwi klasy otworzyły się i stanęła w nich Jola. Przez moment nie mogłem nawet zaczerpnąć oddechu. Całe ciało pokryło mi się gorącym potem. O cholera... Na dodatek była ubrana w białą szczelnie opinającą tors bluzkę, która tylko podkreślała jej kształtne piersi.
              – Macie mieć wychowanie seksualne teraz, prawda? – zapytała tym swoim dźwięcznym, zdecydowanym głosem. – Jeśli tak, to zrealizujemy po prostu następny temat – zapłodnienie.
              Mogłaby mówić o wszystkim innym, nawet o fińskich jeziorach czy pantofelkach, było mi obojętne. Byle nie zwracała na mnie uwagi, bo będę się z tym czuł jeszcze gorzej niż wtedy w Karkonoszach... Niestety, nie dane mi było.
              – Krzysiu, czy możesz nam powiedzieć, jak dochodzi do zapłodnienia? – zapytała i popatrzyła na mnie. Ciekawe czemu, przecież powinna mnie unikać, sama tego chciała... Ale czy zrozumiesz kobietę?
              Wstałem dość niechlujnie i oparłem się o stół tak, by nikt nie widział mojej rewolucji pod pępkiem.
              – No więc tego, do zapłodnienia dochodzi w wyniku znanej wszystkim sytuacji, która nazywa się stosunkiem płciowym... – dukałem jak jakiś dwunastolatek.
              – Możesz dokładniej? Na czym on polega?
              Dokładniej to miałaś nad jeziorem – odpowiedziałem w myślach. Cóż za sadyzm... – No, męski narząd wchodzi w żeński i zostawia tam spermę.
              – Jak się te narządy nazywają?
              – No, członek i pochwa – wydukałem, zupełnie czerwony na twarzy. Jednak łatwiej mi było to zrobić, niż o tym mówić...
              – Nie pochwa. To miejsce nazywa się srom, a jeśli komuś nie podoba się ta nazwa, bo istotnie piękna nie jest i brzmi prawie jak "sram" choć to tak naprawdę oznacza wstyd, można mówić z łaciny wulwa.
              – O, wulwa – rzucił ktoś z klasy, wywołując ledwie tłumione śmiechy. Mnie jednak do śmiechu nie było. Niech kończy albo ja wyjdę. Dlaczego ona to mi robi? Bierze odwet za tamto? A może chce mi dać coś do zrozumienia? Ale co? Same pytania, zero odpowiedzi. Kiedy siadałem na krzesło, byłem bliski zemdlenia. Czułem się zgnębiony, poniżony, ośmieszony. I jeszcze to impertynenckie patrzenie się w moje oczy. Gdyby wiedziała, co do niej czuję to czy zachowałaby się podobnie?
              – Trochę więcej teorii by się przydało – zakończyła – i koniecznie dowiedz się, co to są ruchy frykcyjne. Oczywiście też teoretycznie – zakończyła zjadliwie.
              Co miała na myśli?

              Pozostałe lekcje były o wiele bardziej ulgowe i jakoś dotrwałem doi końca dnia. Jeszcze przy wyjściu z tamtej feralnej klasy poczułem charakterystyczną woń jej perfum. Mógłbym to wąchać w nieskończoność. Nawet na moment zatrzymałem się jak wryty.
              – No idziesz? – popędził mnie Marek, który od pewnego czasu nie odstępował mnie nawet na krok. – Coś kiepsko wyglądasz...
              – Daj mi spokój – uciąłem. Nie czas i nie miejsce na dyskutowanie tego, co się właśnie stało. Zwłaszcza że z tyłu napierał na mnie tłum. Wyszliśmy z klasy, ale Marek nie ustępował, jego zwalista sylwetka znów pojawiła się koło mnie.
              – To o nią chodzi? Wyglądasz, jakby ci ktoś pieprznął cegłą w potylicę.
              – Yhy – mruknąłem, starając się nie podejmować tematu.
              – Całkiem fajna była ta wasza rozmowa – powiedział czyniąc wszelkie wysiłki, by się nie uśmiechać obleśnie, jednak niezbyt mu to wychodziło. – Wieszczę ciąg dalszy...
              – A weź do ciężkiej cholery odczep się ode mnie – zażądałem tak głośno, że kilka osób odwróciło się i popatrzyło w naszą stronę.
              – Easy – odpowiedział Marek. – Dojdź najpierw do siebie. Nie myśl, idź do domu, zjedz obiad. Jeszcze dwa razy się spotkacie i się wykończysz.
              No tak, gdzie Marek to jedzenie. Widać to go odstresowywało, mnie niezupełnie. W zasadzie nie wiedziałem co zrobić, jeszcze nie byłem w takiej sytuacji.

              Tyle mi zostało, po ostatniej matmie spakować teczkę i pojechać do domu. nawet matematyk, który mnie generalnie lubi, zauważył, że coś jest nie tak. Na szczęście to porządny człowiek, jakby wyczuł, że tego dnia lepiej mnie zostawić w spokoju. Powlokłem się więc na przystanek, zupełnie bez czucia, jak wyciągnięty z pralki. Pierwszy tramwaj nie przyjechał, drugi też, przeklinając w myślach wrocławską komunikację czekałem na następny. No i wreszcie pojawiła się niebieska dziesiątka, jeszcze nie wjechała na przystanek, a już widziałem, że jest naładowana do oporu. Wcisnę się, choćby mnie mieli zgnieść – postanowiłem i istotnie wepchnąłem się, moja szczupła zbyt sylwetka, która nieraz mnie martwiła, tym razem pomogła. Stałem w niebotycznym ścisku, kiwałem się wraz z innymi i odliczałem minuty do końca. Nagle dotarł do mnie znajomy zapach. O cholera... Czyżby ona tu była? Na logikę raczej nie, już zdążyłem się zorientować, że mieszka w zupełnie innej dzielnicy miasta. Ktoś musi więc używać podobnych albo wręcz tych samych perfum. Na ile pozwolił mi ścisk, rozejrzałem się dokoła. Bokiem obok mnie stała kobieta. Mogła być studentką albo po studiach z twarzy sądząc, poza tym, że była brunetką o to dość silnie wymalowaną. Znane pikniecie poinformowało mnie, że coś się ze mną dzieje. Ściślej, sytuacja z dnia nie została rozwiązana i wracają koszmary. Moja maczuga zareagowała od razu, sama się pozbyła skórki i moja żołądź nieprzyjemnie ocierała się o bieliznę. Działałem teraz mechanicznie. Korzystając ze sprzyjającego falowania tłumu i tego, że tramwaj jechał po niezbyt prostych szynach, udało mi się ułożyć tak, że stałem za nią, wciśnięty między jej pośladki. Tego mi było trzeba. To wszystko zadziałało na mnie tak mocno, że miałem sucho w ustach, a na twarz wystąpiły mi krople potu. Tramwaj dalej zachowywał się niestabilnie, więc korzystając z tej huśtawki zacząłem delikatnie ją ujeżdżać. Udało mi się poprawić kutasa na tyle, że wyszedł z majtek i dzieliła mnie od niej jedna warstwa tkaniny. Od jej szyi biło ciepło i znany już aż za dobrze zapach perfum; niewiele myśląc pochylił…em się nad nią tak, że musiała poczuć mój oddech. Rękę ustawiłem tak, by czuć jej tyłek. Było mi dobrze i wszystko zmierzało do ostrego końca...
              Jakaś ręka chwyciła mnie za kołnierz i pociągnęła do tyłu tak mocno, że gdyby nie tłoczący się ludzie, upadłbym.
              – Teraz wysiadasz – syknął mi ktoś do ucha – i ciesz się, zboku, że nie zawiadomię policji. No wy********j – pchnął mnie w przeciwnym kierunku. Na szczęście przystanek był blisko, przy dużym centrum handlowym, więc sporo osób wysiadło, a ja wręcz w biegu, by zgubić tego faceta, który mnie napastował. Zatrzymałem się w środku galerii i wybadałem sytuację. Nie zauważyłem nikogo podejrzanego. Ręce mi dygotały, w głowie mi szumiało. Gdzieś tam na końcu powinny być toalety a ja potrzebowałem jednak prawie na gwałt. Tym razem na gwałt na moim siusiaku... Jądra mnie bolały tak, że prawie nie mogłem chodzić. Dopadłem kabiny i chyba dopiero po czwartym spuszczeniu się poczułem się lepiej. Ile tego ze mnie wyleciało?

              – No dotknij mej wulwy, nie bój się. A teraz dokonamy immisji – pouczała profesorskim tonem. – Połóż się na plecach, a ty, Marek, wprowadź go.
              Nawet nie zauważyłem, że on jest tutaj. Ale co on tu robi? Stoi z wyciągniętym fiutem. Jak to, przecież sam mówił, że nie może? Umięśniona ręka Marka chwyciła mój narząd, rozsmarowała na nim jakąś substancję, lepiej za bardzo nie wnikać co, i po chwili byliśmy już połączeni. Falowała na mnie tam i z powrotem, a Marek ją trzymał za piersi, drażniąc sterczące sutki. Jeszcze, szybciej... Jej wnętrza dusiły mnie powodowały dobroczynne skurcze dokładnie tam, gdzie potrzeba. Jej soki wręcz zalewały mi łono. Już, już...
              – Nie! Ty się za dużo na mnie patrzysz! Wczoraj też całą lekcję patrzyłeś mi w cycki. No więc masz czego chciałeś! – siarczysty policzek spowodował silny ból... Wtedy otworzyłem oczy. O wulwa, uderzyłem się w policzek boczną deską łóżka. Długo nie mogłem zasnąć.

              Następnego dnia była sobota. Pojechałem do miasta. Kupiłem kilka paczek małej aspiryny, łudząco podobnej do tabletek citalopramu i w wymiarach listka tegoż leku. Nie ma co czekać na zmiłowanie, należy zacząć wprowadzać mój plan ratowania przyjaciela.
              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

              Skomentuj

              • trujnik
                Seksualnie Niewyżyty
                • Mar 2018
                • 201

                #8
                Kilka ćwiczeń palcami
                Misja podmiany leku na niewinną aspirynę prawie spaliła na panewce. Gdy byłem u Marka pierwszy raz, okazało się, że nie tylko listek z pastylkami nie wchodzi do oryginalnego pudełka, ale że ma on końcówkę leku i zamiana może dotyczyć tylko pięciu tabletek, zdecydowanie za mało, by mogła się udać. Poza tym zaraz będą święta, Marek wyjeżdża z rodzicami do jakiegoś snobistycznego kurortu w Szwajcarii i wróci dopiero po Sylwestrze. Szkoda, ale nic nie dało się zrobić. Już niemal odrzuciłem myśl, że to kiedykolwiek przeprowadzę, kiedy na trzy dni przed wigilią Marek niespodziewanie zadzwonił.
                – Cześć – zdziwiłem się. – Ty jeszcze nie łamiesz nóg i innych członków w Alpach?
                – Co do innych członków, zwłaszcza tego jednego, to lepiej bój się o siebie. Jola, Gizela, ta baba z tramwaju, o której mi opowiadałeś, teraz Paulina...
                Paulina to koleżanka z klasy. Nie żeby coś między nami było, to taka piczka zasadniczka, owszem, można z nią pogadać, pożartować, ale na nic innego liczyć nie można. przynajmniej na razie. Nieśmiało sugerowałem jej chodzenie, ale mnie wyśmiała.
                – Nieistotne – przerwałem mu. – Mam cholernie mało czasu, zaraz przyjdzie matka i zacznie zrzędzić. O co chodzi.
                To akurat była prawda, mamusia nakazała mi świąteczne mycie podłóg, a ja jeszcze nie zrobiłem nawet metra kwadratowego. Jak zrobi teraz awanturę, to skończy w wigilię. Jej zdaniem jestem śmierdzącym leniem i z mojego powodu dom się chyli ku upadkowi. Trudno z czymś takim polemizować, częściowo pewnie miała rację.
                – My wyjeżdżamy dopiero pojutrze po południu. Moi rodzice prosili, byś przyjechał jutro na wieczór, chcą ci się odwdzięczyć. No wiesz, za tę matmę.
                Prawdę mówiąc, na początku chciałem stanowczo odmówić. Już mi zapłacili, i to bardzo dobrze jak na moje wymagania i potrzeby i podejrzewałem, że to ciąg dalszy popisywania się ich forsą i możliwościami. Nie chciałem jednak wyrządzać krzywdy Markowi, poza tym nadarzyła się idealna okazja, by w końcu mu podmienić te tabletki. Lepszej nie będzie. Zatem wieczorem, kiedy matka już poszła spać, w spokoju przystosowywałem listek aspiryny tak, by wszedł w opakowanie po citalopramie, obcinając mu brzegi żyletką. Marek nie powinien zauważyć różnicy, kto czyta napisy na listku? Na jednym i drugim były czarne i niewidoczne na pierwszy rzut oka. Wszystko wyglądało tak samo, trzeba było naprawdę dużego samozaparcia, zwłaszcza w ciemnym pokoju, by wypatrzeć różnicę.

                Całą drogę kolejką miejską na Wojnów denerwowałem się, czy uda się ta podmianka. Zwykle siadałem tak, by mieć widok na ładne laski i obserwować je w trakcie jazdy. Byłem zdania, że te mieszkające na przedmieściach są nawet ładniejsze od tych z centrum. Tego dnia nawet o tym nie pomyślałem, zastanawiając się, czy misja się powiedzie. Rodzice rezydują na dole, Marek na górze, tym razem zaproszenie wyszło od nich, cholera wie, czy zdołam się tam dostać? Moje obawy nie były wcale takie bezpodstawne. Istotnie kolacja była na dole i Marek nie kwapił się, by przenieść się na górę.
                – Daj Boże by Marek w tym roku znalazł jakąś dziewczynę – perorowała przy stole jego matka. – Jak czasem patrzę, jaki to odludek, wątpię, czy zdoła którąś sobą zainteresować.
                – Nie truj matka – przerwał niezbyt grzecznie Marek, oczywiście z pełnymi ustami. Jeśli patrząc na niego przychodzi mi na myśl jakakolwiek postać literacka, to tylko Alcesta, wiecznego żarłoka z serii Sempego o Mikołajku. Kiedyś mu to nawet powiedziałem, ale potraktował to jako komplement i się roześmiał.
                – Jestem wdzięczna, że tu przychodzisz – ciągnęła nie zważając na protesty syna. – Już myślałam, że nigdy z nikim się nie zaprzyjaźni...
                Okazało się, że te "dowody wdzięczności" mają być również za przyjaźń z Markiem. Zrobiło mi się naprawdę głupio. Przecież nie robię tego dla pieniędzy, Marka bardzo polubiłem chyba z wzajemnością, do tego stopnia, że nie mieliśmy przed sobą wiele tajemnic. A tu się nagle okazuje, że należą mi się z tego powodu jakieś fanty w postaci profesjonalnego plecaka i puchowej kurtki. Nie powiem, bardzo fajnej i w każdych innych okolicznościach byłbym ogromnie wdzięczny, bo nam w domu naprawdę się nie przelewało i moje ciuchy pozostawiały wiele do życzenia. Ale nie w takich... W ogóle nie wiedziałem co mówić i jak odpowiadać tym ludziom. Na szczęście ojciec Marka, chłop podobnej postury jak jego syn, przy stole był całkowicie zdominowany przez żonę. Odzywał się tylko półsłówkami i tylko wtedy, kiedy naprawdę było trzeba. Zniecierpliwiony spoglądałem na zegarek. Ostatnia kolejka miejska odjeżdżała przed dziesiątą i czas kurczył się niemiłosiernie. Chyba nic z tego. Trudno.
                – A ty masz już jakąś dziewczynę? – nacierała mama Marka lekko rozbawionym tonem. – Bo to już chyba ten czas, nie?
                – Matka, jest ten czas, że Krzyśkowi ucieknie ostatni pociąg do miasta – wtrącił się Marek. – Jeszcze zdążycie pogadać... O dziewczyny Krzyśka się nie martw. Krzysiek, ostatnio zostawiłeś u mnie w pokoju swoją książkę od matmy. Skocz na górę i ją weź, nie chce mi się łazić... Jest na półce.
                A jednak cuda się zdarzają. Opakowania tabletek miałem w kieszeniach, teraz już wystarczy szybko je podmienić. Nie miałem zbyt wiele czasu. Ku mojej uldze tabletki leżały na stoliku, całe dwa pełne opakowania. Sprawdziłem je, z jednego listka zniknęła już jedna tabletka, trzeba było zabrać jedną aspirynę.
                – Nie możesz znaleźć? – krzyknął od schodów Marek. – Jest na samym wierzchu! Przyjść i ci pomóc?
                – Nie, źle szukałem – odkrzyknąłem, zamieniając listki w pudełkach. – Nie na tej półce. Już schodzę.
                Uff... Jeszcze w drodze na stację ręce mi się pociły i drżały z emocji.
                – Coś dziwny jesteś – zauważył Marek.
                – Nie, jest mi po prostu zimno i jestem zmęczony – skłamałem. O cholera, jak on to zapamiętał... Przekonałem się, że pamięć Marka jest podobna do pamięci słonia, to mu bardzo pomogło w uczeniu się matmy. Niektórych przekształceń musiałem go nauczyć na pamięć. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że ta sprawa z tabletkami się wcześniej czy później wyda. No ale już było za późno. Wyłaniający się zza krzaków żółto-biały pociąg Kolei Dolnośląskich był jak kropka nad i. Już siedząc w rzęsiście oświetlonym wnętrzu patrzyłem z rosnącym lękiem na niknącą sylwetkę przyjaciela.

