W przypadku problemów z logowaniem wyczyść ciasteczka, a jeśli to nie pomoże, to użyj trybu prywatnego przeglądarki (incognito). Problem dotyczy części użytkowników i zniknie za kilka dni.

Nie chciał umpreć prawiczkiem (gay, bi)

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Nie chciał umpreć prawiczkiem (gay, bi)

    Niespodziewany telefon przerwał Stefanowi błogi wypoczynek. Do niespodzianek był już przyzwyczajony, podejmując pracę reportera musiał się liczyć z niedokończonymi filmami, kawą na dworcach i utratą czegoś, co powszechnie nazywa się świętym spokojem. Łyknął trochę zimnej kawy, złapał teczkę i poszedł w stronę windy. Jak zwykle nie działała. Zmiął pod nosem przekleństwo i skierował się na klatkę schodową. Początkowo nie usłyszał coraz głośniejszych hałasów. Dopiero gdy minął załom schodów, zobaczył jego. Potężnego, grubego ale młodego chłopaka, taszczącego rower. "Pewnie też przeklina windziarzy" – pomyślał niezbyt przytomnie.

    Wyminąć kogoś na klatce schodowej to sztuka, zwłaszcza kogoś takich rozmiarów i z takim bagażem. Już mijał chłopaka z rowerem, kiedy zabłocone koło otarło mu spodnie. Nie wściekł się tylko dlatego, że nie miał na to czasu. Nachylił się, ale nie za bardzo, aby chłopakowi nie tarasować przejścia i wytarł plamę na spodniach. Chłopak tymczasem dokonywał cyrkowych niemal sztuczek, aby nie zderzyć się z nieznajomym. W pewnej chwili Stefan nagle podniósł się, a grubas z rowerem niemal nie strącił go ze schodów. Ogromne cielsko przywaliło go na chwilę, przypierając do ściany. Łapiąc równowagę i klnąc w duchu na łamagę zbiegał po schodach. W samochodzie uspokoił oddech, zapalił papierosa, dopiero potem wsadził kluczyk do stacyjki. Ale nie odpalił od razu. Miał wrażenie, że przed chwilą stało się coś bardzo ważnego. Ale co? Nie umiał tego sobie wytłumaczyć.

    Tego dnia miał gości. Nie zdążył wcześniej zrobić zakupów, a na dodatek nawaliło mu auto. Nie cierpiał tramwajów, zawsze uważał, że do podróży tym środkiem rada miejska powinna dopłacać. Tłok, smród, niepunktualność. I tym razem nie ominęła go żadna z tych miejskich atrakcji. Tramwaj, nazwany chyba przez przekorę szybkim, przyjechał z piętnastominutowym opóźnieniem i był wyładowany po brzegi. Wgramolił się niezgrabnie na platformę, objuczony siatkami. Tramwaj z trudem zamknął drzwi i ruszył w kierunku mostu na Fredry. Gdy już ochłonął i przyzwyczaił się do masy ludzi wokoło, coś nagle nie dało mu spokoju. Nie wiedział, co to jest. jakieś dziwne uczucie, zimne i ciepłe zarazem. Nagle tramwaj zatrząsł się i Stefan z przymusu wykonał prawie o półobrót.
    I wtedy go zauważył. stał idealnie obok niego, łokciem dotykał jego potężnego brzucha, czuł jego oddech na szyi. I to ciepło, które biło od niego. Poznał go niemal natychmiast, choć nie widział może z pół roku. Poczuł się tak jak wtedy w samochodzie – mgliście, lekko zaniepokojony. Ale i pociągało go to ciepło, niedopowiedziana łagodność, wisząca gdzieś niewidoczna nić porozumienia. Jaka szkoda, że musiał iść na pocztę, a to znaczyło wysiąść przystanek wcześniej.

    Stefan był samotnikiem. Zawsze mówił, że wyszalał się za młodu a teraz czas spoważnieć. Miał dobrą pracę, nieźle zarabiał, i choć mieszkał w mało reprezentacyjnym blokowisku na poznańskim Piątkowie, jakoś nie śpieszył się z zamianą mieszkania na większe. Kiedy po licznych próbach i niepowodzeniach dotarło do niego, że nie założy rodziny, zamknął się w sobie, by nie powiedzieć zdziwaczał. Nie był w żadnym związku, nie szukał nikogo do seksu, był uparcie monogamiczny i brzydził się przygodnych romansów. Zarówno z kobietami, jak z mężczyznami, bo pociągały go, w różnym stopniu, obie płcie. Czasem tylko, gdy go przypiliło, załatwiał to w cywilizowany sposób, znajdując partnera lub partnerkę na noc. Radość życia znajdował w małych sprawach zawodowych, dobrych reportażach, nagrodach, prywatnie włóczył się po górach na urlopach, a większość wolnych chwil spędzał przy komputerze, ircując, edytując Wikipedię, grając on–line w brydża. Był świadom, że ma życie ułożone już na zawsze i nie tęsknił za niczym innym.

