Był upalny dzień początku lata, właśnie siedziałem w pociągu, który podróżował do jednego z niewielkich miast w południowej części Pomorza. Celem podróży był ośrodek wypoczynkowy nad jednym z tamtejszych jezior, a dokładniej pole namiotowe znajdujące się niedaleko jego brzegu. I pewnie wszystko by było w porządku gdyby nie fakt że ów pociąg był dość poważnie zatłoczony, było tak upalnie że nie dało się oddychać, w dodatku miałem pecha usiąść koło spoconego grubasa, który wciąż żarł batoniki, popijając je colą, puszczając przy tym ohydne bąki – ale pewnie jakoś bym to przetrwał bez narzekania gdyby nie fakt, że nie cierpię szkolnych wycieczek…
Niestety zostałem do tego zmuszony – Moi rodzice są dość zapracowanymi ludźmi, są wciąż w rozjazdach, więc moja mama żeby mi jakoś wynagrodzić to, że mają dla mnie mało czasu wysyła mnie co roku na tego typu wycieczki. Jest to tym bardziej dla niej łatwe, że jej kuzynka jest dyrektorką szkoły, w której się uczę. Nie mam właściwie wiele do gadania – bo np. co może zrobić szesnastolatek przeciwko staruszkom, którzy nie chcą żebym pół lata spędził sam w domu – w sumie im się nie dziwie, ale jednocześnie strasznie mnie to wszystko wkurza. Nie lubię tego typu wypraw, jestem typem człowieka, który ceni sobie spokój, który lubi decydować o tym co ma za chwile zrobić, a czego nie – a tymczasem czekają mnie dwa tygodnie gdzie wokół będzie mnóstwo ludzi, których w większości nie znam, gdzie będą mi mówić o której mam wstać i o której się położyć, gdzie mam iść, co zrobić… itd.
W dodatku jest jeszcze inny spory minus - grupa z mojej szkoły to 30 osób, na miejscu mają być jeszcze 3 grupy liczebnie zbliżone do naszej – więc raczej nie rokuje to zbyt wiele spokoju, tym bardziej że mamy nocować pod namiotami.
Na miejsce dotarliśmy po 6 godzinach podróży pociągiem i godzinie jazdy autobusem, przyznam, że kiedy wreszcie wyszedłem z tych strasznie ciasnych pojazdów po tych kilku godzinach poczułem się cholernie dobrze – myślę, że podobnie muszą się czuć ludzie, którzy po kilku latach opuszczają więzienie.
Samo miejsce nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia – najbardziej w oczy oczywiście rzucał się dość sporych rozmiarów hotel, jezioro i pole namiotowe. Całość tworzył dość pokaźny kompleks gdzie było kilka mniejszych budynków, były boiska do siatkówki plażowej, całość otaczały lasy i bagna. Byłem już tu dwa lata temu, więc może stąd moja reakcja była nieco mniej żywiołowa, zresztą nawet wtedy jakoś niespecjalnie byłem podekscytowany. Dziewczyny oczywiście piszczały jak tu pięknie, chłopacy co prawda byli zdecydowanie ciszej, ale pewnie w myślach już mieli jakiś plan żeby uciec gdzieś na bok i wyciągnąć swoje alkoholowe zapasy – przyznam ze pomysłowość chowania niektórych rzeczy tak żeby wychowawcy się nie połapali nawet na mnie robiła wrażenie. Np. ja bym nie wpadł na to żeby uszyć nieco większą poszewkę na namiot żeby tam ukryć kilka puszek od piwa czy butelek wódki. Szczytem było jednak dla mnie przymocowanie pokaźnego pudła do tyłu pociągu, a potem niepostrzeżenie upchnięcie go w bagażniku autobusu. Komiczne były szczególnie próby odwrócenia uwagi wychowawców, tak żeby nie połapali się o co chodzi.
Nadszedł czas rozstawiania namiotów, wychowawcy w tym czasie udali się załatwić sprawy formalne związane z naszym przybyciem, choć szczerze przyznam, że nie wgłębiałem się w to wszystko – po prostu starłem się robić swoje – czyli rozłożyć w miarę szybko i sprawnie namiot w możliwie najdalszym zakątku od całej reszty, a potem się jakoś w nim rozpakować. Mój plan zadziałał tylko połowicznie, bo niestety bardzo szybko okazało się, że ludzi przyjechało tu tyle, że właściwie namiot stał przy namiocie. Byłem tym tak rozczarowany, że zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, kto rozbił się koło mnie.
Sam proces rozkładania namiotu był dla mnie dość prosty, więc zajęło mi to kilka minut, na szczęście jedyne, co udało mi się wypertraktować z moją mamą odnośnie wyjazdu to to, że będę mógł w namiocie być sam – reszta miała dobrać się w dwójki, problemem na pierwszą myśl było to, że przez to, że liczba ludzi u nas jest parzysta to ktoś będzie bez pary, ale na szczęście trzech kolesi ode mnie z klasy uwielbiało się na tyle, że gotowi byli w smrodzie i ciasnocie spać we trójkę. Kiedy skończyłem zabawę w rozkładanie namiotu wyciągnąłem zdecydowanie najcenniejszą rzecz, jaką ze sobą wziąłem na te dwa tygodnie – ważność rzeczy oczywiście dla każdego była inna – dla jednych najcenniejsza była butelka wódki, dla innych zgrzewka piwa, dla innych nowy markowy strój kąpielowy czy najnowsza część Harry’ego Potter’a.
Dla mnie tą rzeczą była gitara – wiedziałem, że jeżeli mam przetrwać te dwa tygodnie to właśnie to będzie ta rzecz, która mi w tym wydatnie pomoże. Zacząłem sobie coś tam brzdąkać – zamknąłem oczy i choć na chwile udało mi się uciec myślami z tego miejsca.