                – Masz jakieś plany na Sylwestra? – zapytał Romek, mój kumpel jeszcze z podstawówki, ten sam, od którego dowiedziałem się o zabawie w krzakach na Bajkale. Nasze więzy już nie były tak silne jak dawniej, ale dalej spotykaliśmy się na podwórku.
                – Nic takiego, pewnie będę siedział przed kompem i grał w jakieś gry, a co?
                – U mnie będzie mały melanżyk. Trochę osób znasz, trochę nie znasz. Jak się bardzo nudzisz, wpadaj. Przynieś jakąś flaszkę albo piwo, bufet będzie na miejscu.
                – A rodzice? – zapytałem. Jakoś nie przepadałem za jego starymi, oni za mną pewnie też nie. Nie wiem, czy zamieniłem z nimi więcej niż kilka zdań.
                – Zagospodarowani, będą u znajomych i wrócą dopiero nad ranem, o ile uda im się znaleźć taksówkę. Trzeźwi na pewno nie będą... – uspokoił mnie Romek.
                Brzmiało zachęcająco. Zawsze to co innego niż siedzieć ze szklanką coli nad kompem. Matka to małe piwo, akurat do Romka mnie puści, oczywiście po odprawieniu całego nabożeństwa, co mam robić, co nie, jak się zachowywać i tak dalej. Przywykłem. Flaszkę jakąś się skołuje, nie wyglądam co prawda na osiemnaście lat, ale od czego ma się sąsiadów? Na pewno pomogą w potrzebie.

                Sylwestrowa impreza trwała w najlepsze, było nas coś z dwanaście osób, sześciu samców, sześć samiczek. Jeszcze nie było dziesiątej, a już nieźle mi szumiało w głowie. Mało jadłem, więcej piłem, bo cały czas ktoś polewał.
                – My zamierzamy tu tak siedzieć i chlać? – zapytała Gośka, dziewczyna, która cudem opuściła podstawówkę. Głowy do nauki to ona nie miała, ale na wszystkich imprezach była duszą towarzystwa. – Roman, nastaw jakąś muzykę.
                – Chcesz tu tańczyć? – zdziwił się Romek. – Nie pomieścimy się.
                – Jak wyniesiesz część krzeseł, będzie parkiet jak w Monopolu.
                Istotnie, może było trochę tłoku, ale tańczyć się dało. Nogi mi się trochę plątały, tancerzem nigdy dobrym nie byłem, ale jak trzeba, to mogę się poświęcić. O dziwo, najczęściej tańczyłem właśnie z Gośką. Chyba po raz pierwszy popatrzyłem na nią jak nie na uczennicę, a jak na kobietę. Była elegancko ubrana, w bluzce uwydatniającej jej spore lekko sterczące piersi, oczywiście odpowiednio wypindrzona i uczesana. Nie powiem, działała na mnie, lubiłem koło niej przebywać i z nią tańczyć.
                – Przytul mnie – szepnęła mi do ucha podczas jakiegoś wolnego tańca, prawie liżąc mi ucho. Nasze ciała złączyły się jeszcze bardziej, swymi biodrami nacierała na moje. Czyżby dawała mi jakieś znaki? Mimo ruchania się już z dwoma laskami, moje doświadczenia w tej dziedzinie były raczej mikre. Zresztą wszyscy się przytulali i raczej nikogo to nie zniesmaczało.
                – Gośka na ciebie leci – szepnął mi do ucha Romek, nalewając mi kolejną pięćdziesiątkę. Możliwe, że tej wódki, którą przyniosłem.
                – E tam, zalewasz.
                – Nie, to potwierdzona wiadomość – zapewnił mnie Romek. – Jak będzie się kroiło coś więcej, to wiesz, gdzie jest pokój rodziców. Tylko nie naróbcie syfu, bo stara mnie zabije...
                Istotnie coś było na rzeczy bo podczas następnego tańca Gośka już bez skrępowania obejmowała mi tyłek. Niby powinienem powiedzieć dość, ale wypity alkohol sprawiał, że zaczynałam być coraz bardziej podniecony i wolną ręką obejmowałem jej pachwinę. Cudowne podniecenie rozlało mi się po całym ciele. Gdy Gośka niby przypadkiem przejechała swoją ręką po kroku i musiała wyczuć moją sztywność, bo zatrzymała się na chwilę, szepnąłem jej do ucha "chodź". W pokoju panował półmrok, więc raczej mało kto zauważył, że posuwaliśmy się w stronę drzwi, a następnie zniknęliśmy.

                W pokoju rodziców Romana zaczęło się od macanek, tym razem już nie tak zawoalowanych. Gośka z pasją całowała mi usta, ręką grzebiąc w kroku.
                – Ale sztywny – szeptała mi do ucha, ręką rozpinając rozporek. Gdy maluch wystrzelił w powietrze, właśnie przedzierałem się przez jej majtki, które ściągnąłem do kolan. Już byłem gotowy, by w nią wejść, kiedy złapała mnie kurczowo za rękę.
                – Nie, teraz nie mogę. Będę ci ssała... – powiedziała rozkładając się na kanapie. – A ty mi zrób palcówkę...
                Pierwsze słyszałem takie słowo, choć wydawało mi się, że tej materii wiem już wszystko. Gośka przysunęła moją rękę do jej, jak to Jola mnie uczyła? Wulwy. Na początku gładziłem jej szparkę, co było przyjemne, ale ja wolałem przecież być w środku. Tymczasem Gośka łapczywie ssała mi fiuta, jakby to był największy przysmak. Może nawet gryza, ale w tamtej chwili było mi wszystko jedno.
                – No głębiej! – szepnęła. To co, ja tam mam jej wsadzić palec? Skoro to się nazywa palcówka, to chyba o to chodzi, domyśliłem się. Nie, ta zabawa mi się nie podobała. Nie ten członek powinien być tam w środku. W ogóle tam było jakoś dziwnie, ciepło i obco. Zacząłem się rozglądać po tych czeluściach. Wymacałem coś, co według mojej wiedzy powinno być łechtaczką. I chyba nią było, bo jak ją chwyciłem we dwa palce, to Gośka na chwilę straciła kontakt z moim fiutem, a przez jej ciało przebiegł nawet dla mnie odczuwalny dreszcz.
                – Szybciej i głębiej – zażądała. Spełniłem jej życzenie, zmieniłem pozycję i w tej chwili pierwsza fala nudności przetoczyła mi się przez żołądek. Matko, nie w takim momencie... Niech to się szybko skończy, tego tylko pragnąłem. Gośka lizała mi kutasa od spodu, przy samej główce i wędzidełku. To oszałamiające doznanie szybko zostało skontrowane przez drugą falę rewolucji w żołądku.
                – Będę tryskał – ostrzegłem ją i podczas wytrysku z ulga wycofałem swe palce z potrzasku. Powąchałem je. Pachniały dziwnie i wywołały kolejny kurcz w żołądku. Z trudem opanowałem kolejną falę, naciągnąłem spodnie i w ostatniej chwili urwałem się do kibla. Udało się, nie narobiłem syfu i to tylko liczyło się dla mnie w tamtej chwili.

                Ten sylwester spowodował u mnie chwilowe obrzydzenie seksem, zwłaszcza, że Gośka mi truła, że jej nie zaspokoiłem i zachowałem się jak samiec, który wytrysnął i poszedł w długą. Możliwe, ale mnie ta zabawa nie przypadła do gustu. Może gdybym mniej wypił... Gdyby babcia miała kółka, to by był autobus. Traf chciał, że wkrótce ze Szwajcarii wrócił Marek. Obawiałem się spotkania z nim, ciekawe jak on daje sobie radę bez tego leku? Na razie zaprosił mnie na weekend, bo nie chciał zostać sam w domu. Rejterada nie wchodziła w grę. Trzeba wypić to nawarzone piwo...

                Gdy otworzył mi drzwi, zauważyłem, że wyglądał jakoś dziwnie, blady, z podkrążonymi oczyma.
                – Nie czuję się najlepiej, ta Szwajcaria mi jakoś nie przysłużyła – stwierdził. – Może żarcie było dobre, śnieg w górach też, ale cały czas jakby mi czegoś brakowało. No i nagle zaczęły mi się kłopoty żołądkowe, a żołądek to ja mam strusia. I nawet apetytu nie miałem. Nie wiem, co się dzieje, nawet wczoraj do lekarza poszedłem, ale wszystko było normalnie, ciśnienie, wszystko inne.
                Mogłem się domyślać, co mu jest, widocznie jego organizmowi brakuje tego leku, ale przecież mu tego nie powiem. Nie lubię ludziom mówić przykrych rzeczy, ale musiałem go poinformować, że wygląda jak śmierć na urlopie. Nawet się nie zdziwił.
                – A ty jak się bawiłeś? – zapytał udając zainteresowanie.
                – Chyba straciłem na jakiś czas zainteresowanie seksem – powiedziałem i opisałem mu moją przygodę z sylwestra.
                – Krzysiek, ja ci nie chciałem tego wcześniej mówić, ale ty jak widzisz kawałek spódniczki to dostajesz małpiego rozumu. Ty się jeszcze kiedyś władujesz przez to w poważne kłopoty.
                – Nie bój żaby – zapewniłem go. – Po prostu okazuje się, że są rzeczy, za którymi nie przepadam. Może w przyszłości...

                Leżeliśmy w łóżku. Zawsze śpię u niego w pokoju, mimo że znalazłby się jakiś dla mnie zupełnie solo. Na jego tapczan weszłoby nawet troje, gdyby było trzeba. Byliśmy na tyle zżyci, że spanie w jednym łóżku nam nie przeszkadzało. Marek już chyba spał. Mój wstręt do seksu trwał jakieś trzy dni, a później stwierdziłem, że pobawiłbym się z Gośką jeszcze raz, choć bardziej trzeźwy. Nie bałem się, że go obudzę, nawet jeśli, to już raz mnie złapał na waleniu konia i tylko przypomniał, żebym użył chusteczki. Nagość i seks nie stanowiły między nami tematów tabu. Na podnietę odpaliłem sobie w mojej komórce taki filmik, co to jedna pani drugiej pani... i tak dalej. Postanowiłem sobie, że nauczę się tej cholernej palcówy i przy następnej okazji się nie wygłupię. Zapomniałem wziąć słuchawek, więc nastawiłem głośnik tak cicho jak tylko możliwe i zacząłem zabawę. Z początku mi nie szło, ale szybko złapałem rytm i w kilka minut dałem sobie radę, pamiętając oczywiście, by nie zostawić na pościeli żadnej niespodzianki. Zasnąłem...

                Obudziły mnie jakieś jęki i sapania, a także jakiś bliżej nieokreślony dyskomfort gdzieś poniżej pasa. Przyzwyczaiwszy wzrok do ciemności odkryłem ze zdziwieniem, że Marek leży na plecach i wali sobie konia, jakieś pół metra ode mnie. I to jakiego, może niezbyt długi ale gruby na więcej niż dwa palce i ze zgrabną główką. No no... Jakoś dziwnie to robił, nie tam i z powrotem, jak nakazywałby niepisany kodeks koniobijcy, a jednokierunkowymi silnymi pociągnięciami w górę. Pal sześć, jego koń, jego zabawa. Dopiero teraz poczułem że ten dyskomfort na moim udzie zaczął się poruszać. To druga ręka Marka obejmowała moje udo i parła w dół. Cholera... Czy zacznie mnie doić? Bardzo tego nie chciałem. Nie w tej chwili i nie w tym miejscu. Ale jego intencje były inne, jego ręka zagłębiała się bardziej, minęła jadra ledwie je trącając i zatrzymała się na tym miejscu, gdzie jądra już się skończyły. Dokładnie w tym miejscu, gdzie kobieta ma swój skarb. Aha, takie buty. Jego delikatne ruchy wprawiły mnie w takie podniecenie, jakbym tego nie robił od kilku tygodni, a członek obudził się ponownie. Ułatwiłem Markowi robotę i rozszerzyłem nogi. Ale przyjemnie... Robił to delikatnie, zmysłowo, wywołując silne dreszcze w podbrzuszu. O dziwo, jakiekolwiek obawy z powodu niewłaściwej płci minęły, to był ten sam Marek, co nakładał mi prezerwatywę i mył fiuta. W tym momencie powietrze przeszył jakby bezgłośny ryk, zaszumiała pościel, Marek wygiął nagle biodra do góry i dyszał głośno. Zabłąkane krople trafiły mi na rękę a w powietrzu rozniósł się silny, orzechowy zapach, o dziwo, nieczyniący rewolucji w moim nosie. Nie było sensu udawać, że śpię.
                – Wszystko OK? – zapytałem szeptem, jak już oklapnął i padł na łóżko tam mocno, że aż się ugięło.
                – To było takie.... takie... Nigdy czegoś takiego nie odczuwałem. Coś dziwnego się ze mną dzieje i to od pewnego czasu. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz?
                Wiedziałem, o co pyta i że tego na głos powiedzieć nie wolno.
                – A niby dlaczego? Ważne, że ci się podobało... Ja też za bardzo nie cierpiałem – roześmiałem się i po przyjacielsku pacnąłem go w ucho.
                – Jakbyś ściszył mordy tym panienkom z pornola i nie walił swojego wała to by mnie nie wzięło... – wyszeptał. – A teraz chcę spać...
                Wygląda na to, że mój pomysł zaczął działać. Do tej pory Marak nie reagował na żadne podniety, na żadne bodźce. To już było widać wtedy w saunie, później też był obojętny jak papierek lakmusowy w czystej wodzie. Dopiero dziś... Teraz trzeba Markowi załatwić kobietę, by skosztował prawdziwego seksu. Samo walenie gruchy nawet z pomocą innych okoliczności to zdecydowanie zły pomysł.

