Na łeb, na szyję

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    Na łeb, na szyję

    UWAGA (opowiadanie w przeważającej większości gay, trochę bi, jeśli nie jest to coś, co lubisz, zrezygnuj)

    Tak naprawdę nie chciałem jechać z ojcem do Szklarskiej Poręby na te cholerne narty. Sam jeździ jak ostatnia ofiara, bo jak może jeździć czterdziestolatek z brzuszkiem i o wadze ponad stu kilogramów? Nie jest żadnym sportowcem a zwykłym inżynierem, częściej zza biurka niż na budowie. Nie wszystko to tłuszcz, sporo zdrowego mięśnia na nim jest, zdrowego ale niegimnastykowanego. A ten uparł się. "Zrobię z ciebie mężczyznę". Miałem gdzieś jego chęci i zamiary, niestety to on miał decydujące zdanie, a kłócić się z nim nie będę. Jestem za młody i za głupi, by z nim wygrać. No i w efekcie wylądowaliśmy w Szklarskiej, w pensjonacie w dwuosobowym pokoju, ale takim, że mój własny w Poznaniu jest większy. Już pomijam, że spanie z ojcem w jednym pokoju jest wątpliwą atrakcją. O dziesiątej gaszenie światła, nie wspominając już o braku intymności. Właśnie niedawno odkryłem rozkosze zabawy siusiakiem i, niestety, na jakiś czas będę musiał o tym zapomnieć. Nic jednak nie wyszło z tych przyrzeczeń, po prostu to było silniejsze ode mnie. Starałem się jedynie, by robić to możliwie cicho, nie przeszkadzało mi nawet trzęsące się łóżko, byle by nie budzić ojca. Jego poglądy na większość spraw są dorosłe i ciężko mi je akceptować.

    Proces robienia ze mnie mężczyzny na nartach trwał dwa i pół dnia. Trzeciego dnia ojciec uparł się, że dwa dni "oślej łączki" w zupełności mi wystarczą i zabrał mnie na normalny stok, Lollobrigidę. Pierwsze dwa zjazdy jakoś zaliczyłem, trzeci skończył się dla mnie na połowie stoku i z potwornym bólem w obu rękach. Za trzy godziny miałem się dowiedzieć, że mam złamane oba nadgarstki.
    – Bo jeździsz jak dupa – skwitował najlepszy ojciec świata, gdy lekarz ogłosił mu diagnozę. W każdym razie moja obiecująca kariera narciarska skończyła się jeszcze szybciej niż zaczęła.
    – Nie zamierzam z twojego powodu odwoływać urlopu – oświadczył ojciec stanowczo – i nie zamierzam wracać do Poznania.

    To akurat rozumiałem, od pewnego czasu był na stopie wojennej z moją mamą a swą żoną. Co prawda nie słyszałem ich awantur, szkoda, posłuchałbym, ale przestali się do siebie odzywać, a komunikowali się tylko w najważniejszych sprawach. Wyjechał głownie, by odpocząć od zatęchłej domowej atmosfery, wziął mnie a matka nie protestowała. Mnie samego nikt o zdanie nie pytał, a szkoda, bo odesłałbym ojca w cholerę.

    Ze szpitala wróciliśmy późnym południem. O jakiejś siódmej ojciec przypomniał sobie, że od rana nic nie jedliśmy i nagle zdał sobie sprawę, że mój stan absolutnie wyklucza obsługę sztućców. Obowiązek karmienia mnie przyjął jednak mężnie i podczas kolacji, przyniesionej ze stołówki na górę, nie powiedział ani słowa.
    – Ale toaletę będziesz musiał obsługiwać sam – powiedział. – Nie mam zamiaru cię podcierać.
    Nie musiał. Pierwsze próby wypadły nawet pomyślnie. Ból jednak nie minął mimo tabletek, które zapisał lekarz. Długo nie mogłem zasnąć, leżałem w łóżku i przeżywałem cały ten cholerny dzień. I wtedy zdarzyło się coś, czego zupełnie nie przewidziałem: wielkie cielsko ojca przewróciło się na łóżku, pokrywająca go kołdra wykonała dziki lot w powietrzu i spadła na ziemię. Mimo ciemności pokój był oświetlony lampą z podwórza, nie potrzebowałem więc specjalnie wytężać wzroku, by obserwować to, co się będzie działo. Ciemne kontury poruszały się w sposób, który mógł znaczyć tylko jedno: tatusiek zabrał się za męczenie swojego malucha. Co prawda widziałem go kilka razy w stroju Adama, nigdy jednak pobudzonego. Teraz mogłem ocenić wielkość jego narządu, zwłaszcza że po kilku ostrych posuwistych ruchach nagle ujął członka u nasady i wykonał kilka ruchów wahadłowych. Byłem zbyt zaszokowany, by cokolwiek o tym myśleć, natomiast mój mały zareagował żywo i gwałtownie. Tak, tylko co z tego, skoro moje ręce były zupełnie nie do użytku. W pierwszym odruchu chciałem odwrócić się do ściany, ale jak to zrobić mając wyłączone z użytku ręce? Poza tym sam widok był pociągający, jeszcze nigdy nie widziałem nikogo zachowującego się w ten sposób. No i w końcu… chciałem mieć na tatuśka jakiegoś haka. Tak, wiem, że to złe, ale… No i męczyłem się straszliwie, oglądając ten teatrzyk cieni przy oknie. Lewa ręka, którą zawsze wykorzystuję do różnych niemoralnych zachowań, była umocowana na długiej szynie, praca co prawda na krótkiej, ale dalej nie mogłem zrobić tego, co chcę. Ojciec zaś dochodził i zaczął sapać, pewnie przekonany, że już śpię. Sapanie zmieniło się w jęki, po czym ustało.

    Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Dotąd mnie to nie interesowało, jak moi rodzice rozwiązują problem seksu, było mi wszystko jedno. Co prawda domyślałem się, że moja matka ma faceta, ba, nawet podejrzewałem, kto nim jest, ale dla mnie to była czysta teoria. Tymczasem sapiący ojciec nie miał nic wspólnego z teorią, był tu i teraz. I tak samo krępował mnie, jak podniecał.

    Ba, on skończył a ja jeszcze nie zacząłem. Co zrobić? Długo myślałem, zanim wpadłem na odpowiednie rozwiązanie. Jak mogłem najciszej wstałem z łóżka i poszedłem do graniczącej z pokojem łazienki. Gruntownie obadałem ściany i okazało się, że moja pamięć mnie nie myliła, jedna z nich była pomalowana farbą olejną. Zsunąłem więc slipki i przytknąłem członek do ściany. W miarę podchodzenia przesuwał się coraz bardziej do góry, aż miałem go między ścianą a wzgórkiem łonowym. Tego mi właśnie było trzeba. Powoli zacząłem rytmiczne dociskanie. Śliska główka świetnie ślizgała się po ścianie, dając mi masę miłych dreszczy biegnących wzdłuż lędźwi i rozpływających się o ciele.

    - Co ty robisz?
    Oczy oślepiła mi nagła fala światła a w drzwiach stanął ojciec. Odsunąłem się instynktownie od ściany, on stał i patrzył, przerzucając wzrok z członka na zagipsowane kończyny. Po drgających kącikach warg zorientowałem się, że z trudem tłumi śmiech. Trwało to kilka sekund, podczas których ja płonąłem ze wstydu a przez ojczulka przechodziły różne uczucia. Poczułem, że zimnieje mi tyłek.
    – Nie wiedziałem, że ty już tak dorosłeś – ojciec przerwał niezręczną ciszę – ale ruchanie ściany to chyba nie najlepszy pomysł – dodał.
    Nie tylko on walczył ze sobą, we mnie też się wszystko kotłowało. Po pierwsze, nie lubię, jak ktoś mi przerywa taką zabawę, ale kto lubi? Po drugie – czy nie lepiej by było, żeby mnie na tym złapała jakaś długonoga i piersiasta blondynka? Nie, nie byłem ani homo, ani hetero, prawdę mówiąc podczas moich fantazji rzadko występowali ludzie, bardziej upajałem się tym, co daje mi ciało, czystą przyjemnością, nieubraną jeszcze w żaden seksualny kontekst. Tu nie wchodziło to w grę. Obecność mojego osobistego ojca krępowała mnie, jednak z drugiej strony pchała mnie w nieodkryty jeszcze region. Zimno na gołych pośladkach przywróciło mnie z powrotem na ziemię. Wzdrygnąłem się.
    – Przecież nie wezwę ci dziwki z agencji, a coś trzeba będzie z tym zrobić – powiedział ojciec, po czym pochylił się i zdecydowanym ruchem naciągnął mi slipki. - Chodź ze mną – powiedział i położył mi rękę na ramieniu. Gdy podeszliśmy do mojego łóżka, pomógł mi się na nim położyć. I tu niespodzianka. Mój ojciec, chyba z racji budowy, ma dość kanciaste ruchy, dość silne i nie bawi się w żadne niuanse. Jednak nie tym razem, wszystko było zrobione delikatnie, niemal z troską. Na koniec, dokładnie z taką samą troską poprawił moje sponiewierane nadgarstki. Po chwili usadowił się na wysokości moich bioder. W tej ciemności widziałem tylko jego sylwetkę, bardziej czułem gorący, wibrujący zapach mężczyzny. Nie, nie był nieprzyjemny, bardziej natarczywy i drażniący w jakiś nieokreślony sposób.
    – Pomogę ci, jak chcesz – powiedział, a w jego głosie odmalowało się coś dziwnego, może wstyd, może niepewność a może jeszcze coś innego, w każdym razie tym tonem nie zwracał się do mnie ani razu.

    Coś mruknąłem, sam nie wiem co, bo moje gardło było ściśnięte. I tak naprawdę nie wiem, czy tego chciałem. Miotałem się między sprzecznymi uczuciami. Świadomość, że będzie mnie dotykał ojciec tłumiła wszystko inne. Z drugiej strony chciałem uwolnić się od tego niesamowitego napięcia, które tłamsiło moje ciało. Ojciec, nie ojciec…
    – Odpręż się – szepnął, a mięsista ręka dotknęła mojego torsu. – Jak już robić, to porządnie – dodał. – Leż spokojnie i nie myśl o niczym.
    Po czym zaczął mnie głaskać. Wilgotne ciepło zawładnęło mną niemal natychmiast. Jednocześnie nachylił się a gorący oddech chłostał moje ramiona, szyję, klatkę. Gdy był w pobliżu pępka, moja erekcja była tak potężna, jak jeszcze nigdy w życiu.
    – Jesteś gotowy – usłyszałem szept. Głupie pytanie, gotowy to już byłem na początku tej ojcowskiej pomocy, teraz tylko błagałem w duchu, by szybko uwolnił mnie od napięcia.
    – No to zobaczymy, jak cię zrobiłem – szepnął. – Taka mała kontrola jakości.
    Dobroczynna ręka wślizgnęła się w slipy i zatrzymała na niewielkiej jeszcze kępie włosów.
    – Nieźle – szepnął, po czym gorące palce zdobywały nasadę członka, badały jej obwód ze wszystkich stron. Tymczasem czubek członka, mocno już śliski, pocierał tkaninę slipek. Igiełki Spłynęły mi kręgosłupem. Kiedy on to skończy? Tymczasem palce prześliznęły się do jąder i zaczęły je ugniatać. Trochę mimo samemu sobie jęknąłem kilka razy.
    – Tu mi trochę nie wyszedłeś – powiedział jakby z rozczarowaniem w głosie. – No ale nieistotne. Gotowy?
    Znów coś mruknąłem. I znów ten wstrząs, zawirowanie, gdy zsuwał mi slipki. Chwilę wpatrywał się w to odkrycie, po czym nachylił się tak, że jego głowa znajdowała się może na odległość dłoni od moich skarbów. I w tym momencie przyszedł mi do głowy tak szalony pomysł, że na początku wystraszyłem się go tak, że całe moje ciało przeszedł spazm.
    – Coś nie tak? – wystraszył się ojciec zdobywca.
    – Nie, nic... ale to niesprawiedliwe. Ja też chciałbym zobaczyć, jak ty wyglądasz.
    – No nie wiem, czy to taki dobry pomysł – odparł po namyśle.
    – Dlaczego nie? Dlaczego mam być zawsze ten gorszy? – apelowałem do jego poczucia sprawiedliwości. Coś dziwnego stało się ze mną przez tych kilka minut., Do tej pory zwykłem był widzieć w ojcu głownie jego złe cechy: apodyktyczność, bezwzględność, szorstkość. Teraz już nie byłem pewny, czy miałem rację, tak go oceniając.
    – No niech ci będzie, ale jak powiesz mamie, to powieszę na suchej gałęzi.
    Doskonale wiedział, że nie powiem, przecież by mi to nawet nie przeszło przez gardło. Oszczędzilem suchą gałąź, też się liczy. Ponadto już nie odczuwałem tego jako coś złego.
    – Poczekaj.
    Walczył se sobą, to pewne. Po kilkunastu sekundach wstał i leniwym ruchem ściągnął górę swej nieśmiertelnej granatowej piżamy. Padające od okna światło sprawiło, że jego równo zarośnięta klatka i wystający nieco brzuch były doskonale widoczne. Kolejna fala ciepła owładnęła moją twarz.
    – A teraz się nie patrz – powiedział z uśmiechem i powoli ściągnął spodnie. Tym razem zapach był o wiele ostrzejszy. Byłem już tak podniecony, że gdyby nie mój stan, pewnie wjechałbym tam całą twarzą... No ale z drugiej strony gdyby nie mój stan, to po zwaleniu konika dawno bym już spał snem sprawiedliwego. A tymczasem ojcowski bat majaczył mi przed oczyma.
    – Fajnie wyglądasz tatuśku – szepnąłem. – Myślałem, że masz mniejszego...
    – Na tyle dużego, że udało mi się ciebie zrobić – odpowiedział z przekorą w głosie.
    To był wstrząs, jakiego nie przeżyłem jeszcze nigdy w życiu. Gorąca ręka, od której chwilowo odwyknąłem, zaatakowała to, co było sprawcą tego wieczoru we dwóch. Na początku trzymała go w bezruchu a ja z szumem w uszach i suchością w ustach patrzyłem na drgający członek ojca. Jego główka, prawie czarna w tyn świetle, wirowała w powietrzu i śniła. Uniosłem się lekko na łokciach, na ile pozwalało mi moje kalectwo i zbliżyłem głowę to tego skarbu nocy, Oczekiwałem jakichś protestów, ale nic takiego nie miało miejsca, wręcz przeciwnie, po prowokowanej kolizji na mojej twarzy pozostała śliska, gorąca smuga. Ojciec jęknął i sapnął. Tymczasem gorąca dłoń ożyła i sprawiała mi coraz t nowe niespodzianki. Prawdę mówiąc, gdyby porównać moje dotychczasowe rękodzieło z tym, co teraz doświadczałem, byłoby to jak syrenka przy maybachu. Ojciec, widząc, że chcę być bardziej aktywny, oderwał się na chwilę od roboty i wygodnie umieścił mnie tak, że opierałem się o wezgłowie łóżka. Odtąd każdy jego ruch był kontrowany przeze mnie natarciem na jego dzidę. Falujący gorący brzuch przyczyniał się do tej szybkiej wspinaczki na szczyt...
    Nie wiem, czy to, co nastąpiło na końcu było ostateczną rozkoszą, czy spadaniem w głęboki szyb. Smagające mnie potoki gorących pereł i gejzer opuszczający mnie wprost na dobroczynną dłoń, wszystko to zdarzyło się naraz. Później nastąpiła cisza. Długa, kojąca, niczym nieprzerwana, podczas której uspokajaliśmy swe oddechy.
    – Co myśmy najlepszego zrobili... – szepnął ojciec.
    – Mówisz o tej powodzi? – odpowiedziałem złośliwie. – To ty będziesz musiał posprzątać, bo mi nie wolno...
    Koniec końców, musieliśmy spać na jego łóżku. Jeszcze godzinę temu powiedziałbym, że to absolutnie niemożliwe i prędzej mi kaktus... Tak sobie myślałem, zapadając w sen, wtulony w miękkie, puszyste ciało. Gorąca ojcowska ręka spokojnie gładziła mój policzek.

    ---
    Opowiadanie w całości (16 odcinków) dostępne jest na http://chomikuj.pl/trujnik
    Last edited by trujnik; 06-03-18, 00:20.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà
  • trujnik
    Seksualnie Niewyżyty
    • Mar 2018
    • 201

    #2
    2.

    Wolno wchłaniając przestygłą jajecznicę patrzyłem na starszego, masywnie zbudowanego faceta z sąsiedniego stolika, który drugą porcję śniadania nakładał na tacę. Wczoraj wieczorem też to robił. Pewnie ten jego syn jest chory. Cóż, zdarza się. Nie rozmawiałem z nim, ale wygląda na fajnego. Zresztą w ogóle z nikim nie rozmawiałem od czasu przyjazdu do Szklarskiej Poręby. Po pierwsze, nie było okazji, nie licząc starej baby z kiosku, po drugie, wstydziłem się mojej kulawej polszczyzny, w końcu od urodzenia mieszkam w Bristolu, w Anglii. Również dlatego nie poznałem jeszcze nikogo, choć w ośrodku jest sporo chłopaków i dziewczyn w moim wieku. Cóż, ferie...
    – I was wondering why this bloke at the opposite table is picking food for his son for the second time running...
    – Nie mówi się z pełną buzią, tyle razy ci mówiłam – odpowiedziała mama. – I po polsku. Nie zapominaj, po co tu przyjechaliśmy...
    Tak, mówiła mi to masę razy. Narty to tylko jeden powód, natomiast oczkiem w głowie mamy było to, abyśmy obaj z bratem mówili po polsku. Nigdy tego nie rozumiałem, myślę w zasadzie tylko po angielsku, a to, że w ogóle mówię w tym śmiesznym, szeleszczącym języku, zawdzięczam ojcu, kiedy jeszcze był wśród nas. Mój młodszy brat mówi jeszcze gorzej i, co ciekawe, mama nie naciska na niego tak jak na mnie.
    – A jak chcesz wiedzieć, to sam go zapytaj. I nie wstydź się, tu jest Polska, tu się rozmawia z obcymi.
    Tak, zauważyłem to. To chyba największa różnica kulturowa, jaką udało mi się wychwycić podczas kilku wyjazdów do Polski, czy to do babci czy na narty. U nas każdy zastanowi się, zanim nawiąże kontakt z kimś spoza jego "age range" (nie wiem, jak to jest po polsku), a rozmowa młodego nastolatka z takim starym dziadem z miejsca będzie podejrzana. Może to i słusznie... Długo walczyłem ze sobą, zanim podszedłem do tego stolika.
    – Można wiedzieć, co się stało z pana synem? – zapytałem. Uff, jakoś poszło. Może dlatego, że było między nami jakieś podobieństwo; ani ja, ani on nie byliśmy jakoś specjalnie wysocy, a rozwinięci raczej wszerz. Grubaski wszystkich krajów, łączcie się!
    – Ma złamane oba nadgarstki – odparł, mężczyzna neutralnym głosem. – Na stoku tak się urządził. Ferie dla niego się skończyły.
    Po czym oderwał się od robienia kanapek i popatrzył na mnie badawczo.
    – Ale wiesz co? Możesz przyjść go odwiedzić, jeśli chcesz. Nie ma nic gorszego, jak ugrzęznąć w pokoju.
    – Pomyślę – odpowiedziałem i wróciłem do naszego stolika, gdzie młody, to znaczy mój brat, marudził na temat kakao z kożuchem. Na naszym angielskim mleku coś takiego nie ma prawa się pojawić i choć młody naraził mi się nieraz, tym razem przyznawałem mu rację. Pokrótce zreferowałem mamie całą historię.
    – Poczekaj – odpowiedziała, wstała od stołu i podeszła do stolika mężczyzny. Długo rozmawiali ze sobą, w tym czasie skończyłem śniadanie, a młody zdążył upchnąć kożuch z kakao do doniczki stojącej pod ścianą. On zawsze ma takie zwariowane pomysły, dobrze, że nie odkryłem tego kożucha w mojej bieliźniarce, bo i do tego byłby zdolny. Tymczasem rozmowa mamy musiała być ciekawa, widziałem to po jej twarzy.
    – Dobrze – powiedziała, kiedy już wróciła do stolika. – Tim, temu chłopcu naprawdę trzeba pomóc. Zrobimy tak: ty pójdziesz z panem Robertem do niego do pokoju a ja pojadę z Samem na stok. Po południu posiedzi z nim Sam, a na stok pojedziesz ty. Chyba, że wolisz odwrotnie.
    Innej możliwości nie było, za dobrze znałem mamę, by wdawać się z nią w jakieś negocjacje.
    – Niech będzie – westchnąłem zrezygnowany. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Tęskniłem za jakimkolwiek towarzystwem i tu spadało niczym z nieba, tyle że nieznajome i niepełnosprawne. No i polskojęzyczne, co wcale nie było najmniejszym z moich zmartwień. Posłusznie więc ruszyłem za panem Robertem.

    Jeśli myślałem, że wpadnę w jakąś strefę ciszy, gdzie nikt nie wie, jak się odezwać, to myliłem się.
    – To jest Tim i do obiadu będzie z tobą. A to mój nieszczęsny paralityk – mówiąc to wskazał na Macieja w geście bezradności.
    – A ty? – zapytał chłopak na łóżku.
    – No chyba nie myślisz, że będę cię niańczył cały dzień? Pojadę pozjeżdżać, w końcu nie masz pięciu lat, chyba można cię zostawić? Tylko nie szalejcie za bardzo. Kupić ci coś na mieście?
    – Najlepiej jakiś model do sklejania – odpowiedział odruchowo chłopak, po czym popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać, długo i szczerze. Głupio mi było, ale nie dało się do nich nie dołączyć.
    – Maciek ma świra na punkcie modelarstwa, zwłaszcza samoloty i okręty – wytłumaczył pan Robert, gdy już kanonada ucichła. Było w jego głosie coś, co mówiło, że jest dumny z syna. Nigdy nie słyszałem, by moja matka mówiła tak o mnie...
    – Dobra, kupię ci coś do czytania.
    – Tylko pamiętaj, coś z drugiej wojny światowej, najlepiej o Bitwie o Anglię.
    – Jak będzie... – mruknął jego ojciec, wyciągając z szafy lśniące, kolorowe narty. – Nie zapominaj, że to mała miejscowość, a ludzie coraz częściej kupują książki przez internet. No to trzymajcie się chłopaki, będę na obiad – to powiedziawszy otworzył drzwi.

    Maciek wyglądał na chłopaka w moim wieku: dość niski, szczupły, włosy ciemny blond, ostrzyżony normalnie, nie za krótko ani nie za długo, nawet przy moim jeżyku nie mógłby uchodzić za hipisa. Mimo niedbałej postury i wielkich rąk opatulonych opatrunkami robił wrażenie dobrze ułożonego. Owszem, wiem, że pozory mogą zmylić, ale chyba nie w tym przypadku. Po czerwonych oczach i policzkach widać było, że pewnie źle spał w nocy albo się jeszcze do końca nie obudził. Gdy zatrzasnęły się drzwi za panem Robertem, usiadłem obok niego; patrzył beznamiętnie na stosy kanapek na talerzu.
    – Chyba zjesz w końcu to śniadanie – powiedziałem, byle tylko przerwać ciszę.
    Zabrałem się za karmienie. Po pierwszych ruchach, wykonanych drżącymi rękami, reszta poszła w miarę gładko. Na początku uszy czerwieniły mi się ze wstydu, ale jakoś w połowie posiłku i to minęło. Maciej był chyba równie stremowany. Traf chciał, że któryś z kęsów obsunął się nieco i język Maćka wylądował na moich palcach. Dziwne uczucie. Zdziwiłem się, że nie poczułem żadnego obrzydzenia, które zawsze powinno towarzyszyć takim kolizjom. W końcu to dwa różne ciała.
    – Przepraszam – powiedział cicho Maciej. Nie zareagowałem, po prostu dalej robiłem swoją robotę.
    – Ty masz dziwny akcent – zauważył Maciej, kiedy po śniadaniu uwalił się na łóżku. Musiałem mu wytłumaczyć co i jak, a on słuchał bez przerywania, ale widziałem, że robi to na nim wrażenie.
    – I chodzisz do angielskiej szkoły?
    – Jak najbardziej angielskiej, tyle że państwowej, bo moją matkę nie stać, by wysłać mnie do boarding school, a stypendium nie udało mi się dostać.
    Jeśli myślałem, że zabraknie nam tematów do rozmowy, to musiałem przyznać, że myliłem się i to mocno. Maciej zasypywał mnie pytaniami, ale w końcu i sam opowiedział, jak to wygląda w polskiej szkole. Nie wiem, czy by mi się w niej podobało, tak na marginesie. Pięć sprawdzianów tygodniowo, kto by to wytrzymał... Później graliśmy w szachy, bo nic innego nie było w zasięgu ręki. To znaczy Maciej grał tylko ustnie, nakazując mi przestawienie wieży z a1 na a5 i tak dalej. Zawsze myślałem, że jestem świetnym szachistą, w końcu mistrz szkoły, teraz przyszło mi nieco zweryfikować własne umiejętności. Maciej po prostu grał lepiej ode mnie. Może w tej polskiej szkole panuje terror, ale na pewno uczą ich myśleć...

    Śmiejąc się z jakiegoś dowcipu Maćka nawet nie spostrzegliśmy się, jak drzwi pokoju otworzyły się i stanęli w nich matka i ojciec chłopca.
    – No widzę, że się nie nudzicie – powiedział ojciec wesołym głosem. – Za dziesięć minut obiad a po południu jedziemy z panią Lilą na zakupy. Trzeba ci kupić inne ciuchy i inne drobiazgi, jeśli rzeczywiście mamy tu zostać.
    Coś matka za dobrze dogaduje się z tym panem Robertem. Zgoda, to chyba jest fajny facet, ale oni się poznali dopiero kilka godzin temu. Poza tym od śmierci ojca matki nie interesują żadni faceci, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo. W każdym razie zachowywali się względem siebie, jakby znali się co najmniej kilka lat. Czy mi to przeszkadzało? Nie wiem. Bardziej byłem skupiony na obiedzie, a raczej na tym drugim obiedzie, który to nie ja będę jadł. Jak echo wróciły sensacje z poprzedniego karmienia i ten ciepły, mokry jęzor, przesuwający się delikatnie po palcach. Teraz doszło do mnie, że nie tylko ten jęzor mi tak utkwił w pamięci, a także usta, równe, białe zęby, prawie niewidoczny meszek na górnej wardze. Starałem się przemówić do mojego rozumu, że to złe, że nie powinienem o tym myśleć, ale jak na złość im bardziej ganiłem się, tym mocniej wracały do mnie te epizody. Co się ze mną dzieje, do ciężkiej cholery?