Można by pomyśleć, że jestem dziwakiem – nie lubię za bardzo towarzystwa, nie lubię wycieczek na które niektórzy czekają po kilka miesięcy (jak nie cały rok), nie lubię chlać na umór jak większość moich rówieśników, nie gadam wciąż o seksie – no jednym słowem jestem przeciwieństwem tego co reprezentuje przeciętny chłopak w moim wieku.
W szkole mam oczywiście kolegów, niektórzy nawet tu przyjechali, ale nigdy nie byli blisko mnie, nasza znajomość ogranicza się głównie do tego, że dawałem im spisywać zadania domowe oraz na wymianie typowych codziennych uprzejmości. Uważają mnie z pewnością za dziwnego, ale lubią mnie, czasem nawet starają się gdzieś wyciągnąć – pewnie chcą się jakoś odwdzięczyć za brak problemów z ocenami. Tym bardziej, że w mojej klasie naprawdę dobrze uczą się jeszcze trzy osoby, ale one raczej niechętnie się dzielą swoją wiedzą.
Kiedy w pewnym momencie otworzyłem oczy zdałem sobie sprawę, że minęło ładnych kilkanaście minut, zauważyłem wreszcie, że wokół mnie zrobiło się dość ciasno, w dodatku dostrzegłem, że sporawy namiot przeznaczony dla dyżurującego nocą wychowawcy jest zaledwie trzy namioty ode mnie! Niestety przeoczyłem, że taśma grodząca wydzielone terytorium nie była granicą pola namiotowego, ale granicą części pola naszej grupy, więc tuż koło mnie rozbiły się zupełnie obce mi osoby po których nie wiedziałem czego się spodziewać. No cóż mój błąd – tyle razy byłem już na tego typu wyjazdach – ale jak widać moje doświadczenie tym razem mi nie pomogło w znalezieniu optymalnej dla mnie sytuacji. W dodatku ten namiot z wychowawcami… cóż z jednej strony będzie ciszej dzięki temu, ale z drugiej perspektywa, że ciężko będzie nocą niepostrzeżenie wyjść na spacerek nieco mnie stresowała.
Nie miałem okazji zbyt długo o tym pomyśleć, bo za chwilę zwołano zbiórkę gdzie miano nam wyjaśnić plan działania i pewnie sprawdzić obecność
Po jej sprawdzeniu zaczęto nam ogólnie mówić o zasadach – część z nich oczywiście już znaliśmy – ale przecież trzeba wszystko dokładnie powtórzyć bo nauczyciele (a szczególnie nasza wredna wychowawczyni) wychodzą z założenia, że wszyscy uczniowie to totalne głąby które nie potrafią spamiętać raz wypowiedzianych prostych zasad…
W sumie, kiedy jednak się nad tym chwile zastanowiłem to pomyślałem, że w sumie po części można im przyznać racje. Kiedy tak się rozglądałem po naszej ekipie trudno było nie zauważyć pewnych odchyłów – jeden koleś dłubie w nosie, drugi drapie się po tyłku gapiąc się tępo na cycki dziewczyny stojącej tuż obok, po chwili zresztą zauważyłem, że nie tylko ja i drapiący się po tyłku zauważyliśmy te cycki. I pomyśleć, że to była moja koleżanka z klasy – chyba pierwszy raz widzę ją tak ubraną… No generalnie jednak na pierwszy rzut oka inteligencja z naszej grupy nie biła…
Ogólne postanowienia oczywiście były proste jak drut – czyli że mamy się ładnie słuchać i robić to co nam każą, nie oddalać się samemu za daleko i bez wiedzy wychowawcy. Na polu namiotowym był wspomniany przed chwilą namiot dla wychowawcy jak się okazało, że z 12 ludzi, którzy mają nas tu pilnować, czyli ok. 120 osób – tylko jedna będzie w nocy w tym namiocie reszta wychowawców będzie spać w hotelu który od namiotów był oddalony jakieś 500 metrów – nie była to oczywiście żadna nowość bo każdy zdawał sobie sprawę że tak będzie.
Po chwili padło hasło że zaraz zostanie podane jedzenie i mamy się udać na stołówkę, a potem będzie do wyboru kilka opcji na wieczór - ja już wiedziałem że wybiorę opcje gdzie będzie ognisko, bo cała reszta jakoś nie specjalnie mnie interesowała – do wyboru była jeszcze plaża jak ktoś chciał się ochłodzić, film w hotelowej auli, lub spacer po okolicznych szlakach. Przynajmniej takie opcje były w ostatnich latach na podobnych wycieczkach.– nie licząc wcześniej zapowiedzianych jakichś atrakcji typu wyprawa do pobliskich jaskiń.
Trzeba oddać iż mimo że strasznie sporo narzekam to jednak jedzenie to była jedna z tych rzeczy która bardzo mi tu odpowiadała – szwedzki stół, do wyboru kilka opcji zjedzenia niezłego posiłku co dla mnie było wymarzoną sprawą – wybrałem sobie na początek frytki, rybę i surówkę. Oczywiście starałem się wybrać miejsce gdzie będzie możliwe najmniejszy tłok – a nie było z tym problemu, bo stołówka przy hotelu była naprawdę spora. Choć właściwie stołówka to złe określenie – lepiej byłoby nazwać to częścią restauracyjną.
Po tej długiej podróży byłem naprawdę głodny i spragniony – także na jednym daniu się nie skończyło – jednak w sumie mało istotne co jadłem – istotne było to że kiedy wróciłem z dokładką mój stolik już nie był pusty…
W dodatku jedną z siedzących osób z siedzących była jakaś wychowawczyni – po tym, że to jeden z wychowawców poznałem po identyfikatorze, który położyła na stoliku. A że nie miałem w zwyczaju zmieniać miejsca - przysiadłem się.