                W poniedziałek szkoła. Marek nie wyglądał najlepiej, ale w obliczu dwóch klasówek nie miałem jakoś ochoty go męczyć. Na przedostatniej lekcji wyszedł na chwilę do toalety. Coś długo go nie było i zacząłem się niepokoić. Coś ostatnio narzekał na żołądek.
                – Panie profesorze, martwi mnie, że Marek jeszcze nie wrócił z toalety. Od rana się źle czuł. Mogę pójść zobaczyć co się stało?
                – Pewnie – nie zgłosił obiekcji profesor. – Tylko się pośpiesz...
                Wpadłem do męskiego kibla cuchnącego fajkami. Przy pisuarach go nie było. Sprawdziłem kabiny. Były trzy, jedna zamknięta na haczyk od wewnątrz. Zapukałem. Cisza. Przyłożyłem ucho, też cisza. Przecież normalny człowiek się rusza, wydaje jakieś dźwięki... W końcu, porządnie zdenerwowany, zajrzałem w szczelinę pod drzwi. Marek leżał na podłodze...
                0statnio edytowany przez trujnik; 18-01-23, 19:38.
                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                Skomentuj

                • trujnik
                  Seksualnie Niewyżyty
                  • Mar 2018
                  • 201

                  #9
                  Niespodziewane rozkosze w teatrze

                  Tępym wzrokiem wpatrywałem się z okna korytarza szkolnego, jak wynoszą Marka na noszach. Dwóch rosłych sanitariuszy robiło to z widocznym wysiłkiem, malującym się na ich twarzy, No pewnie, Marek miał swoją wagę. Zatrzymali się kolo karetki. Zerwałem się i popędziłem w jej kierunku. Jak mogłem być taki tępy?
                  – Panowie, do którego szpitala go bierzecie? – wydusiłem z siebie prawie na bezdechu.
                  – Niestety nie możemy udzielić takiej informacji – odparł jeden z sanitariuszy nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ochrona danych osobowych. Pan jest kim dla pacjenta?
                  O wulwa, tego nie przewidziałem. Oczywiście mógłbym już po wszystkim zadzwonić do rodziców Marka i dostać odpowiedź, ale właśnie tego nie wolno mi było zrobić. Jak wykryją te tabletki, rozpęta się prawdziwe piekło. Wariacki pomysł przyszedł mi do głowy, widać że jeszcze nie do końca otępiałem. Trzeba wyższe wartości na chwilkę schować do kieszeni.
                  – Jestem jego chłopakiem – powiedziałem prawie zamykając oczy ze wstydu. Sanitariusz popatrzył na mnie uważnie i wydawało mi się, że nawet uśmiechnął się kącikiem ust.
                  – To by trochę zmieniało postać rzeczy, w zasadzie nie powinienem, ale powiem – rozejrzał się uważnie dokoła. – Będzie w szpitalu na Kamieńskiego – powiedział prawie szeptem. – A teraz zmykaj stąd i nic nie wiesz...
                  Dwa razy nie musiał mi powtarzać, zrobiłem dokładnie, jak kazał, posłusznie wróciłem do szkoły. Właśnie trwały lekcje, ale nie miałem siły na główkowanie. Stanąłem przy tym samym oknie co poprzednio i niewidzącym wzrokiem patrzyłem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał ambulans. Z każdą minutą coraz bardziej docierało do mnie co zrobiłem, bo nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to efekt odstawienia tych przeklętych tabletek. W najgorszym przypadku zabiłem człowieka. I to nie byle kogo bo kogoś, kto wydawał się moim przyjacielem. Jakie mogą być konsekwencje? Więzienie, to oczywiste, o ile mi to udowodnią, choć z tym nie będą mieli większego problemu. Niewiele wiedziałem o metodach kryminalistyki, ale na pewno zostawiłem jakieś odciski palców czy coś, z czego będą mogli zidentyfikować moje DNA i dupa zimna. Oczyma wyobraźni ujrzałem rosłego strażnika więziennego, który prowadzi mnie, skutego kajdankami, do celi. Brrr... Jego rodzice też mi nigdy nie wybaczą. Mimo moich niewątpliwie dobrych intencji będę dla nich mordercą ich syna. Choć zawsze uważałem się za twardziela, zacząłem płakać. Beznadziejność sytuacji, możliwe odejście przyjaciela... Jakie będzie życie bez Marka? Ciekawe, co mu teraz robią. Pewnie usiłują go reanimować, splątanego wenflonami i innym dziadostwem, którego nazwy nie znałem.

                  Nie do końca do mnie dotarło, że wokół mnie robi się ciepło i ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Tak dobrze znajomy zapach ekskluzywnych perfum zaświdrował mi w nosie.
                  – Co się stało, Krzysiu? Chodzi o Marka?
                  To był głos Joli. A co ona tu robi? Choć pragnąłem jej bardzo i była ona elementem każdej mojej fantazji erotycznej, jej obecność przy mnie w takiej chwili była zupełnie nie na miejscu. Chciałem być po prostu sam. Z drugiej strony jej ręka na ramieniu to może być nasz ostatni kontakt cielesny do końca życia. Trzeba brać jak dają.
                  – Tak – odpowiedziałem prawie bezgłośnie.
                  – Wiem, że się przyjaźniliście – powiedziała. Chyba nawet przybliżyła się do mnie jeszcze bardziej, bo jej ciepło było już prawie namacalne. – Bądź mężczyzną. Jeszcze wiele takich sytuacji spotka cię w życiu. Są ludzie, którzy tracą własne dzieci i innych najbliższych. Poza tym Marek jeszcze żyje...
                  – Skąd pani to wie? – zapytałem nieufnie.
                  – Uwierz mi po prostu – oderwała rękę z ramienia i pogłaskała mnie po głowie. To nie był gest, jaki nauczyciele wykonują w stosunku do swych uczniów. No, może w pierwszych klasach podstawówki. No i dystans między nami nie był bezpieczny, jej piersi prawie mnie dotykały. Bałem się, że zaraz pojawi się któryś z nauczycieli i skończy się to wielką grandą.
                  – Dobrze, Krzysiu, ja muszę lecieć na lekcję. Jak przez kilka dni ci nie przejdzie, znajdź mnie gdzieś w szkole, porozmawiamy – powiedziała cicho i pogłaskała mnie za uchem. Czyżby nie wszystko umarło? Nagłe głośne kroki z drugiej strony korytarza spowodowały, że Jola wręcz rozpłynęła się w czasoprzestrzeni, ciągnąc za sobą nieśmiertelny zapach. Nie jestem żadnym Mickiewiczem, by go opisać, ale był dla mnie najpiękniejszym afrodyzjakiem na świecie. A mną targały dwa zupełnie sprzeczne uczucia, lęk o sytuację z Markiem i ciągle jeszcze gorący dotyk ciała Joli. Co zaniepokoiło mnie najbardziej, to fakt, że to wydarzenie nie odbywało się na płaszczyźnie seksualnej, jeśli mój mały zareagował, to tylko odrobinę, nawet nie zesztywniał, no może trochę. Wszystko odbywało się nieco wyżej, ciepłe fale zalewały moje ciało z niespodziewanej strony. Tego jeszcze nie znałem... Do tej pory czułem dotyk jej włosów ocierających się o mój policzek.

                  Ostatnią lekcję odpuściłem sobie, usprawiedliwiłem się u wychowawcy, który na szczęście rozumiał sytuację i wolnym krokiem powlokłem się w stronę przystanku, brodząc w śnieżnej brei. Możliwe, że potrącałem jakichś ludzi, zdaje się, że ktoś krzyknął "jak idziesz baranie", ale dotarło to do mnie jak przez mgłę. Myśli o Joli zostały zastąpione powoli przez myśli o Marku i były bardzo dziwne. Nasze ostatnie spotkanie u niego w domu kotłowało mi się w głowie, jakby zdarzyło się przed chwilą. To niezwykłe wydarzenie w łóżku, kiedy wręcz obmacywał mnie, a ja mu na to pozwalałem, ba pragnąłem więcej i dłużej. Jego wstrząs i fascynacja, z jaką na to patrzyłem w półmroku. Czyżby...? W tym momencie zapikał telefon. Wszystkie wnętrzności podskoczyły mi do gardła. Trzęsącymi się rękami wyjąłem komórkę i odczytałem wiadomość. To tylko matka z informacją, że mam sobie odgrzać obiad. Jeśli mam tak reagować na każdy dźwięk, to się wykończę. Wyłączyłem to cholerstwo. Jak będą czegoś ode mnie chcieli, to i tak mnie znajdą.

                  – Krzysiek, nie pędź tak! – usłyszałem za sobą na przystanku na placu Dominikańskim, kiedy przesiadałem się w tramwaj jadący na Krzyki. Bez odwracania się usłyszałem za sobą głos Pauliny, koleżanki z równoległej klasy. Podobała mi się, nie powiem. Nawet jej zaproponowałem chodzenie, ale ona zbyła to klasycznym "zostańmy po prostu przyjaciółmi", co odebrałem jako pierwszą porażkę w moim męsko-damskim życiu i zadra jeszcze piekła. Poza tym teraz chciałem być sam. Odwrócić się czy nie? Ciekawość jednak wzięła górę.
                  – No? – zapytałem, jak już dobiła do mnie.
                  – To był chłopak z waszej klasy, ten, którego zabrało pogotowie?
                  – Tak.
                  – Nie wiesz, co mu się stało? Chodzą plotki, że miał zawał serca.
                  No pewnie, niedługo będą mówić, że ma raka macicy. Skąd się tacy ludzie biorą? Choć Paulina interesowała mnie jako dziewczyna, w tej chwili zaczęła mi po prostu działać na nerwy. Nie kopie się leżącego...
                  – Nic nie wiadomo – odparłem sucho. – Profesor Dębowy powiedziała mi, że żyje i nic więcej.
                  Nie skomentowała, zwłaszcza że w tej chwili na przystanek wtoczyła się załadowana po brzegi siedemnastka. Paulina nacierała dalej, ale jej głos mijał moje uszy i rozpływał się gdzieś w nieskończoności. Paulina byłą ładną dziewczyną, blondynką z małymi, kształtnymi piersiami i mogła się podobać. Z przyjemnością powitałbym ją leżącą koło mnie w łóżku. Ale jej wysoki, piskliwy głosik kontrastował z całą resztą i nieprzyjemnie kaleczył uszy. Jak ja bym miał tego wysłuchiwać cały czas...
                  – To przyjdziesz czy nie? – dotarło do mnie. O czym ona mówi?
                  – Przyjdę, przyjdę – odparłem na odczepnego. Nawet nie do końca wiedziałem, o co jej chodziło.
                  – To pamiętaj, bądź w sobotę przed Teatrem Polskim, o w pół do ósmej wieczorem. I ubierz się jak do teatru, dżinsy nie przejdą. Najlepiej jakiś garnitur i pod krawatem.
                  O matko Boska, w co ja się wpakowałem? Ale już nie czas na rozstrzyganie, tramwaj bezlitośnie zbliżał się do mojego przystanku.
                  – Tylko nie zawiedź – uśmiechnęła się tak, jak to kobiety potrafią najlepiej. Pogrzebałem w pamięci, w sobotę, czyli już za dwa dni mogę jak najbardziej, w domu nie widziałem przeszkód, matka nawet da mi na bilet, bo zawsze narzeka, że albo gram na komputerze albo siedzę u Marka zamiast się odchamiać. Czyżby Paulina jednak coś do mnie czuła? Cóż, sprawdzimy... Na razie tylko uśmiechnęła się na pożegnanie.

                  W domu dorwałem się do komputera i maglowałem jeszcze raz ten nieszczęsny lek. A więc jednak... Tego *****stwa nie da się odstawić tak z dnia na dzień. Należy sukcesywnie zmniejszać dawki, najlepiej co miesiąc, aż organizm zredukuje wychwyt zwrotny serotoniny i uwolni się od tego na dobre. Niestety nie mogłem znaleźć niczego o możliwych efektach nagłego odstawienia. Niedobrze... Postanowiłem zostawić tę całą sprawę do momentu, gdy będzie wiadome coś więcej. Na razie zaaferowany byłem sprawą wyjścia do teatru. Garnitur musiałem pożyczyć od Romana, bo sam nie miałem, później uczyłem się wiązać krawat, też czynność będąca dla mnie terra incognita. A mimo że nie liczyłem na nic więcej z Pauliną, zależało mi, aby zrobić dobre wrażenie, bo a nuż...

                  Byłem pod Teatrem Polskim o umówionej godzinie, Pauliny jeszcze nie było. Był mroźny styczniowy wieczór, ręce mi marzły, bo nie wziąłem rękawiczek. Czyżby wystawiła mnie do wiatru? Popatrzyłem za zegarek na komórce, powinna już być dziesięć minut temu. Czyli albo ja coś pochrzaniłem, albo zwyczajnie zabawiła się moim kosztem. Zdaje się, że zacząłem poznawać kobiety w złej kolejności, zacząłem od zawartości waginy, teraz czas na całą resztę.
                  – No, wreszcie cię znalazłam – usłyszałem za sobą. To była Paulina, a ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. – Mówiłam ci, byś czekał obok teatru, a ty stoisz przed. Ojciec mnie przywiózł i chciał na ciebie rzucić okiem, czy nie jesteś troglodytą. Chodź szybko, bo spóźnimy się na sztukę...
                  Gdy rozbierała się w szatni zauważyłem, że jest wystrojona i wypindrzona na bóstwo, nigdy jej takiej nie widziałem w szkole. To chyba fajnie spędzić dwie godziny w obecności takiej damy, pomyślałem. Gdy weszliśmy na widownię, rozbrzmiał gong. W ostatniej chwili znaleźliśmy swoje miejsca, daleko od sceny, z boku, Trzeba będzie dobrze wytężać wzrok...
                  – Siadaj i nie wierć się – syknęła mi do ucha.