    Oglądał właśnie dziennik w telewizji, gdy rozległ się dzwonek. Stefan odruchowo popatrzył na zegarek, nie spodziewał się żadnych gości. Niespodziewanych zresztą było tak mało, że każdego niemal traktował jak intruza. Uchylił drzwi. To była kobieta. Klatka schodowa była słabo oświetlona, nie rozpoznał jej.
    – Dobry wieczór – powiedziała cicho. – Jestem matką Łukasza. Nie przeszkadzam?
    Nie przeszkadzała, choć Stefan na próżno szukał w pamięci jakichś znajomych Łukaszów. Z ostatnim rozmawiał chyba dziesięć lat temu, a ta kobieta na pewno nie była jego matką.
    – Nie wiem, o kim pani mówi, ale proszę, niech pani wejdzie, mam nadzieję, że za chwilę wszystko się wyjaśni.
    Nieznajoma weszła do przedpokoju. Stefan przyjrzał się jej uważnie, skądś znał tę twarz ale dalej nie mógł jej rozpoznać.
    – Wejdźmy do pokoju, nie będziemy rozmawiać w korytarzu. Kawa, herbata, piwo? – w ostatniej chwili przypomniał sobie, że istnieje coś takiego jak obowiązki pana domu.
    – Może szklankę wody – powiedziała.
    Poszedł do kuchni i dyskretnie obserwował ją przez lustro. Kobieta usiadła na kanapie i oglądała prognozę pogody. Stefan wszedł po chwili do salonu z butelką perriera i szklanką.
    – Słucham – powiedział z obojętną uprzejmością, nalewając wodę do szklanki. – Może mi pani powiedzieć, kim jest Łukasz?
    – Myślałam, że się znacie... Mieszkamy dwa piętra wyżej. To ten gruby chłopak. mój syn.
    – A, to ten. Nawet nie wiedziałem, że tak ma na imię... Ale o co chodzi?
    – Można u pana zapalić? – zapytała nieśmiało. Stefan, sam palący, podsunął jej popielniczkę. Kobieta wyciągnęła paczkę papierosów wyjęła jednego i łapczywie zaciągnęła się dymem.
    – Łukasz chce się z panem zobaczyć. Nie wiem, o co mu chodzi, ale ostatnio cały czas pyta, czy pana nie widziałam.
    – No to niech przyjdzie, zresztą nie wiem w jakiej sprawie, nigdy w życiu nie zamieniłem z nim słowa.
    – Nie przyjdzie – kobieta urwała na chwilę, zgasiła papierosa by wyciągnąć następnego. – jest w łóżku po chemii.
    Stefan zaczął nagle rozumieć więcej, choć dalej nie mógł pojąć czego ten chłopak od niego chce.
    – Pytałam go. Jakoś dziwnie mi odpowiadał. Że jak pana widzi, to zawsze jest mu lepiej, że pan na pewno by go zrozumiał... i takie różne. Widzi pan, on prawie nie ma kolegów. Odludek jakiś. W ogóle trudno do niego dotrzeć. Stroni od ludzi. Aż sama się zdziwiłam, że w ogóle z kimś chce rozmawiać. A teraz, jak wyszedł ze szpitala...
    – Muszę pani przerwać. – Stefan nie cierpiał wpadać komuś w słowo, ale taki był jego zawód. Tu nie wypadało zapytać, ale zaryzykował. – Co mu jest?
    – Rak. Jakiś rodzaj niewyleczalnego glejaka – przerwała na chwilę, jakby zbierając myśli. – Sytuacja jest niewesoła. Miał chemię, jakoś ją przeszedł, ale teraz jest bardzo osłabiony. Już nie jest takim grubasem, jak kiedyś. Nawet karmić go muszę...
    Na jej twarzy pojawiły się łzy. Stefan, dziennikarz od ponad dwudziestu lat, przyzwyczaił się już do ludzkich emocji i podchodził do nich beznamiętnie. Tym razem jednak nie mógł.
    – Dobrze, załóżmy, że do niego pójdę. Bo chyba nawet muszę. Ale co mu powiem, o czym będziemy rozmawiać? Chyba zdaje sobie pani sprawę, że między czterdziestopięcioletnim mężczyzną a osiemnastoletnim chłopakiem..
    – Siedemnastoletnim – poprawiła kobieta.
    – Jeszcze lepiej – nie mógł opanować sarkazmu.
    – Nie chcę pana do niczego zmuszać ale... robię to dla jego dobra. Zrobię dosłownie wszystko aby przynajmniej te ostatnie...
    Przerwała. Stefan wiedział, co to determinacja i wiedział, że największą wykazują zawsze matki. Był bez szans. Jeśli chce wyjść z twarzą, nie może być kunktatorem ani lawirować, choć ta sytuacja zupełnie mu nie odpowiadała. Odmówi – będzie najzwyklejszym s****ysynem.
    – Kiedy?
    Wydawało się, że kobieta westchnęła z ulgą.