Przy stoliku siedziały dwie dziewczyny z innej grupy i właśnie ta pani – choć trudno nazwać ją było panią bo wyglądała na bardzo młodą – w sumie gdzieś mi się obiło o uszy, że jakichś dwóch studentów ma tu jakiś staż czy cos w tym stylu. Oczywiście grzecznie się przywitałem, przedstawiłem się. Dziewczyny się zrewanżowały. Wychowawczyni oczywiście też, ale nie poprzestała tylko na tym
- Jestem Maja, jestem jednym z opiekunów grupy warszawskiej, mam nadzieje, że mogłyśmy się przysiąść. Zapytała wychowawczyni.
- Jasne… - w sumie nie wiedziałem, co więcej powiedzieć… ale też raczej nie musiałem bo za chwile sama „pociągnęła” rozmowę.
- słuchaj… widziałyśmy z dziewczynami, że grasz na gitarze…
przełykając pieroga z kapustą i grzybami kiwnąłem, że tak.
- bo tak się składa że dziś będę w grupie, która organizuje ognisko i chciałyśmy się spytać czy byś nie przyszedł trochę nam pograć – w naszej grupie niestety nikt nie ma gitary.
W sumie zaskoczyła mnie ta propozycja, ale oczywiście dla mnie odpowiedź była jasna.
- Tak szczerze mówiąc to tak czy siak planowałem dziś przyjść na ognisko, bo nie bardzo mam ochotce na pozostałe propozycje. Uśmiechnąłem się rozbrajająco i dodałem.
- Poza tym uwielbiam ogniska.
- To świetnie! Zaczniemy się tam zbierać tak gdzieś za około godzinę, więc zapraszamy.
Znowu kiwnąłem głową przełykając jedzenie.
- Tak w ogóle długo grasz?
- zacząłem ćwiczyć jak miałem 10 lat, czyli 6 lat
- No to sporo, pewnie sporo potrafisz. Powiedziała pięknie się uśmiechając
- No trochę gram, więc coś tam umiem.
- Nie bądź taki skromny, troszkę podsłuchałyśmy i trzeba przyznać, że fajnie ci to idzie. A śpiewasz także?
- W wannie i pod prysznicem jak nikt nie słyszy. - Nawet udało mi się je rozbawić, bo wszystkie zaczęły się śmiać. Nie chciałem się przyznawać tak od razu, że śpiewać potrafię. Byłem ciekawy czy któraś z nich śpiewa
- a pani śpiewa?, albo któraś z was? Zwróciłem się także do dziewczyn.
- No nie mów do mnie pani… ja nie jestem jeszcze taka stara teraz dopiero zacznę trzeci rok studiów. A śpiewać to tak wiesz – przy ogniskach czy w karaoke ze znajomymi zdarzało mi się...
- hmm postaram się z tym mówieniem po imieniu – ale nie obiecuje. A teraz proszę wybaczyć pójdę się troszkę ogarnąć po podróży i może nawet wskoczę na chwile do jeziora żeby się ochłodzić. Spotkamy się na ognisku.
Woda była przyjemnie chłodna przy pierwszej styczności, pływałem sobie rozmyślając o rozmowie w restauracji. O ile pamiętam dwa lata temu też tutaj były stażystki, ale wtedy było jakoś inaczej, nie było mowy o mówieniu po imieniu, czy jakichś innych poufałościach. Ogólnie miałem pozytywne wrażenie fajna babka, ładna przede wszystkim, milczące dziewczyny, które były z nią też były całkiem fajne – ale jakoś niewiele się odzywały – no ale zobaczymy jak będzie przy ognisku.
Wokół kąpało się sporo ludzi – widać, że wszyscy byli spragnieni odrobiny ochłody po tym ciężkim dniu wypełnionym podróżą. Na brzegu oczywiście stała moja wychowawczyni – to była chyba najbardziej czepiająca się osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem, nikt w naszej klasie za nią nie przepadał – więc kiedy padło że to ona pojedzie z nami, ludzie jakoś nie byli zachwyceni. Na szczęście dziś dyżur miał jeden z wychowawców z innej grupy
Ubrałem się w luźne szorty mniej więcej do kolan i luźną koszulkę, wziąłem gitarę i śpiewnik, i udałem się w miejsce rozpalania ognia.
Całym rytuałem nieoczekiwanie zajęło się kilkoro chłopaków z mojej klasy – widocznie oni także chcieli pobyć blisko wychowawczyni grupy warszawskiej. Przestało mnie to dziwić, kiedy odwróciła się w moją stronę, miała znacznie ciaśniejszą koszulkę i krótką, luźną spódniczkę nieco ponad kolana – może i nietypowy zestaw – bo żadna z dziewczyn które były też wokół rozpalającego się ognia nie była w podobny sposób ubrana – większość miała spodenki lub dżinsy. W każdym razie wyglądała olśniewająco. Po chwili zorientowałem się że braki w mojej bieliźnie mogą stać się zbyt widoczne jeśli się nie uspokoję.
Usiadłem na jeden z rozłożonych wokół paleniska ławek, na kolana wziąłem gitarę, więc w sumie byłem bezpieczny.
- To co? Zagrasz coś? Powiedziała pani Maja – siadając niestety dość daleko ode mnie – po przeciwległej stronie.
- No mogę zagrać. A co chcecie?
- Zagraj coś znanego żebyśmy mogli pośpiewać – rzuciła jedna z dziewczyn.
Zacząłem oczywiście mało oryginalnie od naszych rodzimych standardów, czyli Dżemy, Lady Panki, Perfecty, Wilki i inne nasze tego typu przeboje. Sporo osób śpiewało ze mną – więc wszystko naprawdę fajnie wyglądało mimo, że jeszcze ciemno nie było.