                  Sztuka, o dziwo, wciągnęła mnie, choć nie miałem za wielkiego obycia z teatrem, ot, raz byłem na Zemście Fredry granej specjalnie dla podstawówek i to wszystko. Tym razem była to sztuka współczesna i trzeba było dobrze nagłówkować się, by nie wypaść z fabuły. W najmniej oczekiwanym momencie trzeciego, ostatniego aktu poczułem delikatny, ciepły uścisk za nadgarstek. A więc to tak... O pomyłce nie mogło być mowy, bo Paulina konsekwentnie dążyła do moich palców. Zrobiło mi się ciepło. Z ukosa, tak, żeby nie widziała, popatrzyłem na nią, była tępo wpatrzona w scenę. Dobra aktorka, szkoda, że nie na scenie... Uczułem tak znaną już sensację w miejscu, które zawsze reaguje najbardziej. Po kilku minutach zrobiłem eksperyment, położyłem nasze splecione ręce na mojej nodze, daleko to nie było. Jeśli oczekiwałem jakiejś bardziej gwałtownej reakcji, to byłem w błędzie. Nawet w momencie, kiedy przysunąłem przegub mojej dłoni w stronę rozporka. Paulina musiała poczuć mojego drąga, inaczej się nie dało. Delikatnymi ruchami jej dłoni masowałem moją sztywność. Po chwili zaczęła współpracować a jej palce niespodziewanie znalazły się przy główce mojego kutasa. Niestety garnitur pożyczony od Romka był zbyt ciasny i przyjemne doznania coraz częściej były zakłócone przez ból żołędzi, która już opuściła majtki i wpijała się w szorstką tkaninę wykończenia przy pasie. Rozluźniłem nieco zapięcie rozporka i wprowadziłem jej jeden palec wewnątrz. Prąd przeszedł mój kręgosłup, gdy weszła w bezpośredni kontakt z naślinioną główką. Żądza zaczynała mi niszczyć ciało. Szybko dokonałem małej podmiany, chwyciłem jej dłoń drugą ręką, a właśnie uwolnioną chwyciłem za jej kolano, opatulone w szorstkie rajstopy. Tego mi było potrzeba i ból w kroku nie był już straszny. Byłem już w połowie uda, kiedy usłyszałem syknięcie i przenikliwy ból jej paznokci wpijających się w moją rękę.
                  – Zwariowałeś?
                  No dobra, może zwariowałem, ale gdzie tu równouprawnienie? To jej wolno było prawie doprowadzić mnie do orgazmu a ja? Ale nie czas był na rozstrzyganie, co komu wolno. Sztuka się kończyła, a ja ze sterczącym dydkiem, niezaspokojony wstałem z miejsca. Członek niemołosiernie tarł o spodnie, sprawiając ból. Trzask zamykającego się krzesła definitywnie kończył ten rozdział. Może więc czas na następny?
                  – Ja się śpieszę, bo tata pewnie już stoi przed teatrem, marznie i niepokoi się – zaszczebiotała, ale widziałem, że w głębi jest na mnie zła. – Dziękuję za ten wieczór i spotkamy się w szkole.
                  Nawet pocałowała mnie w policzek, czyli jednak nie jest aż tak źle. Byłem niepocieszony, bo liczyłem na jakiś ciąg dalszy, ale musiałem obejść się smakiem. Pognałem czym prędzej do kibla, by zrzucić targające mną napięcie. Po wyjściu z teatru dość szybko zapomniałem o całej sprawie, bo przyszło mi uważać, by nie wywalić się na oblodzonym chodniku. I znów wróciły czarne myśli odnośnie Marka. On leży, nie wiadomo, co się z nim dzieje, a ja macam jakieś laski i udaję, że problem w ogóle nie istnieje. Poczułem odrazę do samego siebie. Na przystanku, czekając na ostatni tramwaj, przemogłem się i włączyłem telefon. Trochę nieudanych prób dodzwonienia się do mnie z jakiegoś nieznanego numeru telefonu, kilka esemesów. Zrobiło mi się gorąco. Cześć łosiu. Jak długo będę czekał, aż mnie odwiedzisz? To taki jesteś przyjaciel? Jak będziesz do mnie szedł, weź coś do żarcia, bo karmią tu wyjątkowo parszywie. Przyjdź koniecznie. I dalej adres szpitala, oddział i podobne. Kochany Marek, a więc nie tylko żyje ale jeszcze chce się ze mną zobaczyć... Trzeba będzie wziąć jakąś wałówę i zlądować na Kamieńskiego. Matka, która już była wprowadzona w temat, na pewno nie poskąpi sernika, który właśnie zrobiła, a matka była specjalistką od sernika i szanowana przez wszystkich, którzy mieli szczęście go skosztować.

                  Targany skrajnymi emocjami wszedłem do małego pokoju, w którym na poczesnym miejscu, przy oknie leżał Marek i z rozbawionym wyrazem twarzy czytał książkę o intrygującym tytule "Cuda i dziwki". Ciekawe zainteresowania... Drugie łóżko było puste, a na trzecim spał jakiś starszy dziadek podłączony do jakiejś skomplikowanej aparatury z kolorowymi światełkami.
                  – Już myślałem, że umarłeś – powiedział Marek, gdy odpracowaliśmy przywitanie. Ciekawe, każdy jego dotyk, nawet cmoknięcie w policzek sprawiały mi przyjemność, choć dalej odczuwałem drżenie rąk. W końcu musi coś powiedzieć...
                  – Widzisz – perorował, kiedy już siedziałem na krześle przy jego łóżku. – Po pierwsze spadł mi cukier i dostałem czegoś w rodzaju hipoglikemii, zapaści po prostu. Już jest dobrze. Po drugie, lekarze twierdzą, że to wszystko zostało pogłębione przez skutek nagłego odstawienia leku antydepresyjnego...
                  A wiec jednak. Moja elegancka koszula w jednym momencie stała się mokra, a ręce zaczęły drżeć jeszcze bardziej. Stało się. Chciałem uciekać, wiać stąd, byle dalej.
                  – Wiesz, pakując się do Szwajcarii gdzieś zgubiłem oba nowe opakowania citalopramu. Pewnie gdzieś leżą, ale na razie nie można ich znaleźć. Ojciec powiedział, że załatwi nowe pudełka i jak wrócę do domu, zacznę brać. Na razie lekarze nie chcą, bo będę musiał przejść badania, później brać dawkę początkową i tak dalej, tego nie można zacząć tak od razu...
                  Mówił rzeczy, które już były mi znajome. O święci pańscy... No tak, głupi ma zawsze szczęście. Tylko co dalej? Czy całą polkę trzeba będzie zaczynać od nowa? Już nie będzie tak ulgowo, jak ostatnim razem...
                  – To co, przywiozłeś mi coś do zjedzenia? – dotarło do mnie jak przez mgłę.
                  0statnio edytowany przez trujnik; 22-01-23, 10:33.
                  onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                  Skomentuj

                  • trujnik
                    Seksualnie Niewyżyty
                    • Mar 2018
                    • 201

                    #10
                    Cuda i dziwki
                    – Możesz poprosić mamusię, by zrobiła całą blachę tego sernika? Z chęcią zapłacę nawet najcięższą forsę – Marek ze smutkiem patrzył na ostatnie okruszki smętnie leżące na talerzu. Że jest łasuchem, to widać po misiowatej sylwetce, ale że aż takim...
                    – Zostaw tę forsę, jakoś mamusię przekabacę. Ona cię nawet lubi, a że jesteś chory to pewnie bardziej rozmiękczy jej serce. Zaraz zaraz, ty nie leżysz tutaj na problemy okołocukrzycowe? – zapytałem złośliwie. – Jako dobry przyjaciel dbam o twoje zdrowie, a tym serniczkiem ci się nie przysłużę...
                    Tak, dobry przyjaciel, który wysyła bliźniego na tamten świat. Nawet jeśli los mnie jakoś ratuje, dalej czułem się winny tej całej sytuacji. Może gdybym wtedy nie ruszał tamtych leków...
                    – Coś cię gryzie – Marek popatrzył na mnie uważnie. – Co się dzieje? Może nie masz pieniędzy? Czy może dalej ta biologiczka? A może władowałeś się w coś jeszcze gorszego?
                    – Pieniędzy nie mam, ale to u mnie stan naturalny, więc trudno się martwić, zaś jeśli chodzi o Jolę to... – urwałem. Nie chciałem mu opowiadać za wiele, bo musiałbym przyznać, jak dotknęła mnie ta jego choroba i dlaczego to mnie tak martwi. – w sumie żadnych nowości.
                    Rozmowa nam się nie kleiła, bo i Marek był jakiś dziwny, a co gorsza, nie wszystko dało się zwalić na jego chorobę. Moją odpowiedź też przyjął dość nieufnie, z kamienną twarzą. Patrzyłem na to ze smutkiem. Czyżbym tracił przyjaciela? Coś go gryzło, to wręcz rzucało się w oczy. Mam ubrać się i wyjść? Byłem blisko podjęcia tej decyzji i już się przygotowałem, by założyć kurtkę.
                    – A ta książka to o czym? Tytuł, przyznam, dość niezwykły – zapytałem, pokazując na Cuda i dziwki.
                    – A, to – wydawało mi się, że Marek się rozchmurzył. – Zbiór opowiadań angielskiego pisarza, Roalda Dahla, takich bardziej zbereźnych. Najlepsze było na koniec, jak dwóch facetów zamieniło się żonami na jedną noc. No wiesz, do ruchania. Tak, żeby one nie wiedziały. Zrobili masę przygotowań, nie tylko pomierzyli sobie fiuty by nie wpaść, ale nawet celowo się skaleczyli, by w razie czego ich żony nie miały żadnych wątpliwości, że to nie ich mąż. I później wieczorem zamienili się sypialniami...
                    – Czyste wariactwo – stwierdziłem, aczkolwiek pomysł wydał się bardzo podniecający. – I co, udało się?
                    – I tak i nie – roześmiał się Marek. Nareszcie widzę go w lepszym stanie. Oby tak dalej... – Niby się udało, ale komplikacje wystąpiły dopiero potem.
                    – Jakie?
                    – A tego już ci nie powiem, mogę ci pożyczyć książkę, już właściwie ją przeczytałem, tylko przelatuję przez najlepsze momenty.
                    – Zbereźnik – zaśmiałem się. – Za lektury się weź, zdaje się, że nasza polonistka nie ułatwia nam życia.
                    Marek znów posmutniał. W tym momencie do sali weszła pielęgniarka, drobna blondyna z kępą blond włosów pod czepkiem. Nawet nie przywitawszy się podeszła do pierwszego łóżka, na którym leżał staruszek, nachyliła się nad chorym, wypinając swój kształtny tyłeczek. Z miejsca straciłem zainteresowanie Markiem i śledziłem jej kształty. Wyobraźnia pracowała mocno. Podchodzę do niej, podwijam jej nieskazitelnie biały fartuszek... Kiedy w myślach opuściłem już spodnie i wprowadzałem w nią swą męskość, a może późną chłopięcość, seksowna pielęgniarka wyprostowała się i wyszła.
                    – I kto tu jest zbereźnik – zżymał się Marek z rozanielonym wyrazem twarzy, pewnie dlatego, że mi mógł przyłożyć. - Ale wiesz co? – ściszył wyraźnie głos. – Mnie też ciśnie i to zdrowo. Cały wieczór ze sterczącym chodzę, skóra mi z główki schodzi, co go drażni jeszcze bardziej, czasem muszę sobie ulżyć dwa razy dziennie... Z chęcią przespałbym się z jakąś, ale przy mojej urodzie to jest praktycznie niemożliwe. Wiesz, ja wyglądam jak niedźwiedź. Która się mną zainteresuje? Ja w ogóle wątpię, że kogoś znajdę. Oczywiście będę chodził do agencji towarzyskich, ale to jeszcze ponad dwa lata. Ja się wykończę... – dodał prawie płaczliwie, a przecież Marek, mimo swojej depresji, mięczakiem nie jest.
                    Odstawienie tabletek antydepresyjnych wyrządziło jednak więcej szkód niż pożytku. Kto by przypuszczał, że stanie się z niego taki ogier. Zrobiło mi się go żal.
                    – Nie martw się stary koniu, coś się wymyśli, już moja w tym głowa – pocieszyłem go. – Jeszcze będziesz się śmiał ze swoich problemów. A tego tu... – pacnąłem żartobliwie w wyraźną stromą górkę rysującą się na białej kołdrze. Ciało Marka skurczyło się na krótki moment, jakby go przeszedł nagły dreszcz. Miał sztywnego jakby z

                    wyjętego prosto z zamrażarki. – ...zawiąż na razie na supełek, ja postaram się coś zrobić.
                    Marek uśmiechnął się blado, jakby nie wierzył w moje zapewnienia. Ja też porwałem się z motyką na słońce. Załatwić komuś dziewczynę, zwłaszcza w tak młodym wieku... Wkrótce pożegnaliśmy się, wcale nie chłodno, co do tej pory groziło, a ja w ostatniej chwili przypomniałem sobie o książce, którą wsadziłem do plecaka. Marek pożegnał mnie wzrokiem, w którym zauważyłem jakąś nadzieję.

                    Problem gryzł mnie od momentu, w którym opuściłem mury szpitala. Łatwo powiedzieć "załatwię ci dziewczynę", gorzej to zrobić. Poza tym w jakim celu? Chyba nie do patrzenia sobie głęboko w oczy. Odstawienie leków powodujących spadek libido, a w przypadku Marka prawie zupełny jego zanik, spowodowało, że chłopak dostał popędu, jakby go ktoś kopnął w dupę. Jemu chodziło tylko o jedno. Najlepiej chyba zacząć od agencji towarzyskich. Co prawda w środku nic nie załatwię, po mnie widać, że jestem niepełnoletni, ale może uda się pogadać z jakąś dziwką na zewnątrz? Gdy tylko przyszedłem do domu, dorwałem się do komputera i wypisywałem adresy lokalnych burdeli. Wybrałem jeden, na Zaciszu, w willowej dzielnicy. Mało osób tam się kręci, będzie można załatwić rzecz bez świadków. Zaczęliśmy właśnie ferie, więc czasu będzie aż zanadto.

                    – Przepraszam panią – zaczepiłem niewysoką brunetkę, która wyszła z wiadomego budynku i zmierzała w kierunku zaparkowanych samochodów.
                    – Spływaj gówniarzu – rzuciła przez ramię i nie zatrzymując się podeszła do srebrnej toyoty. Po jakiejś chwili wyszła jeszcze bardziej elegancka brunetka, z rozwianymi włosami, w jeszcze piękniejszym płaszczu i kozaczkach.
                    – Przepraszam panią, chciałbym zapytać...
                    – Z dzieciakami nie rozmawiam. Ile ty masz lat, piętnaście, szesnaście? Spadaj do kibla marszczyć swą paróweczkę...
                    Robiło się ciemno, dziwki raczej przyjeżdżały niż wyjeżdżały i postanowiłem zwinąć biznes, nic tu po mnie. Oddaliłem się na kilka metrów i nagle z bocznej uliczki wyjechał radiowóz i zatrzymał się tuż koło mnie.
                    – Dzień dobry, dokumenty prosimy – powiedział policjant po wyjściu z wozu. Jasna cholera... Miałem przy sobie legitymację szkolną, nawet jeśli powiem, że nie mam, mogą mnie przeszukać. Na taką ewentualność nie byłem przygotowany. Posłusznie podałem legitymację.
                    – Co tu robisz? – zapytał drugi policjant bardziej agresywnie. I jak tu im wytłumaczyć?
                    – Jestem na razie wolnym człowiekiem, robię na co mam ochotę i nie muszę się wszystkim z tego spowiadać. A tak w ogóle to zwiedzam okolicę.
                    – Stojąc dwie godziny koło burdelu i zaczepiając panienki? – zapytał ironicznie ten pierwszy. – Mieliśmy skargę. Sprawdzimy cię i zjeżdżaj stąd, byśmy cię już tu więcej nie widzieli. No chyba że chcesz się władować w kłopoty.
                    Nie chciałem i, gdy już oddali mi legitymację, cały rozdygotany opuściłem to miejsce. Zdaje się, że mamy klasyczny przypadek mission impossible. Tego wieczora nie miałem nawet ochoty zadzwonić do Marka, choć ten zapewne czekał na telefon.