    Południowe karmienie dostarczyło mi podobnych sensacji, jeśli nie większych. Zauważyłem, że zaczynają skupiać się w tej części ciała, w której były przeze mnie jak najmniej pożądane. Mam już swoje lata, wiem co nieco o życiu, mógłbym zatem jednym słowem nazwać to, co właśnie się ze mną działo. Jednak wolałem sobie wytłumaczyć, że to wszystko jest jakimś nieporozumieniem, przypadkiem, że szybko minie i więcej nie wróci. Mimo moich piętnastu lat nie miałem jeszcze żadnych relacji, o których mógłbym powiedzieć, że są miłosne, erotyczne, czy cholera wie jak je nazwać. Może podobała mi się jakaś dziewczyna w szkole, ale tylko dlatego, że była ładna. Wszystkie podboje erotyczne w klasie, którymi coraz częściej chwalili się koledzy, były mi równie obojętne jak przemówienia Teresy May. Po prostu mnie to nie dotyczyło. Do klasowych pedałków, tak, mieliśmy dwóch, odnosiłem się jak do innych. Nawet niespecjalnie zastanawiałem się co oni ze sobą robią, w końcu to nie mój problem. Jeden z nich, Darren, był po prostu fajnym kolegą – i to wszytko. Teraz zaś miałem przed oczyma Darrena i jego przyjaciela, zwanego przez nas Smurfem, bo był najmniejszy z klasy. Smurf był zaś klasowym wesołkiem, którego trudno brać na poważnie. Im przez moment wydało mi się, że rozumiem z ich zachowania więcej... Inny kochający inaczej, o którym wiedziałem, był ze starszej klasy, nosił długie włosy i był przekłuty na twarzy. Brrr... Co do innych, tych najbardziej charakterystycznych objawów dojrzewania – owszem, dotyczyły mnie, ale przebiegały niejako obok, nie robiąc szczególnego wrażenia. Nie miałem obsesji na punkcie walenia konia, jak masa kumpli, owszem, od czasu do czasu przyciskałem go do pępka przed snem i to wszystko. No, ostatnio była potrzebna chusteczka, ale i na to byłem przygotowany, o tym wszystkim mówili w szkole, w telewizji i koledzy.
    – Możesz mi pomóc nałożyć sweter? – wyrwał mnie z zamyślenia głos Macieja. – Zimno się robi. W tej kraciastej walizie znajdziesz taki gruby niebieski sweter.
    Znalazłem bez problemu i zabrałem się do dzieła. Jednak ubranie takiego sztywniaka nie jest wcale takie proste; tkanina zahacza o opatrunek, zakleszcza się i trzeba trochę gimnastyki, by się z tym uporać. Tak jak teraz, musiałem przywrzeć do piersi Maciej,a by osiągnąć efekt. I wtedy po raz pierwszy usłyszałem jego bicie serca. Tak, wiem, scena jak z najbardziej wyświechtanych romansów. Tyle że nieznośnie prawdziwa. Do bólu.
    – No co tak marudzisz – popędzał mnie Maciej. Przecież mu nie powiem...

    Pozostała część dnia minęła bez większych sensacji, bo nasi rodzice wrócili z miasta objuczeni zakupami, cali w śniegu oczywiście, bo koło południa zmieniła się pogoda i zaczęło ostro sypać. Później dołączył do nas młody i do samej kolacji graliśmy w jakąś planszówkę. To znaczy dwóch na jednego, bo z rękami Macieja inaczej się nie dało. Wydaje mi się, że młody zrobił korzystne wrażenie na Macieju, a także że zadziałało to w obie strony. Mimo że mieli trochę trudności z porozumieniem się, jak to się mówi, nadawali na jednej fali.
    – You bitch, you're bloody cheating! – wykrzyknął nagle młody, gdy Maciej spróbował przesunąć piona i trafił w złe pole. Graliśmy przy łóżku Maćka, żeby nie musiał się męczyć siedząc. Młody rzucił się na niego i zaczął go łaskotać. Jego stały numer, ze mną robi dokładnie to samo. Złapałem się na tym, że zazdroszczę młodemu kontaktu z tym ciałem, każdego dotyku. Maciej leżał bezbronny, tymczasem młody podciągnął mu sweter i koszulę, wiedząc, że ten jest bezbronny i zaczął go giglać po gołym brzuchu. Maciej, który miał łaskotki, zwijał się śmiejąc.
    – Dobra, dość tego – przerwałem tę sielankę. – Nie widzisz głupku, że on się nie może bronić? Torturujesz go – to powiedziawszy podszedłem do Macieja i naciągnąłem sweter. Muśnięcie po brzuchu – to dalsza niespodzianka tego dnia. Ile jeszcze? Już wtedy popatrzyłem w to miejsce, w które jeszcze wczoraj nie śmiałbym spojrzeć. Na pewno nie było płasko, choć luźne spodnie od dresu za wiele nie pokazały. Ot, taki wzgórek, jakich już wiele widziałem u moich kolegów. Nie to, żebym specjalnie patrzył, ale czasem nie da się nie zauważyć.
    – Przepraszam za tego troglodytę – powiedziałem sadowiąc się z powrotem na krześle.
    – To dzieciak, daj mu się wyszumieć – odparł Maciej ze śmiechem. – Całe życie chciałem mieć rodzeństwo i trochę ci zazdroszczę.
    Żeby było czego... Czasem myślę, że tę cholerę kiedyś utopię, ale nie powiedziałem tego głośno. W ogóle nic nie powiedziałem, bo jeszcze nie otrząsnąłem się z tego, co stało się przed chwilą.

    No i ten ciepły brzuch zaprzątnął moją uwagę na kilkanaście dobrych minut. Jeśli jeszcze miałem jakieś wątpliwości, to teraz już byłem pewny, że coś się dzieje. Czułem to już nie tylko w głowie, ale i tam, w tym miejscu, do którego poza czysto higienicznymi zabiegami nie lubiłem często trafiać. Owszem, uczyli mnie tego i owego, ale dlaczego nikt nie powiedział o tych dziwnych uczuciach? O tych ciarkach biegnących po kręgosłupie? Tymczasem przyniosłem na górę kolację dla Macieja – cztery gotowane parówki, pieczywo i jakąś sałatkę warzywną. Gdy zabierałem się za ostatnią kiełbaskę, wsadziłem mu ją w usta i nagle coś mnie podkusiło, by ugryźć ją z drugiej strony. Maciej nic nie powiedział, choć widziałem jak końcówki ust drżą mu od śmiechu. Ugryzł swój kawałek i, nie wypuszczając parówki z ust, sięgnął wargami po następny kawałek. Zrobiłem dokładnie to samo. Byliśmy na tyle blisko siebie, że dochodziła mnie fala ciepła bijąca z jego policzków. Wiedziałem, że robię coś nieprawdopodobnie głupiego, ale nie przestałem właśnie z powodu tego ciepła. Zresztą... Maciej mimo niesprawnych rąk miał tyle metod na zaprotestowanie, że na pewno by z którejś skorzystał, gdyby naprawdę nie chciał. Nasze wargi były już tak blisko, że przypadkowo się stuknęły.
    – Mmmm – powiedział Maciej.
    – Mmmmm – odpowiedziałem, gdy on przejął ostatni kęs.
    – Bandyto, zeżarłeś dwanaście i osiem dziesiątych procenta mojej kolacji – powiedział ze śmiechem.
    – Fatalnie tu karmią – odrzekłem – a jakaś sprawiedliwość musi być na tym bożym świecie. Ciesz się, że nie wpadłem na ten pomysł wcześniej.
    Nic, żadnej uwagi do tego, co się przed chwilą stało.

    – No chłopaki, ja wyskoczę na miasto przejść się trochę – przerwał nam ojciec Macieja – i będę późnym wieczorem. O dziesiątej macie być w łóżkach, zrozumiano? Tim, mogę cię prosić o małą pomoc?
    – Pewnie – zgodziłem się chętnie.
    – Pomóż mu się przebrać do spania, dobrze? Jutro pomyślimy o jakiejś kąpieli a dzisiaj wystarczy tylko, by zmienił bieliznę. No i pomóż mu myć zęby, a jak nie będzie chciał, to lej przez łeb.
    Nie wiem, co odpowiedziałem, bo po prostu w tym momencie zaschło mi w ustach. To znaczy że... Dobrze myślę?
    Dobrze myślałem i nastąpiło to wcale nie tak późno. O w pół dziesiątej do pokoju wpadł młody, oczywiście bez pukania i powiedział, że matka sobie mnie życzy punktualnie o dziesiątej bez sekundy spóźnienia. Trzeba było się zabrać za wieczorną toaletę. Mycie zębów poszło sprawnie, Maciej nie dostał przez łeb a ja mógłbym się z tą sprawnością ubiegać o magisterium z praktycznego pielęgniarstwa.
    – Dobra, to teraz mnie przebierz, piżamę znajdziesz w łóżku.
    Stremowany przystąpiłem do roboty. Z górą uporałem się bez problemu, piżama miała szerokie rękawy i poszło sprawniej niż ze swetrem. Sięgnąłem po wściekle zielone spodnie.
    – Wolisz bym był z przodu czy z tyłu? – zapytałem chyba niepotrzebnie.
    – A czy jest jakaś różnica? Osobiście, gdybym miał mieć dupę przed oczyma, to wolałbym jednak z przodu, a ty rób jak chcesz.
    Roześmialiśmy się obaj.
    - No dobra, jedziemy.
    Jak już wspomniałem, dotychczas nie spotykałem się z takimi widokami, nie licząc oczywiście młodego, ale on się nie liczy. Nie wiem, czy mi się podobało, czy nie. Wiem tylko, że potężna fala uderzyła mi do głowy, druga zaatakowała nozdrza. Co prawda nie był taki duży jak ja w tym miejscu, ale równie zgrabny. Jego członek lekko zesztywniał i, gdy ściągałem slipy i byłem przy samych stopach, uderzył mnie w czoło. Ciekawe, Maciej wcale nie cofnął się, chyba uważał, że nie ma w tym nic złego. A ja dalej walczyłem ze szmatami i własnym ciałem, w którym dokonywała się rewolucja. Miałem wrażenie, że członek Maćka zareagował trochę na to nieoczekiwane zderzenie, ale postanowiłem się chwilowo nie przejmować, obserwując go podczas podnoszenia nogi. O cholera, chyba już wiem, po co ludzie oglądają te wszystkie pornosy...

    Chciałem go pocałować w pysk na pożegnanie, ale nie wypadało. Zamiast podania ręki dotknąłem go w szyję z boku i kciukiem przejechałem kilka razy po policzku.
    – Trzymaj się, morderco. – Do jutra.
    – Do jutra – odpowiedziałem i wymknąłem się z pokoju. Czułem się, jakbym miał podwiązane kamienie do brzucha. Coś z tym trzeba zrobić... Gdy wszedłem do pokoju, młody już spał a matki nie było. Tak, nie było. Nie wnikałem dlaczego, pośpiesznie wykonałem coś, co tylko przy olbrzymiej wyobraźni można by nazwać myciem i wśliznąłem się pod koc. W gaciach po prostu wszystko się lepiło, a cały członek był pokryty czymś śliskim. Kilka znajomych ucisków i cały bylem pokryty gorącym płynem. Oddychałem głęboko, po czym palcami dotknąłem czoła, gdzie jeszcze niedawno był Maciej.
    Last edited by trujnik; 19-03-18, 14:32.
    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

    Skomentuj

    • trujnik
      Seksualnie Niewyżyty
      • Mar 2018
      • 201

      #3
      3.

      Tak, uciekam z własnego domu. To znaczy z pokoju, ale w tym momencie to nasz dom, mój i mojego syna. Zostawiłem ich samych i uciekam. Nie mogę przecież pozwolić na to, by stało się to co wczoraj. Ktoś ogłupiał, komuś zabrakło odrobiny pomyślunku. Bardziej mnie niż Maćkowi, przecież to szczeniak, dopiero zaczyna wchodzić w ten wiek, co na własne oczy widziałem. Niewykształcony do końca członek z resztką chłopięcej stulejki, pierwociny włosów łonowych, nawet brązowe toto nie jest, śnieżnobiałe jądra, nawet mniejsze od kasztanów... Ten obraz nawiedzał mnie przez cały dzień. Brrr... Dopiero powiew siarczystego wiatru i mrowie płatków śnieżnych przed pensjonatem spowodowały, że ten upiorny, koszmarny obraz na chwilę się rozpłynął. A ja się jeszcze dałem wciągnąć w tę zabawę... Nie będę ukrywał, było mi przyjemnie. Na ten perwersyjny sposób. Jakże inne od tej pańszczyzny w łóżku, którą musiałem jeszcze niedawno odstawiać z moją żoną. Seks z nią był jak piłowanie kłody drewna – męczący i do bólu przewidywalny. A tu... Ciekawe, na co jeszcze bym się wtedy zgodził, gdyby Maciek to wymusił? Ssanie? Wiele nie brakowało. Przecież on też wykazywał inicjatywę, teraz to rozumiałem bardziej niż jeszcze kilka godzin temu. I dlatego pozostanie z nim na wieczór absolutnie nie wchodziło w grę. Za duże prawdopodobieństwo, że to się powtórzy,bo przecież ma już potrzeby. Sam byłem w tym wieku, wiem, co przechodzi. Celowo poprosiłem tego Tima o pomoc w przebieraniu, może Maciej namówi jego na rozładownie napięcia. Lepszy niż... Tak, w tej propozycji była pełna premedytacja, choć zrobiłem wszystko,by zabrzmiała możliwie naturalnie.

      Walcząc z ostrymi podmuchami i śnieżną wirówką wolno schodziłem w kierunku centrum. Centrum Szklarskiej Poręby składa się z jednej ulicy i miałem nadzieję, że znajdę tam jakiś kącik do przytulenia się na dwie, trzy godziny, zanim Maciej zaśnie. Ciekawe, co oni tam wyprawiają? Ten Tim jest od niego chyba o rok starszy, w każdym razie na tyle wygląda, a na pewno o wiele masywniejszy, z dużymi, dobrze umięśnionymi udami, płaskim tyłkiem, przynajmniej tak to wygląda, brzuszkiem i poważnym spojrzeniu. Właśnie przez to jego wzrok zaproponowałem mu pomoc Maciejowi, było w nim coś takiego, co z miejsca budziło zaufanie. Nie szalał w stołówce, jak ten jego braciszek, nie mówił podniesionym głosem. Przy takim świszczypale jak mój syn to oaza spokoju. Temperament Macieja zawsze mnie martwił. Ile razy byłem wzywany do szkoły, bo nie umiał usiedzieć na miejscu, bo przerywał nauczycielowi, bo czasem lęgły mu się w głowie dzikie pomysły. Z tego powodu od dawna była między nami niemal otwarta wojna, uważam bowiem, że dziecko ma być przede wszystkim posłuszne, a posłuszeństwo było na szarym końcu listy priorytetów Macieja. Stąd nasze wieczne starcia; od dawna nie pałaliśmy do siebie sympatią. Nie to żebym go bił, aż tak okrutny chyba nie jestem, choć kilka razy przez łeb dostał. Raczej trzymałem dystans, nie angażowałem się w jego problemy i przyjąłem komfortową pozycję nadzorcy. Wszystko zmieniło się wczoraj...

      Dotarłem wreszcie do centrum. Mimo ferii ruch nie był za wielki, ot, od czasu do czasu jakiś przechodzień, osłaniający się od wiejącego mu prosto na twarz śnieżnego pyłu, idący przyśpieszonym krokiem, by im szybciej uciec przed zawieją. I co tu dalej robić? Oparłem się o barierkę odgradzającą wąski chodnik od jezdni, która przemykały zapóźnione samochody. Ich koła, od których odrywały się płaty śniegu, rzeźbiły koleiny na płaskiej białej powierzchni, a kolorowe światła ze sklepów nadawały jezdni ostatecznej, prawie baśniowej formy. Mógłbym na to patrzeć jeszcze co najmniej godzinę... I chyba będę, bo muszę zjawić się w pokoju, kiedy Maciej będzie już spał. Nieobecność ojca to telewizor, książka – kupiłem mu Bullocka "Hitler – studium tyranii" – czy nawet radio. Zadbałem o to, by na ferie nie zabrał laptopa, tabletu a nawet smartfonu. Jak odpoczynek to odpoczynek. Więc pewnie będzie jeszcze oglądał telewizję i położy się po jedenastej. Nawet chyba wcześniej, bo w telewizji nic nie ma, a i sam syn nie przepada za tą rozrywką. Do północy jakoś wytrzymam. Popatrzyłem na zegarek, kwadrans po dziewiątej. Mimo ciepłego kożucha i rękawiczek zaczynało mi być zimno. Przecież nie będę tak stał bez sensu, jeden chory wystarczy. Właściwie to trzeba było iść za pierwszym odruchem – zlikwidować majdan i wrócić do Poznania. Większe możliwości, lepsi lekarze, większe mieszkanie i w ogóle. Tyle że w tym wygodnym mieszkaniu na poznańskim Świerczewie dalej była Anita, ostatnia osoba, z którą chciałbym teraz rozmawiać. Poza tym zaprosiła swoją ukochaną mamusię, osobę, która wszystko wie najlepiej, wszędzie była, wszystko widziała, a dla której największym nieudacznikiem jestem ja. Dodając do tego rozwalonego Macieja, zrobiłby się taki pieprznik, że nikt by na tym nie skorzystał. No i wreszcie sama Anita. Kiedyś kochałem ją do szaleństwa, dziś panowały między nami klimaty zgoła arktyczne.

      Oderwałem się w końcu od barierki i poszedłem w górę ulicy. Zatrzymałem się przy małej kafejce, która, sądząc z ruchu za oknem, była czynna. Nawet nie spojrzałem na jej nazwę, tu wszystko nazywa się "Krokus", "Liczyrzepa",”Szarotka”, "Szrenica" albo podobnie. Przywitała mnie fala ciepła, zapach dobrej kawy i dobywający się z głośników ponury blues Steve Raya Vaughna. Przynajmniej właściciel ma świetny gust muzyczny, a i mnie blues nie był obcy. Znalazłem stolik pod oknem i zamówiłem guinnessa, który do takiej muzyki wchodził najlepiej. Karta obiecywała co prawda więcej napitków i ciekawszych, jednak dałem spokój. Jeden nieodpowiedzialny wybryk starczy, nie chcę, by mały poczuł ode mnie alkohol i nie chcę wrócić w stanie upojenia. Alkohol zazwyczaj tak na mnie działa, że wzmacnia żądzę. Zdaje się, że przy produkcji Macieja pękła całkiem fajna flaszka. Jeszcze tego mi potrzeba do szczęścia... Po alkoholu każdy dotyk rozpala mi zmysły, taki już jestem. A właśnie. Kiedy ja po raz pierwszy piłem piwo? Racja, w Zakopanem na zakończenie szkoły. To była pamiętna wycieczka i zdarzyło się podczas niej coś szczególnego. Czyżby właśnie to obudziło się we mnie wczoraj wieczorem? Upiorne echa tamtej nocy? Patrzyłem na wirujące płatki za oknem i nagle ujrzałem to wszystko tak, jakby zdarzyło się wczoraj...

      Zaczęło się wszystko na Orlej Perci. Bynajmniej, zaczęło się pół roku wcześniej, kiedy moi rodzice się rozwiedli i zostałem przy matce. W naszym wrocławskim mieszkaniu zamieszkał ojciec, matka dostała pracę i mieszkanie służbowe w Poznaniu, no i oczywiście wyciągnęła mnie tam na pół roku przed zakończeniem ósmej klasy. Na próżno ojciec i wszyscy święci, nawet dziadkowie od strony matki próbowali jej wyperswadować, że to kretyński pomysł, żeby dać mi skończyć szkołę we Wrocławiu, nawet jeśli miałaby być z internatem. Nie, ona była na to za dumna. Trafiłem więc do szkoły, w której siłą rzeczy nie mogłem się zaaklimatyzować. Mój wygląd – niski, przy kości, wcale mi w tym nie pomógł. To była klasa z ambicjami sportowymi, z rozwiniętymi chłopakami. Jak to nazwała moja polonistka, jedyna chyba nauczycielka z tamtej szkoły, która mnie rozumiała i lubiła – Liliput w krainie Guliwerów. Nie utrzymywałem z nimi kontaktów, z nikim się nie przyjaźniłem, po prostu robiłem swoje. Na zakończenie szkoły była wycieczka w Tatry. Nie chciałem na nią jechać, lecz matka siłą i groźbą wymogła na mnie wyjazd. Mieszkaliśmy w jakimś ośrodku w Bukowinie Tatrzańskiej w czteroosobowych pokojach. Jak na złość, w moim było trzech chłopaków, których po prostu nie cierpiałem. Pierwsze dwie noce jakoś minęły, właśnie wtedy piliśmy piwo. Następnego dnia była wycieczka na Orlą Perć. PO poprzedniej nocy jeszcze kręciło mi się w głowie, co nie pozostało bez wpływu na to, co się później zdarzyło. Podchodziliśmy od Stawów Gąsienicowych. Już na Zawratowej Turni miałem wszystkiego dość, a przy pierwszej przepaści myślałem, że serce mi wyskoczy i prawie się porzygałem. Później było jeszcze gorzej. Po mękach Małego Koziego Wierchu dotarliśmy do słynnej drabinki pod Kozią Przełęczą. To nie mieściło się w granicach wytrzymałości i zupełnie po dziecięcemu rozpłakałem się. Nie byłem w stanie nawet podejść do tej cholernej drabiny, nogi sparaliżował strach, w głowie kołowrotek, tym bardziej że stałem na niewielkiej półeczce skalnej. Zrobił się tłok, z tyłu nas popędzano, wszyscy mieli do mnie pretensje. W końcu jakoś udało mi się przejść, a nauczyciel zarządził natychmiastowy odwrót do Zmarzłego Stawu. Oczywiście wszystkiemu byłem winny. Tamtego dnia kolację jadłem sam przy stole. Jeśli myślałem, że to koniec szykan, to myliłem się srogo. Najgorsze było późnym wieczorem w pokoju, po ostatnim obchodzie opiekunów.
      – Ty chyba w ogóle jaj nie masz, miękkim dydkiem zrobiony – zaczął prowodyr większości szkolnych drak, Ziętarski. Nawet nie wiedziałem, jak się przed tym bronić.
      – Dajcie mi spokój – powiedziałem tylko.
      – W ogóle wstyd, że taka zakała jest w naszym pokoju – judził inny klasowy debil, Romaniszyn.
      – Zaraz zobaczymy – powiedział zdecydowanym tonem Ziętarski, podszedł do łóżka, na którym siedziałem i mnie pchnął. Gdy zaskoczony upadłem na kołdrę, przytrzymał mnie swoimi silnymi rękami. Trzeci z oprawców, Zaremba, trzymał mnie za nogi.
      – No pewnie, że to jeszcze dzieciak – nadawał dalej Zientarski. Patrzcie na tego flaka – w tym momencie wziął do ręki mój członek. Reszta towarzystwa rechotała w zachwycie. Faktycznie, nie byłem tak rozwinięty jak oni, cała zabawa w dojrzewanie dopiero się u mnie zaczęła. Tymczasem Zientarski dalej pracował nad moim fiutem, nie bez sukcesu, mimo że wstyd palił mi ciało i musiałem być fioletowo-buraczkowy na twarzy, mój członek wyłamał się z tego buntu i poddawał się kanciastym ruchom ręki.
      – Stać stoi, ale mleczka to jeszcze ten dzieciak nie ma – odezwał się Romaniszyn, który z rozbawionym, wzrokiem przypatrywał się zabawie.
      – Się zobaczy – odpowiedział Zientarski i pompował dalej zdecydowanymi ruchami.
      – Popatrz sobie, to jest fiut, a nie ten twój – powiedział Zaremba i wyciągnął swojego członka w nabrzmiałym stanie. Faktycznie, małe to nie było, ale nie interesowało mnie za bardzo. Czekałem tylko, kiedy Zientarski dokończy robotę.
      – Hahaha, patrzcie, nawet nie strzyka – powiedział, kiedy w końcu udało mu się ze mnie wymusić wymęczony wytrysk, a właściwie wylew. – Faktycznie jakiś niedorobiony... Ale dupcię ma fajną, może by spróbować? – popatrzył po swych kumplach, przewróciwszy mnie na plecy i poklepując po tyłku. Wykorzystałem ten moment, wyrwałem się, podciągnąłem gacie i wypadłem z pokoju. Gdziekolwiek, byle nie z nimi... Na noc zabarykadowałem się w toalecie i wyszedłem z niej dopiero rano. Nie zamierzałem opowiadać nauczycielowi o tym, co się stało. Po pierwsze, wszyscy trzej opiekunowie trzymali stronę tych chłystków, po drugie i może nawet ważniejsze – nie przeszłoby mi to przez gardło. Jedyną satysfakcję przeżyłem kilka lat później, kiedy przeczytałem w Głosie Wielkopolskim, że Zientarski został skazany na piętnaście lat więzienia. Romaniszyn też długo obijał się po kronikach kryminalnych Poznania, a Zarembę znalazłem na budowie, którą kiedyś objąłem. Dostał wypowiedzenie pięć minut po tym, jak objąłem stołek i nawet nie odwołał się do sądu pracy. Co nie znaczy, że ta sytuacja nie odcisnęła na mnie żadnego piętna; czasem to się odzywało, kanciasta ręka, pieszczoty w strachu. Nie, żebym do tego dążył ale odczuwałem jakąś przyjemność myśląc o tym. No i stąd wreszcie moja homofobia. Nienawidziłem, nie cierpiałem i gardziłem pedałami. Najchętniej bym ich wystrzelał. Gdyby tak mój syn... – pomyślałem z przestrachem. Zaraz zaraz...