Z takimi spotkaniami gdzie ludzie nie do końca się znają to różnie bywa, czasem jest tak, że śpiewają wszyscy lub większość, a czasem niestety nijak się nie da przekonać towarzystwa do zabawy, choć zwykle w takim przypadku prędzej czy później jakoś to się rozkręca. Tym razem poszło dość sprawnie, widać było, że ci, którzy przyszli właśnie oczekiwali takiego stanu rzeczy, czyli ogień, śpiewy i ogólnie przyjazna atmosfera. Jasnym było oczywiście to, że nie każdy śpiewał każdą piosenkę, ludzie też ze sobą rozmawiali, ktoś odchodził ktoś dochodził, wygłupy, żarty, jak to na ogniskach. Ja tez miałem przestoje i co jakiś czas odstawiałem swój instrument, więc nie można powiedzieć, że tylko grałem..
Mniej więcej tak czas mijał przy tym naszym ognisku. Nie było by oczywiście to ogniskiem z prawdziwego zdarzenia bez kiełbasek – te pojawiły się również, choć ja nie od razu skorzystałem z tej możliwości.
W każdym razie jak to zwykle bywa na tego typu spotkaniach ogniskowych zawsze przychodzi kryzys i z każdym utworem śpiewa coraz mniej osób. Ludzie zamiast śpiewać zaczynają ze sobą coraz więcej rozmawiać, muzyka przełamała już pierwsze lody, więc ci, którzy się nie znali zaczynają czuć się w swoim towarzystwie bardziej swobodnie. W sumie wszystko jest tak jak być powinno – sprawdza się pewien schemat – ale oczywiście jak to zwykle bywa w większych zbiorowiskach ludzi musiałem ponarzekać. Denerwowało mnie, że całą uwagę pani Mai ukradli moi kumple z klasy, miałem nadzieje ją choć trochę lepiej poznać… choć z drugiej strony czego mogłem oczekiwać… Jestem dla niej tylko młodym licealistą, którego musi mieć na oku bo tak jej kazano. W sumie mógłbym nawet powiedzieć, że mnie wykorzystała – żeby nie było nudno zwabiła mnie tu z gitarą… ehhh. Westchnąłem głęboko patrząc jak ją obskakują - jak wygłodniałe kundle nad za wysokim wiadrem pełnym mięsa. Może porównanie do wiadra z mięsem nie było zbyt trafne jeśli o nią chodzi – ale na pewno jako całość oddawało sytuacje. Oczywiście ja z gitarą nie byłem samotny – jak to mówią gitara jest bardzo dobrym sposobem na dziewczyny – i rzeczywiście – wokół mnie zebrało się grono dziewczyn – w sumie z wyglądu były niczego sobie, ale jak tak sobie porównać dziewczynę dwudziestokilkuletnią, która trzyma powiedzmy wysoki poziom, a dziewczyny szesnastoletnie które piszczą z byle powodu i ogólnie są jakoś tak dziwnie nadpobudliwe, same nie wiedzą czego chcą… to wychowawczyni była lata świetlne przed nimi - a ponieważ ja lubię spokój… wolałem jakoś dyplomatycznie rozwiązać ten problem.
Moim pierwszym pomysłem było wstanie i zarzucenie sobie na ruszt kiełbaski – prawie wszyscy podczas mojego grania już coś jedli – a ja nie – więc mimo gadactwa w moim kierunku kilku dziewczyn przeprosiłem je i wstałem po upragnioną kiełbachę. Oczywiście coś tam się odezwałem, coś tam przytakiwałem jak się odezwały – ale to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu że raczej jedzenie nie zapewni mi odczepienia się napalonych dziewczyn. Miałem dwa wyjścia – albo przeprosić, wymigiwać się zmęczeniem i pójść do namiotu spać, albo zacząć grać bardziej ambitnie, nieco mniej znane utwory. Wybrałem drugą opcje gdyż mimo wszystko chciałem sobie jeszcze posiedzieć przy ogniu i popatrzeć na Majkę.
W każdym razie, kiedy już się najadłem wziąłem sobie gitarę i zacząłem grać tak żeby nieco zmienić nastrój zgrałem sobie piosenkę pt. „More than Words” zespołu Extreme.- taka ballada z czasów, kiedy rock jeszcze był muzyką, która zdecydowanie przodowała w mediach (choć może to bardziej pop rock – nie ważne). Piosenka bardzo piękna, a w graniu na gitarce niełatwa dla przeciętnego grajka. Zacząłem więc sobie to grać i śpiewać i tak jakoś się zrobiło inaczej – zauważyłem nawet, że pani Maja uciszyła skaczących wokół niej napinaczy i wsłuchiwała się w ten utwór. Pomyślałem, że najwyższy czas. Ku mojej uciesze wstała i podeszła do mnie – wzięła śpiewnik i zaczęła przeglądać. Znała chyba tą piosenkę, bo próbowała coś tam pod nosem zaśpiewać. Po chwili usiadła koło mnie nadal wertując kartki, ja w tym momencie zacząłem śpiewać jedną z ballad Claptona, Ona siedziała koło mnie nucąc ze mną „Tears In Heaven”, poczułem pewien rodzaj tremy, jednoczenie czując się znacznie lepiej niż wtedy kiedy siedziała daleko ode mnie – pachniała tak pięknie, biło od niej niesamowite ciepło – może to z tego powodu że siedziała naprawdę blisko bo wbiła się pomiędzy mnie a jedną z dziewczyn która siedziała wcześniej koło mnie.