                    Następnego dnia dostałem esemesa do Romana, który upominał się o garnitur, bo sam wybierał się na jakąś imprezę. Bądź punktualnie o siódmej – napisał. Faktycznie zapomniałem o tym cholernym garniturze... Trudno, dostanę po uszach, bo powiedziałem, że zwrócę go jeszcze w niedzielę. Można mi różne rzeczy zarzucić, ale jestem słowny i lubię dotrzymywać obietnic. Tej danej Markowi też dotrzymam, choćby nie wiem co. Na razie więc zapakowałem garnitur w reklamówkę i niechętnie poszedłem do niego.
                    – Coś ty robił w tym garniturze? – zapytał Roman, oglądając pod światło spodnie. – Pokazał mi z wyrzutem białą plamę po wewnętrznej stronie rozporka. O wulwa...
                    – Byłem z dziewczyną w teatrze – odparłem z godnością.
                    – Taaaa... już ci wierzę. Na drugi raz uważaj na takie rzeczy, bo inaczej nic ci nie pożyczę. Chyba nie spuściłeś się w moje spodnie?
                    – Nie, były lekkie macanki, nic więcej.
                    Przecież nie będę mu tłumaczył, że kiedy jestem podniecony, mój mały strasznie się ślini. To bym powiedział tylko... Markowi? Nikomu innemu. Przypomniałem sobie tamtą scenę nad jeziorem, kiedy starzy facet rozsmarowywał moją śliskość po całej główce.
                    – To na przyszły raz uważaj i nie macajcie się w moich spodniach...
                    Coś w tej chwili przyszło mi do głowy, ale wkrótce zgasło.

                    Kilka dni minęło podczas których dalej nie wymyśliłem, co dalej z Markiem. Unikałem go, choć były ferie i właśnie teraz mogliśmy mieć dla siebie więcej czasu, bo wyszedł już ze szpitala i siedział cały czas w domu. Tymczasem uaktywniła się Paulina, wysyłając mi esemesy kilka razy dziennie i dzwoniąc co wieczór. Biorąc pod uwagę, że rozstaliśmy się ostatnio w nie najlepszych nastrojach, nastąpił znaczący postęp. Paulina szczebiotała jak nawiedzona, mówiła mi "kotku" czy "misiu", jakbyśmy chodzili kilka lat.
                    – Chciałabym, byśmy wyjechali razem na dwa dni, są ferie, nie? Co ty myślisz o tym? Ja ze swoimi starszymi nie przewiduję problemu, zawsze mogę powiedzieć, że jadę do swojej starszej siostry, z którą oni są na wojennej stopie, bo zaszła w ciążę przed ślubem i uważają ją za dziwkę. Wiesz, oni są bardzo staroświeccy i im się nie mieści w głowie, że można przed ślubem...
                    – A można? – zapytałem prowokacyjnie śmiejąc się – Patrz nie wiedziałem.
                    – Pewnie że można...
                    Zapytała to takim tonem, jakby chciała dodać "a chcesz się przekonać?". Dalsza rozmowa była bardzo rokująca... I w tym momencie przyszedł mi do głowy zupełnie szalony plan. Plan, który rozpoczął Marek, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pożegnałem się z Pauliną i zasiadłem do biurka wypisując szczegół po szczególe, zastanawiając się, gdzie mogą być słabe strony i jak je zminimalizować. Oczywiście zawsze była możliwość wpadki, ale według tej zasady to auto może cię przejechać, kiedy przechodzisz na zielonym świetle. Potrzebne były tylko sprzyjające okoliczności, które mógł mi zapewnić Marek. Po dwóch godzinach ciężkiej pracy umysłowej byłem gotowy. Wysłałem Markowi esemesa Pilnie chcę z tobą pogadać.

                    Siedzieliśmy w pokoju Marka i właśnie skończyłem mu przedstawiać mój plan. Uważnie obserwowałem jego twarz. Malowało się na niej wszystko, od rozbawienia po skrajne przerażenie.
                    – Ty Krzysiek jesteś niebezpieczny wariat, takich trzeba izolować i zabierać im wszystkie książki. Przecież to nie ma prawa się udać...
                    – Wszystko przeanalizowane w najdrobniejszych szczegółach – zapewniłem go. – Wiesz, że mam umysł ścisły, prawda?
                    Marek nie był przekonany.
                    – Dobra, sobota i niedziela u mnie wolna, jak zwykle. Ale, przecież my mamy różne siusiaki. Ty masz długiego ale cienkiego a ja... sam widziałeś. No i nie chwaląc się, jądra mam sporo większe. Kapnie się.
                    – Przecież ona nie widziała mojego małego, tylko jeździła mi palcem po wewnętrznej stronie główki – streściłem mu pokrótce nasze macanki w teatrze.
                    – Nie dość że wariat to jeszcze zbok – stwierdził smętnie Marek, ale on był chyba jedyną osobą na świecie, która mogła mi to powiedzieć bez narażania własnej szczęki. – A jak się obróci? Albo jak zacznie cię głaskać po włosach?
                    – Oj młotku, powiedziałem ci, że obcinamy się na jeża, to znaczy ja się obcinam, bo ty nie musisz. I każdy będzie miał na głowie opaskę z froty jako dodatkowy znak informacyjny. Tylko pamiętaj, przestaw w tym drugim pokoju obok łóżko pod ścianę, dokładnie tak jak w tym. Światło będzie co prawda zgaszone, ale strzeżonego pan Bóg strzeże, rozumiesz.

                    Zatłoczona kolejka miejska do Jelcza zatrzymała się na stacji Wrocław Wojnów Wschodni i jak nakazywały zwyczaje, szarmancko pomogłem Paulinie wyjść z wagonu. W środku cały się gotowałem, a właśnie teraz powinienem zachowywać się jak najbardziej spokojnie. Siliłem się na jakieś głupkowate teksty, czekając z napięciem na pierwszy sygnał. Może to dziecinada, ale takie rzeczy działają. W oknie na piętrze po prawej stronie spoczywał sobie misiek zabawka, znak od Marka, że wszystko idzie zgodnie z planem. Uff, lekka ulga. Na razie nie powinno być źle.
                    – Ale chata – zdziwiła się Paulina. – I naprawdę jest pusta?
                    – Opiekuję się nią, kiedy moi znajomi wyjechali na narty, mówiłem ci. Nikogo tam nie ma, to znaczy są dwa koty, ale one na pewno nie zrobią ci krzywdy...
                    Kolacja była przygotowana, całe przedpołudnie pichciliśmy z Markiem, miało być skromnie ale elegancko. Było jak trzeba, lasagne domowej roboty łącznie z odpowiednią ilością czerwonego wina, na tyle, by wprowadzić ją w dobry nastrój, i na tyle mało by nie przesadzić.

                    Później była sauna, którą Marek włączył o odpowiedniej godzinie. I tu sprawa mało się rypła, bo Paulina zaczęła mnie prowokować.
                    – Jakoś w teatrze lepiej ci szło – zauważyła z przekąsem, kiedy odsunąłem jej rękę z mojego brzucha.
                    – Sauna jest od kąpieli – pouczyłem ją. – Reszta na górze...
                    Pilnowałem się jak nigdy w życiu, choć okazji na coś większego było sporo. Poza tym trzeba było robić wszystko, by nie zobaczyła mnie nagiego... Z drugiej strony celebrowałem tę saunę bojąc się tego, co będzie na górze. Kiedyś jednak to dobre musiało się skończyć. Gdy wychodziliśmy, Paulina uczepiła się mojego barku.
                    – No już kiciu, teraz na górę.
                    Każdy krok po schodach był prawie tak głośny jak uderzenia mojego serca. Weszliśmy do pokoju. Zgodnie z umową okna były szczelnie zasłonięte. Już wspominałem, że łóżka u Marka są nieprzyzwoicie szerokie, co było podstawowym elementem mojego planu. Położyłem ja przy krawędzi, sam wśliznąłem się za nią. Pomacałem ręką za sobą – Marek był w odpowiednim miejscu. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Paulina odwzajemniała każdy pocałunek, każdą pieszczotę, po kilku minutach mogłem z nią zrobić wszystko. Nagle zamarła.
                    – Nie masz wrażenia, że w tm pokoju ktoś jest? zapytała.
                    – E tam, bzdura – odpowiedziałem. Marek oddychał bezgłośnie, jak poinstruowałem go wcześniej, sam zachowywałem się na tyle głośno, by wszystko zagłuszyć. – Zresztą sama zobacz.
                    Paulina była odwrócona w stronę pokoju, Marek był przy samej ścianie, zasłonięty mną i nie miała prawa go zauważyć, więc zaświeciłem na chwilę lampkę nocną. Ryzyko, ale na dłuższą metę mogło się opłacić.
                    – No sama widzisz...
                    – Faktycznie, zdawało mi się – przyznała.
                    No i cały nastrój trzeba budować od nowa... Na szczęście Paulina była na tyle podniecona, że po lekkim masażu jej szczupłych ud i stwierdzeniu, że jest wilgotna mogłem już zadziałać.
                    – Ale tylko jak się położysz tyłem, to najfajniejsze – szepnąłem. Na szczęście nie protestowała i obróciła się posłusznie. To była kluczowa faza, brałem pod uwagę różne pozycje, nieźle się zresztą przy tym dokształciłem, ale ta była jedyna stuprocentowo bezpieczna. Zaraz nadejdzie inny kluczowy moment...
                    – Poczekaj, daj mi chwilę, ubiorę swojego żołnierza – pocałowałem ją w ramię i nie czekając na protesty wyskoczyłem z łóżka i poszedłem wyjąć prezerwatywę. Oczywiście markowałem tylko, chodziło by zamienić się z Markiem miejscami. Gdy wróciłem, Marek był już na umówionym miejscu. Położyłem się za nim i ręką namacałem, czy zgodnie z umową zabezpieczył swoją grubą dzidę. Co trzeba było na miejscu, a ja przez chwilę kontemplowałem jego grubość. Dlaczego mnie to nie spotkało? Pewnie moje akcje u panienek sporo by wzrosły. Tymczasem Marek znieruchomiał, jakby nie wiedział, co się w takich sytuacjach robi. O cholera, co dalej? Czyżby się wycofał? Pchnąłem go w plecy. Prawie bez reakcji. Wysunąłem znowu rękę i na tyle bezszelestnie na ile mogłem, nadstawiłem jego członka w jej wrota i lekko go pociągnąłem, mając nadzieję, że dobrze to odczyta. Jeszcze w ostatniej chwili zdołałem go nawilżyć. Marek nareszcie pchnął i po ruchach jego bioder mogłem się zorientować, że już jest w środku. Zduszony jęk dziewczyny jakby potwierdził moje przypuszczenia. Robił co trzeba metodycznie, nawet nie sapał. Na szczęście mieliśmy dość podobne głosy, co również było ujęte w planie. Jego ruchy były coraz bardziej rytmiczne, miarowe, Moja parówa stała na baczność i jeździła mu po plecach, a nawet nieco niżej. Czułem, że jestem coraz bliżej, dodatkowo podniecały mnie kwilenia Pauliny.
                    – Mocniej! – szepnęła. Marek zastosował się do jej polecenia. Paulina wiła się, oddychała głęboko, wpadała w ogromną ekstazę i po chwili wręcz podskakiwała z rozkoszy. Marek zwolnił rytm, zaspokajał ją teraz bardzo wolnymi pchnięciami, prawie czułymi. Skąd on się tak nauczył? To przecież jego pierwszy raz... Mną również wstrząsnęło, zupełnie nie hamując się bryzgałem na plecy Marka... Na razie nie zastanawiałem się, co on sobie pomyśli. Mało nie zapomniałem o następnym punkcie planu.
                    – Chodź, pójdziemy się wykąpać – powiedziałem, gdy wydostałem się z łóżka i stanąłem przed nią.
                    Paulina jeszcze łapała oddech, ale jej oszołomienie było mi na rękę. Założyłem slipki przygotowane uprzednio i gdy już doszła do siebie, wyprowadziłem ją na korytarz.

                    Kąpałem się oczywiście w slipkach, ona nago ale już nie miałem siły, by się podniecać. Zdaje się, że mój plan wypalił idealnie i teraz będzie z górki, za chwilę będziemy spali w pokoju obok, gdzie nie ma Marka, a rano po śniadaniu odwiozę ją do miasta.

                    – Byłeś wspaniały – wyszeptała mi do ucha. – Ale masz fajnego, grubego, nawet nie podejrzewałam, że jesteś taki ogier. I jaki czuły... Myślałam, że będzie zupełnie inaczej, znam cię trochę, wyobrażałam sobie to zupełnie inaczej i prawdę mówiąc, chciałam nawet zrezygnować. A tu proszę... Powtórzymy to rano? – zaszczebiotała, jak to ma w zwyczaju.
                    0statnio edytowany przez trujnik; 25-01-23, 17:48.
                    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                    Skomentuj

                    • trujnik
                      Seksualnie Niewyżyty
                      • Mar 2018
                      • 201

                      #11
                      Dziwna propozycja

                      Początkowo ciężko mi było zorientować się, co się dzieje. Aha, Paulina leży przede mną. Poszczególne wydarzenia poprzedniego wieczora dochodziły do mnie fragmentami, dopiero po kilku minutach byłem w stanie złożyć z tego konkretną całość. Teraz trzeba z tego jakoś wyjść. Nasłuchiwałem odgłosów domu. Paulina leżała na boku, tyłem do mnie i oddychała miarowo. Dobrze. Poza tym głucha cisza, na dworze jednak było jasno i chwilę obserwowałem grę półcieni na ścianie. Obawiałem się, że Marek się zapomni i zacznie buszować na górze, ale chyba wziął sobie do serca moje rady i napomnienia, a żeby być całkowicie pewnym, w wiadomym celu zostawiłem mu dużą butelkę. Miał siedzieć na górze i czekać na sygnał zakończenia akcji. Pochyliłem się nad Pauliną i pocałowałem ją w policzek. Poruszyła się i rozciągnęła się jak kotka, moim zdaniem zbyt rozkosznie, co zaczęło pobudzać moje zmysły. O matko, nie teraz, przeraziłem się. A jak zobaczy?
                      – Byłeś cudowny – Paulina pogłaskała z czułością mój podbródek. – Piękny wieczór – powiedziała i objęła mnie za plecy, przyciskając mnie do siebie. – Ranek też może być piękny – powiedziała już nieco ciszej, na pograniczu szeptu i pocałowała mnie w policzek, prawie przy ustach. No pięknie. Czyżby mój misterny plan szedł właśnie się gwizdać? Tymczasem Paulina poczynała sobie coraz śmielej, jej ręka muskała mi kręgosłup, konsekwentnie posuwając się w dół. Dotarła do pośladków i po momencie gładziła mi pachwiny. Trzeba coś robić tylko co? Za chwilę chwyci mnie za dydka...
                      – No to popatrzmy, co mi wczoraj dało tyle przyjemności – szepnęła zmysłowo, tyle, że na mnie zadziałało to dokładnie odwrotnie mimo że jej oddech mile pieścił mi twarz. Trzeba jakoś grać na zwłokę, tylko jak? Ale gips... Z drugiej strony Paulina rozbudziła mnie okrutnie, a ja cały czas czułem niedosyt z poprzedniego wieczora. Niedosyt i coś jeszcze, ale w tej chwili nie miałem czasu o tym myśleć.
                      – No pokaż to słodziutkie maleństwo – kusiła dalej Paulina, nacierając w dół moich pachwin. Już dotarła do mojej kępy włosów, obecnie przyciętej, dokładnie tak, jak miał Marek. Moje były jasne, jego ciemne, ale skąd ona może o tym wiedzieć?