      – Można? – znajomy głos przerwał mi ten strumień świadomości, niczym z Prousta. Nie musiałem podnosić głowy, by skojarzyć go z właścicielką.
      – Pewnie, siadaj. Dzieciaki położone? – zapytałem, choć tak naprawdę średnio mnie to obchodziło.
      – Chyba tak, po drodze wpadłam jeszcze do znajomej, którą poznałam pierwszego dnia, więc nie wiem, czy zadziałała magia godziny dziesiątej – uśmiechnęła się.
      – Nie byłbym takim optymistą – odpowiedziałem.
      – A mnie to nie martwi. Ważne, że chłopcy się polubili, bo, prawdę mówiąc, byłam o to niespokojna. Tim nie jest typem, który by łatwo nawiązywał znajomości. Ma swoich kolegów z klasy i to wszystko, jeśli ma gdzieś wyjść to raczej woli posiedzieć w domu i poczytać. Natomiast Sam dla odmiany jest przyjacielem całego świata i rozmawia z kim się da, zadając przy okazji masę niezręcznych pytań...
      Wiadomo, że jak się spotka dwoje rodziców, to wcześniej czy później rozmowa zejdzie na dzieci. Lilka podobała mi się, owszem, była zaangażowaną matką, ale starała się, by swych synów za bardzo nie ograniczać, a raczej stać z boku i kontrolować. Później nasza rozmowa zeszła na tematy naszych rodzin, znajomych, a nawet polityki. Nigdy nie powiedziałbym, że trafiłem na kobietę zaangażowaną w działalność brytyjskiej Labour Party i na swój sposób mi zaimponowała. Jako że polityka jest tym, co zawsze lubiłem, wyhamowaliśmy chyba po trzecim piwie. To znaczy moim, bo ona piła martini dry. Gdy spojrzeliśmy na zegarki, była za dwadzieścia minut północ...
      – O północy zamykają – przypomniała Lila.
      Wypiliśmy strzemiennego i z żalem opuściliśmy Krokusa, czy jak on się tam nazywa. Śnieżyca uspokoiła się nieco, choć musieliśmy brodzić po zaspach sporo wyższych od tych, w których tu przyszliśmy.
      – Śnieg taki, że żal z niego nie korzystać – powiedziałem. – Dlatego sądzę, że powinnaś jutro zabrać obu chłopaków na Lollobrigidę. Niech mają coś z tych ferii.
      – A Maciek? – wpadła mi w słowo. W tym samym momencie zakołysała się i upadłaby niechybnie, gdyby nie mój refleks. W ostatniej chwili ją podtrzymałem, a gdy wyczułem, że jest stabilna, przycisnąłem lekko do siebie. Nawet nie oponowała...
      – Maciek niech się uczy, że to nie on rządzi światem. Tim może do niego przyjść po południu, nic złego się nie stanie.
      – Jeśli tak mówisz... – powiedziała i popatrzyła na mnie z jakąś zabawną przekornością. Już nachylałem się, by ją pocałować, w ostatnim momencie się powstrzymałem. Nie po alkoholu i nic, czego bym później musiał żałować...
      Gdy przyszedłem do pokoju, Maciej spał jak zabity. Coś mi nie do końca grało, początkowo nie mogłem rozgryźć, co. Dopiero kiedy włączyłem delikatne boczne światło, zauważyłem, że leży koło niego wielki, pluszowy misiak. Maciej i takie zabawki? On oprócz swoich samolotów i statków nic nie widzi, no może klocki lego zaakceptuje, oczywiście im trudniejszy zestaw tym lepiej. Najchętniej bawiłby się w skręcanie mebli z IKEA. Zaraz, ja tego pluszaka chyba wcześniej gdzieś widziałem... I nawet przypomniałem sobie, gdzie.

      Jak było do przewidzenia, nasza decyzja nie spotkała się bynajmniej z przychylnością progenitury i to z obu stron.
      – Ty tata robisz chyba wszystko, bym cię nie kochał – powiedział wściekły Maciej, gdy Tim wywiązał się już z obowiązku karmiciela i, dając mową ciała dość wyraźnie do zrozumienia, co sądzi o tym pomyśle, poszedł przygotowywać się na stok,sam będąc przy tym grzecznym i opanowanym. Ma klasę ten chłopak, podoba mi się coraz bardziej.
      – Przecież on tu nie przyjechał cię niańczyć – odpowiedziałem. – Wróci, to się zobaczycie. Masz zresztą co robić, kartki jakoś będziesz odwracał.
      Szczęściem w nieszczęściu prawy nadgarstek nie był tak pogruchotany jak lewy, więc mógł wykonywać najbardziej podstawowe czynności: ściągać majtki do sikania, przesuwać drobne przedmioty, zahaczyć i nacisnąć klamkę. Nie bałem się go zostawić na kilka godzin. Tak, zaraz usłyszę, że jestem złym ojcem, bo powinienem z nim warować dwadzieścia cztery na siedem. Nic z tych rzeczy, niech się uczy samodzielności. Anita rozpuściła go do tego stopnia, że właśnie zabrzmiał ostatni dzwonek, by go ratować.

      Patrząc na zblazowanego Tima na stoku zastanawiałem się, co musiało między nimi zajść, że tak przeżywają rozłąkę. Brak towarzystwa,to pewne, ale czy nie coś jeszcze? Gdzieś tam w tyle głowy rodziła się myśl, do której wolałem nas razie nie wracać, po co się martwić na zapas. Możliwe, że coś między nimi zaszło i to, niestety, sprowokowane przeze mnie. O tym, że chłopacy w wieku dojrzewania lubią sobie oglądać i porównywać, wiedziałem od zawsze, choć mnie, dziękować Bogu, nigdy to nie dosięgło. Tyle co popatrzyłem sobie na kolegów podczas obozu przysposobienia obronnego. I nie stałem się od tego pedałem, jeśli o to chodzi. Dlatego zgodziłem się na tę przebierankę. Ale na nic więcej nie mogę pozwolić, co to to nie.

      W bezpośrednim związku z tym miałem do rozstrzygnięcia inny problem. Maciek nie kąpał się już czwarty dzień i powoli było to odczuwalne. Ktoś go musi wykąpać, a w jego stanie była to dość zawiła operacja logistyczna. W ośrodku są małe kabiny prysznicowe, co jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Wanna zdecydowanie byłaby lepsza. W zasadzie wiem, że powinienem zrobić to sam, tyle że mi się nie uśmiechało, po tym, co zaszło, muszę się w trzymać od Macieja najdalej jak tylko można. Tim pewnie chętnie by to zrobił, on chyba nie umie powiedzieć „nie”, tyle że tu jest problem. Nie da się wykąpać Macieja samemu będąc w ubraniu, nie przy tych kabinach, zachlapanie było nieuniknione. Dopiero co widziałem, jak Maciej tak reaguje na mężczyznę, cholera wie, do czego może tym razem dojść. Nie boi się męskich wydzielin, nawet zdaje się, że go podniecają, sprawdziłem to w przenośni i dosłownie własnoręcznie. Co ja najlepszego zrobiłem? Na razie jednak chwyciłem Lilkę za kibić i ze śmiechem umieściłem na krześle wyciągu, sam sadowiąc się obok. Do egzekucji pozostało jeszcze kilka godzin, coś się przez ten czas wymyśli.

      ------
      Przypominam, że całe opowiadanie (i inne teksty autora) dostępne są na http://chomikuj.pl/trujnik
      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

      Skomentuj

      • trujnik
        Seksualnie Niewyżyty
        • Mar 2018
        • 201

        #4
        4.

        Chciałem się przesunąć do ściany, ale coś mi to uniemożliwiało. Policzkiem wyczułem, że to coś włochatego. Wszystko jedno co to jest, ale co to robi w moim łóżku? Najgorsze, że było jeszcze ciemno, a jakiekolwiek badanie intruza palcami nie wchodziło w grę. Trzeba będzie twarzą. Uniosłem się na łokciu i zacząłem badać ten niezidentyfikowany obiekt. Miał głowę, uszy i zaokrąglony nos, a przy tym łaskotał mnie w policzek. No i pachniał przyjemnie. Pluszowy miś, to oczywiste. Ale jak, skąd? Ojca o to nie podejrzewam, on mi chyba w życiu nie kupił żadnej zabawki, to dlaczego miałby to zrobić właśnie teraz? Poza tym misiak dla takiego starego konia? Nie, to musi być Tim. Na samo wspomnienie tego masywnego chłopaka o pogodnych oczach przycisnąłem policzek do zwierzaka. I nawet nie musiałem się zastanawiać, co to oznacza. Uśmiechnąłem się i znów zasnąłem.

        Ja tego ojca kiedyś utłukę. Tak się nie robi własnemu synowi. Oczywiście zostawił mnie na całe rano a sam z panią Lilą i dzieciakami pognał na stok. Wyszli razem, więc pewnie nie zjeżdżają oddzielnie. Jakbym go zatłukł, to każdy sędzia, który ma dzieci, by mnie uniewinnił. I nawet się nie zatroszczył, co będę robił. Tylko dzięki Timowi mam przygotowane szklanki z sokami, w powtykanymi rurkami do każdej z nich. W ogóle Tim mnie zaskoczył... Spodobał mi się, to prawda. On nawet nie wie, że jeszcze wcześniej, na stołówce, przypatrywałem mu się i kombinowałem, jak by tu do niego zagadać. Jeśli tego nie zrobiłem, to tylko dlatego, że wydawał mi się zamknięty w sobie i taki trochę żyjący własnym światem. O tym, że to on się wychyli i zacznie znajomość, nawet nie myślałem, zdecydowanie na takiego nie wyglądał. Dlatego ucieszyłem się, kiedy tylko stanął w drzwiach naszego pokoju. A później... Wstyd się przyznać, ale go prowokowałem. Widziałem jego reakcję na to, jak polizałem mu palce. Ten numer z parówką był jak najbardziej zamierzony, chciałem wiedzieć, jak daleko się posunie. Jak to piszą w gazetach? Efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. O tym w łazience nawet nie chcę myśleć... Chociaż ten mój siusiak, i to lekko sztywny na jego czole znalazł się tam przypadkiem, to jednak to, co było dalej, było przeze mnie sterowane. Nie ruszył się, nie odepchnął mnie, wszystko było tak naturalne jak ciąża dwudziestolatki. Tak przynajmniej słyszałem od jakiegoś seksuologa w telewizji. To znaczy, że ciąża w tym wieku jest najzwyklejsza pod słońcem. Programu o siusiakach na czole jeszcze nie widziałem...

        Jak ten czas się wlecze... W telewizji nudy, próbowałem czytać tę książkę o Hitlerze, którą kupił mi tata, ale po przeczytaniu strony kręciło mi się w głowie. Muszą to być te leki przeciwbólowe, bo niby co innego? Na ekranie produkował się jakiś starszy facet, trochę podobny do mojego ojca. Miał takie wielkie, umięśnione paluchy. Ciekawe, czy zrobiłby mi to samo jak ojciec? Nie mogłem uwolnić się od tego, co się stało tamtej nocy, gdyby nie wtargnięcie Tima, pewnie myślałbym o tym cały wczorajszy dzień. Masowanie ciepłą ręką, zderzenia mojej głowy z ojcowskim podbrzuszem... Ciekawe, czy ktoś w ogóle robił to z własnym ojcem. I ciekawe, czy to się jeszcze powtórzy. Czy chciałbym tego... Sam nie wiem. Bo, choć naprawdę fajne, to jakieś takie... nienaturalne. Pamiętam taki film, Powrót do przyszłości, kiedy Martin McFly całuje się ze swą matką, która oczywiście nie wiedziała, kogo ma przed sobą. Jak ona to powiedziała? "Czuję się, jakbym całowała się z bratem" czy jakoś tak podobnie. Czyli musi być jakaś naturalna ochrona, której w naszym przypadku zabrakło. Tak myśląc o tym wszystkim, ściągnąłem majtki, tak na pół tyłka, by popatrzeć na sprawcę całego zamieszania.

        Jeszcze nie usiadłem, a zza drzwi dobiegły jakieś głosy, coraz bliższe. No nie, tak to się bawić nie będziemy... Podciągnąłem gacie, w momencie, gdy tuż za drzwiami usłyszałem przekomarzanie się.
        – Zmieszczę się.
        – Nie dasz rady, złaź – to chyba głos tego dzieciaka?
        – Spróbuję.
        – Ależ z ciebie uparciuch – ten głos należał zdecydowanie do ojczulka.
        – Takie życie – odpowiedział refleksyjnie Sam. Po czym drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł ojciec dźwigający dzieciaka na barana. To było tak śmieszne, że mało nie przewróciłem szklanki z sokiem. Nawet nie zauważyłem, jak za nimi wśliznęli się pani Lila i Tim. No nieźle... Mój ojczulek i zaangażowanie się w cudze życie rodzinne. Nie do wiary. Dotąd byłem święcie przekonany, że takiemu Samowi nie podałby nawet szklanki wody, gdyby ten umierał. Z tak zwanym życiem rodzinnym w naszym mieszkanku na Świerczewie ojciec miał tyle wspólnego, co posuwał matkę i czasem pomalował pokoje, rzecz jasna po awanturze i w taki sposób, by wszyscy widzieli, że cierpi. Z takimi umiejętnościami aż dziwne, że został inżynierem budownictwa a nie aktorem.

        Obiad był jeszcze dziwniejszy, bo to nie Tim mnie karmił a Sam. Sam Sam, jakkolwiek by to zabrzmiało. Po prostu ubiegł starszego brata, który tylko ograniczył się do zabicia go wzrokiem, po czym zwekslował się na moje łóżko.
        – Ja tylko zastanawiam się, jak to będzie tu wyglądało, jak to się skończy – powiedział z potępieniem. – Ja nie ruszę palcem.
        Miał rację, bo karmienie przez Sama to był teatr, a bardziej cyrk, zwłaszcza że na obiad był spaghetti. Dotąd nawet nie miałem pojęcia, co da się zrobić z tymi długimi kluskami. Obserwujący to Tim zaprotestował dopiero, kiedy mały, siedząc wygodnie na moim kolanie, próbował mi zawinąć makaron dokoła ucha.
        – On to ma później wziąć do buzi – zgasił go. – Młody, jak jeszcze raz zrobisz taką durnotę, to powiem... – powiedział Tim. Komunikował się ze swym bratem po angielsku i czasem ich nie rozumiałem, bo jednak wymowa nauczyciela i Anglika (czy nawet przyszywanego Anglika, ale wychowywanego na Wyspach) mocno się różnią. No i w szkołach uczą języka książkowego, a oni rozmawiali tak, jak dzieciaki w ich wieku. Często rozumiałem tylko intuicyjnie.
        W każdym razie to nie z powodu braków językowych nie dowiedziałem się, co było przedmiotem szantażu, musiało to być jednak coś grubszego, bo Sam uspokoił się nieco i reszta posiłku przebiegło we względnym spokoju.

        – Wujku Robercie, czy mogę wziąć Maćka na spacer po południu? – niespodziewanie zapytał Tim, kiedy już uprzątnął pobojowisko. Wbrew zapowiedziom wysprzątał stół do czysta; Sam oczywiście nie kiwnął palcem, by zrobić porządek, a natychmiast pobiegł do swojego pokoju ubierać się na stok. – Przecież nie będzie cały czas siedział w hotelu.
        – Róbcie co chcecie – odpowiedział najukochańszy z ojców – byle Maciek nie rozpadł się jeszcze bardziej. Starczy tego dobrego. Ślisko nie jest, pogoda się trochę uspokoiła.
        Po czym sięgnął do swego portfela i podał Timowi pięćdziesiąt złotych.
        – Na drobne wydatki – powiedział i wrócił do zapinania płaszcza. Coś podejrzanie się śpieszył. O to, że chce jak najszybciej znaleźć się na stoku, wcale go nie podejrzewałem, tu musiała być inna przyczyna. Chyba nawet wiedziałem jaka... Ojciec co prawda nie jest jakimś wielkim babiarzem czy lowelasem, ale na ulicy potrafi się obejrzeć za jakąś babką. Oczywiście robi przy tym mały teatr i udaje, że sobie poprawia kołnierz. Ciekawe, że zawsze mu się zakrzywia gdy obok przejdzie jakaś piersiasta blondynka. Kiedyś zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zdradza mamy. Był taki okres, kiedy później wracał, używał innej wody toaletowej (na co dzień pryska się jakimś tanim pachnidłem, wtedy przerzucił się na Old Spice'a). Później się tłumaczył, że miał na budowie jakąś ważną kontrolę czy audyt, jeden pies. W każdym razie po jakimś czasie wrócił do starej rutyny.
        – Coś się tak zamyślił – zapytał Tim, przynosząc moje buty z małego hallu, który dzielił korytarz od pokoju. – Zbieramy się, zanim nasi starsi się nie rozmyślą.
        – Ale ty masz ciepłe stopy – powiedział zmieniając mi skarpetki z domowych na takie grube i włochate. Chyba dotykał ich bardziej niż było to naprawdę konieczne, ale mi to nie przeszkadzało. Jak niewiele wystarczyło, bym przyzwyczaił się do jego ciepłych, delikatnych łapek, które właśnie walczyły z zahaczającym się paznokciem.
        - Wieczorem obetnę ci paznokcie – powiedział tym swoim śmiesznym akcentem.
        – Obetnę **** co? – zapytałem automatycznie, bo druga część wyrazu zagubiła się w tłumaczeniu.
        – Co to jest ****? – zainteresował się Tim. – O paznokcie mi chodziło. Nails.
        Jak nie można wiedzieć, co to jest ****? To chyba jedno z pierwszych brzydkich słów, jakie poznałem, choć w Poznaniu równie często mówi się "pipa". No ale chyba można nie wiedzieć, jeśli nie ma się kontaktu językowego z rówieśnikami.
        – No u kobiety, wiesz, między nogami.
        – Aaaa, pussy – uśmiechnął się Tim. – Jak mówisz, ****?
        Zdecydowanie nie podobało mi się to słowo w jego ustach, ale wydawało mi się, że rozkoszował się nim bardziej niż ono było warte. Jeszcze dobrze nie wyszliśmy z pensjonatu, kiedy zwrócił się do mnie z prośbą.
        – Nauczysz mnie więcej takich wyrazów? Cholera wie, kiedy mogą się przydać.
        No i aż do samego miasta zagłębiliśmy się w rozmowie. Tim oprócz starej poczciwej dupy niewiele umiał, przynajmniej do czasu, kiedy osiągnęliśmy główną ulicę Szklarskiej. Mnie poziom angielszczyzny potocznej również dramatycznie się poprawił choć wątpię, by Lady Madonna, jak nazywaliśmy anglistkę, była tym zachwycona.
        – To jakiego słowa używasz, kiedy myślisz o tym swoim? – chciał wiedzieć – Ja mówię o swoim po prostu willy. Albo prosiaczek, po naszemu piglet, ale to tylko w określonych momentach – dodał mrużąc znacząco oko.
        Zanim mu odpowiedziałem, popatrzyłem się wokół siebie z przestrachem; o takich rzeczach dotąd wstydziłbym się mówić głośno w pustym pokoju a co dopiero przy ludziach. W rozmowy z kolegami na te tematy niespecjalnie się angażowałem, zwłaszcza że bez żadnego skrępowania używali tak zwanej łaciny kuchennej, od D do P, ze szczególnym uwzględnieniem K. No ale jak zapytał o to Tim, nie wypadało nie odpowiedzieć. Gdzie z takim ch… do prosiaczka?
        – Najczęściej go nie nazywam, a tak to siusiak po prostu. Wkurza mnie za to słowo "ptaszek", przecież to nie fruwa – powiedziałem, a Tim nie mógł opanować wesołości. Jak on ślicznie się śmieje, na policzkach robią mu się takie fajne dołki.
        – Masz rację, śmierć ornitologii – powiedział starając się mówić basem jak jakiś profesor z telewizji.

        Zrobiliśmy jakieś zakupy w miejscowej Biedronce, składające się głównie z czipsów i soków. Już zmierzaliśmy do kasy, kiedy Tim zatrzymał mnie gestem.
        – Czekaj jeszcze. Co lubisz najbardziej?
        Jeszcze nikt nie zadał mi tego pytania. Prawie piętnaście lat musiałem istnieć na tym świecie, by usłyszeć to po raz pierwszy. Kto by się o mnie troszczył? Mama, ogarnięta manią zdrowego żywienia, gotowała tak, by było zdrowo i nie za drogo, ojciec nie dość, że pierwsze pieniądze dał mi godzinę temu, to jeśli już na mnie wydał, to zwykle na jakieś pożyteczne rzeczy jak tablet, kurtka czy buty, oczywiście bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną.
        – Ja wiem? Gorzką czekoladę, ale nigdy nie mam na to pieniędzy.
        Jeśli myślałem, że Tim kupi mi tabliczkę czekolady, to myliłem się. Kupił dziesięć.
        – Mam nadzieję, że tego nie zeżresz od razu, tylko zostanie ci, jak wyjadę – powiedział i od razu posmutniał. Chyba wiedziałem dlaczego bo i mi zrobiło się nieco miękko w nogach. Gdzieś tam kołatała się piosenka Anny Jantar "Nic nie może wiecznie trwać", której często słucha ojciec.

        – Coś kupił? – zapytałem, gdy Tim wyszedł z jakiegoś sklepu. Musiał coś kupić, bo właśnie zapinał plecak.
        – Nieważne – powiedział niczym przyłapany na gorącym uczynku. – Co robimy dalej?
        – Podobno tu niedaleko jest jakiś wodospad – odpowiedziałem, trochę zły na niego, bo nie chciał zdradzić. Zdążyłem go na tyle poznać, że gdyby nie było to coś bardzo ciekawego i zdecydowanie nie dla moich uszu, powiedziałby mi to od razu.
        W poszukiwaniu wodospadu przydała się mapa zamieszczona na jakiejś tablicy w centrum, a że nie był jakoś specjalnie daleko, zdecydowaliśmy się iść i tam. To znaczy wodospady są dwa, wybraliśmy ten bliższy, Szklarkę. Całą wycieczkę zakończyliśmy pizzą i colą w schronisku. Drogo nas to kosztowało i Tim musiał uszczuplić własne zasoby finansowe. Trochę zawiedziony wracałem do naszego pensjonatu. Z nim można by chodzić cały dzień. Nie wyrywa się do przodu jak ojciec, widzi, kiedy się męczę i nie zachowuje się na ulicy jak ostatni wiochmen, czego nie mogłem niestety powiedzieć o moich kolegach.
        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

        Skomentuj

        • trujnik
          Seksualnie Niewyżyty
          • Mar 2018
          • 201

          #5
          Po kolacji pograliśmy nieco w szachy i już zastanawiałem się, czy ten wieczór będzie nudniejszy od wczorajszego, kiedy ojciec nagle zerwał się ze swojego miejsca i podszedł do stołu, gdzie czarne, moje oczywiście, groziły białym matem w trzech ruchach.
          – Słuchajcie, jest sprawa do załatwienia – mówił, a z jego tonu wnioskowałem, że nie jest wcale prosta – Maciek, ty koniecznie musisz się wykąpać. Tak, wiem, że ty tak kochasz wodę, że raz na dwa tygodnie ci starczy. Tu sytuacja jest inna, widzisz, nie otrząśniesz, nie wytrzesz się dobrze, bo przecież nie możesz i wszyscy zaczynamy już to odczuwać, szkoda, że niezbyt przyjemnie. Tim, czy byłbyś tak łaskaw pomóc temu ciućmokowi?
          Coś odmalowało się na twarzy chłopaka, tyle że ciężko było mi to odczytać. W każdym razie odpowiedź nie przyszła tak szybko jak się spodziewałem.
          – W sumie czemu nie. Tylko jak to zrobić?
          Po chwili uzgadniali szczegóły techniczne, rzecz jasna bez konsultacji z najbardziej zainteresowanym.
          – No ale w tej sytuacji to bym musiał się wykąpać razem z Maćkiem, inaczej się nie da. Nie ma pan nic przeciwko?
          On się go o takie rzeczy pyta zamiast siedzieć cicho! Czyżby jednak nic do mnie nie czuł? Wczoraj mi się wydawało... Nieważne. Jeszcze się skończy na tym, że będzie mnie mył ojciec. Też dobrze choć... nie bardzo. W każdym razie nie tego chciałem.
          – Zgadzam się i twoja mama też się zgadza, już z nią na ten temat rozmawiałem.
          Dość powiedzieć, że zaczęło się szukanie reklamówek i innych płacht plastiku, którymi spętano mi dokładnie obie kończyny, a po mniej więcej kwadransie stałem pod prysznicem.
          – Mam się kąpać w majtkach czy tak jak ty?
          Ja mu dam w majtkach! Czwarty na moją czarną listę i to od razu na sam czubek. Jakby to powiedział Marek Niedźwiecki, nowość i to od razu na miejscu pierwszym. Ale jak mu powiedzieć, by nie zabrzmiało to głupio? Coś trzeba wymyślić.
          – W tej kabinie jest tak mało miejsca, że każdy zbędny kawałek tkaniny zmniejsza naszą szansę na przeżycie a zwiększa na uduszenie.
          No i Tim wyskoczył z kabiny i wrócił nago. Oczywiście moje pierwsze spojrzenie padło na to, co, przynajmniej dla przyzwoitości, powinienem zobaczyć jako ostatnie. Bałem się, by mi za szybko nie zesztywniał, ale niepotrzebnie, bo wszelkie uczucia wysysała chwilowo puszczona woda.
          – Myć cię od dołu czy od góry?
          – A czy jest jakaś różnica? Ja się zawsze myję od góry – odpowiedziałem. Czy on naprawdę ma aż takie problemy z elementarnymi czynnościami? Kto by się nad tym zastanawiał? Widać wystarczyła mu moja odpowiedź, bo chwycił wielką czerwoną gąbkę i zabrał się za mycie. Do tego używał jakiegoś angielskiego fioletowego żelu, który wytwarzał masę piany. Gdy doszedł do pępka byłem ciekawy, co zrobi dalej. Ale on posuwał się konsekwentnie jak ruski czołg i za moment gąbka ślizgała się po moim członku i jądrach. Oczywiście nie bez konsekwencji, bo mój przyboczny zawsze wyczuje co dobre i już zaczynał okazywać radość. Tymczasem Tim coraz częściej trzymał gąbkę tak, by na tym skorzystać, tyle że zza zwałów piany trudno mi było dostrzec, co tam tak naprawdę się dzieje. Chciałem dojść po cichu, ale to było tak mocne, że z gardła wydarł mi się zduszony dźwięk. W natychmiastowej reakcji ruchy Tima stały się jeszcze delikatniejsze, a on sam obserwował, jak piana miejscami zmienia kolor i konsystencję.
          – Przepraszam – wyszeptał mi do ucha.
          – Nie gniewam się, wręcz przeciwnie – odszepnąłem. W pokoju był ojciec i lepiej, żeby tego nie słyszał. Byłem ciekaw, czy Tim umyje mi tyłek, ale najwidoczniej nie miał z tym żadnych kłopotów. O wiele większe miał z prosiaczkiem, który już sterczał i od czasu do czasu smagał moje ciało.
          – Dobra, teraz wyłaź, ja się sam wykąpię – powiedział.
          O nie, tak się nie będziemy bawić. Mam stracić takie widoki? Bo było oczywiste, że coś musi zrobić ze swym podnieceniem, jego siusiak, groźnie uzbrojony w duże, kształtne i prawie białe jądra zaczynał już niebezpiecznie drgać, a gruby był tak jak jego właściciel, i równie niezbyt wysoki.
          – Nigdzie nie pójdę. Ma być sprawiedliwie. Myj się – warknąłem.
          Trudno było mi wszystko zobaczyć w tej śnieżnobiałej pianie, ale coś tam widziałem. Tyle że nie widziałem samego momentu rozkoszy Tima. Gdy jego ciałem zaczynały potrząsać tak znane mi drgawki, odwrócił się niemal instynktownie, tak jak człowiek uchyla się na widok lecącej piłki. Chyba jeszcze nie jest na to gotowy. Nie gniewałem się jednak, sam byłem w przymusie i nie wiem, czy na jego miejscu nie zachowałbym się dokładnie tak samo.