- Zagraj to. – wskazując po chwili palcem pokazała mi na piosenkę Gunsów „Don’t Cry”
Jej spojrzenie, kiedy mnie o to prosiła mnie nieomal powaliło – choć prawdopodobnie było to tylko moje nastoletnie odczucie, w końcu niecodziennie ociera się o mnie piękna dziewczyna, więc nie do końca moja ocena sytuacji, mogła być trzeźwa.
Niestety zostałem do tego zmuszony – Moi rodzice są dość zapracowanymi ludźmi, są wciąż w rozjazdach, więc moja mama żeby mi jakoś wynagrodzić to, że mają dla mnie mało czasu wysyła mnie co roku na tego typu wycieczki. Jest to tym bardziej dla niej łatwe, że jej kuzynka jest dyrektorką szkoły, w której się uczę. Nie mam właściwie wiele do gadania – bo np. co może zrobić szesnastolatek przeciwko staruszkom, którzy nie chcą żebym pół lata spędził sam w domu – w sumie im się nie dziwie, ale jednocześnie strasznie mnie to wszystko wkurza. Nie lubię tego typu wypraw, jestem typem człowieka, który ceni sobie spokój, który lubi decydować o tym co ma za chwile zrobić, a czego nie – a tymczasem czekają mnie dwa tygodnie gdzie wokół będzie mnóstwo ludzi, których w większości nie znam, gdzie będą mi mówić o której mam wstać i o której się położyć, gdzie mam iść, co zrobić… itd.
W dodatku jest jeszcze inny spory minus - grupa z mojej szkoły to 30 osób, na miejscu mają być jeszcze 3 grupy liczebnie zbliżone do naszej – więc raczej nie rokuje to zbyt wiele spokoju, tym bardziej że mamy nocować pod namiotami.
Na miejsce dotarliśmy po 6 godzinach podróży pociągiem i godzinie jazdy autobusem, przyznam, że kiedy wreszcie wyszedłem z tych strasznie ciasnych pojazdów po tych kilku godzinach poczułem się cholernie dobrze – myślę, że podobnie muszą się czuć ludzie, którzy po kilku latach opuszczają więzienie.
Samo miejsce nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia – najbardziej w oczy oczywiście rzucał się dość sporych rozmiarów hotel, jezioro i pole namiotowe. Całość tworzył dość pokaźny kompleks gdzie było kilka mniejszych budynków, były boiska do siatkówki plażowej, całość otaczały lasy i bagna. Byłem już tu dwa lata temu, więc może stąd moja reakcja była nieco mniej żywiołowa, zresztą nawet wtedy jakoś niespecjalnie byłem podekscytowany. Dziewczyny oczywiście piszczały jak tu pięknie, chłopacy co prawda byli zdecydowanie ciszej, ale pewnie w myślach już mieli jakiś plan żeby uciec gdzieś na bok i wyciągnąć swoje alkoholowe zapasy – przyznam ze pomysłowość chowania niektórych rzeczy tak żeby wychowawcy się nie połapali nawet na mnie robiła wrażenie. Np. ja bym nie wpadł na to żeby uszyć nieco większą poszewkę na namiot żeby tam ukryć kilka puszek od piwa czy butelek wódki. Szczytem było jednak dla mnie przymocowanie pokaźnego pudła do tyłu pociągu, a potem niepostrzeżenie upchnięcie go w bagażniku autobusu. Komiczne były szczególnie próby odwrócenia uwagi wychowawców, tak żeby nie połapali się o co chodzi.
Nadszedł czas rozstawiania namiotów, wychowawcy w tym czasie udali się załatwić sprawy formalne związane z naszym przybyciem, choć szczerze przyznam, że nie wgłębiałem się w to wszystko – po prostu starłem się robić swoje – czyli rozłożyć w miarę szybko i sprawnie namiot w możliwie najdalszym zakątku od całej reszty, a potem się jakoś w nim rozpakować. Mój plan zadziałał tylko połowicznie, bo niestety bardzo szybko okazało się, że ludzi przyjechało tu tyle, że właściwie namiot stał przy namiocie. Byłem tym tak rozczarowany, że zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, kto rozbił się koło mnie.
Sam proces rozkładania namiotu był dla mnie dość prosty, więc zajęło mi to kilka minut, na szczęście jedyne, co udało mi się wypertraktować z moją mamą odnośnie wyjazdu to to, że będę mógł w namiocie być sam – reszta miała dobrać się w dwójki, problemem na pierwszą myśl było to, że przez to, że liczba ludzi u nas jest parzysta to ktoś będzie bez pary, ale na szczęście trzech kolesi ode mnie z klasy uwielbiało się na tyle, że gotowi byli w smrodzie i ciasnocie spać we trójkę. Kiedy skończyłem zabawę w rozkładanie namiotu wyciągnąłem zdecydowanie najcenniejszą rzecz, jaką ze sobą wziąłem na te dwa tygodnie – ważność rzeczy oczywiście dla każdego była inna – dla jednych najcenniejsza była butelka wódki, dla innych zgrzewka piwa, dla innych nowy markowy strój kąpielowy czy najnowsza część Harry’ego Potter’a.
Dla mnie tą rzeczą była gitara – wiedziałem, że jeżeli mam przetrwać te dwa tygodnie to właśnie to będzie ta rzecz, która mi w tym wydatnie pomoże. Zacząłem sobie coś tam brzdąkać – zamknąłem oczy i choć na chwile udało mi się uciec myślami z tego miejsca.
Można by pomyśleć, że jestem dziwakiem – nie lubię za bardzo towarzystwa, nie lubię wycieczek na które niektórzy czekają po kilka miesięcy (jak nie cały rok), nie lubię chlać na umór jak większość moich rówieśników, nie gadam wciąż o seksie – no jednym słowem jestem przeciwieństwem tego co reprezentuje przeciętny chłopak w moim wieku.