                      Już łapała nasadę mej naprężonej dzidy, kiedy pokój przeszył przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Paulina wzdrygnęła się, zrzuciła mnie z siebie, wychyliła się z łóżka i zaczęła gmerać w torebce. Złapałem ją za kształtny, właśnie odsłonięty pośladek, ale ruchem bioder zasygnalizowała, żebym wziął tę łapę.
                      – Tak? Nieważne, nic mi nie jest... Nie, ale po co... Że co? Powtórz... Nie, nie będę się tłumaczyć...
                      Widać jej rozmówca polecił jej się zamknąć, bo chwilę milczała, a ja słyszałem okruchy jakiegoś damskiego głosu dochodzącego ze słuchawki.
                      – O Boże! – prawie krzyknęła. – Że co? Już jadę, od razu... Potem pogadamy... Ale co jej jest? Za pół godziny będę, pa.
                      Zamaszystym gestem wyłączyła telefon i cisnęła go z powrotem do torebki. Następnie zerwała się.
                      – Krzysiek, gdzie są moje ciuchy? – rozglądała się bezradnie po pokoju. Na złodzieju czapka gore. Czyżby były w pokoju Marka? Używając ostatków zdrowego rozsądku przypomniałem sobie, że są na dole. Uff.
                      – W saunie – oświadczyłem zimno. – Trafisz sama, prawda? – byłem bez majtek i potrzebowałem trochę czasu, by się ogarnąć. Poza tym nie może widzieć mnie nagiego.
                      – Trafię, a ty zamów mi taksówkę, pilnie.
                      – Stało się coś? – zapytałem z niepokojem.
                      – Tak, i to sporo złego – oświadczyła złym głosem. Dorota, moja siostra poroniła i jest w szpitalu. Matka zorientowała się, że mnie u niej nie ma. Przegwizdane. Ale to opowiem ci później – rzuciła od drzwi.

                      Taksówka przyjechała prawie od razu, obserwowałem, jak biały volkswagen brodząc w śniegu usiłuje się wydostać z wąskiej uliczki. Byłem niewyspany, zmęczony i wściekły. Może to wszystko przebiegło zgodnie z planem, ale kosztowało mnie masę nerwów. No i najgorsze, że nie będę mógł dokładnie powtórzyć tego, co Marek wyprawiał z Pauliną. Robił to inaczej, po swojemu, a na dodatek nie wszystko pamiętałem. Nie to, że na niej mi jakoś szczególnie zależało, w moim życiu była tylko jedna kobieta, choćby nawet nieosiągalna, ale obawiałem się raczej skandalu, że wszystko się wyda, a ona rozgada wszystko koleżankom. To cośmy zrobili, było tak niewyobrażalnie głupie, że łatwo mogło stać się sensacją. Wszedłem na ganek, zamknąłem drzwi i dopiero teraz zorientowałem się, że stałem w piżamie i rannych pantoflach Marka przed willą. Po drodze na górę wszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę i urwałem sobie dwie parówki z dużego kłębu. Oczywiście w ramach czucia się jak u siebie w domu, do czego Marek usilnie namawiał.

                      Gdy wszedłem do pokoju, Marek leżał na łóżku i dłubał w swoim telefonie. Od samego początku coś nie grało. Popatrzyłem na niego uważnie, miał czerwone, podkrążone oczy, jakby płakał.
                      – No i jak było? – zapytałem neutralnym głosem.
                      – Eh, sam nie wiem – odpowiedział Marek po chwili zawahania. – Niby fajnie, ale... – urwał gwałtownie.
                      – Ale co? – podchwyciłem.
                      – Nie, nic... Idź sobie zrób śniadanie, ja jakoś nie mam apetytu.
                      Koniec świata, Marek nie ma apetytu. Było to coś tak niezwykłego, że zaniemówiłem na chwilę. Marek jedzenia nie odmawiał ani sobie ani od nikogo, a zjadał w okamgnieniu wszystko, co było w zasięgu jego wzroku, niczym odkurzacz.
                      – Ja muszę cię przeprosić, za to, że cię ochlapałem. No wiesz, wtedy. Było za mało miejsca...
                      Krótki, przelotny uśmiech zagościł na ułamek sekundy na jego twarzy.
                      – E tam, nie przejmuj się i najlepiej nie zawracaj na to uwagi – powiedział lekceważąco. - Ale to wszystko było takie jakieś... Chyba czego innego oczekiwałem.
                      – To znaczy czego? – nie rozumiałem.
                      – Sam nie wiem... Słuchaj, co ty tak manipulowałeś przy moim siusiaku? – zapytał i popatrzył się na mnie uważnie.
                      – Sprawdzałem, czy masz płaszczyk. Bałem się, że zapomnisz. Wiesz, było strasznie nerwowo.
                      – Nie o to mi chodzi, później.
                      – Ach, to... Trzeba było cię nawilżyć trochę. Te prezerwatywy niby mają jakiś lubrykant, ale mało, w ostatniej chwili sobie o tym przypomniałem.
                      – I czym to zrobiłeś? – indagował dalej Marek.
                      – Nie chciałbyś wiedzieć – roześmiałem się. – Ważne, że wszedłeś i to całkiem gładko. Ale wcześniej czekałem chyba sto lat, zanim się zdecydujesz.
                      – Ty mi tu nie mąć – przerwał mało przyjemnie. – Co to było?
                      – No pożyczyłem ci trochę ode mnie – przyznałem ze wstydem i spuściłem oczy. – Wiesz, ja mam tego aż zanadto, jak się podniecę. I doszedłem do wniosku...
                      W Marka jakby strzelił piorun. Takim go jeszcze nie wiedziałem i przestraszyłem się.
                      – Krzysiek, ty naprawdę jesteś kretynem – powiedział twardo. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Nie chodzi nawet, że to było twoje, spuściłeś mi się na tyłek i nie mam o to pretensji. Ale ten płyn, on się nazywa fachowo preejakulat, może zawierać plemniki. Ja też się przygotowałem, jak słyszysz. Całe zabezpieczenie, wszystko na nic, szlag bombki trafił, choinki nie będzie – popatrzył smętnie na miniaturowe bożonarodzeniowe drzewko, które cierpliwie czekało na rozebranie.
                      Marek to był typ człowieka, który się nie denerwował, albo jeśli się wściekł, nie dawał tego po sobie poznać. Teraz jego twarz przybrała prawie buraczkowy kolor, oddychał głośno i niemiarowo. I co ja mam w takim przypadku powiedzieć? dałem dupy, oczywiście.
                      – Przecież to ja będę miał problem a nie ty, młotku – tłumaczyłem mu. – Po pierwsze formalnie ruchałem ją ja, tobie nic nie da się udowodnić. Poza tym to moje plemniki. Dlaczego martwisz się za mnie? To ja mam problem, a nie ty.
                      Mimo takiego postawienia sprawy Marek był daleki od odzyskania swojej dotychczasowej formy. Rozmawialiśmy półsłówkami, nasze spojrzenia uciekały w bok. Coraz ciężej znosiłem jego obecność. Z ciężkim sercem zdecydowałem się skończyć nasze spotkanie.
                      – To kiedy się widzimy? – zapytałem przy drzwiach.
                      – Daj mi odpocząć od tego wszystkiego, dobra? Na razie nie przychodź. Odezwę się, jak będę cię potrzebował.
                      Ostatnia rzecz, którą chciałem usłyszeć. Nawet własny przyjaciel daje mi kosza. Bo zabrzmiało to tak, jakby nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Chociaż nie, on zawsze mówił wszystko wprost... Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy powłóczystym krokiem, brodząc w śniegu szedłem na stację kolejki miejskiej. Nawet nie zauważyłem, że w pociągu było znacznie cieplej, nie zauważałem ładnych dziewczyn, które zwykle jechały na tej linii. W ogóle zapomniałbym o wszystkich dziewczynach na świecie i ruchaniu jako takim. Bezmyślnie kontemplowałem białe pejzaże za oknem, tu i owdzie przybrudzone kołami aut. Coś trzeba było zrobić, tylko co? Nie miałem żadnego pomysłu. Co ja najlepszego nawywijałem?

                      Kilka ostatnich dni ferii poświęciłem na bezmyślne włóczenie się po mieście. Telefon milczał, na telefon od Marka co prawda nie liczyłem, ale może od Pauliny? Tak jej pilno było do tego łóżka a teraz? Rozumiem komplikacje rodzinne, ale przecież jest tyle metod, by je obejść... Tego dnia wracałem do domu przez ponure okolice na Grabiszynku, w okolicach tak zwanej górki Pafawagu. Fabryka dawno została przejęta przez Bombardiera, ale nazwa została. Było późne popołudnie, na samej górce roiło się od dzieciaków z sankami, nartami i innym sprzętem ślizgającym, do worków foliowych, na których zjeżdża się na dupie włącznie. Prawie u podnóża górki minąłem jakąś kobietę, która wraz z dzieciakiem nieokreślonej płci, w wieku przedszkolnym i w czerwonej kurtce stała pochylona nad sankami. Coś w niej mnie zaniepokoiło, ale byłem tak zatopiony we własnych myślach, że nie zwróciłem na to uwagi. Właśnie sobie siebie pchającego dziecięcy wózek z wrzeszczącym bachorem, a Paulina odmówiła jakiejkolwiek pomocy i polazła do fryzjera.
                      – Krzysiek?
                      Ten głos poznałbym zawsze i w każdych okolicznościach.
                      – Pani profesor? – zapytałem zdziwiony.
                      – Tak – roześmiała się. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Pomożesz nam z tą liną? Urwała się i ciężko to zawiązać.
                      – Pewnie, dlaczego nie?
                      Pochyliłem się nad sankami. Lina była naruszona w kilku miejscach, poszczególne włókna były skłębione i ciężko było je przeciągnąć przez otwór mocujący. Chwilę szarpaliśmy się z tym.
                      – No ciągnij! Nie w tę stronę!
                      W tym momencie zderzyliśmy się głowami i to mocno, aż mi na chwile pociemniało w oczach. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy równocześnie śmiechem. Zrobiło się jakoś miło i przytulnie.
                      – Mama, co to jest za pan? – zapytało dziecko chyba dziewczęcym głosem.
                      – Spokojnie, Iga, ten pan nie zrobi ci nic złego, on chyba woli duże dziewczynki – odpowiedziała wesoło. – To mój uczeń ze szkoły. No chodź córuniu...
                      Zatem sensacja, Jola ma dziecko. Ciekawe, kto jest ojcem i czy jest nim ten bysio z długim członkiem, z którym ruchała się nad Bajkałem. Ale jakie to ma teraz znaczenie?
                      – Pan pójdzie z nami zjeżdżać na górkę? – indagowała dalej mała. Popatrzyłem pytająco na Jolę.
                      – Damie się nie odmawia, nawet jeśli ma tylko pięć lat – dalej nie mogła ukryć rozbawienia. – To co, pójdziesz?
                      Teraz już nie mogłem odmówić dwóm damom i udając lekki opór zgodziłem się.
                      – Ale tylko jak pozwolisz mi raz zjechać z twoją mamusią, dobrze?
                      – Dobrze, ale nie zepsujcie sanek.
                      Popatrzyłem na Jolę. Na górce było już dość ciemno, ale dalej widziałem iskry w jej oczach. Skinęła głową. No i fajnie, wszystkie ponure obrazy odleciały w nieskończoność. Będę koło Joli a to było ważne jak nic innego. Nawet potencjalnie zachodząca w ciążę Paulina. Kilka pierwszych zjazdów należało jednak do Joli i Igi, a ja, marznąc na górce, czekałem na swoją kolej.
                      – To teraz my, nie? – zapytała Jola. Usadowiliśmy się, ona z przodu, ja z tyłu. Na moment przed odepchnięciem chwyciłem ją w pas. Bałem się, że zaprotestuje, ale to na szczęście nie nastąpiło. Przycisnąłem ją więc jeszcze mocniej. Wybraliśmy najdłuższy zjazd, miejscami stromy, który wybierali tylko doświadczeni. Mniej myślałem o zjeździe, a bardziej o kobiecie, którą przytulam. Nachyliłem się w stronę jej głowy i wąchałem woń jej włosów. Zupełnie zapomniałem o sterowaniu i przechylaniu się w odpowiednią stronę. To oczywiście musiało się skończyć katastrofą i się nią skończyło. Leżeliśmy w śniegu śmiejąc się.
                      – Nic pani nie jest? – zapytałem, pochylając się nad nią.
                      – Nie, dlaczego? Mało to razy już się wywracałam? – zapytała chyba zbyt zadziornie jak na zwykłą nauczycielkę. Katem oka dostrzegłem, że jej córka stojąca na górze klaszcze i podskakuje uciechy. Znaczy, że zrobiłem dobry uczynek. Czyżby jednak coś do mnie czuła? – zastanawiałem się, gdy pożegnawszy się wracałem nieoświetlonymi uliczkami na Partynice. Mój nastrój zmienił się diametralnie, byłem w stanie wręcz przenosić góry. Jak to piszą? Byłem rozanielony, kiedy żegnałem się z nimi.
                      – Ale musi pan koniecznie do nas przyjść – upierała się mała.

                      Łosiu, co tak siedzisz cicho? Wpadaj na weekend – odczytałem esemesa w piątkowy wieczór, ostatni dzień ferii, nie licząc weekendu. Musiało to być coś pilnego, przecież mieliśmy się widzieć za trzy dni, w poniedziałek. Ucieszyłem się bardziej, niż zwykle. Już się o niego martwiłem.
                      – Ty gdzieś wychodzisz? – zapytała matka widząc, że pakuję plecak.
                      – No do Marka przecież, jak zwykle na weekend.
                      – Przecież ci powiedziałam, że w sobotę pojedziemy na zakupy. Jak zwykle masz moje zdanie za nic! – prawie wykrzyknęła. Tak, u mojej mamusi nastrój może się zmienić podczas wypowiadania jednego zdania. Nie, nie zrezygnuję ze spotkania z Markiem. Nie dlatego, że nabroiłem i było mi go żal, po prostu chciałem go zobaczyć, ucieszony, że chce mnie jednak zobaczyć, a powoli o nim zapominałem. Jednak zakupy są mniejszą atrakcją, a od kiedy dostałem tę śliczną kurtkę od jego rodziców, nie musiałem wychodzić ze wstydem.
                      – Nie mama, przełóżmy to. I nie złość się tak, pamiętaj, że on jest chory, po prostu chcę pomóc koledze.
                      – Od kiedy się zrobiłeś taki dobry dla ludzi? – zdziwiła się, ale widziałem, że już jest udobruchana. – Zawsze myślałam, że jesteś bez serca i dbasz wyłącznie o własny interes.
                      – No widzisz, nawet własnego syna nie znasz – roześmiałem się. Coś ostatnio mam za często dobry nastrój...