    Był zdenerwowany. Ręka mu drżała, gdy naciskał guzik dzwonka. Otworzyła mu ta sama kobieta, która odwiedziła go wczoraj. Bez słów poprowadziła go do pokoju. W łóżku leżał chłopak. Stefan musiał zmusić się do patrzenia na niego, choć oczy uciekały mu jak najdalej. Chłopak uśmiechnął się. Kobieta podała mu krzesło i wyszła z pokoju. Chłopak wpatrywał się w mężczyznę początkowo nieruchomo. W końcu, z widocznym wysiłkiem uśmiechnął się. Stefan odwzajemnił uśmiech.
    – Mam na imię Stefan. Nawet nie mieliśmy okazji się sobie przedstawić – powiedział już pewniej.
    Łukasz kiwnął głową. Stefan czuł, że chłopak jest za słaby, by tego dnia z nim rozmawiać. Długo patrzyli na siebie w milczeniu.
    – Nie przeszkadzam ci? – zapytał nieco bez sensu Stefan, tylko po to by przerwać ciszę. Łukasz uśmiechnął się znów. Z ogromnym wysiłkiem wyciągnął rękę i położył dłoń na nadgarstku Stefana.
    Nagle wszystko do niego wróciło, ta scena ze schodów, z tramwaju, to niezwykłe ciepło... Hamując łzy pogłaskał go po twarzy.
    – Będzie dobrze, zobaczysz, byłeś sam, teraz już jest ekipa. Razem musi się udać, rozumiesz? Musi, nie ma innego wyjścia.
    Przełamał się. Rozpoczął długi monolog, a w zasadzie dialog z twarzą Łukasza. Nie była nieruchoma, doskonale oddawała każdą reakcję na każde zdanie.
    Stefan widział, że chłopak już jest zmęczony. widział, jak powoli zasypia. Już chciał wstać, już zdejmował jego rękę z nadgarstka, gdy chłopak nagle otworzył oczy.
    – Przyjdzie pan jutro, prawda? – zapytał łamiącym się szeptem, z ogromnym wysiłkiem.
    – A masz jakieś wątpliwości?
    Nie mógł zasnąć. Przeżywał każdą minutę, każdą sekundę spotkania. Nie wiedział, czy cieszyć się czy martwić, że jutro będzie tam musiał iść znowu. Poszedł. Drzwi otworzyła mu matka. Pogodna, uśmiechnięta. Stefan domyślił się, że coś się stało.
    – Łukasz już nie może się pana doczekać. Zdziwi się pan...

    Rzeczywiście się zdziwił. Nie ta twarz, nie ta bladość. Jakby nowe życie.
    – Dzień dobry panu – powiedział na głos, słabo jeszcze, ale postęp był wręcz kosmiczny. Stefan musiał przyznać, że głos miał bardzo sympatyczny.
    – Przepraszam pana...
    – Za co?
    – A za te spodnie, za to, że mało pana nie zmiażdżyłem w tramwaju...
    – Nie żartuj sobie. Wypadki chodzą po ludziach.
    I znów ta ręka, dziś już cieplejsza, bardziej sprężysta... Chłopak jeszcze nie był w pełni sił, to były dopiero początki, ale poprawa następowała prawie w oczach. Stefan musiał przyznać, że ma wyjątkowo korzystny wpływ na tego chłopaka.
    – No jeszcze jedna łyżka.. Siup!... No i jak smakowało?
    Łukasz uśmiechnął się z wdzięcznością.
    – Pewnie... A jak już będzie po wszystkim, pójdziemy na pizzę, prawda?
    Stefan poczuł nagłą suchość w oczach.