          – Umyci? – zapytał ojciec, gdy opuściliśmy łazienkę. Miałem wrażenie, że przypatrywał się mojemu kroczu, choć po strugach chłodnej wody na zakończenie nic już nie mógł dostrzec. Na Tima pewnie nie odważyłby się spojrzeć, zwłaszcza że ten szybko chwycił torbę z ręcznikiem i kosmetykami i pognał na chwilę do swojego pokoju.

          Zbliżała się dziesiąta. Ojciec tradycyjnie wybył, choć tym razem postawił sprawę wprost i powiedział, że umówił się na piwo. Zapomniał dodać z kim, choć nie musiał, i tak wiedziałem. Leżałem już w łóżku, zegar dobiegał do godziny śmierci czyli dziesiątej.
          – Kiedyś będziemy musieli spać w jednym pokoju – powiedział Tim. Zgoda, tyle że na razie to wydawało mi się niemożliwe. Na pewno nie tu, a co będzie dalej? Może widzimy się po raz ostatni w życiu? Tymczasem chciałem go mieć blisko, tu i w żadnym innym miejscu. Najlepiej obok w łóżku. A jak nie to...
          – Mam pomysł – powiedziałem. – Co byś powiedział, gdyby zamienić się łóżkami?
          – To znaczy? – nie rozumiał Tim.
          – No ja pójdę spać do ciebie a ty do mnie.
          Tim popatrzył na mnie z rozdziawionymi ustami.
          – Wariat – odpowiedział. Ale po jego minie widziałem, że pomysł chwycił. Zapanował długi moment ciszy, podczas której łapał byka za rogi.
          – No dobrze, wieczór nie byłby nawet problemem a rano? – powątpiewał. – U mnie wszyscy wstają o wpół do ósmej.
          – U mnie ojciec budzi się dwadzieścia po siódmej. Nastawimy nasze budziki na dziesięć po siódmej, ty ten w komórce, ja w moim zegarku. Jeśli któryś zawiedzie, zawsze ten drugi się obudzi i najwyżej cichaczem przejdzie do drugiego pokoju i obudzi tego drugiego. Ojciec śpi jak zabity, najczęściej lekceważy budzik i ja go muszę dobudzać.
          – Dobrze. U nas wszyscy budzą się budzikiem, nikt nie cierpi na bezsenność. Zakładam również, że nikt z nas nie chrapie. To jak? Deal?
          – Deal – odpowiedziałem.

          Po cichu otworzyłem pokój. Ciemność nie pozwalała na zorientowanie się gdzie jest stół, gdzie łóżka. Ma być to pod oknem. Na gwałt uczyłem się topografii pokoju. Minąłem łóżko Sama, na którym spał bez kołdry, ta spokojnie spoczywała na podłodze. Mało nie wyrżnąłem w stół, który stał w miejscu, którego nie przewidziałem,w ostatniej chwili zdołałem się uchylić. Łóżko pani Lili było w drugim kącie, między drzwiami na korytarz a drzwiami łazienki, przynajmniej mała szansa, że mnie zobaczy przed snem, bo i z tym się trochę liczyłem. Tymczasem dotarłem do łóżka Tima. Sama świadomość, że on w nim śpi wyostrzyła zasypiające zmysły. Pościel delikatnie pachniała chłopcem, tym samym szamponem, którym myje głowę, co spowodowało charakterystyczne prądy w lędźwiach. Długo rozkoszowałem się samym leżeniem, było prawie tak, jakby Tim leżał koło mnie. Pod poduszką znalazłem zwitek chusteczek higienicznych. Pachniał tak charakterystycznie, że nie musiałem nawet się zastanawiać, do czego służył. Prawie zawróciło mi się w głowie. Przyciskając opatrunkiem leżący na łonie gorący, niemal bolący członek dokończyłem dzieła. Jeśli wrócił na chwilę obraz naszych niedawnych zmagań z tatą, nie był taki silny, jak tajemnicze fluidy zwykłej chusteczki higienicznej. Szybko zasnąłem.

          Nagle zwaliło się na mnie coś ciężkiego, ciepłego i niesłychanie aktywnego, a uderzenia nie oszczędzały żadnego fragmentu mojego ciała. Z przerażeniem otworzyłem oczy...

          c. d. rzecz jasna n.

          Całe opowiadanie czyli 16 odcinków bez cenzury (plus inne teksty autora) dostępne są na http://chomikuj.pl/trujnik
          Last edited by trujnik; 04-03-18, 10:22.
          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

          Skomentuj

          • trujnik
            Seksualnie Niewyżyty
            • Mar 2018
            • 201

            #6
            5.

            Obudziło mnie trzaskanie drzwiami samochodu i głosy dochodzące sprzed ośrodka. Co to za idioci, nie wiedzą, że ludzie śpią? Popatrzyłem na radiobudzik stojący na szafce nocnej, piętnaście po siódmej. Ciekawe kto to jest, dostawa? A może to policja? Fajnie by było, jeszcze nie mieszkałem w domu, do którego przyjeżdża policja. Przeciągnąłem się rozkosznie i najciszej jak mogłem, dopadłem do okna i od razu się rozczarowałem. Zwykła dostawa, z tyłu ciężarówki mężczyźni wyjmowali jakieś ciężkie skrzynie i tachali je do ośrodka. Szkoda, bo myślałem, że kogoś zabili. Byłoby fajnie – policja, przesłuchania, rewizje, zakaz opuszczania ośrodka. Może odkryliby te prezerwatywy, które mamuśka ma w torebce. Ale byłyby jaja, no nie? Ona myśli, że ja nie wiem, ale detektyw Samuel Hawthorne wie wszystko, nawet jak ma dziesięć lat, pięć miesięcy i trzy dni. Nie śmiejcie się, ale jak urosnę to będę detektywem. Na razie tylko trenuję, gdyby mamuśka i Tim wiedzieli, ile o nich wiem, rozmawialiby ze mną inaczej. Jednak, jak każdy szanujący się detektyw, nie przechwalam się swoją wiedzą. Jak będzie czas, wyłożę karty na stół. A co wiem? Sporo i to najbardziej wstydliwych rzeczy. Na przykład wiem, że Timowi już się robi duży siusiak. Zwłaszcza nad ranem, kiedy jeszcze śpi. Później okręca się w ręcznik, żeby nikt nie widział, i skrada się do łazienki. Czasem, jak się mocujemy na dywanie, to też mu się robi duży i sztywny. Kiedyś straszyli nas tym w szkole, że przyjdzie okres dojrzewania i że urośnie nam to i owo. Jakoś mi się nie śpieszy, na razie niech będzie takie, jakie jest, węża nie zamierzam hodować. A może być potworne. Kiedyś byłem w domu u mojego najlepszego kumpla, Matta Carpentera i jego rodzice zostawili nas samych i pojechali na zakupy do ASDY, w każdym razie gdzieś za miasto i mieliśmy dużo czasu. Matt od razu dorwał się do laptopa swojego ojca i oglądaliśmy film dla dorosłych. Ale oni mieli długie! A wszystkie kobiety ogromne cyce. Ale może to jakieś tricki filmowe, bo później specjalnie patrzyłem się na piersi wszystkich kobiet i były o wiele mniejsze. Z facetami to samo, przecież to by było widać, no nie? A jak się tak patrzy na ulicy to prawie każdy jest w tym miejscu płaski jak deska, no może ten i ów pochwalić się może niewielką górką. W każdym razie moje dochodzenie skończyło się kompletną klapą. A może ci ludzie są specjalnie hodowani do takich filmów? Na filmach takie rzeczy bywają. Może też jakoś trenują, jak piłkarze? Pan od wuefu mówi, że jak będziemy dużo biegać, to wytrenujemy sobie duże muskuły. No to by miało jakiś sens.

            Spojrzałem na łóżko Tima, pewnie znów mu się zrobił duży. Jak ja go lubię peszyć w takich momentach. Niech choć raz boi się mnie, a nie ja jego. Nie to, żeby się bił ze mną, ale jak się na mnie wkurzy to potrafi zdrowo przyłożyć. A on się tak śmiesznie wścieka, że naprawdę fajnie popatrzeć. To co dziś robimy? Łaskotki, deszczyk czy bombardowanie? Zdecydowałem się na to ostatnie, bo nie chciało mi się iść po wodę. Stanąłem przy łóżku, zerwałem z niego koc i dalej go okładać! Niech się tłuścioch boi! Po kilku uderzeniach zorientowałem się, że coś jest nie tak. Tim może nie jest bardzo tłusty, ale masywny i jak się w niego uderza to ręka tak fajnie grzęźnie w brzuchu czy udzie, a później odskakuje. Poza tym braciszek zawsze rano jest cieplutki, jakby w nocy miał gorączkę. To jego stała cecha, czasem wślizguję się do jego łóżka by się rozgrzać, czego on nie cierpi. A tu? Po drugim uderzeniu poczułem jakbym walnął w gałąź. Przyłożyłem więc w żołądek, ale znów trafiłem w coś twardego. Jeszcze zanim zorientowałem się, że coś jest nie tak, krzyknąłem:
            – Wstawaj grubasie, bo ci siusiak gacie rozsadzi!
            – Sam, na litość boską, przestań – odezwała się z drugiej strony pokoju matka. – Czy ja nie mogę mieć jednego dnia z pokoju bez twoich dzikich występów?
            I w tym momencie coś ciężkiego uderzyło mnie w tył głowy. I nie była to ręka, zdecydowanie za twarda. Złapałem to coś, odwróciłem się i...
            – Maciek, co za spotkanie, co tu robisz?
            – Jaki Maciek, o co chodzi? – zainteresowała się matka.
            – No Maciej tu śpi. Tima ukradli w nocy – poinformowałem ją. – Nad ranem chodzili tu jacyś ludzie, założę się, że handlarze narządami, może to oni... Uśpili nas chloroformem, zabrali Tima, bo wszystko ma większe, a może i tłuszczu ludzkiego potrzebowali i podłożyli Macieja, by się im rachunek zgadzał.
            Był taki film o handlarzach narządami, możliwe, że tu właśnie o to chodziło.
            – Co za głupoty wygadujesz – zdenerwowała się matka. – Zapal mi światło, ale natychmiast!
            Zapalone światło tylko potwierdziło, że w łóżku braciszka leży Maciek.
            – Maciek, co to wszystko ma znaczyć? – zapytała matka, a kąciki ust drżały jej tak, że myślałem, że za chwilę zacznie się śmiać.
            – A nic, pani Lilo, znudziły nam się nasze łóżka, to się zamieniliśmy...
            Rzeczywiście udał im się numer, sam bym tak chciał, tyle że nie mam nikogo, z kim taka podmianka byłaby możliwa. Ciekawe, kto to wymyślił? Nie sądzę, że Tim, on jest na to za porządny. Ale że się zgodził?
            – Na pewno? A może się coś takiego stało... – indagowała dalej matka, podchodząc do łóżka Tima, to znaczy Macieja. Mogłaby przynajmniej narzucić szlafrok, jak ma gościa, a nie paradować w bieliźnie. Tyle nas uczy o dobrym wychowaniu a sama... Szkoda gadać.
            – Nie, nic, co się miało stać?
            – Może to twoje łóżko w pokoju jest niewygodne? A może tata powiedział ci coś nieprzyjemnego? Cokolwiek to jest, mnie możesz powiedzieć.
            Eh, ci dorośli. Myślą, że jak są nieco wyżsi i kilka lat starsi to znaczy, że od razu mamy latać do nich ze wszystkimi problemami. Po czym nas wysłuc***ą i... robią dokładnie po swojemu. Znam taką pomoc... Kiedyś, będzie z rok temu, dostałem bęcki od chłopaka ze starszej klasy. Zupełnie mi się nie należało, bo wyśmiewałem się z jego długich włosów. Miałem zresztą rację, wyglądał jak męska dziwka. Chłopak był nieprzyjemny, poza tym dzieckiem jakiegoś emigranta, Hindusa czy innego Pakistańczyka. Więc jak mi wpieprzył, to nazwałem go "Paki", którego to słowa pod żadnym pozorem nie można używać w szkole, jedynym gorszym jest "*****r". No więc on dał mi za to jeszcze raz w dziób i to tak, że krew poszła z nosa. Poszedłem oczywiście do naszego wychowawcy, który powinien nas bronić przed starszymi. Tak przynajmniej obiecywał. Tymczasem i on i ja dostaliśmy nagany i zostaliśmy po lekcjach. I jak tu wierzyć dorosłym? Maciek dobrze robi, że nie mówi. Ale przede mną nic się nie ukryje. Już za niedługo powinienem wiedzieć, o co chodzi. Detektyw Sam Hawthorne na tropie, no nie?. Ah co to by był za film, Jack Frost, Wycliffe i Harry Hole, moi ulubieni detektywi, mogą się schować.

            Po śniadaniu nasi rodzice odbyli naradę wojenną. Co prawda podsłuchiwałem pod drzwiami, ale, po pierwsze, niewiele słyszałem, po drugie, mówili oczywiście po polsku, chyba po to by chronić informacje przed niepowołanymi uszami. Moim pierwszym językiem jest angielski, po polsku mówię słabo i na pewno nie zrozumiem rozmowy prowadzonej za zamkniętymi drzwiami. Na bank mówili o Maćku i Samie, to oczywiste, ale co? Wszystko to było dziwne. To już nie można zrobić starszym jakiegoś numeru? Byłem pewien, że za chwilę posypią się kary, zakazy i sam Bóg wie co jeszcze, przecież po dorosłych nie można się spodziewać niczego innego. Zamienili się łóżkami, wielkie mi mecyje. Gdyby weszli w nocy na dach albo uciekli z domu, to jeszcze można by się martwić. Ja bym się nie martwił tylko czekał, aż ich przyprowadzi policja. Ale oni się znają, żaden z nich nie jest złodziejem ani mordercą, nie mają też powodu, by zwiewać. Nie sądzę, by taki Maciej mógł ukraść mamie pieniądze. A nawet jak by chciał, to przecież jest o wiele więcej lepszych metod, wystarczy obejrzeć pierwszy z brzegu film kryminalny.

            Za tym wszystkim musi się zdecydowanie coś kryć. Gorzej, że żaden pomysł mi nie przychodzi do głowy. A może jeden drugiemu coś zrobił? Ale co i kto komu? Przecież gdyby Maciej się obraził, to wywaliłby Tima za drzwi a nie poszedł spać do jego łóżka. Zresztą Sam już taki jest, że nie potrafi się na nikogo obrazić, zawsze trzyma wszystko w sobie. Dziwne, bardzo dziwne. Temu wszystkiemu brakuje elementarnej logiki.

            Tajemnicza narada skończyła się wkrótce i zakomunikowano nam, że dziś na stok pojadę ja i wujek Robert i to na cały dzień, a chłopaki i mama zostaną w domu, "bo przecież musi się nimi ktoś zająć". Aż podskoczyłem z radości, gdy mi to zakomunikowali. Wujek Robert jest fantastycznym facetem i do tego mówi po angielsku. Może trochę tak jak litewscy emigranci, ale da się go zrozumieć. Podstawową zaletą pana Roberta jest to, że nie truje dupy. Moja matka na stoku potrafi kilkanaście razy dziennie powtórzyć "Nie szalej", "nie zajeżdżaj innym drogi", "nie rób szprycy w twarz" i podobne. A ja bardzo lubię hamować z dużą szprycą śniegu, co na to poradzę? Wujkowi Robertowi to wszystko wisi, sam jeździ agresywnie i mnie również pozwala poszaleć. No i jak się wywróci, to można się z niego pośmiać i wcale się nie gniewa. Nawet wczoraj walczyliśmy na kijki, dobrze, że matka tego nie widziała... Poza tym będę miał czas na przemyślenie kilku rzeczy, bo na coś jeszcze zwróciłem uwagę. Każdy detektyw by zwrócił. Otóż gdy skończyła się ta narada, ani matka ani Robert nie wyglądali na zmartwionych, przybitych czy, jak to się mówi? zafrasowanych. O właśnie, to odpowiednie słowo. Wręcz przeciwnie, i on i ona byli tacy rozanieleni, jakby się za tymi drzwiami całowali. Czyli ani Maciek ani Tim nie zrobili nic takiego złego. Więc o co tu chodzi do ciężkiej cholery??? Przecież gdyby naprawdę coś się stało, jedno i drugie byłoby poważne jak na pogrzebie królowej Elżbiety. Tak, tam na pewno będzie poważnie. Choć będą tacy, którzy będą się cieszyć, na przykład koledzy matki z pracy, którzy mówią, że to stara rura i że na nią już powoli kolej.

            Wyjazd na stok z wujkiem Robertem był fajny, a poza tym wujek lubi chyba szybką jazdę, bo po drodze trzy razy złamał przepisy drogowe, dwa razy przekroczył pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i raz wyprzedził wbrew zakazowi. Będę musiał to sobie zapisać do notesu, w którym zbieram haki na każdego. Nie, nie zamierzam nikogo szantażować, ale takie informacje się przydają, bo przecież nie wszystko da się spamiętać, mam dopiero dziesięć lat. Każdy detektyw pracuje na komputerze, ja swoje informacje zapisuję w notesie, tam są o wiele bardziej bezpieczne przed hakerami, a Tim w moich rzeczach mi nie grzebie. Spróbowałby! W każdym razie było fajnie, dopóki nie rozszalała się śnieżyca i musieliśmy wracać do pensjonatu. Zaraz za stokiem naciągnąłem go na pizzę, bo to polskie jedzenie wcale mi nie smakuje. Jak można jeść coś takiego jak bigos? Przecież to śmierdzi. Nie ma to jak porządna porcja ryby z frytkami i do tego cola. Oczywiście gdy dorosnę, to cola zostanie natychmiast zastąpiona przez piwo. Pożywienie prawdziwego detektywa, no nie? Powiedziałem to wujkowi, a on wcale nie robił problemu, a nawet kupił mi do tej pizzy frytki.

            Wróciliśmy z Lollobrigidy (czemu ta nartostrada tak głupio się nazywa? Co to jest Lollobrigida?) jadąc w tumanach śniegu. Coś fantastycznego. Wujek już nie przesadzał z prędkością, wręcz przeciwnie, wlókł się jak emerytowane małżeństwo ślimaka z żółwicą, na jego miejscu depnąłbym bardziej do gazu. Ciekawe co by się stało, gdyby kogoś zabili i musiałaby przyjechać policja na sygnale. Też by się tak wlekli? No ale nieważne, jakoś dojechaliśmy. Pognałem od razu na górę do pokoju zobaczyć co robią Sam i Maciek. Może za karę są przywiązani do kaloryfera? Jak bym miał dzieciaki, które by mi za bardzo broiły, zakułbym kajdankami do kaloryfera. Harry Hole, telewizyjny detektyw, na pewno by zrobił coś takiego. Ale nic z tych rzeczy, Maciek leżał na łóżku, Tim siedział, zresztą na tym samym łóżku i grali w szachy. Ale nie to było najdziwniejsze. Najbardziej zastanowiło mnie coś innego. Oni jakoś dziwnie na siebie patrzyli. Nie tak, jakby się z siebie śmiali (choć Tim jest czasem tak żałosny, że naprawdę jest z czego). Oni patrzyli na siebie jak chłopak i dziewczyna na randce, takimi cielęcymi oczyma. Było po tym spojrzeniu było widać, że Tim lubi Macieja, a Maciej przepada za Timem. Nie wiem, kto bardziej, chyba jednak Tim za Maciejem. Mówiłem, ostrzegałem, nic się przede mną nie ukryje. A więc mamy na tapecie związek homoseksualny.

            Niewiele wiedziałem na ten temat. W zasadzie prawie nic, chociaż... Jakieś dwa miesiące temu bawiliśmy się z kumplami na The Downs, takim parku niedaleko słynnego, pierwszego na świecie mostu wiszącego. Oczywiście zamiast ścieżkami woleliśmy łazić po krzakach. W pewnym momencie zobaczyłem jakieś trzydzieści jardów ode mnie dwóch facetów w starszym wieku. Stali naprzeciwko siebie, trzymali się za siusiaki i ruszali rytmicznie rękami.
            – Geje, wiejemy stąd! – krzyknął Matt i za chwilę już tam nas nie było, uciekaliśmy jakby ci geje mieli nas zabić. Nie sądzę, bardziej byli zainteresowani samymi sobą... Normalnie zostałbym i swoim zwyczajem zabawił się w śledzenie, ale nie byłem sam, a moi kumple jakoś nie wykazywali entuzjazmu, jeśli można tak to ująć.
            Coś tam kiedyś słyszałem, ale nie wiedziałem, na czym to konkretnie polega. Słowo, owszem, znałem z telewizji. Prawa gejów, ruchy gejowskie, jakieś dziwnie wyglądające parady... Tyle że nikt nie wytłumaczył mi o co w tym wszystkim chodzi, no ale ja też nie pytałem. Problem zaczął mnie jednak nurtować, dorwałem się do Wikipedii i dowiedziałem się, o co chodzi. Więcej w tym wszystkim niedomówień, niż to jest warte. Po prostu facet zakoc***e się w facecie i to wszystko. Albo kobieta w kobiecie, jeśli o to chodzi, ale wtedy jest lezba, po naszemu dyke. No ale to już nie jest problem czysto teoretyczny bo możliwe, że mam brata pedała. Z drugiej strony, jeśli to wszystko prawda, to on ma bardzo fajnego chłopaka, bo Macieja uwielbiałem. No ale trzeba będzie im jakoś przeszkodzić, nie ma innego wyjścia, bo to chyba nie jest do końca normalne. Różnie jest między mną a Timem, ale chyba nie życzę mu najgorzej...

            Wreszcie pozostał jeszcze jeden problem – co łączy mamę i pana Roberta? Coś za słodko mi to wszystko wygląda. Trzeba by sprawdzić, tylko jak? Pomysł przyszedł zaraz po kolacji, kiedy mama oznajmiła, że idą z wujkiem Robertem na spacer. To znaczy wyjdą jak nas położą, tym razem każdego w swoim łóżku. Chłopakom pozwolili się bawić do jedenastej, dla mnie nie było litości, o dziesiątej musiałem być w łóżku. Trudno, trzeba będzie ich śledzić, sami się o to proszą, no nie?. Tylko jak to zrobić by nikt nic nie zobaczył? Z pensjonatu można spokojnie wyjść, mamy klucze. Tyle że dalej będzie gorzej, przez tę cholerną śnieżycę będę widoczny na daleką odległość. Ale dla detektywa Sama Hawthorne’a nie ma rzeczy niemożliwych. Matka ma taką białą kurtkę, Tim ma białą czapkę. Co prawda będę w tym wyglądał bardzo dziwnie, ale przecież chodzi o to, by nikt nie mógł mnie zobaczyć, prawda? Grunt to dobry kamuflaż.

            Odczekałem więc aż rodzice wyjdą, chwilę później przylazł Tim, nawet przebrałem się w piżamę, by przypadkiem nie przyszło mu nic głupiego do głowy. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, przebrałem się błyskawicznie, nie bawiąc się w takie szczegóły jak majtki. Pokarało mnie, bo przyciąłem sobie siusiaka zamkiem błyskawicznym, w samą skórkę, tę na czubku. Bolało jak cholera, no ale dla prawdziwego detektywa to nie problem, no nie? Gdy wybiegłem na dwór, z daleka widziałem dwie sylwetki, wujka i mamy. Nie śpieszyli się, a może nawet wygłupiali, bo szli dość nierówno, zresztą po tej śnieżycy po chodniku szło się wyjątkowo ciężko, więc cholera ich wie. Ja również dwa razy mało się nie wywaliłem. Teraz trzeba tylko uważać, by trzymać odpowiednią odległość. Wiedziałem, że w drodze powrotnej będzie jeszcze gorzej, ale starałem się o tym nie myśleć. Gdy już znalazłem się na głównej ulicy miasta, o wiele lepiej oświetlonej, zginęli mi z zasięgu wzroku. No i co dalej, wielki detektywie Samuelu Hawrhorne? Ano nic, trzeba sobie radzić, logiczne, że albo skręcili w jakąś boczną uliczkę, albo po prostu weszli do knajpy. Poczułem się bardzo zmęczony, a brak majtek powoli zaczynał się mścić, po prostu zmarzł mi tyłek i jajka obcierały się nieprzyjemnie o spodnie. Szedłem już ostrożniej i po jakimś czasie doszedłem do czegoś, co mogłoby być tą knajpą. W środku siedzieli ludzie, niektórzy przy barze, inni przy stolikach i pili alkohol albo kawę. Gdzie oni są? Przecież nie wejdę do środka? Zrozpaczony przyglądałem się budynkowi. I nagle olśnienie. To jest budynek narożny, może z boku będą jakieś okna? Trzeba obadać – pomyślałem i dotarłem aż do narożnika, po czym skręciłem w lewo. Istotnie były dwa okna i to nisko, w sam raz na mój wzrost, który litościwie pominę, nie musiałem się wdrapywać.