                      Z twarzy Marka najczęściej niewiele da się wyczytać, ale tym razem był jakiś dziwny, poszarzały. Nie, nie miał do mnie żadnej pilnej sprawy, po prostu chciał ze mną pobyć, jak mi oświadczył.
                      – Coś jest z tobą nie tak. Może zrobimy saunę? – zaproponowałem, byle zmusić go do jakiegoś działania. Marek był dziś jakiś bardziej słoniowaty niż zazwyczaj i nieco mniej przytomny. Marek ma bzika na punkcie kolei, lokomotyw i w ogóle wszystkiego co jeździ po szynach, jednak dzisiaj nie ruszył go nawet najnowszy film jego ulubionego maszynisty na Youtube.
                      – Wiesz, cały czas nie mogę przegryźć tamtej nocy. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem – wyznał, kiedy już późnym wieczorem leżeliśmy na jego łóżku.
                      – Kiedyś i tak musiało to nastąpić. Chyba lepiej zrobić to w cywilizowanych warunkach niż na plaży nad jeziorem? Za dużo się przejmujesz.
                      Marek dłubał coś przy stoliku nocnym, z mojej pozycji było trudno dostrzec, co robi, zresztą co mnie to obchodzi? Nagle położył się na plecach, ściągnął majtki a jego gruby maluch w stanie gotowości pacnął o podbrzusze.
                      – Potrzymaj mi siusiaka – poprosił.
                      – Mam ci zwalić konia? Pewnie że mogę, ale czy...
                      – Nie pieprz, tylko rób, co ci każę – powiedział z irytacją, głosem bardzo dalekim od jakichkolwiek zalotów. – I trzymaj go tak bardzo odchylonego od pępka jak tylko się da. .
                      Byłem już zupełnie skołowany. Nie wyobrażałem sobie innej sytuacji poza gejowskimi zalotami, albo w trójkącie, kiedy facet może poprosić drugiego o potrzymanie człona. Zrobiłem co kazał, a jego ciepły wałek aż parzył mnie w ręce a śliska główka błyskała złowrogo odbitym światłem. Marek długo macał swój wzgórek, dusząc, ściskając i robiąc jeszcze jakieś inne czynności. Co to ma wszystko znaczyć? W pewnym momencie wziął ze stolika jakiś zielony podłużny przedmiot i przystawił go do podbrzusza. Za chwilę syknął z bólu.
                      – Możesz już go puścić.
                      – Co to były za cyrki? – zapytałem.
                      – Insulina – wyjaśnił spokojnie Marek. – Długo działająca, tak zwana baza. Muszę robić zastrzyk w to miejsce, normalnie insulinę bazową stosuje się trochę poniżej pępka, ale podobno mam za dużo tłuszczu i źle się rozchodzi. Ta doraźna, Novorapid, może być wstrzykiwana w ramiona. Ja mam mało miejsca na wstrzykiwanie. Poza tym mam już różne guzki i zgrubienia, ciężko jest wybrać odpowiednie miejsce... Dzięki, stary. Sorry, ale mój fiut zawsze mi w tym przeszkadza, bo na razie z obu stron już mam grudki, tylko w środku mogę coś znaleźć. Wiem, że na ciebie można liczyć – pacnął mnie lekko w ucho.
                      – To znaczy, że ty... robiłeś sobie zastrzyk? - wykrztusiłem z siebie.
                      – Ni mniej ni więcej.
                      Zawróciło mi się w głowie. Chyba oprócz mojej matki nikt nie wie, że mam uczulenie na zastrzyki. Wiele razy mdlałem u lekarza jako dziecko, kiedy mi pobierano krew. Już widok strzykawki powodował zawroty głowy a nawet wymioty. Od siódmego roku życia konsekwentnie odmawiałem wszystkich szczepionek, jeśli nie były w płynie. Również teraz, uprzytomniwszy sobie, że byłem świadkiem zastrzyku, zrobiło mi się niedobrze i nie pamiętam, co było dalej. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą Marka, równie gołego co przed chwilą, przykładającego mi mokry kompres do głowy.
                      – O, żyje – uśmiechnął się. – Na drugi raz uprzedź mnie, jak będziesz mdlał.

                      Kilka minut później, gdy byłem już bardziej odprężony, zadzwonił telefon. Paulina.
                      – Wiem, że jesteś na Wojnowie w tej willi, twoja matka mi powiedziała, bo dzwoniłam najpierw na stacjonarny. Mogę do ciebie teraz przyjechać?
                      0statnio edytowany przez trujnik; 27-01-23, 21:08.
                      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                      Skomentuj

                      • trujnik
                        Seksualnie Niewyżyty
                        • Mar 2018
                        • 201

                        #12
                        W związku z małym zainteresowaniem, w tym momencie opowiadanie się kończy
                        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                        Skomentuj

                        • LIP
                          Ocieracz
                          • Feb 2010
                          • 130

                          #13
                          Mimo, że nie mój klimat, to fabuła sprawiła, że czytam z zaciekawieniem. Dawaj dalej

                          Skomentuj

                          • trujnik
                            Seksualnie Niewyżyty
                            • Mar 2018
                            • 201

                            #14
                            Lekcje obłapiania



                            – Paulina, nie żartuj – odpowiedziałem przerażony. – Gospodarze wrócili, to jest absolutnie wykluczone. I raczej nie mogę się spotkać z tobą dziś wieczorem, mam zobowiązania wobec innych też.
                            – To jacyś tam ludzie są ważniejsi niż ja? – piekliła się. Co ona sobie myśli, że się w niej zakochałem? O niedoczekanie. Coś, co zapowiadało się jak przyjemny romans zaczęło mi nagle ciążyć. Oczywiście swoje zrobiła tu tamta pamiętna noc, ale tego nie powiedziałbym nikomu i za żadne skarby. Zresztą umówiliśmy się w tej kwestii z Markiem, że będziemy milczeć. Czas może i leczy rany, ale przede wszystkim zaciera pamięć. Paulina będzie jeszcze na mnie nastawać, ale będę się starał to ogarnąć. Na moją korzyść działało również to, że ferie się skończyły i czas na rozrywki również. Nie wyciągnie mnie nigdzie, choćby stawała na uszach.
                            – Paulina, muszę już kończyć. Zadzwoń jutro wieczorem, kiedy będę już w domu, dobra?
                            – Szkoda. Chciałbym, byś był teraz ze mną. Siedzę sama w zimnym pokoju, mam na sobie lekką bluzkę, nawet nie założyłam stanika, w samych majtkach... – mówiła prawie szeptem.
                            O nie, trzeba przerwać ten seks telefon.
                            – To do ciężkiej cholery ubierz się porządnie, bo się przeziębisz i wtedy nie spotkamy się na pewno – powiedziałem chłodno. – I daj mi nareszcie skończyć tę rozmowę.
                            – Jesteś potworem – przerwała mi.
                            Dotychczas nie spotkałem się z czymś takim jak damska logika, nawet pomijając siedzenie w majtkach w przeraźliwie zimnym pokoju. O co jej chodzi? I to popadanie ze skrajności w skrajność. Jak tak dalej będzie, to dowiem się, że byłem kapo w Auschwitz.
                            – Paulinko, kochanie, ja tylko dbam o ciebie – zapewniłem ją. – Pomigdalimy się, jak będziemy razem i nikt nie będzie słuchał naszej rozmowy, dobra? Bo na razie to RMF ma mniejszą słuchalność niż my...
                            – Kto to słyszy? – zapytała zaniepokojona.
                            – No ci ludzie, u których jestem.
                            – To pa, misiaczku – wyszeptała, zmieniając się nagle w potulną kotkę – Będę o tobie myślała cały wieczór, jak gładzisz moje piersi, pociągasz za sutek... Umiesz to robić, jesteś prawie ekspertem.
                            O cholera. Ona zwariowała? Przecież ja jej w życiu nie trzymałem za piersi, no trochę rano ale to raczej ona mnie miętosiła, no i nie ciągnąłem za sutek. Miałem już serdecznie dość tej rozmowy.
                            – Paula, błagam cię, już muszę kończyć, zaraz mnie będą wołać na kolację.
                            Tak naprawdę należało to rozłączyć w cholerę i nie przejmować się tym, ale dalej mimo wszystko chciałem ją mieć po swojej stronie.
                            – Pa, do usłyszenia – powiedziałem, rozłączyłem rozmowę i wyłączyłem komórkę.

                            – Jakieś kłopoty? – Marek oderwał się na chwilę od modelu lokomotywy EP06, który zajmował sporą część jego biurka. Modelarstwo kolejowe to było kolejne jego hobby, któremu oddawał się z umiłowaniem, czasem, podczas naszych wspólnych weekendów potrafił nie odzywać się do mnie ponad godzinę, bo coś wymagało szczególnej uwagi. Na wszelkie komentarze był głuchy jak rząd na postulaty strajkujących. Tak, ja, trzpiot i świszczypała, uczyłem się przy nim spokoju i pokory.
                            – Zdaje się, że z Pauliną za dobrze ci wyszło – zauważyłem z przekąsem. – Dostała wścieklizny. I obawiam się, że będzie mnie tak długo ciągnęła do łózka, aż mnie w końcu zaciągnie. I wtedy wszystko się wyda.
                            – Co ma się wydać? – nie rozumiał Marek. – Ruchanie to ruchanie.
                            – No nie do końca, robisz to zupełnie inaczej niż ja. Wątpię, by udało mi się to powtórzyć. Ty byłeś bardzo opanowany, aż do końca. Ja, gdy mam dojść, zamieniam się w wiertarkę udarową, działam na podwójnych obrotach. A ty zwalniasz ale nacierasz z większą siłą.
                            – No co to za problem robić właśnie tak? – Marek zupełnie nie rozumiał moich obaw. – Spokojnie, powoli przechodzić do własnego rytmu. Nie kapnie się.
                            – Ehh – westchnąłem. – Łatwo powiedzieć, trudno zrobić. A ona nie odpuści, będzie drążyć i drążyć aż w końcu dopnie swego. Wiesz, jaki ja jestem...
                            – Wiem, maniak seksualny – roześmiał się Marek – i to cię kiedyś zgubi, zobaczysz.
                            – Powiedział to ktoś, komu wacek sterczy cały wieczór – odpłaciłem się pięknym za nadobne. – A właśnie, Paulina mówiła coś o łapaniu jej za cycki. Podobno takie wspaniałe – przedrzeźniałem ją. – Możesz to opisać?
                            – No łapałem – Marek wreszcie oderwał się od lokomotywy i popatrzył na mnie. – A co miałem nie łapać? – Jeśli cokolwiek mnie w tym seksie podniecało, to właśnie to. Cycki to coś, co u kobiety lubię najbardziej.
                            No nie, ja pod tym względem mam zupełnie inne preferencje, to może dobre na początek, ale później jestem zajęty prawie wyłącznie pulsowaniem i z tego czerpię największą przyjemność. No i z dźwięków, westchnień, szepnięć... Na mnie to działa jak najpiękniejsza muzyka. Coraz bardziej wychodziły na jaw minusy mojego genialnego zdawałoby się pomysłu.
                            – To chociaż opisz, ja tego nie widziałem, przecież leżałeś odwrócony do mnie tyłem.
                            – No jak ci mam opisać? Wyciągnąłem rękę, chwyciłem za cycek i go ściskałem na różne sposoby. Nic więcej nie da się powiedzieć. Może ci pokazać?
                            Zabrzmiało to może lekko drwiąco, ale, jak mawiają, w tym szaleństwie jest metoda. Do Marka byłem przyzwyczajony, jego ciało nie wywoływało u mnie już wstrętu, tak jak na początku, kiedy po raz pierwszy siadałem obok niego, odsuwając krzesło najdalej, jak to było możliwe. Uśmiechnąłem się, zdając sobie sprawę, że to było tak niedawno.
                            – Pokaż – zażądałem. Zrzuciłem koszulkę i położyłem się na tym jego szerokim łóżku. Marek z lekkim ociąganiem wstał od biurka i położył się za mną. Objął mnie od szyi i zaczął ugniatać sutki. Wiedziałem, że ta prezentacja będzie bardzo przybliżona, może i mam spore cyce jak na faceta, ale dalej to nie damskie. Tymczasem Marek przywarł do mnie silniej i chyba nawilżył palce, bo nagle zacząłem to odczuwać o wiele delikatniej, a po kręgosłupie zaczęły mi przechodzić mrówki. Faktycznie, nigdy bym nie wpadł na to, że tak można. I co gorsza, że to nawet u faceta może być takie przyjemne. Tych metod było kilka i usiłowałem je wszystkie zapamiętać, by to wszystko później powtórzyć podczas miłosnych igraszek z Pauliną, a może nie tylko ją, z drugiej strony sam czerpałem z tego przyjemność. Ale co za dużo to niezdrowo, mój mały zaczynał już dawać niepokojące znaki...
                            – Puść już – poprosiłem, a Marek zrobił to po jeszcze kilku ruchach dłoni, jego ręka z wolna wycofywała się z tego placu boju. – Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczył?
                            – Sam nie wiem – przyznał.
                            Powoli zaczynałem rozumieć, że seks jest dla Marka zupełnie czym innym niż dla mnie. Mnie chodziło głównie o zaspokojenie, zrzucenie z siebie napięcia, powalający wytrysk i skurcz w lędźwiach, który na moment zabierał mnie na drugi koniec. Marek wręcz przeciwnie, korzystał z każdej chwili, bawił się tym ale jednocześnie kontrolował cały proces i usiłował z tego zatrzymać coś dla siebie. Może to te leki tak sprawiły?

                            Gdy obudziłem się, czułem, że jestem zablokowany z tyłu i nie była to ściana. Za mną spał Marek, wtulony we mnie i oddychał miarowo. Czy coś się stało takiego, co nie powinno? Chyba nie... Przypomniałem sobie naszą wieczorną lekcję uginania piersi. Może on... bzdura, sam tego chciałem. Dziwne, niepokojące myśli zaczęły mi przychodzić do głowy. Ponieważ jednak pęcherz mi ostro parł, szybko o nich zapomniałem i jak oparzony wyskoczyłem z łóżka i popędziłem do kibla, całe szczęście, że był na tym samym piętrze. Gdy wróciłem, Marek siedział na łóżku i nakładał skarpetki.
                            – Cześć łosiu – uśmiechnął się na mój widok. – Jak byłeś sikać, dzwoniła do mnie Paulina i pytała, co się z tobą dzieje, bo nie może się do ciebie dodzwonić.
                            – Paulina? – zdziwiłem się. – A skąd ona ma twój numer?
                            – Nie wiem, pewnie od Andżeliki, one się przyjaźnią.
                            Andżelika chodzi do naszej klasy i faktycznie, na przerwach czy przed szkołą widywałem je często razem. Z tego co wiem, chodziły do tej samej podstawówki. Nawet ładna, ale zimna i niedostępna. często przychodził po nią starszy chłopak, taki, że za samą mordę dwa lata bez zawieszenia, więc już na wstępie wykreśliłem ją ze swojej listy obiektów godnych zainteresowania.
                            – Mówiła coś?
                            – Tak, powiedziała, że masz przestać się wygłupiać i włączyć ten ****ny, tak dokładnie powiedziała, telefon.
                            Ta grzeczna Paulina, no popatrzcie no. A niedoczekanie. Może po południu, jak będę miał dobry humor i litość dla ludzi. Na razie czekało mnie śniadanie i to liczyło się przede wszystkim.

                            Zwykle wracając miejską kolejką z Wojnowa obserwuję pasażerów ze szczególnym uwzględnieniem płci pięknej i dokonuję przeglądu tego, co mnie czeka w najbliższym czasie. Ponieważ zwykle jest to niedziela, myślę o klasówkach, odpytywaniu i całym tym szkolnym kieracie. Tym razem było inaczej. Niewidzialne ciepłe łapsko jeździło mi po klatce piersiowej i wykonywało dziwne akrobacje na moich sutkach. Zrobiło mi się gorąco, Wrażenie było tak przepełniające mnie od wewnątrz, że niemożliwe było tak po prostu je strząsnąć. Co się ze mną dzieje, do cholery? To było jak flashback, nie wspomnienie a prawie realne doznanie, które wciąga dokładnie tak jak w rzeczywistości.
                            – Następna stacja Wrocław Główny – beznamiętnie oznajmił głośnik. Z trudnością powróciłem do tego, co tu i teraz.
                            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                            Skomentuj

                            • trujnik
                              Seksualnie Niewyżyty
                              • Mar 2018
                              • 201

                              #15
                              Lekcja obłapiania (2)


                              A później zachorowałem, na szczęście nie na koronawirusa, ale na jedno z tych paskudztw, które szczególnie właśnie tej zimy krążą i atakują Bogu ducha winnych ludzi. Trzy dni spędziłem w łóżku z wysoką gorączką, oczywiście wyjazd do Marka był niemożliwy, natomiast on codziennie z poświęceniem naprawdę godnym lepszej sprawy wysyłał mi wszystkie skany zeszytów, notatki i ogólnie dbał, by choroba nie wyrządziła mi za dużo szkód. przynajmniej tak mi się wydawało. Mnie coś takiego nie przyszłoby nawet do głowy, a skan zeszytu przysłałbym po wyraźnym żądaniu i dwukrotnym przypomnieniu. Uaktywniła się też Paulina i już podczas pierwszej rozmowy stwierdziła, że jest zaszczepiona na wszystko co się da, wirusy grypy jej niestraszne i jest gotowa przyjść choćby teraz. Z najwyższym trudem wytłumaczyłem jej, że to absolutnie niemożliwe.
                              – Paulinko, litości, ja ledwie żyję. Wiesz co to jest mieć trzydzieści dziewięć stopni gorączki? Śpisz, wymiotujesz a w głowie ci się kręci jak na diabelskim młynie.
                              Chyba te wymioty jej się nie do końca spodobały, bo w końcu odpuściła, choć codziennie wydzwaniała i moje tłumaczenia przyjmowała z coraz większą nieufnością.