W szkole mam oczywiście kolegów, niektórzy nawet tu przyjechali, ale nigdy nie byli blisko mnie, nasza znajomość ogranicza się głównie do tego, że dawałem im spisywać zadania domowe oraz na wymianie typowych codziennych uprzejmości. Uważają mnie z pewnością za dziwnego, ale lubią mnie, czasem nawet starają się gdzieś wyciągnąć – pewnie chcą się jakoś odwdzięczyć za brak problemów z ocenami. Tym bardziej, że w mojej klasie naprawdę dobrze uczą się jeszcze trzy osoby, ale one raczej niechętnie się dzielą swoją wiedzą.
Kiedy w pewnym momencie otworzyłem oczy zdałem sobie sprawę, że minęło ładnych kilkanaście minut, zauważyłem wreszcie, że wokół mnie zrobiło się dość ciasno, w dodatku dostrzegłem, że sporawy namiot przeznaczony dla dyżurującego nocą wychowawcy jest zaledwie trzy namioty ode mnie! Niestety przeoczyłem, że taśma grodząca wydzielone terytorium nie była granicą pola namiotowego, ale granicą części pola naszej grupy, więc tuż koło mnie rozbiły się zupełnie obce mi osoby po których nie wiedziałem czego się spodziewać. No cóż mój błąd – tyle razy byłem już na tego typu wyjazdach – ale jak widać moje doświadczenie tym razem mi nie pomogło w znalezieniu optymalnej dla mnie sytuacji. W dodatku ten namiot z wychowawcami… cóż z jednej strony będzie ciszej dzięki temu, ale z drugiej perspektywa, że ciężko będzie nocą niepostrzeżenie wyjść na spacerek nieco mnie stresowała.
Nie miałem okazji zbyt długo o tym pomyśleć, bo za chwilę zwołano zbiórkę gdzie miano nam wyjaśnić plan działania i pewnie sprawdzić obecność
Po jej sprawdzeniu zaczęto nam ogólnie mówić o zasadach – część z nich oczywiście już znaliśmy – ale przecież trzeba wszystko dokładnie powtórzyć bo nauczyciele (a szczególnie nasza wredna wychowawczyni) wychodzą z założenia, że wszyscy uczniowie to totalne głąby które nie potrafią spamiętać raz wypowiedzianych prostych zasad…
W sumie, kiedy jednak się nad tym chwile zastanowiłem to pomyślałem, że w sumie po części można im przyznać racje. Kiedy tak się rozglądałem po naszej ekipie trudno było nie zauważyć pewnych odchyłów – jeden koleś dłubie w nosie, drugi drapie się po tyłku gapiąc się tępo na cycki dziewczyny stojącej tuż obok, po chwili zresztą zauważyłem, że nie tylko ja i drapiący się po tyłku zauważyliśmy te cycki. I pomyśleć, że to była moja koleżanka z klasy – chyba pierwszy raz widzę ją tak ubraną… No generalnie jednak na pierwszy rzut oka inteligencja z naszej grupy nie biła…
Ogólne postanowienia oczywiście były proste jak drut – czyli że mamy się ładnie słuchać i robić to co nam każą, nie oddalać się samemu za daleko i bez wiedzy wychowawcy. Na polu namiotowym był wspomniany przed chwilą namiot dla wychowawcy jak się okazało, że z 12 ludzi, którzy mają nas tu pilnować, czyli ok. 120 osób – tylko jedna będzie w nocy w tym namiocie reszta wychowawców będzie spać w hotelu który od namiotów był oddalony jakieś 500 metrów – nie była to oczywiście żadna nowość bo każdy zdawał sobie sprawę że tak będzie.
Po chwili padło hasło że zaraz zostanie podane jedzenie i mamy się udać na stołówkę, a potem będzie do wyboru kilka opcji na wieczór - ja już wiedziałem że wybiorę opcje gdzie będzie ognisko, bo cała reszta jakoś nie specjalnie mnie interesowała – do wyboru była jeszcze plaża jak ktoś chciał się ochłodzić, film w hotelowej auli, lub spacer po okolicznych szlakach. Przynajmniej takie opcje były w ostatnich latach na podobnych wycieczkach.– nie licząc wcześniej zapowiedzianych jakichś atrakcji typu wyprawa do pobliskich jaskiń.
Trzeba oddać iż mimo że strasznie sporo narzekam to jednak jedzenie to była jedna z tych rzeczy która bardzo mi tu odpowiadała – szwedzki stół, do wyboru kilka opcji zjedzenia niezłego posiłku co dla mnie było wymarzoną sprawą – wybrałem sobie na początek frytki, rybę i surówkę. Oczywiście starałem się wybrać miejsce gdzie będzie możliwe najmniejszy tłok – a nie było z tym problemu, bo stołówka przy hotelu była naprawdę spora. Choć właściwie stołówka to złe określenie – lepiej byłoby nazwać to częścią restauracyjną.
Po tej długiej podróży byłem naprawdę głodny i spragniony – także na jednym daniu się nie skończyło – jednak w sumie mało istotne co jadłem – istotne było to że kiedy wróciłem z dokładką mój stolik już nie był pusty…
W dodatku jedną z siedzących osób z siedzących była jakaś wychowawczyni – po tym, że to jeden z wychowawców poznałem po identyfikatorze, który położyła na stoliku. A że nie miałem w zwyczaju zmieniać miejsca - przysiadłem się.