            Matka i Wuj Robert byli pogrążeni w rozmowie i na pewno było im ze sobą dobrze. Robert pił ciemne piwo, matka jakiś niebieski drink z parasolką. Co za luksus... Takie rzeczy pijali w ekskluzywnych klubach, które widywałem na filmach, zwłaszcza tych na południowych wyspach. Wiecie, plaże, dziwki w kolorowych opalaczach. Jak można pić niebieski drink? Przecież żadne żarcie nie jest niebieskie, jedliście kiedyś coś niebieskiego? Widziałem co prawda błękitne lody, w zoo w Bristolu sprzedają, ale nigdy nie wziąłbym tego do ust. Brrrr... Ale zaraz, ja tu o parasolkach a tam jest jakaś akcja. Robert uniósł rękę i poprawił mamie opadające na czoło włosy a ona wdzięczyła się, jakby przed chwilą dał jej tysiąc funtów. No nieźle, jeszcze się pocałują...

            Wykrakałem! Pocałowali się! Długo i, jak to się pisze w książkach? Namiętnie. Dziwnie się patrzy, jak matka całuje się z obcym facetem. Ale czy Robert jest taki obcy? Przez te trzy dni bardzo go polubiłem, jest po prostu równiachą. Ale czy chciałbym go jako ojca? No pewnie! Teraz już wiedziałem komu pomagać a komu przeszkadzać. Jakieś kochliwe się to towarzystwo zrobiło... Tyle że jedni robią dobrze, inni wprost przeciwnie... Trzeba się jeszcze dowiedzieć czy jest żonaty, ale tu o źródło informacji nie było trudno, po prostu zapytam Maćka. Wiedziałem już co chciałem się dowiedzieć, a ponieważ czułem się na tym zimnie coraz gorzej, zarządziłem powrót. Misja zakończona pełnym sukcesem. Marzyłem tylko o ciepłym łóżku i gorącej herbacie. Ale ta droga się wlokła... Jak by nie patrzeć, sukces jest i to podwójny: wiem, co jest grane i nie dałem się złapać. Jestem mistrz, no nie?

            co do c. d. to rzecz jasna n., jak w banku

            Całość znajdziesz na http://chomikuj.pl/trujnik, w pdf, tam też inne opowiadania i powieści autora. BTW ktoś to czyta? Proszę o opinie.
            Last edited by trujnik; 05-03-18, 13:27.
            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

            Skomentuj

            • trujnik
              Seksualnie Niewyżyty
              • Mar 2018
              • 201

              #7
              6.

              Obudził mnie głośny, suchy kaszel. Który to? Sam? Tim? Chyba jednak Sam, bo starszy przechodzi mutację i jednak brzmiałoby to inaczej. Musiał się wczoraj podziębić na stoku, trzeba by mu dziś zrobić wolne. Popatrzyłam na zegarek. Wpół do siódmej, już chyba nie zasnę. Kasłanie powtórzyło się znowu, jeszcze bardziej suche, jeszcze głośniejsze. To chyba jednak coś poważniejszego. Niechętnie wstałam, podeszłam do łóżka syna, poprawiłam mu koc i chwyciłam go za rękę. Ale gorąca. Dotknęłam czoła – to samo. No to jest załatwiony na cacy. Sam wyczuwszy mój dotyk poruszył się, otworzył oczy i popatrzył na mnie, jakby z przestrachem. Choć w pokoju panowała wczesnoporanna ciemność, widziałam, jak świecą mu się oczy.
              – Mamusiu co się... – nie dokończył i raz jeszcze zaczął kaszleć, po czym zamknął na chwilę oczy.
              To mi nie wyglądało na zwykłe przeziębienie. Zdenerwowana zerwałam się z łóżka i, przewracając po drodze krzesło, dopadłam mojej torebki, gdzie miałam termometr. Musiałam podejść do okna, by sprawdzić wynik, bo nie byłam pewna czy to ósemka czy dziewiątka. Trzydzieści dziewięć i cztery dziesiąte. Rany Boskie, co robić? Wygrzebałam telefon i wystukałam sto dwanaście. No i oczywiście wściekłam się.
              – Naprawdę nie ma powodu, żeby wysyłać do pani pogotowie. Dziecko ma dziesięć lat, nie zachodzi niebezpieczeństwo zagrożenia życia, niech się pani skonsultuje z lekarzem – perorowało zimnym głosem jakieś babsko po drugiej stronie. Najchętniej roztrzaskałabym jej ten telefon na łbie. Trzeba by go zawieźć do lekarza, i to na gwałt, ale przecież w tym stanie i po tej śnieżycy nie będę prowadziła samochodu. Co robić?

              Na razie zrobiłam herbatę dla Sama i kawę dla mnie. Dopiero teraz dochodziły do mnie resztki wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Robert, no jasne. Co też najlepszego mi przyszło do głowy? Przecież nie przyjechałam tu na żadne romanse, a tu patrz. Poznałam faceta, który wyrwał mnie z tego otępienia po śmierci Łukasza, mojego pierwszego męża. Później były tylko przygody, jedna z nich zaowocowała Samem. To dlatego ma inne nazwisko niż ja i Tim, bo jego ojcem jest Anglik. Nie, nie planowałam dziecka, jeśli chodzi o to, ale również nie miałam zamiaru usuwać tej ciąży. Powodów było wiele: chciałam, żeby Tim miał rodzeństwo, bo wyrastał na samotnika, poza tym po prostu jeszcze raz chciałam się sprawdzić jako matka. Wszystko posuwało się utartym, dobrze znanym torem, dopóki nie pojawił się Robert. Nie za wysoki, ale za to masywnie zbudowany i, moim zdaniem, niesamowicie męski. Miałam na niego oko, a z pomocą przyszedł mi przypadek. Tak, wtedy na stołówce, kiedy specjalnie wysłałam do niego Tima, a następnie kazałam mu iść odwiedzić tego połamańca, mimo niezadowolenia starszego syna i jawnej zazdrości młodszego. Sam i Tim są jak Związek Radziecki i Stany Zjednoczone podczas zimnej wojny – niby się nie cierpią, ale jedno bez drugiego żyć nie może.
              – Mama, pić mi się chce – wycharczał Sam i znów zakaszlał. Przetrząsnęłam torebkę, w której znalazłam jedynie aspirynę. To trochę za słabe, ale coś trzeba podać. Woda w czajniku zaczęła się gotować, podeszłam do czajnika i po drodze podniosłam przewrócone krzesło. Na jego oparciu była moja biała wiosenna kurtka, którą wzięłam na wszelki wypadek, gdyby było ciepło. Ale co ona tu robi? Przecież jej nie wyjmowałam, ba, nie pamiętałam nawet, że ją mam. Wątpię, by Tim miał z tym coś wspólnego, a zresztą niech śpi.
              – Sam, czy możesz mi wytłumaczyć, co ta biała kurtka robi na krześle? Jestem pewna, że gdy wychodziłam, była w szafie.
              – Wisi – odpowiedział mój najdroższy syn tłumiąc następny atak kaszlu.
              – Wychodziłeś gdzieś wieczorem? – zapytałam tknięta złym przeczuciem.
              – Przecież kazałaś mi leżeć – odpowiedział obrażonym głosem i następnego ataku kaszlu już nie uniknął. Czyżby to zapalenie płuc?

              Właśnie, Robert. Powinien mi pomóc. Tylko czy wypada nachodzić ich o tak wczesnej porze? Poranna wizyta samotnej kobiety w pokoju zamieszkałym przez dwóch samców, nawet jeśli są to ojciec i syn, nie byłaby pochwalona przez znawców dobrych manier. Tyle że tu maniery to była sprawa drugorzędna. Przełamałam się szybko i poczłapałam niechętnie do pokoju sto trzynaście. Zapukałam nieśmiało.
              – Wejść! – krzyknął Robert. Ładne maniery...
              Jednak po chwili zrozumiałam to niecodzienne powitanie, bo Robert po prostu się golił. Przywitał mnie z maszynką w ręku i z twarzą w połowie pokrytą śnieżnobiałą pianką. Zapomniany, niezwykły widok, z miejsca przywodzący na myśl wszystkie błogosławieństwa domowego życia. Mogłabym tak jeszcze jakiś czas patrzeć i wąchać znajomy mi zapach, gdyby nie niecierpiąca zwłoki sprawa.
              – Słuchaj, Robert – zaczęłam bez ogródek. – Wygląda na to, że Sam złapał zapalenie płuc, a na pogotowiu nie chcieli mi przyjąć zgłoszenia. Powiedzieli, że do leczenia w rejonie.
              Przez twarz Roberta przemknął jakiś cień.
              – Lila, zapewniam cię, że wczoraj na stoku nic się nie stało, był porządnie ubrany, z czapką na głowie, nie pił nic zimnego jak był zgrzany. Naprawdę tego dopilnowałem, możesz mi wierzyć.
              Dlaczego on mi się tłumaczy jak typowy samiec złapany na spacerze z blondynką? Przecież wcale nie mam o to pretensji, na mój kurzy umysł Sam wcale nie zachorował na stoku. Prędzej ma to związek z moją białą kurtką. Wyłuszczyłam mu o co mi chodzi, podczas gdy on kończył swoje poranne ablucje.
              – W Szklarskiej nie ma szpitala, o ile wiem, tu przyjeżdżają karetki z Jeleniej Góry – odpowiedział po dłuższym namyśle. – Musiałbym was tam zawieźć, bo, sorry, Lila, ale ty się do kierowania w tym stanie nie nadajesz.
              Miał rację, ręce mi dygotały, pewnie byłam blada, a nie było czasu przykryć tego makijażem. Przecież nie w zaloty tu przyszłam. Wierzyłam, że Robert nie odmówi i nie zawiodłam się na nim. Tymczasem wytarł się i spryskał jakąś wodą po goleniu. W zapachach toi on gustu nie ma, znacznie lepiej się ubiera niż perfumuje. No ale on też przecież nie liczył na romans...
              – Ty Lilka idź przygotuj małego, a ja w tym czasie obudzę Maćka i wytłumaczę mu co i jak. Dobrze by było, gdybyś przysłała tu Tima, by pomógł mu w ubieraniu i myciu, jeśli mamy szybko wyjechać.

              Gdy Tim usłyszał wiadomość, oprzytomniał z miejsca, co w ogóle nie było do niego podobne, to największy śpioch i rano potrzebuje dobrych dwudziestu minut by dojść do siebie. Szybko wstał, pobiegł do łazienki, a z czasu, w którym tam przebywał wynikało, że mycie zębów ograniczył do zmoczenia szczoteczki. Stały numer obu chłopaków, kiedy już wydało się, że wiem, zaczęli to robić bardziej inteligentnie, co zaowocowało zużyciem pasty do zębów, którą wysmarowywali zlew tak, by było widać. Tym razem nie miałam czasu i głowy do sprawdzania, musiałam się skupić na Samie. Natomiast co do natury przyjaźni Tima i Maćka nie miałam najmniejszych wątpliwości. Nie, nie z powodu tego, co stało się dzień wcześniej. To było tylko potwierdzeniem tego, co przeczuwałam już od dawna. Matki takie rzeczy czują, wierzcie mi. Tim całe życie był inny. W szkole zawsze spokojny, uładzony, stronił od klasowych bijatyk, grand i awantur, a jeśli już przyjaźnił się, to z dziewczynkami. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji na jednej ze szkolnych wycieczek, kiedy zamieszkał w jednym pokoju z pięcioma w jakimś francuskim hotelu czy schronisku. Ile oni wtedy mieli lat? Jedenaście? Coś koło tego. Nie chciał spać z chłopakami i już, nikt go do tego nie mógł przekonać. Usiłowałam coś od niego wyciągnąć, ale gdzie tam. A teraz? Przecież Tim nie potrafi o nikim innym mówić, jak o Macieju. Gdybym sama nie miała kiedyś piętnastu lat, nie wiedziałabym, co to znaczy.

              Myślałabym tak dłużej, gdyby nie pukanie do drzwi. Robert był już gotowy.
              – Mama wyjdź na chwilę, chcę porozmawiać z wujkiem Robertem – powiedział z wysiłkiem Sam.
              – Teraz nie czas na to, później mu powiesz – odburknęłam. Jeszcze czego, w takim momencie zawracać głowę. Mogę im pozwolić na wiele i najczęściej to robię, ale przecież nie na wszystko. Sam był jednak nieugięty.
              – Mama, to bardzo ważne, naprawdę.
              Co takiego może być ważnego w takim stanie? Sam ma zawsze zwariowane pomyśli i wietrzyłam jeden z nich, jednak jego mina cierpiętnika ostatecznie mnie przekonała. Ich konsultacje trwały długo, zdecydowanie za długo jak na moją cierpliwość. Poza tym... Jest jeszcze coś, o czym nie chcę mówić, moje podejrzenie tylko i prawdopodobnie krzywdzę niewinnego człowieka, ale wydawało mi się, że Robert może wykorzystywać seksualnie Macieja. To pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, gdy go zobaczyłam w łóżku Tima. Tyle się o tym mówi, zwłaszcza po aferze Z Jimmym Savile i operacji Yewtree. Mały przyszedł do nas, bo bał się, że ojciec mu w nocy zrobi coś złego. No dobrze, ale dlaczego w takim razie wysyłałby Tima na pożarcie? A może ten zwierzył się przyjacielowi, że lubi starszych panów? Nonsens. Jednak przypilnować nie zaszkodzi, ot tak na wszelki wypadek.

              Gdy zostałam przywołana do pokoju, po oczach Roberta widziałam, że Sam miał rację, a sprawa jest z gatunku tych poważnych.
              – Lila, ja cię nie chcę martwić, ale im szybciej stąd wyjedziemy tym lepiej – powiedział wykonując oczyma ruch w kierunku chłopaka. Było oczywiste, że teraz mi tego nie powie, choć zżerały mnie naraz zarówno strach jak i ciekawość i wcale nie jestem pewna, co było większe. Tymczasem Robert wziął Sama w ręce i zaniósł do auta. Krzepę to on ma, nie zaprzeczam. Trochę byłam poruszona łzawością tej sceny, rodem z Harlequina. Chociaż, do cholery, taka jest rola faceta w stadle, prawda? Być silnym, odpowiedzialnym, służyć pomocą dzieciom, nawet wysłuchać tego, co nie jest przeznaczone dla matczynych uszu. Roberta znam od kilku dni a już widzę, jak wspaniale się sprawdza w tej roli. Oczywiście przy wielkiemu zadowoleniu Sama. Tak, zgodnie z porzekadłem mój feminizm kończył się w momencie, gdy trzeba wnieść szafę na szóste piętro. Wsiadłam do czarnego volvo, a jego właściciel zapalił silnik i wolno, grzęznąć w śnieżnej pokrywie, wyjechał na główną szosę. Nikt nie miał ochoty się odzywać; Robert był skupiony na prowadzeniu wozu w koszmarnych warunkach, Sam to przysypiał to pokasływał. A ja się zastanawiałam, co takiego wyrządziłam mojej rodzinie, przez całe lata upierając się wychowywać dzieci sama. Kto stracił na tym więcej, ja czy one. Zachowywałam się jak samica, wskakując w łóżka facetów, kiedy naszła mnie chcica, rzadko, ale się zdarzało. Tymczasem najbardziej pokrzywdzeni byli właśnie synowie...
              – Cholera, jakiś kutas wjechał przede mnie – zaklął Robert, kiedy znienacka minęła go jakaś furgonetka.
              – Co to jest kutas? – zapytał znienacka Sam.
              No pięknie, co mu powiedzieć? Na szczęście w tej chwili zajechaliśmy przed nowoczesny budynek szpitala w Jeleniej Górze i rozmowa na niewygodny temat zdechła śmiercią naturalną.


              ---
              Całość znajdziesz na http://chomikuj.pl/trujnik, w pdf
              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

              Skomentuj

              • trujnik
                Seksualnie Niewyżyty
                • Mar 2018
                • 201

                #8
                – Posiedzisz tu, dobrze? My zaraz przyjdziemy, rozejrzymy się tylko po ośrodku i jeszcze porozmawiamy z recepcjonistką. Zaraz wrócimy – poprosił Robert usadowiwszy Sama na krześle w poczekalni. Sam tylko kiwnął głową.
                – Dzieciak ma silne bóle w jądrach – poinformował mnie Robert, gdy tylko zniknęliśmy małemu za narożnikiem ściany. – Ma też krwawienia, no wiesz z czego.
                – To o tym konferowaliście?
                – Tak.
                Ale dlaczego mi tego nie powiedział? Jest jeszcze w takim wieku, że się mnie nie wstydzi, przynajmniej tak mi się wydawało. Choć ostatnio to wyglądało nieco inaczej, już mnie nie wołał do łazienki, bym umyła mu plecy, prosił Tima, który oczywiście burzył się, ale w końcu musiał ustąpić. Pierwszy objaw wchodzenia w dorosłość? Na myśl o dorosłym Samie uśmiechnęłam się mimowolnie, ten chłopak, nawet jako sześćdziesięcioletni mężczyzna będzie tylko dużym dzieckiem. Uśmiech jednak zniknął szybko, kiedy uświadomiłam sobie, że to mogła być okazja do wykorzystania dziecka.
                – Pokazywał ci te krwawienia? – zapytałam starając się, by zabrzmiało to neutralnie, bez żadnych podtekstów.
                – Nie, mówił tylko, że to ma i nic więcej. W końcu ty jesteś matką by to obejrzeć – powiedział jakby odgadł moje intencje. – Myśmy załatwili sprawę po męsku – dodał na uspokojenie.
                Jeszcze jeden powód posiadania samca – pomyślałam. Na dalsze myśli nie było już czasu, bo zostaliśmy wezwani do gabinetu. Sam gabinet nie różnił się jakoś specjalnie od tego, co widziałam w Anglii. Jednak od czasu, kiedy wyjechałam z Polski i w tej dziedzinie nastąpił spory postęp. Lekarzem był zaś przystojny, młody facet, pewnie zaraz po studiach. Szybko osłuchał młodego, zmierzył tętno i ciśnienie.
                – Jakieś inne objawy? – zapytał.
                – Tak, wysięk z cewki moczowej i bóle jąder – powiedziałam unikając wzroku syna. Ten jednak nie reagował, najpewniej po prostu nie zrozumiał polskiego przekazu.

                Kiedy mi powiedziano, że dla dobra chłopca będzie musiał co najmniej cztery dni zostać w szpitalu, miałam ochotę rzucić się na tego lakierowanego dupka z pazurami.
                – Wierzę, że pani jest rozsądna – powiedział patrząc na mnie – Chłopiec ma początki zapalenia płuc i zapalenie jąder, trzeba mu podawać domięśniowo penicylinę. Kto w Szklarskiej to zrobi? Są pielęgniarki środowiskowe, ale z drugiej strony są ferie, sądzi pani, że tylko pani syn choruje? Może pani, i owszem, jeździć do ośrodka, ale to narażanie dziecka, zwłaszcza jeśli chodzi o jądra, a przecież nie chce pani, by był bezpłodny, prawda? Poza tym będziemy mieli czas na porobienie dodatkowych badań, zobaczymy czy nie ma czegoś jeszcze. Uspokoję panią, że to dobry szpital, nasi pacjenci są zadowoleni.
                Skonfrontowana z żelazną logiką i argumentami nie do zdarcia, ustąpiłam.
                – No dobrze, jedźcie już – bezlitośnie pożegnał nas mój syn – ale zanim pojedziecie, muszę wiedzieć, co to jest kutas.
                – To brzydkie określenie na tego kierowcę, który zajechał mi drogę. A tak naprawdę to siusiak, tyle że to słowo nie jest jakieś specjalnie, jak to będzie po angielsku?
                – Sophisticated – podsunęłam. Robert załatwił sprawę elegancko i dokładnie tak, jakbym oczekiwała tego od ojca moich dzieci. Coraz bardziej mi się podoba – westchnęłam w duchu, a moje myślenie niespostrzeżenie wkroczyło na dość grząski teren. Jak to się potocznie mówi? Wścieklizna macicy?

                Wracaliśmy od jednego problemu do drugiego, bo sprawy naszych synów nie uważałam za załatwioną. Co do samego homoseksualizmu, był mi doskonale obojętny, dopóki nie dotyczył nikogo z mojego najbliższego otoczenia. Homoseksualiści bywają naprawdę fajnymi ludźmi. Swoje pod tym względem przeszłam... Na drugim roku studiów, a studiowałam pedagogikę specjalną, w naszej grupie pojawił się przystojny facet, taki naprawdę w moim guście. Wiele mi nie było potrzeba, by się w nim zakochać do szaleństwa i na zabój. Sądziłam, że złapałam pana Boga za nogi. A i on był grzeczny, uczynny i coraz bardziej wydawało mi się, że coś do mnie czuje. Kilka razy prowokowałam go, niestety bez skutku. Zachowywał się jak zepsute radio, odbierał na zupełnie innych częstotliwościach. Byłam już w takim wieku, kiedy brak seksu przeszkadza w życiu. Moje koleżanki już zaczynały wychodzić za mąż, pojawiały się pierwsze dzieci, tylko ja jak ta dziewica i to niekoniecznie orleańska. Postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce, tak w przenośni jak i dosłownie. Podczas którychś z naszych kolacji ze świecami – o tak, Jerzy był mistrzem formy i jej przerostu nad treścią – po prostu zaciągnąć go do łóżka. Tu spotkało mnie spore rozczarowanie, mimo książkowo przeprowadzonej gry wstępnej, jego narzędzie miłości nawet nie drgnęło, nic, zero reakcji. Jak bym dusiła kawał flaka. Myślałam, że może to być spowodowane alkoholem i swoją próbę powtórzyłam za czas jakiś. Efekty były odrobinę lepsze, ale to wciąż za mało, by zrobić z tej wiotkiej części ciała odpowiedni użytek. Później podejrzewałam impotencję, przeczytałam masę literatury na ten temat, usiłowałam wysłać Jerzego do lekarza, chyba nawet raz poszedł, wszystko na nic. A przecież byliśmy już przy planowaniu naszego ślubu, nawet na zapowiedzi w kościele daliśmy, bo przecież moi rodzice, a szczególnie mama, są bardzo tradycyjni. Z pomocą przyszedł mi przypadek. Jakieś dwa tygodnie przed ślubem Jerzy miał mieć jakieś spotkanie a ja miałam spędzić wieczór w domu. Zadzwoniła koleżanka z pytaniem, czy nie chcę jednego biletu do filharmonii, bo ją rozbolała głowa. Lubię muzykę klasyczną a zwłaszcza Haydna, który był w programie i się zgodziłam. Nie wiem, czy to był błąd czy wręcz przeciwnie. W filharmonii spotkałam Jerzego. Był tam z kolegą, równym przystojniachą jak on sam. I wszystko byłoby dobrze, bo przecież bycie w filharmonii to żaden grzech, gdyby nie to, że widziałam, jak się całowali i trzymali za ręce. Myśleli, że nikt ich nie widzi i tu się przejechali dokumentnie. Od kiedy ich zobaczyłam, to już nie Haydna i uniesienia artystyczne miałam w głowie, a Jerzego i jego kolegę. Zrobiłam im dziką awanturę przed filharmonią, zaraz po koncercie, do tego stopnia, że przyjechała policja. Skończyło się zerwaniem zaręczyn, którąś z kolei karczemną awanturą i rozstaniem. Co wcale nie sprawiło, że przestałam go kochać... I taki los miał spotkać Tima?

                – Lila, ogarnij się, już dojeżdżamy – głos Roberta przerwał moje odrętwienie. – Masz plany na dzisiejszy wieczór?
                – Jakie mogę mieć plany skoro mam syna w szpitalu – prychnęłam gniewnie.
                – Normalne, przecież nie będziesz siedziała sama w pokoju, i zamartwiała się na śmierć, prawda? Pogódź się z tym, że teraz trzeba wszystko oddać w ręce opatrzności, a po mojemu i tak skończy się na strachu.
                Wątpiłam, ale która matka by nie zwątpiła? W końcu na zapalenie płuc się umiera i jest to jedna z najbardziej zdradliwych chorób. Podzieliłam się moimi wątpliwościami z Jerzym.
                – Oj już tak nie dramatyzuj. W starszym wieku i owszem, ale to przecież to dzieciak o silnym organizmie i wilczym apetycie. Lila, przysięgam ci, jeszcze nie widziałem dziesięciolatka, który potrafiłby zjeść półtorej pizzy za jednym zamachem i jeszcze zagryźć to paczką frytek...
                Nie do śmiechu mu było co prawda, ale nie wytrzymałam. Ładnie Sam go naciągnął... Ale nie ma się co dziwić, nie przepada za polskim jedzeniem, a po takim dniu na mroźnym powietrzu ma się jednak apetyt.
                – Może tak zrobimy sobie wieczór we dwoje? A nawet coś więcej niż wieczór?
                – No dobra – powiedziałam z miejsca odgadując intencje – a dzieciaki?
                – Czy przyszło ci do głowy, że oni mogliby sobie zrobić krzywdę? Naprawdę? – zdumiał się Robert. – Nie będą tęsknić za nami, bądź tego pewna.