                              Leżałem właśnie w łóżku i usiłowałem rozczytać markowe bazgroły, które miały być sporządzanymi naprędce notatkami z polskiego, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyła matka, coś tłumaczyła przybyszowi, w końcu zawołała.
                              – Krzysiek, chodź, to na pewno do ciebie.
                              Narzuciłem na siebie szlafrok, jeszcze jeden prezent od Marka i jego starych i wszedłem do przedpokoju. Przy drzwiach stał facet z bukietem elegancko zapakowanych róż,
                              – Poczta kwiatowa, pan łaskawie podpisze.
                              Podpisałem, doręczyciel zniknął, a ja dopiero teraz patrząc na serduszko dołączone w charakterze laurki uprzytomniłem sobie, że dziś walentynki. Nawet nie musiałem długo się zastanawiać, od kogo są te kwiatki. Tylko Paulinę stać na coś takiego.
                              – Od której panny? – zapytała rozbawiona matka.
                              – Nie wiem, dostarczone anonimowo, ale ja się domyślam. I tak nie znasz. Po co ci to wiedzieć? Wstaw je lepiej do wody – powiedziałem beznamiętnie i zniknąłem w pokoju.
                              Wróciłem do nauki, a sprawa bukietu nie dawała mi wiele do myślenia. I tak dobrze, że nie wysłała tu połowy kwiaciarni. Paulina była z tak zwanego dobrego domu, co prawda nie tak majętnego jak marek, ale jej rodzice byli cenionymi pracownikami naukowymi i stać ich było na wiele. Jeszcze nie otrząsnąłem się z tych myśli, kiedy dzwonek w drzwiach zabrzmiał ponownie.
                              – Krzysiek! – to znów mama.
                              Ciekawe, kto mógł do mnie przyjść? Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stał ten sam doręczyciel.
                              – Coś pan jest dziś bardzo popularny – zauważył, kiedy podpisywałem odbiór.
                              – A to od kogo? – zapytała podejrzliwie matka.
                              – Oj mama, cała przyjemność w walentynkach polega na tym, żeby wysyłać kartki i kwiaty anonimowo. Skąd mam wiedzieć?
                              Znów Paulina? Chyba nie, już mi truła, że dla niej liczą się tylko róże, a to były storczyki. Jola? Nikt inny mi nie chciał przyjść do głowy. Co prawda Jola ostatnio zrobiła się bardzo miła, a jej córka była mną wręcz zachwycona, ale czy to upoważnia ją do wysłania mi kwiatów? Bycie miłym dla kogoś to nie od razu miłość, za rżnięcie w krzakach też się kwiatków nie daje. Coś mi tu mocno nie grało.

                              Podczas kolacji matka mi cały czas dogryzała.
                              – Jak to nie wiesz, kto ci przysłał kwiatki, nie masz oczu? Poza tym to musi by≥ć ktoś, kto zna twój adres, chyba nie ogłosiłeś go na internecie?
                              – Nie – odpowiedziałem przełykając gorącą herbatę. Jeszcze nie bardzo czułem temperaturę jedzenia, i nagle zapiekło mnie w migdałkach. W tym samym momencie po raz kolejny zabrzmiał dzwonek. Było już mocno po ósmej. Zwykle o tej porze do matki wpadała sąsiadka na ploty.
                              – Nie mam ochoty – gderała idąc do hallu. – Jak przyjdzie Wójcikowa, to skończ jeść i idź od razu do pokoju, ja pomyję.
                              To nie była Wójcikowa, znów słyszałem jakiś męski głos.
                              – Krzysiek! Ja nie będę robiła za portiera w tym domu. Znów do ciebie.
                              Ten sam doręczyciel stał u progu, tym razem z bukietem przepięknych, delikatnych frezji. Skąd ofiarodawczyni wie, że właśnie te kwiaty lubię najbardziej?
                              – Dużo pan ma jeszcze tych wielbicielek? – zapytał doręczyciel.
                              – Młode to, musi się wyszumieć – odpowiedziała za mnie matka. – To ja nie wiedziałem, że masz aż takie powodzenie.
                              – Mówiłem, mama jeszcze nic o mnie nie wie – przypomniałem jej.
                              – Tylko mi nie przyprowadź żadnej z brzuchem – powiedziała, kiedy tylko za doręczycielem zamknęły się drzwi. – One tak za darmo ci tych kwiatków nie przysyłają, nie łudź się. Też byłam młoda, tylko za naszych czasów jeszcze się tego wariactwa nie obchodziło. I też miałabym do kogo wysłać – powiedziała z widocznym rozmarzeniem na twarzy.
                              Jeden bukiet od Pauliny to jasne, rozmyślałem już później w łóżku. I jest raczej niemożliwe, by wysłała wszystkie trzy. Jola? Prawdopodobne, tak powiedzmy fifty fifty. Ale ten trzeci? Gośka? Ta, której robiłem palcówkę na sylwestra? Nie, to zupełnie nie w jej stylu. Poza tym od czasu tamtego pamiętnego melanżu nie miałem z nią żadnego kontaktu. Któraś z klasy? Zdobyć adres nie problem, wystarczy zajrzeć do dziennika. Trudne ale nie niemożliwe. Pewnie już nic nie wymyślę. Trzeba obserwować i uważać.

                              Po powrocie do szkoły zauważyłem, że Marek jest zupełnie oklapnięty. Próbowałem go rozpytywać, ale bezskutecznie. Coś tam wymamrotał i powracał do milczenia. Próbowałem kilka razy go rozśmieszyć, też psu na budę.
                              – Rozumiecie to? – zapytała anglistka. – Są jakieś pytania? Krzysiek?
                              – Może coś by się znalazło, pani profesor – odpowiedziałem. – Pani powiedziała, że końcówka -able oznacza coś podobnego do polskiego –alny, prawda?
                              – Tak, chodzi o rzeczy możliwe do zrobienia.
                              – No właśnie – zgodziłem się. – To znaczy pochwalny oznacza możliwy do wykonania pochwą? Na przykład takie pieśni pochwalne są śpiewane...
                              – Siadaj. Ta reguła dotyczy tylko czasowników. Zobaczymy, czy będziesz równie kreatywny na najbliższym sprawdzianie.
                              Klasa gruchnęła głośnym śmiechem, choć podstawowy adresat tej błazenady miał kamienną twarz, choć jakieś tam poczucie humoru tez miał. Chyba coś idzie bardzo nie tak, tylko jak to zbadać? Zwykle miałem sporo pomysłów, na zasadzie dziś pytanie – dziś odpowiedź, ale tym razem nic konstruktywnego nie przychodziło mi do głowy.

                              – Krzysiek, zaczekaj! – usłyszałem za sobą na szkolnym korytarzu. Wyskoczyłem na chwilę do kibla, śpieszyło mi się na lekcję. No ale ten głos usprawiedliwiał wszystko.
                              – Tak, pani profesor? – odpowiedziałem uprzejmie acz nieco chłodno.
                              – Iga się wciąż o ciebie dopomina. Kiedy przyjdzie pan Krzysiu? Wczoraj mi nawet nie chciała zjeść kolacji. Dziś powiedziała, że jak nie przyjdziesz to ucieknie z domu. Od czasu tych sanek na górce jest niemożliwa. Mówiłam jej, że jesteś chory, ale stwierdziła, że tak długo ludzie nie chorują i musisz przyjść.
                              – Szantażystka...
                              – Tak, ale ja mam problem. Wpadniesz do nas? Na chwilę, żeby się uspokoiła – mówiła cicho, rozglądając się uważnie dokoła.
                              – Ja wiem? – zastanowiłem się. Oczywiście chciałem przyjść i to bardzo. Samo przebywanie w jej sąsiedztwie dawało mi przyjemność. A co dopiero w jej domu. A może w tym jest jakaś pułapka? – zastanawiałem się gorączkowo wspominając, jak mnie ośmieszyła na lekcji wychowania seksualnego. W ten weekend powinienem co prawda być u Marka ale jak on tak...
                              – Może w piątek wieczorem? Jakoś się wyłgam w domu – skłamałem.
                              Przytaknęła milcząco, lekkim skinieniem głowy, nawet jej włosy nie poruszyły się zanadto.

                              Marka nie zamierzałem o niczym informować, a on się nie pytał, więc uznałem sprawę za załatwioną. Późnym piątkowym popołudniem przedzierałem się przez alejki Krzyków bijąc się z myślami. Jak mam się zachować? Moje doświadczenie z kobietami nie było na tyle duże by jednoznacznie odczytać, czy nie jestem prowokowany. Paulina to inna sprawa, to było czytelne aż na dłoni i wcale nie delikatne, wręcz przeciwne, namolne a nawet nachalne. Ale pani profesor? Wreszcie stanąłem przy skromnej willi i drżącą ręką nacisnąłem na dzwonek. Otworzyła mi Jola i w pierwszej chwili nie poznałem jej, zmieniona fryzura, elegancka sukienka no i oczywiście nieśmiertelny zapach jej ulubionych perfum.
                              – O pan Krzysiu, pan Krzysiu – rozległo się zza jej placów. Hurraaaaaa!

                              Nawet nie wiedziałem, że umiem się bawić z małymi dziećmi. Mała była zachwycona, kiedy z klocków i tego, co było dostępne pod ręką budowaliśmy domek dla lalek. Jola wpadała tylko co jakiś czas, obserwując, co robimy. No tak, tyle się mówi o pedofilii. Ludzie zupełnie powariowali na ten temat, do tego dochodzi, że moi sąsiedzi nie wypuszczają z domu swojej dwunastoletniej córki, a do szkoły i ze szkoły wożą jej autem, a jak nie mogą to dają na taksówkę. Jakby nie pomyśleli, że taksówkarz też może być pedofilem. Ale nie, jeśli Jola prowadziła taką kontrolę, to robiła to inteligentnie, to przyniosła jakieś herbatniki, to przyszła zasłonić okno, bo już robiło się ciemno.
                              – Wypijesz ze mną kawę? – zapytała, kiedy tylko położyła małą do łóżka, oczywiście nie bez protestów i tłumaczenia, że pan Krzysiu koniecznie musi już iść do domu.
                              – Ja wiem? Czemu nie? – odpowiedziałem. Nie pijam co prawda kawy, jeśli już muszę, to wolę energetyki, ale w tym momencie wypiłbym nawet kwas solny, byle być przy niej. Jola poszła do kuchni zaparzyć kawę, a ja rozglądałem się ciekawie po salonie. Był urządzony z gustem, choć nie wpakowano w to tyle pieniędzy, co u Marka. Natomiast salon przepełniony był kwiatami doniczkowymi i półkami z książkami, co dodawało mu uroku. Ciekawe, czy ona to wszystko przeczytała? Podszedłem do pierwszej półki przy sofie. Oprócz literatury fachowej było tu sporo powieści, zwłaszcza współczesnych. Stasiuk, Tokarczuk i Witkowski mieszały się z Grocholą, Szwają i Krajewskim. Nie wszystkie tytuły były dla mnie do odczytania w półmroku salonu.
                              – Nie wiedziałam, że interesuje cię literatura – usłyszałem za sobą. Nie to, żeby mnie interesowała ale od czasu przyjaźni z Markiem czytam więcej. – Swoją drogą będziesz świetnym ojcem – dodała, kładąc kawę na ławie.
                              Nie podchwyciłem tematu, na razie udałem skoncentrowanie na piciu kawy i gorączkowo zastanawiałem się, co dalej. Nieco odważniej wpatrywałem się w jej twarz i włosy. Niedbałym ruchem odsunąłem jej kosmyk, który zabłądził zbyt blisko oczu, po czym położyłem rękę tak, by dotykała jej uda. Nie zareagowała. jak również na początku nie zareagowała, gdy już całkiem oficjalnie przesunąłem tę rękę wyżej i wyżej. Po chwili przysunęła się bliżej, co uznałem za zachętę do dalszych badań. Powoli eksplorowałem jej ciało, brzuch. Ucieszyłem się, kiedy odkryłem, że była bez stanika. Delikatnie masowałem jej małe acz jędrne piersi. Dokładnie tak, jak robił mi to Marek, kreśląc delikatne kółka wokół sutków, ściskając je, wduszając. Nawilżyłem palce i wróciłem do podniecających igraszek. Jola oddychała coraz głębiej, a ja znowu czułem, jakby Marek za mną leżał i robił mi to samo. Co jest, do cholery? Zabrałem się za jej drugą pierś, kładąc jej rękę na moim udzie. Jola była inteligentna, w lot pojęła, co miałem na myśli i, rozpiąwszy mi koszulę i rozporek, włożyła rękę w majtki. Tego mi było trzeba. Gdy jej palce dawały jej sutkom coraz większych przyjemności, a delikatne spazmy przechodziły powoli przez jej ciało, ona drażniła mojego małego u samej nasady, a ciepło jej oddechu owiewało moją twarz. Już miała go uwolnić, kiedy zapikała moja komórka.
                              – Pieprzyć to – mruknąłem, spodziewając się jakiegoś nieważnego esemesa od Pauliny. jednak cała reszta nie była już tak podniecająca, przynajmniej z mojej strony. Jednak kiedy zjeżdżałem ręką na dół i wyczułem pierwsze włoski, zatrzymała mnie.
                              – Nie, proszę – wyszeptała.
                              Nie wiedziałem, czy to prawda, czy tylko droczenie się i już miałem powrócić do eksplorowania, kiedy na schodach usłyszeliśmy drobne kroczki Igi. Mieliśmy sekundy na ogarnięcie się.

                              Czemu nie przyjechałeś, łosiu. To że mam nowe leki na depresję i jestem od nich nieprzytomny, wcale nie upoważnia cię, żebyś zapomniał. Przyjeżdżaj. – pisał Marek. Powoli ogarniałem własną wściekłość. Ta cholerna Iga zeszłaby na dół tak czy owak, ale on mi przeszkodził pierwszy. Ale przynajmniej jedna rzecz się wyjaśniła.
                              – Coś ważnego? – spytała Jola głosem tak niewinnym, jakby przed nami nic nie zaszło.
                              – Mare, wie pani, ten wielkolud z mojej ławki, wścieka się, że nie przyjechałem do niego. Zapomniałem mu powiedzieć, że jestem umówiony z pewną panią...
                              – Która ma na imię Iga – zakończyła ze śmiechem. A więc nie jest aż tak źle.
                              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                              Skomentuj

                              Working...