Przy stoliku siedziały dwie dziewczyny z innej grupy i właśnie ta pani – choć trudno nazwać ją było panią bo wyglądała na bardzo młodą – w sumie gdzieś mi się obiło o uszy, że jakichś dwóch studentów ma tu jakiś staż czy cos w tym stylu. Oczywiście grzecznie się przywitałem, przedstawiłem się. Dziewczyny się zrewanżowały. Wychowawczyni oczywiście też, ale nie poprzestała tylko na tym
- Jestem Maja, jestem jednym z opiekunów grupy warszawskiej, mam nadzieje, że mogłyśmy się przysiąść. Zapytała wychowawczyni.
- Jasne… - w sumie nie wiedziałem, co więcej powiedzieć… ale też raczej nie musiałem bo za chwile sama „pociągnęła” rozmowę.
- słuchaj… widziałyśmy z dziewczynami, że grasz na gitarze…
przełykając pieroga z kapustą i grzybami kiwnąłem, że tak.
- bo tak się składa że dziś będę w grupie, która organizuje ognisko i chciałyśmy się spytać czy byś nie przyszedł trochę nam pograć – w naszej grupie niestety nikt nie ma gitary.
W sumie zaskoczyła mnie ta propozycja, ale oczywiście dla mnie odpowiedź była jasna.
- Tak szczerze mówiąc to tak czy siak planowałem dziś przyjść na ognisko, bo nie bardzo mam ochotce na pozostałe propozycje. Uśmiechnąłem się rozbrajająco i dodałem.
- Poza tym uwielbiam ogniska.
- To świetnie! Zaczniemy się tam zbierać tak gdzieś za około godzinę, więc zapraszamy.
Znowu kiwnąłem głową przełykając jedzenie.
- Tak w ogóle długo grasz?
- zacząłem ćwiczyć jak miałem 10 lat, czyli 6 lat
- No to sporo, pewnie sporo potrafisz. Powiedziała pięknie się uśmiechając
- No trochę gram, więc coś tam umiem.
- Nie bądź taki skromny, troszkę podsłuchałyśmy i trzeba przyznać, że fajnie ci to idzie. A śpiewasz także?
- W wannie i pod prysznicem jak nikt nie słyszy. - Nawet udało mi się je rozbawić, bo wszystkie zaczęły się śmiać. Nie chciałem się przyznawać tak od razu, że śpiewać potrafię. Byłem ciekawy czy któraś z nich śpiewa
- a pani śpiewa?, albo któraś z was? Zwróciłem się także do dziewczyn.
- No nie mów do mnie pani… ja nie jestem jeszcze taka stara teraz dopiero zacznę trzeci rok studiów. A śpiewać to tak wiesz – przy ogniskach czy w karaoke ze znajomymi zdarzało mi się...
- hmm postaram się z tym mówieniem po imieniu – ale nie obiecuje. A teraz proszę wybaczyć pójdę się troszkę ogarnąć po podróży i może nawet wskoczę na chwile do jeziora żeby się ochłodzić. Spotkamy się na ognisku.
Woda była przyjemnie chłodna przy pierwszej styczności, pływałem sobie rozmyślając o rozmowie w restauracji. O ile pamiętam dwa lata temu też tutaj były stażystki, ale wtedy było jakoś inaczej, nie było mowy o mówieniu po imieniu, czy jakichś innych poufałościach. Ogólnie miałem pozytywne wrażenie fajna babka, ładna przede wszystkim, milczące dziewczyny, które były z nią też były całkiem fajne – ale jakoś niewiele się odzywały – no ale zobaczymy jak będzie przy ognisku.
Wokół kąpało się sporo ludzi – widać, że wszyscy byli spragnieni odrobiny ochłody po tym ciężkim dniu wypełnionym podróżą. Na brzegu oczywiście stała moja wychowawczyni – to była chyba najbardziej czepiająca się osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem, nikt w naszej klasie za nią nie przepadał – więc kiedy padło że to ona pojedzie z nami, ludzie jakoś nie byli zachwyceni. Na szczęście dziś dyżur miał jeden z wychowawców z innej grupy
Ubrałem się w luźne szorty mniej więcej do kolan i luźną koszulkę, wziąłem gitarę i śpiewnik, i udałem się w miejsce rozpalania ognia.
Całym rytuałem nieoczekiwanie zajęło się kilkoro chłopaków z mojej klasy – widocznie oni także chcieli pobyć blisko wychowawczyni grupy warszawskiej. Przestało mnie to dziwić, kiedy odwróciła się w moją stronę, miała znacznie ciaśniejszą koszulkę i krótką, luźną spódniczkę nieco ponad kolana – może i nietypowy zestaw – bo żadna z dziewczyn które były też wokół rozpalającego się ognia nie była w podobny sposób ubrana – większość miała spodenki lub dżinsy. W każdym razie wyglądała olśniewająco. Po chwili zorientowałem się że braki w mojej bieliźnie mogą stać się zbyt widoczne jeśli się nie uspokoję.
Usiadłem na jeden z rozłożonych wokół paleniska ławek, na kolana wziąłem gitarę, więc w sumie byłem bezpieczny.
- To co? Zagrasz coś? Powiedziała pani Maja – siadając niestety dość daleko ode mnie – po przeciwległej stronie.
- No mogę zagrać. A co chcecie?
- Zagraj coś znanego żebyśmy mogli pośpiewać – rzuciła jedna z dziewczyn.
Zacząłem oczywiście mało oryginalnie od naszych rodzimych standardów, czyli Dżemy, Lady Panki, Perfecty, Wilki i inne nasze tego typu przeboje. Sporo osób śpiewało ze mną – więc wszystko naprawdę fajnie wyglądało mimo, że jeszcze ciemno nie było.