                Jeśli zaś bałam się o Sama, jeszcze tego popołudnia okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Jeszcze przed kolacją miałam telefon odm pielęgniarki ze szpitala w Jeleniej Górze, która pytała mnie czy jest jakaś metoda, która mogłaby spowodować by Sam nie chodził po salach szpitalnych, nie zaczepiał każdego pacjenta i w ogóle zajął się własną chorobą a nie uszczęśliwianiem innych. Nawet jeśli został maskotką całego oddziału. I jak mu to wytłumaczyć po angielsku. Zapewniłam ją najszczerzej jak mogłam, że taka metoda nie istnieje, jako też i język, w którym byłoby to możliwe. A Samowi potrzeba było kilku godzin, by wrócić między żywych.

                – Słuchajcie młodzieży – powiedział Robert. – Idziemy z panią Lilą do miasta i nie oczekujcie, że wrócimy o jakiejś konkretnej godzinie. Możecie siedzieć do której chcecie, nawet w jednym pokoju. Tylko bez żadnych głupich pomysłów – zakończył groźnym głosem, przynajmniej bardzo się starał. A tak naprawdę, czy nie było mu wszystko jedno?
                Chłopcy nie dali po sobie poznać, że jest im doskonale obojętne, co będzie się z nami działo przez cały wieczór i pewnie życzyli sobie, byśmy pojawili się w ich życiu ponownie dopiero w okolicach śniadania. Cóż, pewnie tak będzie.
                – Matka i jeszcze jedno – zaczepił mnie Tim, kiedy byliśmy już przy drzwiach. – Czy nie wiesz, co się stało z moją białą czapką? Nie na jej tam, gdzie ją położyłem i musiałem pożyczać od Maćka.
                Co się dzieje z tymi białymi rzeczami? O co tu w tym wszystkim chodzi?
                – Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedziałam i zamknęłam drzwi, za którymi z miejsca rozbrzmiały prawdziwie indiańskie okrzyki.

                – Jesteś cudowny – powiedziałam gładząc jego jeżyka po którymś z kolei zbliżeniu. Przestałam liczyć, bo zrobiło się z tego kilkugodzinne continuum, bez jakichś przerw czy czegoś podobnego.
                – Yhm – mruknął Robert i zamknął mi usta pocałunkiem. Takiego końca dnia nie wyobrażałam sobie w najśmielszych snach. O nie, tak szybko to ja go nie wypuszczę, i z łóżka i w ogóle...
                onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                Skomentuj

                • trujnik
                  Seksualnie Niewyżyty
                  • Mar 2018
                  • 201

                  #9
                  7.

                  Szkoda mi Sama, mimo że poniekąd jedziemy na jednym wózku. Ja jednak mogę się ruszać a mały wręcz przeciwnie. Lubię go, bo cały czas roznosi go energia i w oczywisty sposób chce mu się żyć. Trochę będzie mi go brakować. Tim się gdzieś zmył, nawet niespecjalnie się przede mną tłumacząc. Dobrze, nie musi mi się ze wszystkiego spowiadać, nie ma takiego obowiązku, ale grzeczność by nakazywała. Mruknął tylko, że idzie się rozejrzeć. To może znaczyć wszystko i nic. Za czym? W jakim celu? Tak się nie robi przyjacielowi. Bo chyba można już go nazwać przyjacielem, prawda? Kiedyś w wyczytałem, że przyjaciel to taki ktoś, kto wie o tobie wszystko – i mimo to dalej cię lubi. Takiego przyjaciela jeszcze nie miałem, ale i nie pozwoliłbym nikomu, aby wiedzieli o mnie wszystko. Już kilka razy się na tym sparzyłem. Powiedziałem mojemu – wydawałoby się – najlepszemu kumplowi, że podoba mi się Magda, taka dziewczyna z mojej klasy. Tego samego dnia po lekcjach Magda zapytała się, czy mam równo poukładane pod sufitem. Jednego dnia straciłem i przyjaciela i obiekt dziecięcych jeszcze westchnień. W każdym razie myślałem o niej bez siusiaków i cipek, po prostu uważałem, że jest fajną i ładną dziewczyną. Tima znam dopiero od czterech dni, a już wiem, że nie poleciałby z językiem. On jest ponad takie głupoty. Inny mój wydawałoby się najlepszy kumpel zwinął mi dziesięć złotych z kieszeni kurtki. Nikt inny nie mógł tego zrobić, chyba że u niego w domu pieniądze kradną myszy. A na pewno nie zgubiłem, bo była to reszta ze sklepiku naprzeciw jego domu, do którego właśnie szedłem. Rzecz jasna nie mogłem go oskarżyć wprost, ale coraz mniej z nim rozmawiałem, przestaliśmy się spotykać poza szkołą. Czy Tim ruszyłby moje pieniądze? Jakoś nie mieściło mi się w głowie. Szkoda, że nie mam funtów szterlingów, przetestowałbym. Ale nie, nie wydaje mi się. A czy powierzyłbym mu największą tajemnicę? Jakby wtedy patrzył na mnie sowimi niebieskimi, mądrymi oczyma to czemu nie?

                  Ale oto pukanie do drzwi.
                  – Proszę!
                  W drzwiach stanął Tim, taszcząc jakiś ogromny kawał plastiku, w którym dopiero po chwili rozpoznałem sanki. My mamy w domu żelazne z drewnianym siedzeniem, po ojcu. Całkiem fajne i nie potrzebuję tych nowoczesnych mydelniczek.
                  – Zbieraj się, zawiozę cię do miasta – powiedział, dumny z siebie. – Będziesz miał transport jak królowa.
                  – Skąd to masz? – zapytałem podejrzliwie.
                  – Jak to skąd, ze sklepu – odpowiedział spokojnie, jak by to była najzwyczajniejsza rzecz pod słońcem. – Przecież nie ukradłem. Paragon pokazać?
                  A ja niecałą minutę temu niemal oskarżałem go o kradzież dychy. Oczywiście wirtualnej, ale fakt jest faktem. Poczułem, jak rumienię się ze wstydu przed samym sobą.
                  – Ojciec ci odda pieniądze, zmuszę go do tego – powiedziałem.
                  – Tyle że ja wcale ich nie chcę – wpadł mi w słowo Tim. – Pozwól, że sam będę planował swój budżet, a zapewniam cię, pieniędzy w błoto nie wyrzucam.
                  To chyba pierwsze jego słowa, które zabrzmiały nieprzyjemnie, nie wiem, czy sobie na nie zasłużyłem, przecież chciałem dobrze. Dlaczego ma ponosić koszty z mojego powodu? Będę musiał poprosić ojca, by za te sanki oddał pieniądze pani Lili. Co jak co ale żebrakiem nie jestem. Wiem, że Anglicy biedni nie są, pani Lila ma dobrze płatną pracę, Tim się zdążył pochwalić, że popołudniami sprząta w piekarni naprzeciwko jego domu, więc, w przeciwieństwie do mnie, też jest przy forsie. Ja niestety muszę polegać na tym, co mi skapnie od dziadków i wujków. No ale przecież z tego powodu nie będę z siebie robił nędzarza. W nie najlepszym humorze szedłem na te sanki. Tim chyba wyczul mój nastrój, bo mówił jeszcze mniej niż zwykle.

                  – Witamy na pokładzie i życzymy przyjemnej podróży – powiedział Tim tonem stewardessy z linii lotniczych, usadowiwszy mnie wygodnie na sankach. Następnie szarpnął za linkę i pojechaliśmy. Całą drogę oczywiście oglądałem jego tyłek i lekko pochyloną sylwetkę, bo mimo że jestem od niego sporo lżejszy, to jednak swoje ważę. Zawsze uważałem tyłek za najgorszą część ciała człowieka. Potrzebną, oczywiście, spróbujcie tak żyć bez pupy, ale jakże niewdzięczną. Wykonuje wszystko co najgorsze: wydala, jest bita, a najczęściej gnieciona. Nie lubię się patrzeć na ludzkie pośladki. Nie wiem, co chłopacy widzą w tych obrazkach z gołymi dupami. Mnie bierze obrzydzenie, jak na takie coś patrzę. A już najgorsze to co jest w środku, ta dziura. Kiedyś, jak miałem chyba sześć czy siedem lat, obejrzałem ją sobie w lusterku. Ble. I jeszcze czerwone dokoła. Za Chiny nikogo bym tam nie dotknął. No i zapach, który obrzydza. Przyznam się, że jest to ta część ciała, którą myję najmniej chętnie. Kiedyś próbowałem w ogóle nie myć, ale matka się skapnęła, jak brała moje majtki do prania. Musiałem wysłuchać nieprzyjemnych uwag i odtąd, acz z wielką niechęcią, robiłem co trzeba. Teraz też muszę patrzeć się na zadek. Jeszcze nie wyjechaliśmy z naszej ulicy, kiedy przestałem myśleć o tyłku Tima ze wstrętem, a zacząłem nawet z pewną sympatią. Tak samo pocieszny jak jego właściciel. Nie jest wcale okrągły, jak u tych modelek ze zdjęć, a o wiele bardziej płaski. To już ojciec ma bardziej zaokrągloną, z tego co zdążyłem zauważyć trzy dni temu w mrokach naszego pokoju. Ciekawe, czy te pośladki Tima są twarde czy sflaczałe? Bez sprawnych rąk nie dam rady tego sprawdzić, niestety. Tak sobie patrzyłem a Tim ciągnął mnie pod górkę, posapując. Mógłbym wstać i nawet mu to zaproponowałem, ale nie chciał.
                  – Jeszcze się wywalisz na tej ślizgawicy i wtedy dopiero będzie wesoło... – odburknął.
                  Faktycznie. O ile wczoraj szło nam się całkiem fajnie, bo śnieg był świeży i szorstki, przez kilkanaście godzin ludzie zdążyli go ubić i wyślizgać. Ma głowę ten chłopak.

                  Gdy zniknął w sklepie, do którego nie chciało mi się wchodzić, podszedł do mnie szczupły chłopak w moim wieku i w granatowej kurtce puchowej, który pewnie czekał na rodziców robiących zakupy i zapytał, co mi się stało w ręce. Opowiedziałem mu pokrótce, co się stało na stoku.
                  – No to masz niewesoło – odpowiedział. – Skąd jesteś?
                  – Z Poznania – stwierdziłem zgodnie z prawdą. Okazało się, że on mieszkał niedaleko, bo w Gnieźnie. Był zupełnym przeciwieństwem Tima, wyższy, o wiele szczuplejszy, z pociągłą twarzą i dużymi, odstającymi uszami. To właśnie te uszy podobały mi się najbardziej. Pomyślałem sobie, że z chęcią bym ich dotknął i w tej samej chwili zrobiło mi się przyjemnie, prawie tak jak wtedy, kiedy Tim mnie mył. Coś jakby mi przeskoczyło na górze siusiaka. Dziwna, zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Po chwili czułem, jak pęcznieję, na szczęście siedziałem i nie było tego widać. A chłopak nawijał dalej.
                  – Ten gips jest twardy? – zapytał?
                  – A co żeś myślał? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Zresztą sam się przekonaj.
                  Chłopak nachylił się nade mną, zdjął rękawiczki i badał gips. Jego ucho było ode mnie bliżej niż na wyciągnięcie dłoni. A może by tak... Udając, że poprawiam pozycję ciała, zbliżyłem swoją twarz do jego głowy. Przez ciało przelatywały mi jakieś nieznajome prądy, wcale nie nieprzyjemne. Tymczasem chłopak, zaspokoiwszy swą ciekawość wyprostował się, a jego ucho dosłownie przejechało mi przez wargi. Jakie to było przyjemne... Przy okazji odsłonił widok na drzwi do sklepu. Zaraz przed nimi stał Tim z wypchaną reklamówką, a jego mina mówiła wszystko.

                  – Co to był za chłopak? – zapytał bez ogródek, kiedy nieznajomy pożegnał się ze mną, spławiony krótkim "sorry, kumpel wrócił". Głos miał suchy, nieprzyjemny.
                  – A skąd to mam wiedzieć? Podszedł to gadałem – odpowiedziałem w tym samym stylu. Dlaczego niby mam się tłumaczyć? On nie będzie z pieniędzy, ja ze znajomości. – Nawet mi się nie przedstawił.
                  – I tak od razu pozwoliłeś mu dotknąć gipsu?
                  – No a niby czemu nie? Gips to gips.
                  – A gdyby chciał ci dotknąć spodni? – indagował dalej Tim z groźną miną. – Też byś pozwolił?
                  Głupie pytanie, przecież to zupełnie co innego. Gips to pewnego rodzaju wydarzenie, rzadkie i budzące ciekawość, spodnie każdy nosi na co dzień, chyba że jest striptizerką w nocnym lokalu. Gdy kumpel z klasy miał rękę w gipsie, to wszyscy mu się wpisywaliśmy na pamiątkę, a on powiesił sobie ten gips na ścianie. Po spodniach przecież nikt nie pisze, nawet starych, które już są do wyrzucenia i nosi się je ostatni raz. Odpowiedziałem mu dokładnie w ten sposób.
                  – No niech ci będzie – odpowiedział z dużą dozą powątpiewania w głosie. – Teraz cię nakarmię, bo na obiad chyba już nie zdążymy – dodał wyciągając z reklamówki drożdżówki i butelkę coli. Usiadł na sankach i zaczęliśmy ceremoniał. Gdy posiłek trwał w najlepsze, podeszła do nas młoda kobieta, całkiem ładna blondynka z długimi włosami wystającymi spod sportowej czapki, wyraźnie rozbawiona.
                  – Cześć chłopaki, jestem fotoreporterką. Czy mogę wam zrobić zdjęcie? Takiego zimowego obrazka jeszcze nie widziałam.
                  Rzeczywiście musieliśmy strasznie wyglądać. Moim zdaniem nie było w tym nic ciekawego, wręcz przeciwnie i wolałem, żeby sobie poszła w cholerę. Tymczasem Tim nie widział w tym nic złego. Pozwoliłem tylko dlatego, żeby nie był na mnie wściekły za tego chłopaka z Gniezna.
                  – To sobie nie przerywajcie – powiedziała i wyciągnęła z czarnej torby profesjonalny aparat fotograficzny Nikona, dokładnie taki, jaki chciałbym mieć. Pstryknęła kilka zdjęć z różnych miejsc, pogadała jeszcze z nami, zapisała nasze imiona i schowała aparat.
                  – Ten gips to twardy musi być – powiedziała i nachyliła się, by go dotknąć. Nie protestowałem i z satysfakcją patrzyłem na Tima zza rozwianych włosów dziewczyny. Nie wiedzieć dlaczego zrobiło mu się wesoło. Może zrozumiał, że przesadził nieco z tą zazdrością. Zresztą do tego już nie wracaliśmy. W sumie to fajnie, że jest o mnie zazdrosny, to znaczy, że mu na mnie zależy – odkrywałem kolejną prawdę życiową. Do tej pory zazdrość znałem niejako z drugiej ręki, sam nikomu niczego nie zazdrościłem. Kolega dostał lepszy stopień? Mogłem się lepiej przygotować do sprawdzianu, proste. Kumple mają lepsze ciuchy? Zacznę zarabiać, to będę miał jeszcze lepsze od nich, mój ty Boże. Natomiast przeciw byciu obiektem zazdrości nie mogłem nic zaradzić.
                  onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                  Skomentuj

                  • trujnik
                    Seksualnie Niewyżyty
                    • Mar 2018
                    • 201

                    #10
                    – Jak myślisz, gdzie oni będą całą noc? Przecież knajpy czynne są chyba tylko do północy – zapytałem, gdy już nacieszyliśmy się wolną nocką. Pewnie nawet słyszeli, ale chwilowo mnie to nie martwiło.
                    – Piętro wyżej – odpowiedział spokojnie Tim i zachrupał czipsem. – Poinformować cię również, co będą robić? – zakończył jadowicie.
                    Nie musiał, choć tak naprawdę dopiero w tej chwili otworzyły mi się oczy. Ojciec i pani Lila? Jak to? Dlaczego? Przecież oni znają się dopiero od czterech dni? Poza tym ukłuła mnie zazdrość – aha, więc jest jeden – jeden – że ktoś będzie miał to, co ja przed kilkoma dniami. Wrażenia po epizodzie z ojcem nie minęły i nie zanosiło się, bym szybko miał o nich zapomnieć.
                    – Oczu nie masz? – ciągnął bezlitośnie Tim. – Przecież moja matka leci na twojego ojca, to jest oczywiste. Młody w szpitalu, to korzystają z dobrodziejstwa wolnej chaty. Przeszkadza ci to?
                    Przeszkadzało. Nie wyobrażałem sobie, żeby ojciec mógł tak po prostu z inną kobietą. Niewiele wiedziałem o życiu płciowym ojca, zresztą po co? Jednak myślałem, że jeśli to robi, to tylko z moją mamą. No raz zdarzyło mu się zew mną. Nigdy nie złapałem ich na uprawianiu miłości, a zresztą od jakiegoś czasu śpią w oddzielnych pokojach i pewnie już ich nie nakryję. Jak byłem mały, spali w jednym łóżku, takim podwójnym. Czyżby ich małżeństwo się kończyło? Wcale tego nie chciałem, a już najmniej zostać z samą matką. Ojciec niewiele lepszy, choć tu się wyraźnie poprawił. Może coś w tym jest, bo ostatnio głównie na siebie warczeli, aż się w domu zrobiło nieprzyjemnie. Najczęściej im schodziłem z drogi. No dobrze, a pani Lila? Nie sądziłem, że ma takie rzeczy w głowie, na mój gust zdecydowanie na taką nie wyglądała. Odpowiedzialna matka dwojga chłopców, dla której najważniejsze są jej pociechy, tak ją odebrałem. Zresztą zawsze mi się wydawało, że seks jest dla ludzi młodych, kiedy trzeba postarać się o potomstwo, później to wszystko mija. Kiedyś oglądałem taki program w telewizji, w którym mówili, że u kobiety często się to zdarza po urodzeniu.
                    – Nad czym tak myślisz? – zainteresował się Tim.
                    – No nad tym, że mój ojciec i twoja mama... Nie wydaje ci się, że to dziwne?
                    – Nie wydaje mi się, też są ludzie i mają swoje potrzeby. Lepiej wiedzieć z kim matka się zadaje niż nie.
                    Nie pierwszy raz zauważyłem, że jest pragmatyczny do szpiku kości. Fajne słowo, kiedyś nauczyciel nam wytłumaczył co to jest i od tego czasu należy do moich ulubionych.
                    – Tak, tylko, że mój starszy ma żonę. Nie chciałbym, abym nie oberwał rykoszetem...

                    Wtedy zaczęliśmy rozmawiać a rozmowa była bardzo poważna i pierwsza taka w moim życiu. Dużo się dowiedziałem o Timie, jego rodzinie, a on, na zasadzie wzajemności o mnie. Chłopak był bardzo bystrym obserwatorem a jego spostrzeżenia były nieraz zaskakujące. Dlaczego ja nie mam w Poznaniu takiego przyjaciela, z którym można i powygłupiać się i porozmawiać na praktycznie każdy temat? Z jednymi można o sporcie, z innymi – tych jest większość – o grach komputerowych i internecie, z innym moim kumplem, Kaziem, o matematyce, fizyce, czasem technice. Wyspecjalizowali się, cholera... Przerwaliśmy nasze konwersacje na kolację.
                    – Co robimy wieczorem? – zapytałem.
                    – Specjalnego wyboru nie ma, orżnę cię w szachy, jeśli nie masz nic przeciw. Chyba że chcesz, żeby cię jeszcze przewieźć, ale to w ostateczności, jeszcze mnie plecy bolą po poranku.
                    Nie chciałem go fatygować, sam też wolałem ciepło i przyjemną muzykę z radia.
                    Nie miałem nic przeciwko partyjce. Ciągle byłem lepszy, ale Tim w błyskawicznym tempie nabywał ogrania i już wcale nie musiałem wygrywać. Zajęliśmy swoje ulubione miejsca – ja na łóżku a Tim przy stole, bokiem do mnie, Tim ustawił figury, wylosowałem białe i rozpoczęliśmy. Oprócz samej gry cieszyłem oko widokiem myślącego Tima, uwielbiam patrzeć, jak się namyśla, jak tymi swoimi dużymi palcami gładzi czoło. Szkoda, że nie ma odstających uszu. W miarę jak toczyła się gra, mniej uwagi poświęcałem grze a więcej obserwowaniu chłopaka. Zaczęło mnie to podniecać, na co mój mały zareagował natychmiast.
                    – Czy na pewno chcesz tego skoczka na f3? – upewnił się.
                    – Tak.
                    – No to jest mat w trzech ruchach – powiedział i popatrzył się na mnie. Może z początku z politowaniem, ale nagle mina mu się zmieniła. Zobaczył to, co było dla niego przeznaczone.
                    – Gramy jeszcze?
                    – Zróbmy sobie przerwę – powiedziałem, wyprowadzony z równowagi szkolnym błędem. – Może w telewizji jest coś ciekawego.

                    – Słuchaj – zapytał spokojnie Tim, składając figury szachowe. – Co ty robisz, jak bardzo ci się chce? No, tak jak teraz? Przecież nie masz rąk. Tylko nie mów, że nic, bo pamiętam jeszcze, co się stało pod prysznicem.
                    Bezpośredniość tego pytania zaskoczyła mnie tak, że dobrą chwilę nie odezwałem się.
                    – No gipsem, a jak?
                    – Tym samym, który dajesz do macania każdego, kto cię o to poprosi? – zapytał złośliwie, choć oczka mu się zaświeciły a kąciki ust drgały jednoznacznie. No i czy on nie jest słodziutki?
                    – Nie mam innego.
                    – To już rozumiem, dlaczego jesteś taki czerwony w tym miejscu. I tak na gołe ciało?
                    – No pewnie, a jak myślisz, przez majtki niczego nie czuję.
                    Tim odstawił szachownicę na półkę, podszedł do łóżka i usiadł na wysokości moich piersi, zastanawiająco delikatnie jak na swoją masę i tyłek. Długo kontemplował widok, mnie oganiała fala podniecenia, gdy wyczułem w pobliżu ciepło jego ciała i ten charakterystyczny zapach.
                    – Teraz też ci się chce? – zapytał nieco zduszonym głosem.
                    – Mhm.
                    Najdelikatniej jak mógł przejechał mi ręką po kroczu. Po chwili powtórzył ruch w górę członka. Musiało mu się podobać, bo ręka stanęła w miejscu i delektowała się wraz z właścicielem moją sztywnością. Widać jednak był tego samego zdania co ja, że tkanina tylko przeszkadza w przyjemności, bo wkrótce zdobywcza ręka wśliznęła się w moje slipki. To było coś tak odmiennego od zabawy z gąbką, że aż się wzdrygnąłem.
                    – Mogę? – zapytał.
                    Zgodziłem się w ciemno. Nie wiem o co mu chodziło, myślałem, że chce go chwycić w ręce, ale nie, wyszarpnął niemal rękę z moich slipek i ostrożnym, niemal kocim ruchem pozbawił mnie łachów. Teraz miał wszystko niczym obiad na talerzu. I tak jak małe dziecko przed koszem ze słodyczami, patrzył się na swą zdobycz. Gdy już nacieszył się tym widokiem, ujął członek w palce i bawił się główką. Nie, nie walił mi konia, jak to się popularnie mówi, odciągnął mi napletek i wodził palcami wokół tego czerwonofioletowego wału. Byłem tak podniecony, że już nie wytrzymałem.
                    – Tim, kończę!
                    Nawet wiedział co zrobić, jął go pełną dłonią i ściskał tak długo aż śliski, lepki strumień pokrył mu wierzch dłoni. Sięgnął do kieszeni, wyjął plik chusteczek higienicznych i z równą troską i wprawą, z jaką zabawiał się moim prosiaczkiem, wytarł mi podbrzusze.
                    – Dobrze, a ty? – zapytałem z rozczarowaniem.
                    – Jakoś sobie poradzę – odparł. – Zwłaszcza że nie dam się traktować gipsem – wydawało się, że w tym momencie puścił do mnie oko.
                    – Wcale nie musisz – odpowiedziałem. – Po prostu pokaż mi się.
                    – Co chcesz zrobić? – zapytał niepewnie.
                    – Zobaczysz – odpowiedziałem nie wprowadzając go w szczegóły.

                    Nie musiałem długo czekać aż Tim uwolnił się z odzieży. Z niejakim wahaniem ściągnął slipy, ale prawie od razu przełamał się. Stanął nade mną na wysokości mojej miednicy.
                    – Podejdź bliżej, pod moją głowę – poprosiłem, obserwując go uważnie. Był zupełnie innego typu budowy, u mnie wszystko wisiało dość nisko i było schowane prawie pod uda, Tim miał swoje skarby o wiele bardziej eksponowane, co zresztą było widać również gdy nosił spodnie. Ciężko byłoby mu nosić jądra w nogawce spodni, u mnie nie ma z tym większego problemu. Tymczasem stanął nade mną a niezbyt długi choć gruby i ciemniejszy niż mój członek z odsłoniętym napletkiem dotykał mi nosa, pobudzając zapachem moje chwilowo przytępione zmysły. Zacząłem go drażnić językiem, od jąder, zupełnie innych niż moje, schowanych w grubej mosznie, porośniętej delikatnym, drażniącym język meszkiem. Tim nie początku przyjął te zaloty z przyjemnością, przez moment walczył z obrzydzeniem. Jednak gdy zrobiłem ostateczne natarcie, poddał się całkowicie.
                    – Możesz delikatniej? – szepnął. Cóż, on jest tu najważniejszy i musiałem zmienić bieg. Teraz ssałem go delikatnie, jak dziecko smoczek a on sapał, dyszał, wił się.
                    – Strzelam – powiedział i w ostatnim momencie udało mi się uwolnić od tego drąga, natomiast ucierpiała zarówno moja twarz jak i oko. Tim wręcz padł obok mnie i długo łapał oddech. Aż chciałem go przytulić, ale przecież nie zrobię tego gipsem.