    To stało się podczas piątej wizyty. Łukasz był już na tyle silny, by na chwilę wstać z łóżka i samodzielnie iść do toalety. Rozmawiał już pełnymi zdaniami, jego wypowiedzi były w pełni przemyślane i nieprzypadkowe.
    – Pan jest gejem? – zapytał nagle, Pytanie spadło nagle, niespodziewanie.
    Stefan milczał przez chwilę. Nie cierpiał kłamstw. I choć pytanie było wypowiedziane bez agresji, wręcz beznamiętnie, nie wiedział, czy ma powiedzieć prawdę.
    – Tak – sam się zdziwił jak gładko mu to przeszło przez gardło. – Powiedzmy, też. Kobiety mnie też interesują, choć jakoś do tej pory żadna mnie nie chciała na dłużej.
    I wtedy stała się rzecz niespodziewana. Chłopak wstał, podszedł do siedzącego mężczyzny i całą siłą przywarł do jego ciała.
    – Kocham pana – powiedział. I to nie od dziś nie od choroby. Odtąd, kiedy minąłem pana na schodach.
    Stefan objął chłopaka i przytulił do siebie. Dotarło do niego, że tak naprawdę to też go kocha. I chyba nie od teraz. Trwali tak w bezruchu, pozornym, fizycznym, ale duchowo nadrabiali właśnie godziny, jak nie lata. Trwało to chyba z kwadrans. Wtedy stała się następna rzecz zupełnie nieprzewidziana – Łukasz chwycił dłoń mężczyzny i przycisnął ją do swojego krocza. Stefan poczuł ściśnięcie w gardle, które powtórzyło się, gdy pod palcami wyczuł dawno nie spotkaną gorącą sztywność...
    – Nie tu, nie teraz, nie wygłupiaj się. A jak mama wejdzie?
    – Nie wejdzie. Sto procent gwarancji. Jestem już w zasadzie dorosły, moja sprawa, co robię.
    Stefan nagle zdał sobie sprawę, że jego matka nigdy nie weszła do pokoju, kiedy on tu był. Nie zastanowiło go to jakoś.

    Musiał przyznać – było cudownie. Delikatnie, ledwie muśnięcia, bliskość. Walka oddechów, spojrzeń, gry rąk na ciele. Zjawiskowo wręcz. Jak na czterdziestopięciolatka to przeżycie przyszło za późno. Dotąd ruchał co się dało, czy miało ogon czy dziurę, na zasadzie higieny, pozbyć się nadmiaru spermy. I zawsze po fakcie czuł do siebie obrzydzenie i dlatego robił to niezmiernie rzadko, generalnie zadowalając się masturbacją. Tu od początku było inaczej. Do tej pory nie mógł się przemóc, by spróbować miłości francuskiej. Wręcz brało go na wymioty. Tu wyszło to samo z siebie, nawet nie było jasne, kto zaproponował. Jakby dodano do tego czwartego wymiaru… Nie odrzucały go też naturalne efekty stosunku, nie zważał na plamy zostawione na jego brzuchu. Wręcz przeciwnie, to było ich właściwe miejsce. A później leżeli bez słowa, patrząc jeden drugiemu w oczy, zasłuchani we własne oddechy. Stefan poczuł, że zaczyna żyć...

    Następnego dnia liczył na to samo. Niestety, nikt mu nie otworzył drzwi. Dzwonił kilka razy, bezskutecznie. Zdenerwował się okropnie, zawalił pilny wyjazd. Chodził po pokoju, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Dopiero późnym wieczorem usłyszał dzwonek w drzwiach. Nie musiało paść słowo by, patrząc na kobietę, zrozumieć co się stało.

    Jakiś czas potem przyszła do niego znów. Przyniosła gruby zeszyt.
    – Łukasz chciał, aby pan to dostał – powiedziała. – Wiem co w nim jest, bo pozwolił mi to przeczytać. I powiem panu jedno – ma pan ogromnie wysoką klasę. Naturalnie wiedziałam w jakim celu on pana potrzebuje, powiedział mi po pierwszej chemii, że jeszcze przed śmiercią chce skosztować prawdziwej miłości. Powiedział, że chce to zrobić z mężczyzną. Wiedział, że to już jest koniec, a mnie w tym momencie było w zasadzie wszystko jedno. No i wiedziałam najważniejsze...
    – A co jest najważniejsze? – zapytał z rezygnacją Stefan.
    – Pan to wie. I ja to wiem. Łukasz to wyczuwał. Bo na ludziach znał się jak nikt – i dlatego był sam...
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
Working...