Z takimi spotkaniami gdzie ludzie nie do końca się znają to różnie bywa, czasem jest tak, że śpiewają wszyscy lub większość, a czasem niestety nijak się nie da przekonać towarzystwa do zabawy, choć zwykle w takim przypadku prędzej czy później jakoś to się rozkręca. Tym razem poszło dość sprawnie, widać było, że ci, którzy przyszli właśnie oczekiwali takiego stanu rzeczy, czyli ogień, śpiewy i ogólnie przyjazna atmosfera. Jasnym było oczywiście to, że nie każdy śpiewał każdą piosenkę, ludzie też ze sobą rozmawiali, ktoś odchodził ktoś dochodził, wygłupy, żarty, jak to na ogniskach. Ja tez miałem przestoje i co jakiś czas odstawiałem swój instrument, więc nie można powiedzieć, że tylko grałem..
Mniej więcej tak czas mijał przy tym naszym ognisku. Nie było by oczywiście to ogniskiem z prawdziwego zdarzenia bez kiełbasek – te pojawiły się również, choć ja nie od razu skorzystałem z tej możliwości.
W każdym razie jak to zwykle bywa na tego typu spotkaniach ogniskowych zawsze przychodzi kryzys i z każdym utworem śpiewa coraz mniej osób. Ludzie zamiast śpiewać zaczynają ze sobą coraz więcej rozmawiać, muzyka przełamała już pierwsze lody, więc ci, którzy się nie znali zaczynają czuć się w swoim towarzystwie bardziej swobodnie. W sumie wszystko jest tak jak być powinno – sprawdza się pewien schemat – ale oczywiście jak to zwykle bywa w większych zbiorowiskach ludzi musiałem ponarzekać. Denerwowało mnie, że całą uwagę pani Mai ukradli moi kumple z klasy, miałem nadzieje ją choć trochę lepiej poznać… choć z drugiej strony czego mogłem oczekiwać… Jestem dla niej tylko młodym licealistą, którego musi mieć na oku bo tak jej kazano. W sumie mógłbym nawet powiedzieć, że mnie wykorzystała – żeby nie było nudno zwabiła mnie tu z gitarą… ehhh. Westchnąłem głęboko patrząc jak ją obskakują - jak wygłodniałe kundle nad za wysokim wiadrem pełnym mięsa. Może porównanie do wiadra z mięsem nie było zbyt trafne jeśli o nią chodzi – ale na pewno jako całość oddawało sytuacje. Oczywiście ja z gitarą nie byłem samotny – jak to mówią gitara jest bardzo dobrym sposobem na dziewczyny – i rzeczywiście – wokół mnie zebrało się grono dziewczyn – w sumie z wyglądu były niczego sobie, ale jak tak sobie porównać dziewczynę dwudziestokilkuletnią, która trzyma powiedzmy wysoki poziom, a dziewczyny szesnastoletnie które piszczą z byle powodu i ogólnie są jakoś tak dziwnie nadpobudliwe, same nie wiedzą czego chcą… to wychowawczyni była lata świetlne przed nimi - a ponieważ ja lubię spokój… wolałem jakoś dyplomatycznie rozwiązać ten problem.
Moim pierwszym pomysłem było wstanie i zarzucenie sobie na ruszt kiełbaski – prawie wszyscy podczas mojego grania już coś jedli – a ja nie – więc mimo gadactwa w moim kierunku kilku dziewczyn przeprosiłem je i wstałem po upragnioną kiełbachę. Oczywiście coś tam się odezwałem, coś tam przytakiwałem jak się odezwały – ale to mnie tylko utwierdziło w przekonaniu że raczej jedzenie nie zapewni mi odczepienia się napalonych dziewczyn. Miałem dwa wyjścia – albo przeprosić, wymigiwać się zmęczeniem i pójść do namiotu spać, albo zacząć grać bardziej ambitnie, nieco mniej znane utwory. Wybrałem drugą opcje gdyż mimo wszystko chciałem sobie jeszcze posiedzieć przy ogniu i popatrzeć na Majkę.
W każdym razie, kiedy już się najadłem wziąłem sobie gitarę i zacząłem grać tak żeby nieco zmienić nastrój zgrałem sobie piosenkę pt. „More than Words” zespołu Extreme.- taka ballada z czasów, kiedy rock jeszcze był muzyką, która zdecydowanie przodowała w mediach (choć może to bardziej pop rock – nie ważne). Piosenka bardzo piękna, a w graniu na gitarce niełatwa dla przeciętnego grajka. Zacząłem więc sobie to grać i śpiewać i tak jakoś się zrobiło inaczej – zauważyłem nawet, że pani Maja uciszyła skaczących wokół niej napinaczy i wsłuchiwała się w ten utwór. Pomyślałem, że najwyższy czas. Ku mojej uciesze wstała i podeszła do mnie – wzięła śpiewnik i zaczęła przeglądać. Znała chyba tą piosenkę, bo próbowała coś tam pod nosem zaśpiewać. Po chwili usiadła koło mnie nadal wertując kartki, ja w tym momencie zacząłem śpiewać jedną z ballad Claptona, Ona siedziała koło mnie nucąc ze mną „Tears In Heaven”, poczułem pewien rodzaj tremy, jednoczenie czując się znacznie lepiej niż wtedy kiedy siedziała daleko ode mnie – pachniała tak pięknie, biło od niej niesamowite ciepło – może to z tego powodu że siedziała naprawdę blisko bo wbiła się pomiędzy mnie a jedną z dziewczyn która siedziała wcześniej koło mnie.
- Zagraj to. – wskazując po chwili palcem pokazała mi na piosenkę Gunsów „Don’t Cry”
Jej spojrzenie, kiedy mnie o to prosiła mnie nieomal powaliło – choć prawdopodobnie było to tylko moje nastoletnie odczucie, w końcu niecodziennie ociera się o mnie piękna dziewczyna, więc nie do końca moja ocena sytuacji, mogła być trzeźwa.
Skomentuj