                    Oczywiście zdobywanie Tima podnieciło mnie na nowo i tak zaczął się łańcuszek zbliżeń, który, z przerwami, trwał mniej więcej do jedenastej.
                    – Ale spać będziemy razem – zażądał Tim.
                    – No nie wiem – wyraziłem wątpliwość. – Jak to będzie wyglądało, jak ojciec zastanie nas rano w łóżku? – zapytałem.
                    – Mnie się wydaje, że zarówno matka, jak i wuj Robert doskonale wiedzą, że zastaną nas w łóżku.
                    – Wiesz, lepiej dmuchać na zimne. Proponuję nastawić budzik na piątą i ja wtedy pójdę spać do łóżka ojca. Może być?
                    – No dobra – powiedział Tim bez przekonania.
                    Leżeliśmy koło siebie, już bez głupich zabaw, za bardzo byliśmy zmęczeni. Jakie to wspaniałe uczucie, gdy ktoś taki jak Tim leży koło mnie. Chłonęliśmy bliskość, Tim głaskał mnie po twarzy, ja lizałem mu ucho. Nawet nie wiem, kiedy zasnęliśmy. O dziwo, na podmiankę nie zaspałem. Rozplątałem się z czułego objęcia, wstałem i udałem się do łóżka ojca.

                    Wszystkie odcinki na: http://chomikuj.pl/trujnik
                    onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                    Skomentuj

                    • trujnik
                      Seksualnie Niewyżyty
                      • Mar 2018
                      • 201

                      #11
                      8.

                      Długo otwierałem te drzwi, klucz drżał mi w ręce, nie mogłem trafić. Znacznie łatwiej trafiałem przez całą noc w to cudowne miejsce w podbrzuszu Lilki. Byłem zmęczony, ale nie tylko, pod czaszką kłębiły mi się różne myśli. Co z chłopakami? Co się stało w nocy? Czy to już to, co myślę? W mroku pokoju oświetlonego mdłym światłem przydomowych latarni wyszukałem łóżko. Maciek spał sam. Ma plecach, z rozsuniętymi rękoma, niechlujnie przykryty kocem, którego połowa była na podłodze. Podszedłem do niego i poprawiłem nakrycie. On się uśmiechał! Dobra, a gdzie Tim? Długo nie musiałem szukać, spał skulony niemal w kłębek na moim łóżku. Na moim łóżku! Ale dlaczego? Czyżby się pożarli w nocy? Byłem święcie przekonany, że po niedawnych perypetiach z łóżkami chłopcy będą chcieli spać razem. W ewidentny sposób coś między nimi zaczynało iskrzyć, nie umieli na tyle się kamuflować, by było to niewidoczne. Ślepy by zauważył. Cholera, nawet nie dadzą mi się wyspać po ciężkiej nocy. Ile spaliśmy? Dwie godziny? Jeszcze bym się zdrzemnął kilka minut, dopiero siódma. Dobra, mam jeszcze kilka minut na sprawdzenie tego, co tu się działo. Najciszej jak mogłem zrobiłem przegląd pokoju i łazienki. Nic, czysto. Śmieci wyniesione, nowy worek w koszu. We wnęce kuchennej pomyte naczynia. Wszedłem do łazienki. Też wysprzątana. Sprawdziłem ręczniki, były jeszcze wilgotne, na wszelki wypadek przytknąłem jeden do nosa. Pachniał delikatnym, angielskim mydłem, którego używa Lila i synowie. Jeśli liczyłem, że znajdę jakiś ślad po tym, co działo się tu wieczorem, byłem srodze zawiedziony. Może rzeczywiście nadinterpretuję? Może to zwykła chłopięca przyjaźń, jakich masa w tym wieku?

                      Usiadłem przy stole i sięgnąłem po mojego elektronicznego papierosa. Tymczasem coś się ruszyło na łóżku Maćka, skrzypnęło i chłopiec uniósł się na łokciach.
                      – O, cześć, tata – powiedział spostrzegłszy mnie przy stole. – Gdzie Tim?
                      – Tam, gdzie nie powinien – odpowiedziałem. Całe szczęście, że nie widział mojego wzroku, bo rzuciłem w niego jednym z tych spojrzeń, które zabijają.
                      – Przepraszam cię, tato, było odwrotnie, ale tam jest ze złej strony ściana.
                      – Jak to ze złej strony – powiedziałem gniewnie. – Co jeszcze wymyślisz?
                      – No ze złej ze względu na moją rękę – mitygował się Maciej. – Lewa boli bardziej i wolę, żeby w nocy nie obijała się o ścianę, bo ile razy nią walnę, to budzę się z bólu.
                      – Usprawiedliwiony – uspokoiłem go. Słowo "przepraszam" w naszych ojcowsko-synowskich relacjach istniało tylko w jedną stronę. Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy. O ilu takich niby drobnych a irytujących rzeczach człowiek nie wie. Zwłaszcza że do niedawna mój syn dla mnie praktycznie nie istniał. Wiedziałem, że śpi dynamicznie, bo w dzieciństwie wypadał z łóżeczka i długo trzymaliśmy go w kojcu. Ale to było wtedy, kiedy byliśmy jeszcze rodziną, kiedy myślałem, że moje szczęście będzie trwać wiecznie. Nawet mi się zrobiło głupio w stosunku do Tima, który musiał spać w mojej pościeli, niczym sobie na to nie zasłużył. Trzeba następnym razem po prostu poprosić, żeby wziął własną kołdrę.

                      Pół godziny później zaczął się normalny poranny kierat. Tim przeprosił mnie, pewnie Maciek szepnął mu słówko. Obserwowałem uważnie krzątających się chłopaków. Nie dostrzegałem w nich jakiejś zmiany, czy to na lepsze czy na gorsze. Nie pokłócili się i to mnie uspokoiło. W łazience jak zwykle Maciej protestował, gdy Tim usiłował mu umyć zęby. Nawet wiedziałem dlaczego, Maciej ma nadwrażliwe dziąsła. Kilka razy widziałem jego zakrwawioną szczoteczkę do zębów, matka wysłała go do dentysty, który stwierdził, że poza zmianą szczotki na łagodniejszą nic się nie da zrobić. Szczoteczki z naturalnego włosia powoli wychodziły z użycia, a plastikowe nie nadawały się do niczego, jak to mówił Maciej, papier ścierny. Ile myśmy się nabiegali, by kupić takie, jakie trzeba! Jeden z tych momentów, kiedy bycie rodzicem ciąży ci najbardziej. Szczoteczki zajęły całe moje życie. Znałem wszystkie drogerie w Poznaniu, ich sprzedawcy mnie, ale nic dobrego z tego nie wynikło. Kupiłem je wreszcie dopiero w Szczecinie, gdzie byłem na jakiejś delegacji, i od razu trzydzieści siedem sztuk, wszystkie, które były w sklepie. Może, zanim się skończą, wymyślą jakieś lepsze. Ale za nic nie pozwolę, by moje dziecko nie myło zębów i zapowiedziałem Timowi, że ma nie reagować na protesty, a jak trzeba będzie tom nawet przylać. Oczywiście do tego nigdy nie dojdzie, choć Maciek już kilka razy w skórę dostał, oczywiście ode mnie. Choć nie, nie uważam bicia za uniwersalny środek wychowawczy, jeśli o to chodzi.

                      Po śniadaniu pojechałem na stok z Timem. Postanowiliśmy z Lilką, że "zamienimy się" na ten dzień dzieciakami. Ona czuła, że nadchodzą jej damskie dni, poza tym dalej przejmowała się chorobą Sama i pół poranka usiłowała dodzwonić się do szpitala, mnie było wszystko jedno. Chłopcy naturalnie protestowali, nie wiedząc, że tylko utwierdzają nas w podjętej decyzji. Jak to mawiają? Jak kocha to poczeka. Co za ironia... Tim przyjął wyrok jak to Tim, niewzruszony, choć widać, że nie był mu w smak.
                      – Maciej, kupić ci coś na mieście? – zapytał, gdy ubrany w skafander i z nartami pod pachą szedł do drzwi.
                      – No te drożdżówki co wczoraj, smaczne były – odpowiedział mój syn. – Oddam ci pieniądze, jak będę w pokoju – dodał, jako że byliśmy u Lilki na górze.
                      – Nic mi nie będziesz oddawał – powiedział zdecydowanie Tim.

                      Przebijając się przez zatłoczoną Szklarską, myślałem cały czas o wczorajszej nocy. Nie wiem, czy seks kiedykolwiek w życiu sprawiał mi tyle radości co właśnie wczoraj. Z moją żoną było od stosunku do stosunku, kiedy jeszcze robiliśmy te rzeczy, w końcu nie śpimy już ze sobą od dobrych dwóch lat. Było czysto podręcznikowo – mogliby to pokazywać w charakterze wzorca najbardziej typowego seksu na kuli ziemskiej. Krótka gra wstępna, niemal mechaniczna, najczęściej rękoma, pozycja "po Bożemu", wejście, tarcie, wytrysk, orgazm, wyjście. Wszystko według tej rutyny przez trzynaście lat. A Lilka... Lilka to był wulkan. Na dole, na górze, z boku, między udami, na jeźdźca... Był moment, naprawdę, że myślałem, że zmiażdży mi fiuta, jeśli do tego nie doszło to chyba tylko dlatego, że wiedziała, że działałaby na własną niekorzyść. Ile razy doszedłem? Sześć? Siedem? Chyba po trzecim razie urwał mi się rachunek. Czy to takie ważne? Może i skończyłoby się wcześniej, ale później podniecało mnie nie to, że jestem z kobietą, a to, że jestem właśnie z nią. W tamtym momencie nie zamieniłbym ją na żadną inną. Może jestem zakochany?
                      – Wujku, uwaga! – głos Tima przywołał mnie do rzeczywistości. – Może jednak lepiej jechać po jezdni niż po chodniku?
                      Tak mocno zatopiłem się we własnych myślach, że nie zauważyłem, że auto spycha na pobocze. Zmęczenie, otępienie po wczorajszym, brak porannej kawy brały na mnie grupowy odwet.
                      – Wyskoczymy gdzieś na kawę? – zaproponowałem. – Coś nieszczególnie się dzisiaj czuję.
                      Tim nie widział przeszkód. Ciekawe, czy się domyślają, co ich rodzice wyprawiali przez cały wieczór? Maciek jest bystry, pewnie szybko na to wpadł. Wszystko jedno, tak długo jest dobrze, póki nie wygada się przed starą. Nie chciałbym wtedy być w jego skórze, o nie... Własnej również nie. W każdym razie zaparkowałem przed Biedronką i wyszliśmy na poszukiwanie życiodajnego napoju. Tim zresztą też wyglądał na takiego, który jej potrzebuje. Może rzeczywiście ta ich noc nie była tak niewinna, jak myślałem?

                      – Lubisz swoją mamę? – zapytałem, gdy elegancko ubrana kelnerka z niewielkimi piersiami postawiła na stoliku dwie parujące filiżanki i białe, smukłe pojemniczki ze śmietaną.
                      – Czemu nie? – odpowiedział Tim słodząc kawę. – Jak każda mama, trochę pokrzyczy, nieraz jest nieprzyjemna, ale tak naprawdę bardzo ją, kochamy. Sam też, choć udaje, że jest inaczej.
                      Z chęcią zapytałbym, czy matka ma jakiegoś faceta, ale właśnie tego nie wolno mi było zrobić, najprostsza droga do przepieprzenia tego wszystkiego, co właśnie zaczęło się między nami budować. Trochę liczyłem na Tima i tę rozmowę, ale Tim to nie Maciek, któremu wystarczy tylko nadać temat, a on potoczy się jak otoczak ze stromej górki. Tim odpowiadał na pytania, ściśle, precyzyjnie i do bólu trzymał się tematu. Jeśli chciałbym od niego cokolwiek wyciągnąć, musiałbym pytać bezpośrednio. Ciekawe, czy w rozmowie z Maciejem też jest taki przewidywalny? A może Maćkowi się właśnie to podoba? Rozmowa nam się nie kleiła, bo o co tu pytać? Przywołałem kelnerkę, zapłaciłem, nawet dałem napiwek, a co, głównie zresztą za te piersi, czego nie musiała wiedzieć, i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
                      – Muszę do toalety – powiedział Tim i po jego minie poznałem, że nie ma żartów, do stoku nie wytrzyma.
                      – Dobrze, bo i mnie też się chce – odpowiedziałem.
                      Weszliśmy do wściekle oświetlonego pomieszczenia ze złoconymi klamkami i pachnącego jakimś fikuśnym detergentem, z dwoma pisuarami i jedną kabiną. Ustawiliśmy się obaj przy ceramicznych pojemnikach i zajęliśmy rozporkami. Z ciekawości zezowałem w lewą stronę. Nie, nie miałem niczego złego na myśli, chciałem tylko zobaczyć, co przypadło w udziale Maćkowi, jeśli oczywiście moje domysły są prawdziwe. Członek chłopca był w częściowym wzwodzie, co samo w sobie nie było niczym dziwnym, w jego wieku to nic nadzwyczajnego, zwłaszcza jak si≥ę długo siedzi. Pamiętam własne zmagania, bywały momenty, kiedy kilka dni chodziłem ze sztywnym i to wcale nie dlatego, że myślałem o świństwach. Myślałem oczywiście, każdy facet myśli, ale przecież nie cały czas. Był to może niekoniecznie długi, ale jednak porządny kawał mięsa o dość intensywnym zabarwieniu, jakby opalony. Już oczyma wyobraźni widziałem, jak rozsadza Maćka od tyłu. Tim wcale się nie krył, nic nie zasłaniał, narzędzie było widoczne prawie po same włoski, bo chyba już ma. Sam tytułem rewanżu nie zasłaniałem swojego zmaltretowanego wczorajszą nocą malucha. A niech patrzy, co mi szkodzi? Jeśli potwierdzą się moje przypuszczenia, kiedyś i tak zobaczy.

                      Tymczasem Tim niedbale, bez szacunku dla tak ważnego organu strząsnął ostatnie kropelki i jakoś tak śmiesznie, bokiem, wcisnął malucha do rozporka. Widać, że nie wychowywał go mężczyzna, ja nauczyłem Maćka jak chować siusiaka w gatki chyba w wieku pięciu lat, to znaczy Maciej miał tyle. Nie wtykać w pośpiechu, a spokojnie, wolno umieścić go tak, aby miał wygodnie, najlepiej w zwisie i zadbać o trochę luzu. Chciałem rzucić jakąś uwagę, ale nie wypadało, choć w końcu to Maciej ma z niego korzystać, prawda? Można powiedzieć, że zadziałałbym w interesie swojego syna. Może nawet i powiedziałbym Timowi, gdyby nie niebezpieczeństwo, że doniesie Lilce. To byłoby co najmniej niepożądane. Z drugiej strony, jest widoczne jak na dłoni, że chłopak nie ma ojca; kto niby miał go tego nauczyć? Nawet najbardziej wyzwolona matka nie nauczy syna chować siusiaka w majtki, to musi zrobić ktoś, kto wie, jak się tym narzędziem posługiwać i ma w tym sporo praktyki. To tak jakby facet uczył córkę, jak dbać o cycki, o innych narządach nie wspomnę. Korzystam, owszem, nawet z przyjemnością, ale szczegóły zostawiam najbardziej zainteresowanym.
                      – Ręce – przypomniał mi Tim, kiedy zmierzałem już do drzwi w poczuciu dobrze wykonanego sikania. Chyba każdy lubi tę ulgę, tylko nikt nie powie tego głośno.
                      – Racja – odpowiedziałem i posłusznie poczłapałem do zlewu z drugiej strony pomieszczenia, pod oknami. Czegoś go jednak nauczono i było to typowe macierzyńskie wychowanie. Wątpię, by każdy facet zwracał uwagę na mycie rąk po skorzystaniu z toalety. Wielu ma to głęboko w nosie, wystarczy wejść do pierwszego z brzegu publicznego ustępu. A później tę samą rękę podają na przywitanie, dłubią nią w nosie, dotykają pieniędzy... Maćkowi zdarza się nie umyć rąk, pozostaje nadzieja, że przy tym porządnym Timie nabierze nieco więcej ogłady.

                      Wszystkie odcinki na: http://chomikuj.pl/trujnik
                      onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                      Skomentuj

                      • trujnik
                        Seksualnie Niewyżyty
                        • Mar 2018
                        • 201

                        #12
                        Po solidnej porcji zjeżdżania wracaliśmy do domu. Jakąś część drogi mój umysł zaprzątał siusiak Tima. Złapałem się na myśleniu o tym, żeby zaciągnąć chłopaka do sauny i popatrzeć się na to i owo. Nawet nie samemu, a z Maćkiem. Tyle że sauna w gipsie to pomysł najgorszy z możliwych i grozi nieobliczalnymi konsekwencjami. Czyżbym na starość zmieniał orientację? Chyba nie, bo ostatnia noc udowodniła, że ciało kobiety jest tym, co kocham i uważam za słuszne. Ale czy jedyne? Prowadząc wóz popatrzyłem ukradkiem na siedzącego obok Tima i jego wybrzuszenie. Częściowo już wiedziałem, co się kryje za spodniami, jednak nie miałbym nic przeciw temu, by zobaczyć jeszcze więcej. Poczułem znajome piknięcie w kroku, nieomylny sygnał tego, że coś jest na rzeczy. Ciekawe, co się przy tym odczuwa? Ciekawe, co czuł Maciek? Złapałem się na tym, że mu w jakimś sensie zazdroszczę. Może dlatego, że nie mam dostępu do ich tajemnicy. Tamten wieczór, kiedy nieopatrznie zgodziłem się pomóc mu własną ręką, okazał się w pewnym stopniu przełomowy. Seksualność mojego syna przestała mi być obojętna. Ciekawe, Jak to zrobił Tim? Co zrobili? Wszedł w niego, czy tylko pobawili się wackami? Na miłość oralną oni są przecież za młodzi, takie rzeczy poznaje się dopiero później. Czy Maciejowi było fajniej niż ze mną? Bo ze mną było mu fajnie, widziałem to, rozkoszował się każdą chwilą, co teraz mnie bardziej martwiło niż cieszyło.
                        – Wujku, dobrze się czujesz? – zapytał Tim, a jego głos przepełniony był troską. Nie myśleć o tym, nie myśleć... Ale prościej powiedzieć niż wykonać. To wszystko drażniło mnie tak, jakbym świeżą ranę polewał osoloną wodą. Cholera, po co jechałem do tej Szklarskiej, zostałbym w Poznaniu, byłby spokój. No, po raz kolejny pożarłbym się z teściową, co już nie robiło wrażenia ani na niej ani na mnie.
                        – No, tak sobie – odpowiedziałem. – A jeszcze po południu jedziemy do Jeleniej Góry do Sama. Pojedziecie z nami?
                        – Eee – mruknął Tim. – Ja się za nim nie stęskniłem, wręcz przeciwnie, chcę od niego odpocząć. Zostanę z Maćkiem i może pojedziemy do miasta.
                        Pojedziemy? No jasne, przecież kupił mu sanki. Sposób, w jaki dba o mojego syna wzruszył mnie, starego gruboskórnego dziada.
                        – Jak chcecie – odpowiedziałem i skupiłem się na parkowaniu.
                        – Pamiętaj o drożdżówkach – przypomniał Tim.
                        Chyba ta uwaga przekonała mnie ostatecznie co tu jest naprawdę grane.

                        – To wszystko? – zapytałem, kiedy mieliśmy z Lilką zejść do samochodu. Popatrzyła na mnie i pomyślała chwilę.
                        – Tak... To znaczy nie do końca, Sam prosił, abym zabrała jego laptop.
                        – Po co mu laptop? – zdziwiłem się. – Przecież na tej kartce, którą dostaliśmy w recepcji, wyraźnie jest napisane, że dzieciom nie wolno zostawiać żadnego sprzętu elektronicznego i że szpital nie bierze w takich przypadkach odpowiedzialności za ewentualne straty.
                        – Tak, wiem – powiedziała Lila otwierając szafkę Sama – ale on mówił, że chce tylko coś sprawdzić i będziemy mogli go wziąć z powrotem.
                        Sądziłem, że nie powinna ulegać szczeniakowi, ale wolałem po raz kolejny dziś siedzieć cicho. Tymczasem Lila dzielnie grzebała w rzeczach syna.
                        – Że też on ciągle musi mieć taki bałagan – wściekała się układając rzeczy na kupkę.
                        – Lila, w takim tempie to my stąd w ogóle nie wyjedziemy… – popędziłem ją
                        – Zaraz, już chyba mam – powiedziała z satysfakcją. – Znaleźć coś w rzeczach tego dzieciaka to trzeba być chyba jasnowidzem – stwierdziła tryumfalnie dzierżąc w ręce mały laptop. – Tylko to złożę na kupę i będziemy mogli jechać.

                        Całą wizytę siedziałem z boku, nie angażując się za bardzo w rozmowę. O czym mielibyśmy ze sobą rozmawiać? Owszem, powygłupiałem się z nim trochę, ale przecież nie dla niego, ale by obłaskawić nieco Lilę. Lubiłem tego chłopaka i w tym samym momencie właściwie mnie nie interesował. Był żywy, wesoły i to wszystko. Dzieci w wieku dziesięciu, czy jedenastu lat często takie są. Na razie dostał po uszach od matki za skargę pielęgniarki, ale niespecjalnie zrobiła na nim wrażenie.
                        – A bo mi się nudzi – odpowiedział. – A tu są fajni ludzie. Wiesz mama, że tu leży chłopak, który został pobity przez groźnych bandytów a później przez policję? Bo mówi, że policjanci są w zmowie z tymi bandytami.
                        – Ciekawe, w jakim języku ci to powiedział...
                        – Po angielsku – zaperzył się Sam. – Tu wiele osób mówi po angielsku, oczywiście oprócz pielęgniarek, to znaczy jedna mówi, ale niestety ta najgorsza. Ona wygląda tak, jakby miała ręce umazana we krwi po łokcie.
                        No nieźle... Całkiem wesoły jest ten dzieciak i, jak na swój wiek, niesłychanie rezolutny. Jeśli on taką prawdę wyciągnął od pacjenta po zaledwie jednym dniu...
                        – Sam, obawiam się, że resztę opowiesz nam innym razem, bo już się robi późno – Lila wymownie popatrzyła na zegarek.
                        – Dobra, ale jeszcze chciałem porozmawiać z wujkiem Robertem. Bez świadków – dodał z naciskiem.
                        – Może następnym razem? – ucięła Lila. – My naprawdę już musimy jechać.
                        – Lila, daj mu z nim pogadać – przerwałem, mając w pamięci naszą wczorajszą rozmowę, kiedy opowiadał mi o swoich intymnych problemach, o których za żadne skarby nie opowiedziałby matce. Jak się okazało, wysłuchałem go jak najbardziej słusznie i bardzo to ułatwiło w podjęciu diagnozy. Może tym razem jest coś równie ważnego? Można spróbować, piętnaście minut nas nie zbawi.
                        – Lila, daj nam pogadać, idź do samochodu, wypij kawę w bufecie, cokolwiek. Kup mi zresztą też – dodałem. Tamta poprzednia już dawno przestała działać.
                        – Może masz rację – powiedziała po namyśle, chwyciła laptop i skierowała się do drzwi.
                        – Ale laptop będzie mi potrzebny do tej rozmowy, zostaw go – poprosił Sam.

                        – Tak, Tim spotyka się ze starszymi mężczyznami – powtórzył Sam widząc mój osłupiały wzrok.
                        – Znasz ich?
                        – Nie, ale mam zdjęcia. Na wszelki wypadek zrobiłem – powiedział wklepując jakieś długie i skomplikowane hasło do komputera. Po chwili zaczął myszkować w długich katalogach. Siedziałem obok niego i patrzyłem w napięciu.
                        – O tu, widzisz.
                        Popatrzyłem. Na zdjęciu widniał starszy mężczyzna i Tim, sfotografowani od tyłu, ale chłopca dało się poznać po charakterystycznej sylwetce. Była robiona w jakimś pomieszczeniu, które nie za dobrze wyszło, w tle było coś, co mogło być pustymi półkami w jakimś sklepie.
                        – To żaden dowód – powiedziałem, choć dusza mówiła mi co innego. – To może być wujek, nauczyciel, dosłownie każdy.
                        – Ale on go obejmuje, widzisz wyraźnie. Później go klepał po tyłku, tylko tego nie udało mi się już wychwycić. Zresztą to nie jedyne zdjęcie – dodał i znów zagłębił się w komputerowym katalogu i pokazał mi jeszcze kilkanaście. Na większości z nich był Tim w towarzystwie jakichś mężczyzn, w różnych sytuacjach, w parku, jakimś ogrodzie, w pomieszczeniach. Większość z tych mężczyzn to byli starsi panowie, tak od pięćdziesiątki w górę. To już było zbyt wiele, by mogło być przypadkiem. Na niektórych fotkach dało się rozpoznać twarze, inne były robione z tyłu i z ukrycia. Zebrać taki materiał to była jednak ciężka praca.
                        – No dobra – powiedziałem usiłując udawać obojętnego, choć zaczęły we mnie kiełkować pierwsze wątpliwości. – Ale to są tylko zdjęcia, może zmontowane, niespecjalnie się na tym znam. Masz jeszcze jakieś inne dowody?
                        Sam popatrzył się na mnie jakimś dziwnym wzrokiem.
                        – Tim jest prawdopodobnie chory na jedną z tych wstrętnych chorób, których się dostaje, wie pan po czym – powiedział i chrząknął znacząco.
                        Nawet nie wiem, co sobie w tym momencie pomyślałem. Zdaje się, że strach przesłonił mi zdolność myślenia. Strach o syna.
                        – A skąd to wiesz? – zapytałem starając by zabrzmiało to neutralnie. W rzeczywistości chciałem to wykrzyczeć potrząsając małym.
                        – Kiedyś jak się kąpaliśmy, widziałem na jego ciele fioletowe plamy. Wyglądało to niesamowicie groźnie. Jakieś pęcherze czy coś...
                        – Kiedy to było?
                        – Jakieś pół roku temu. Później mu to zeszło, ale po tych pęcherzach zostały mu ślady. Niech pan obejrzy go, ma w okolicy pępka. Ale na internecie czytałem, że te plamy schodzą, co nie znaczy, że jest już wyleczony. Bakterie czy inne świństwa dalej siedzą w człowieku, no nie? – zakończył.

                        – Mów, co ci jest – powiedziała Lila, gdy przeżuwałem resztki tej rozmowy, Jeśli to prawda to Maciek jest w niebezpieczeństwie. Popatrzyłem na drogę. Znak informował, że za dwieście metrów będzie jakaś restauracja.
                        – Myślę, Lila, ze będziemy musieli poważnie porozmawiać – odpowiedziałem skręcając do lokalu.
                        onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                        Skomentuj

                        • trujnik
                          Seksualnie Niewyżyty
                          • Mar 2018
                          • 201

                          #13
                          9.
                          – Co to są za ludzie? – nacierała matka. – Słucham?
                          – Jacy ludzie, mamo? Młody nagadał głupot a wyście w to uwierzyli.
                          – Bzdura – przerwała gniewnie. – To nie była jedna czy dwie osoby a kilkanaście. W różnych miejscach, jeśli o to chodzi. Teraz wiem, co robisz popołudniami, kiedy mnie nie ma w domu. Łazisz z jakimiś starymi dziadami – krzyczała z furią.
                          Choć nie lubię płakać, to łzy same cisnęły mi się do oczu. A nie lubię płakać dlatego, że płaczem niczego nie da się załatwić, to znaczy w przypadku chłopaków. Z dziewczynami jest nieco inaczej. Coś jej się nie spodoba – i już w bek i ryk, a później łazi taka pół dnia z podkrążonymi oczyma. Tak, to robi wrażenie. A płaczący mężczyzna? Wywołuje raczej uśmiech politowania niż współczucie. Dlatego nigdy nie płaczę. Teraz nie mogłem temu zapobiec i, tak, żeby matka nie widziała, ocierałem płynące łzy rękawem. O nie, nie dam jej tej satysfakcji.
                          – No słucham! Odezwiesz się wreszcie czy nie? W czwartek dwa tygodnie temu, kiedy wróciłeś po siódmej, nawet po mnie, co robiłeś? U kogo byłeś? Tylko broń cię Boże kłamać, ja to wszystko sprawdzę.
                          – W bibliotece, przecież mówiłem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Tamtego dnia po wysprzątaniu piekarni pojechałem wymienić książki, bo już przysłali upomnienie na moją apkę biblioteczną. Matka z reguły wraca po mnie, pracę kończy o piątej a pracuje w Weston-super-Mare, więc marnuje ponad pół godziny na dojazd. Wtedy po drodze z biblioteki spotkałem kumpla, Pete'a, ale nie musi o tym wiedzieć, zwłaszcza że nie jest to znajomość z tych, którymi można by się pochwalić. Pete kradnie w sklepach, pali marihuanę, pije alkohol i już dwa razy wyrzucali go ze szkoły. Matka to wie, mógłbym sobie tylko zaszkodzić.
                          – Bibliotekę zamykają o szóstej. Wystarczająco dużo czasu, by zrobić coś, czego nie powinieneś. Czekaj, skończy się to chodzenie. Będę cię rozliczała z każdej sekundy. Z każdej sekundy, rozumiesz? – krzyknęła niemal histerycznie. A zaraz przyniesiesz mi swój laptop i przejrzę twoją pocztę i zdjęcia.
                          Tego się akurat nie bałem, ale nie zamierzałem jej pokazywać dla zasady. Nie jej sprawa. Nie miałem ani pornografii, bo po co, tak naprawdę seks interesował mnie od momentu spotkania Macieja, ani żadnych innych zakazanych obrazków, na koncie fejsbuka miałem głównie kolegów i koleżanki ze szkoły, kilku znajomych z forów historycznych. Chyba zwykłe znajomości, które ma każdy.
                          – Ja ci w twoich rzeczach nie grzebię – powiedziałem dbając, by zabrzmiało to możliwie mściwie.
                          – Tylko byś spróbował. Nie masz nic do gadania.
                          – Nie pokażę laptopa i przestań mnie o to prosić. Moje rzeczy są moje i tobie nic to tego.
                          Siarczyste uderzenie w twarz, po którym policzek jeszcze długo pozostał czerwony. Co ona chciała tym osiągnąć? Przecież nawet jeśli do tego momentu jakieś szanse na zobaczenie mojego laptopa istniały, powiedzmy, dwudziestoprocentowe, w ciągu ułamka sekundy spadły do zera. Jak również szanse na to, że się do niej odezwę. O nie, w taki sposób nie będziemy ze sobą rozmawiać. Prawda, że jeszcze matki nie widziałem w takim amoku, ale przecież nic jej nie usprawiedliwia. Nawet jeśli puszczałbym się z połową miasta, można to załatwić zupełnie inaczej, prawda? Spokojnie, rozważnie. A ona po prostu histeryzuje.
                          – Jeszcze jedno. Co to za strupy, krosty i czerwone plamy, o których mówił Sam? Skąd to masz?
                          Minutę temu jeszcze bym jej powiedział, niestety, teraz nie było to możliwe. Nie tylko dlatego, że postanowiłem się do niej nie odzywać. Podejrzewam, że głos by mi się łamał i w końcu bym się rozryczał. Nie, do tego nie mogłem dopuścić. Nie będę się przed nią ośmieszał. Kim dla niej jestem, skoro bije mnie w twarz jak ostatnią szmatę? A wytłumaczenie tej rzekomej zagadki było niesamowicie proste. Jakieś pół roku temu przyniosłem sobie gorącą herbatę do pokoju i ustawiłem ją przy komputerze. Zadzwoniła komórka, odebrałem ją zapominając, że właśnie się ładuje. Kabel zahaczył o szklankę, a ta przewróciła się i gorący płyn wylał mi się na brzuch i poniżej. Matki akurat nie było w domu, poszła z Samem do jakiejś znajomej albo na zakupy, jeden pies. Nie mogąc liczyć na pomoc, ściągnąłem natychmiast ciuchy, ale było już za późno, zwłaszcza że oparzone miejsca wściekle bolały i piekły. Poparzyłem sobie okolice pępka, członek, lewe jądro i lewe udo. Przemyłem wodą, ale piekło dalej. Przerzuciłem zawartość domowej apteczki i znalazłem jakiś środek na oparzenia, wściekle fioletowy. Niewiele pomógł, na oparzeniach powstały bąble, później pękały, co też nie było przyjemne. Matce nie mówiłem, bo musiałbym jej co nieco pokazać, co nie wchodziło w grę. Jeśli ktoś może w tym miejscu mnie oglądać, to tylko Maciek, a i to nie zawsze. Ah, racja, wczoraj widział mnie wujek Robert, ale to się nie liczy. Trochę dziwnie się patrzył, czyżby też był zainteresowany? Zwłaszcza że niespecjalnie krył się ze swoim. Może to jakiś sposób podrywu? Ja patrzyłem na niego raczej jak na miejsce, z którego swój początek brał Maciek, nie podniecił mnie jakoś specjalnie. Zresztą, zapewne w przeciwieństwie do mojej matki, nie uważam, by wujek Robert był specjalnie apetyczny. Co innego Maciej...
                          – A może mi powiesz, dlaczego miałeś kiedyś zakrwawione majtki? Sama widziałam, tym razem nie da się zwalić na Sama.
                          O jakich zakrwawionych majtkach ona mówi? Nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć. Owszem, na niektórych były plamy ze spermy, bo niestety czasem wydostawała się ze mnie bez mojego czynnego udziału. Zdaje się, że to się nazywa polucje. No i na początku była przeźroczysta, może raz z krwią, a od kilku tygodni już jest kremowobiała. Może to o tamte plamy jej chodzi? Trudno mi było dociec, bo nawet nie pamiętam, jak te gacie wyglądały, nie nabijam sobie głowy bzdurami. Bardziej pamiętam to rdzawe nasienie na moim brzuchu. Przecież nie będę sobie nabijał głowy bzdurami...
                          – I żadnych spotkań z Maciejem, zrozumiałeś? Nie do momentu, kiedy będą znane wyniki testów, a i później wątpliwe. Nie pozwolę, byś krzywdził niewinnego człowieka, rozumiesz? Tyle co go nakarmisz i to wszystko. To nie zajmuje więcej niż piętnaście minut, z zegarkiem w ręku piętnaście po ósmej widzę cię w pokoju. No co się tak na mnie patrzysz? Jutro zrobię ci testy na kiłę i HIV. Cholera wie, czym cię te dziady zaraziły.

                          Ona naprawdę myśli, że pojadę na te testy? Ciekawe, jak to będzie wyglądało. Pójdzie do lekarza i powie "mój syn gzi się z jakimiś starymi dziadami i ma syfa?" W tym stanie mogłaby to zrobić. Jedno wiem, nie będzie mnie oszczędzała, gdziekolwiek pójdzie i z kimkolwiek będzie rozmawiać. Nie, na taką podłość na pewno nie zasłużyłem. Coś mi się lęgło w głowie, ale jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. W każdym razie zobaczy te wyniki jak świnia niebo. Na razie wysłuchałem, co miała do powiedzenia i poszliśmy na kolację, gdzie pomysł, mi się krystalizował. Nasz pierwszy milczący posiłek, bom żadne z nas się nie odezwało.

                          – Dziś sam nakarmię syna, nie będę ci zabierał czasu – powiedział wuj Robert, kiedy poszedłem po tacę.
                          – Ale ja bardzo proszę... Nic mu przecież nie zrobię – powiedziałem i patrzyłem na niego błagalnie. Widziałem, jak się łamie. W przeciwieństwie do mojej matki nie był aż tak czytelny, jednak było widać, że myśli i że, w przeciwieństwie do mojej rozhisteryzowanej matki, sytuacja wcale nie jest taka jednoznaczna.
                          – No dobrze – powiedział po namyśle. – Nakarmić go możesz, ale wolałbym, żebyście jednak wieczór spędzili oddzielnie.
                          Nie zabrzmiało to przyjemnie, ale było do jakiegoś stopnia akceptowalne. Mnie ciekawiło, dlaczego oboje uwierzyli w ten stek bzdur. Możliwe, że jest jeszcze coś, o czym nie wiem i co trzymają jako przysłowiowego asa atutowego w rękawie. Nieważne. Na razie liczy się tylko Maciej i tylko o tym myślałem. Odniosłem pierwsze zwycięstwo i to mnie w jakimś sensie cieszyło. Może rzeczywiście się poukłada? Na razie czeka mnie spotkanie z Maciejem i tu jest wielka niewiadoma. Bałem się tego spotkania bardziej niż histerii matki i badań razem wziętych. Czy on uwierzył w te brednie? Bo jeśli tak to będzie koniec. Będę mógł wziąć sznur i się powiesić. Nie, wiem co zrobię. Drugiego dnia naszego pobytu, dzień przed tym, jak poznałem Maćka, wjeżdżaliśmy kolejką na Szrenicę. Ale nie narciarską, zwykłym wyciągiem dla turystów, takim z przesiadką po drodze. Jeszcze przed szczytem kolejka przejeżdża nad takimi groźnymi skałami. Po prostu pojadę tam i rzucę się z krzesełka. Takie wypadki się zdarzają, widziałem niedawno w telewizji taki film, że facet z obsługi tego geszeftu nie sprawdził, czy na wyciągu są jeszcze ludzie, zatrzymał, a oni siedzieli przez całą noc i po kolei spadali, tylko taka laska się uratowała. Nikt nie będzie myślał o samobójcy, nie będzie szumu, gazet, niczego. Najważniejsze, że nie ucierpi na tym Maciej.

                          Serce mi biło oszalałe, kiedy szedłem na górę z tacą. Mało się nie potknąłem na schodach, w ustach czułem ogromną suchość.
                          – Piętnaście minut i ani sekundy więcej – powiedziała zimno matka, gdy odwracałem się z tacą w kierunku korytarza. W ogóle cud, że nie wywaliłem się po drodze, ręce mi się trzęsły tak, że zupa z miseczki rozlała się po tacy. Z ledwością ją doniosłem.
                          Na mój widok Maciej drgnął lekko, powiedział "cześć" i uśmiechnął się. Zatem nie jest źle. Chciałem z nim pogadać, jednak nie chciałem, by było to przy wujku. Nie miałbym po prostu nic do powiedzenia. Spokojnie odłożyłem tacę na stół i rozpocząłem karmienie. Po jego oczach widziałem, że płakał. Mnie się udało na sucho, jemu nie. Karmiłem go w milczeniu, gdzieś w tle grał telewizor i krzątał się ojciec, jednak miał cały czas na nas oko. Przy którymś z kolei kęsie chleba z kiełbasą tak dyskretnie jak tylko się da pogłaskałem go po policzku. Nie odrzucił gestu i widziałem, że mu się podobał. Zatem nie jest tak źle, jak sobie wyobrażałem. Gdy już kończyliśmy posiłek, Maciej puścił do mnie oko. Co chciał mi przez to powiedzieć? Posiedziałbym jeszcze chwilę, ale mój czas kończył się nieubłaganie. Wstałem od stołu i w niewidoczny dla wujka Roberta sposób chwyciłem Maćka za udo.
                          – Mam nadzieję, że to się jakoś wyjaśni – powiedział mi przy drzwiach Robert – i nie załamuj się – powiedział poklepując mnie po ramieniu. – Na razie jednak sam rozumiesz, sytuacja wygląda mocno nieciekawie. Zwłaszcza twoja mama jest bardzo zdenerwowana. No, zmykaj – powiedział patrząc na zegarek.
                          Ach, żeby tak w spokoju porozmawiać z wujkiem Robertem. Wydaje się, że ten facet potrafi nosić głowę na karku. Problem moim zdaniem polegał na tym, że prawdopodobnie podkochiwał się w mojej mamie i bal się jej w jakikolwiek sposób narazić. To podpytywanie, co myślę o mojej mamie... Ot, co kobiety potrafią zrobić z człowiekiem, nawet tak rozsądnym jak wuj Robert. Chwilowo nie mogłem liczyć więc na żadną rozmowę.


                          Wszystkie odcinki na: http://chomikuj.pl/trujnik
                          onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                          Skomentuj

                          • trujnik
                            Seksualnie Niewyżyty
                            • Mar 2018
                            • 201

                            #14
                            – Wychodzę i nie wiem, kiedy wrócę – oznajmiła matka. Od mojego pobytu u Maćka minął może kwadrans, nie więcej. Stała przed lustrem w toalecie i pindrzyła się. Pewnie idzie na randkę. – A żeby ci głupoty nie przychodziły do głowy, będziesz zamknięty w pokoju. Przynajmniej będę pewna, że nie będziesz się włóczyć.
                            Zdaje się, że drgnąłem. Istotnie drzwi w naszym pokoju miały dwa zamki w tym jeden taki, który można zamknąć od zewnątrz tak, by nie można było ich otworzyć od środka. Nie widziałem takiego rozwiązania w Anglii, widocznie to typowo polski patent. Mam do pokoju klucze, ale w tym wypadku były zupełnie bezużyteczne. Niestety, nie był to jeden z tych nowoczesnych hoteli z drzwiami otwieranymi na kartę. Pies z tym, bardziej mnie zabolał ten totalny brak zaufania, to poniżenie. Jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie zaznałem. Matka zdawała się czerpać z tego jakąś sadystyczną przyjemność. Jeszcze nigdy nikt mnie do tego stopnia nie zgnoił i do tego za darmo.
                            Gdy tylko drzwi za matką się zamknęły, rzuciłem się na łóżko i zacząłem płakać, chyba po raz pierwszy od czasu, kiedy byłem w klasie przedszkolnej. Myślałem, że coś pomoże, ale nie, tylko się coraz bardziej rozkręcałem. Zupełnie nie wiem ile to trwało, straciłem poczucie czasu. Długo musiałem się uspokajać. Włączyłem telewizor,jakiś niski starszy człowieczej mówił do zgromadzonych, że prawda jest tuż tuż i że niedługo ją odkryją. Nie wiem, kto to był, nie znam się na polskiej polityce zupełnie, ale pewnie ktoś ważny. Po twarzy widziałem, że czuje się jeszcze ważniejszy i że kłamie. Nie wiem na jaki temat, ale łgał jak najęty. Cały czas uciekał spojrzeniem od tego tłumu, jak by się bał popatrzeć im prosto w oczy. I nagle olśniło mnie. Przecież moja matka unikała mojego wzroku na tyle, na ile mogła. Dokładnie jak ten śmieszny wrzeszczący człowieczek. Czyżby czule, że coś jest nie tak? Dobra, ugryźmy sprawę z innej strony. Załóżmy, że widzę takie zdjęcia z Maciejem. Co robię? Biorę go do siebie, żeby się wytłumaczył. Pytam, co to za ludzie. A matka przecież tych zdjęć nie widziała, przynajmniej na to wygląda. Rany na ciele? Przecież ludzie się kaleczą, chorują na różne wysypki i podobne. Niekoniecznie od razu na kiłę. No dobra, ale ona przecież chce to sprawdzić... Była też choroba przenoszona drogą płciową, która objawiała się wysiękami z cewki moczowej, uczyli mnie tego w szkole. Jak się nazywała? Rzeżączka, czy jakoś podobnie. W sumie matka do pewnego stopnia miała prawo się bać. Eh, gdzie się nie obejrzysz, dupa zawsze z tyłu.

                            Czyżby ktoś stał przy drzwiach? Eh, wydawało mi się. Chociaż nie, po raz drugi usłyszałem chrupotanie. Wstałem najciszej jak tylko się dało, podszedłem do drzwi i przyłożyłem ucho. Coś jakby oddech. Zapukałem trzy razy. Cisza. Zapukałem jeszcze raz. Ten ktoś odwzajemnił pukanie.
                            – Tim? – usłyszałem z drugiej strony.
                            – Maciej? – zdziwiłem się. No jasne, jak mógłby mnie zostawić w takiej sytuacji? To się nazywa przyjaciel.
                            – Jesteś sam?
                            – Tak – odpowiedziałem. – Czekaj – rzuciłem się wyłączyć telewizor, który przeszkadzał w rozmowie.
                            – Masz jak otworzyć te drzwi? – zapytał?
                            – Niezbyt. Matka zamknęła na klucz.
                            – A klucz masz? – naciskał. Miałem, ale jak mu go podać? Drzwi szczelnie przylegały do framugi. Nie było także szczeliny na listy. Tu pocztę wręczali w recepcji i trzymali ją w przegródkach. Nikt nie bawił się w roznoszeniu jej po pokojach.
                            – Rzuć mi go przez okno, dobra?
                            Rzucić mogę, ale jak on z tymi rękoma otworzy? Był zupełnie skrępowany gipsem, opatrunek zakończony był z obu stron łukiem do wewnątrz dłoni. Istniało naprawdę niewiele czynności, które mógł wykonać, a już na pewno nie otworzyć klucz w zamku. Nawet ze zdejmowaniem majtek miał problemy, a co dopiero z tak precyzyjną czynnością. Wbrew pozorom to nie jest takie proste... Dopiero przy Maćku przekonałem się, ile skomplikowanych czynności wykonujemy, nawet przy tym nie myśląc.
                            – Przecież nie otworzysz.
                            – Spokojna głowa, nie takie rzeczy ludzie robili – zapewnił mnie.
                            – To ja lecę na dół.
                            Stałem przy oknie czekając na Maćka i patrzyłem w głąb ulicy. Dopiero teraz doceniłem położenie naszego pokoju. Będzie można filować, kiedy będą wracać. Oba nasze auta stały na parkingu, więc pewnie wypuścili się pieszo, tym lepiej, będzie błyskawiczna akcja. Tymczasem na dole pojawił się Maciej. Tylko jak mon znajdzie klucz w tej ciemnicy? Niewiele myśląc wetknąłem go w dużą pomarańczę leżącą na paterze i rzuciłem przez okno.

                            A jednak nie doceniłem inteligencji Maćka, choć i tak wiedziałem, że jest bystry. Wcale nie otworzył drzwi, a poprosił o to dziewczynkę, jedną z tych, które bawiły się we wnęce, którą przeznaczono na miejsce zabaw dla dzieci. Rzuciliśmy się na siebie, jakbyśmy nie widzieli się całe lata. Maciej promieniał radością, ja cieszyłem się na spokojnie, rozkoszując się każdym jego dotknięciem, muśnięciem oddechu, ciepłem jego twarzy przy mojej. Prosiaczek zareagował natychmiast.
                            – Zanim zaczniemy gadać, bezpieczeństwo przede wszystkim – powiedziałem. Zgasiłem światło i stanęliśmy obaj przy oknie.
                            – Cholera wie, o której wrócą – tłumaczyłem. – Musimy mieć rękę na pulsie.
                            Stanęliśmy obaj przy oknie, uważnie obserwując ulicę i zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałem mu z detalami rozmowę z matką.
                            – Naprawdę sądzisz, że to wszystko pomysł twojego braciszka? – powątpiewał. – Ja go odbierałem jako wesołego, nawet inteligentnego szkraba. ale bez przesady. Ponadto...
                            – Błąd – przerwałem mu tę charakterystykę. Ja go przecież znałem o wiele lepiej. – Ten bydlak jest cholernie inteligentny a przy tym mściwy i pamiętliwy. Wiesz, że mi wypomina zniszczenie zabawki, którą zepsułem mu, jak miał bodaj cztery lata?
                            – Jak to się można naciąć… – westchnął Maciek.
                            Rozmawiając wsunąłem mu rękę pod sweter i głaskałem mu brzuch, posuwając się coraz niżej. Napięta tkanina spodni była oczywistym znakiem, że trzeba będzie chłopakowi pomóc uwolnić się z napięcia, nie tylko tego seksualnego. Ściągnąłem mu majtki i zabrałem się za delikatne dojenie. Ktoś obserwujący nas z zewnątrz nie widziałby nic poza dwoma ludźmi patrzącymi przez okno. To najważniejsze było niedostępne dla oczu ciekawskich. Zainteresowany może dostrzegłby, że śliną zwilżyłem dłoń, która natychmiast zniknęła z pola widzenia. Ale przecież równie dobrze mogłem podrapać się po wardze... No i na pewno nie widziałby zmian na twarzy Macieja, tego dreszczu rozkoszy. W takim momencie musiałem bronić kaloryfera, by go przypadkiem nie zachlapał.
                            – A ty? – zapytał, gdy już skończyliśmy.
                            – O mnie się nie martw. Na razie posłuchaj mojego pomysłu...

                            – Wiesz, że myślałem o czymś podobnym też myślałem? – zaskoczył mnie, gdy już wyłuszczyłem, co przyszło mi do głowy. Wcale się nie zdziwił, bałem się, że będzie protestował, oponował, ale nic z tych rzeczy nie nastąpiło. – Tyle że ja nie wiedziałbym co zrobić dalej. No i forsa.
                            – O to się nie martw, mam półtora tysiąca funtów na koncie.
                            – Ile to na nasze?
                            – Coś z siedem tysięcy złotych.
                            – Rany boskie… To kupa siana – powiedział z podziwem Maciek. – Ja chyba nie widziałem tyle kasy naraz...
                            – Kilka lat to zbierałem. Praca, trochę dołożyli dziadkowie. Składam na samochód, jak będę miał szesnaście lat. Ale w takiej sytuacji jestem gotów z niego zrezygnować...
                            – Tak szybko dają u was prawko? – zdziwił się Maciej.
                            – Później opowiem ci, jak to u nas działa – nie dałem się zbić z tropu. Zdaje się, że już niedługo będę miał bardzo wiele czasu, by mu to opowiedzieć. Na razie były do załatwienia o wiele bardziej palące rzeczy. Prosiaczek upominał się o rewanż, jednak przy tym oknie było to niemożliwe, choć bardzo chciałem, by to właśnie Maciej towarzyszył mi do końca tej rozkoszy. Na to też znajdzie się niedługo czas...
                            – Jesteś pewien, że to wypali? – zatroskał się.
                            – Pewien nie jestem, nigdy nic nie wiadomo. Możemy nawet nie wydostać się ze Szklarskiej. Ale spróbować warto. Później, jak wsiądziemy w autobus, to już będzie dziewięćdziesiąt procent sukcesu...
                            – Nie musimy się spakować? Mnie będzie ciężko – powiedział Maciek. – W każdym razie spróbuję.
                            – Weź co się da, a resztę się kupi po drodze – odpowiedziałem, patrząc na dwie sylwetki wyłaniające się ze szczytu ulicy. Na szczęście alarm okazał się fałszywy. – I zacznijmy już teraz. Naprawdę czas zaczyna działać przeciwko nam.
                            Uzgodniliśmy szczegóły i pożegnaliśmy się, ciągle zezując w stronę ulicy. Na szczęście nikt nie miał okazji zobaczyć się pary całujących się chłopaków.
                            – Ale jego też daj mi pocałować – poprosił Maciek już przy drzwiach. Nie chciałem już się z nim droczyć, ściągnąłem za jednym razem i spodnie i slipy a prosiaczek wyskoczył prawie jak nóż sprężynowy. Maciek wziął go tylko raz, tak jakby chciał go pocałować na pożegnanie, ale bardzo głęboko. Na chwilę pociemniało mi w oczach.

                            Jeszcze przed przyjściem matki spakowałem plecak i wykonałem masę innych rzeczy: sprawdziłem odjazdy pociągów, kupiłem dwa bilety przez komórkę, przestudiowałem plany Szklarskiej i Wrocławia. Matka przyszła jakieś dwadzieścia minut po zniknięciu Maćka, ciągle w tym paskudnym nastroju. Coś tam do mnie mówiła, ale konsekwentnie jej nie odpowiadałem. Znów o tych badaniach, że mam się rano czysto ubrać i podobne bzdety. Oczywiście ubiorę się rano czysto, bo później może być problem ze spaniem. Tyle że niech sobie wybije z głowy badania... Zasypiając żałowałem, że jednak nie pozwoliłem Maćkowi dokończyć roboty, samemu to jednak nie to. Chyba nigdy nie robiłem tego tak krótko, kilka ruchów wystarczyło bym popłynął, obficiej niż zwykle. Matka chyba nie słyszała, bo już leżała w łóżku. Dobra, śpij mamusiu i za wcześnie się nie budź...
                            onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                            Skomentuj

                            • trujnik
                              Seksualnie Niewyżyty
                              • Mar 2018
                              • 201

                              #15
                              Czy w ogóle ktoś to czyta? Z chęcią poczytam jakieś uwagi. Przykro mi, że nie piszę pochwiarskich historyjek do brandzlowania...
                              onanizm po węgiersku – vàlenye kőnyà

                              Skomentuj

                              Working...