Dzieciństwo Krystiana na należało do tych jakie każde dziecko by sobie wymarzyło. Jak tylko sięgał w myślach zawsze towarzyszył mu ten widok pijanego ojca, wiecznie zastraszonej matki i smród alkoholu. Nieraz dostawał od pijanego ojca baty pasem lub ręką, praktycznie za nic. Do pewnego czasu miał nadzieję że ojciec się zmieni. Były to nadzieje płonne, co gorsza, zamiast lepiej , stawało się coraz gorzej. Chłopak miał już szesnaście lat i nawet fakt że dostał się do w miarę dobrego Technikum nic nie zmieniło. Jedynie matka była z niego dumna, lecz zajęta wychowaniem o 6 lat młodszego brata, nie za bardzo miała czas by porozmawiać z swym pierworodnym. Od roku ojciec nie pracował. Pracodawca i tak poszedł mu na rękę i nie wywalił go dyscyplinarnie za to że pijany stawił się do pracy. Rozstanie nastąpiło za porozumieniem stron, tak że mógł on pobierać zasiłek dla bezrobotnych. W tak małej mieścinie jednak w jakiej żył, wszyscy wiedzieli za co jego tata stracił pracę i jakiekolwiek próby podjęcia przez niego przyszłej potencjalnie pracy skazane były z góry na niepowodzenie. Żyli więc biednie, z zasiłku ojca i skromnej pensji matki, zatrudnionej w pobliskiej szkole jako sprzątaczka. Matka robiła wszystko co możliwe by jakoś dorobić, po godzinach najmowała się do sprzątania u prywatnych osób. Niektórzy w tych latach 90-tych ubiegłego stulecia wybili się tak że można było zarobić w ten sposób dodatkową kasę Te dodatkowe dochody pozwalały jakoś powiązać koniec z końcem gdyż swój zasiłek ojciec Krystiana przeznaczał na alkohol. Krystian, szczupły chłopiec o delikatnej jak na chłopaka urodzie pamiętał ten lipcowy wieczór. Gdy wrócił z oazowego spotkania, już na progu usłyszał krzyki i bełkot pijacki swojego ojca.
- Dawaj kasę - wrzeszczał tak że było go słychać na klatce schodowej czynszówki.
- Nie mam, nie dam, nie będziemy mieli na jedzenie – z płaczem w głosie odpowiadała mu matka.
- Dawaj, bo jak nie to popamiętasz – zagroził swym bełkotliwym głosem ojciec chłopca.
Krystian otworzył drzwi do mieszkania.
- Nie dam – usłyszał głos matki.
- Dawaj ty stara zdziro – dobiegł go głos ojca.
Z korytarza chłopak wpadł do pokoju. To co zobaczył wyzwoliło w nim , to co chciał już zrobić dawno.
Zdołał tylko zobaczyć jak ojciec pięścią uderza matkę w twarz.
- Dasz – wyrzucił z siebie.
Kobieta po takim ciosie upadła zalana krwią na wersalkę.
- Nieeeee -wrzasnął Krystian i bez zastanowienia z zaciśniętymi pięściami rzucił się na pijanego ojca.
Okładał go piąstkami po twarzy, głowie i karku. Nie były to jednak ciosy zbyt mocne. Chłopak miał opory. Po raz pierwszy podniósł rękę na swojego ojca. Wpadli na stolik na którym stała prawie już opróżniona butelka wódki.
- Nie daruję Ci tego, zabiję Cię gówniarzu – usłyszał z ust ojca.
Katem oka zobaczył jek jego dłoń zaciśnięta w pięść zbliża się do jego twarzy. Zdołał wykonać unik i cios zamiast na twarz wylądował na blacie stolika, z którego skapywały krople rozlanego alkoholu.
- AAAAł – usłyszał po chwili jęk ojca gdy dłoń uderzyła w politurę stołu.
W kącie pokoju stał jego młodszy brat Mikołaj i płakał. Mężczyzna nakrył swoim ciałem smukłe ciało Krystiana i ponownie zamachnął się by zadać synowi cios. Teraz nie było szans by chybił.
- Zabiję Cię gnojku – usłyszał.
To co zrobił było działaniem z automatu. Kątem oka dojrzał butelkę od wódki i nie zastanawiając się długo uchwycił ją prawą dłonią. Nim zaciśnięta pięść ojca zdołała zbliżyć się do jego twarzy, zdecydowanym ruchem uchwycił butelkę za szyjkę i zadał tym cios w łeb swojego ojca.
- Łoooo – zawył ojciec chłopca gdy butelka roztrzaskała się na jego czerepie.
Uścisk ojca zmalał i chłopak mógł po raz kolejny uchylić się od ciosu. Pięść ojca ześlizgnęła się po jego policzku, a on zalany teraz krwią z rozciętej głowy zwalił się na bok.
- Krystian – usłyszał rozpaczliwy głos swojej matki.
Podniósł się. Działał jak robot. Stał nad oszołomionym ojcem. Bez żadnego oporu począł kopać leżącego rodzica.
- Krystian, przestańńńńńń, nie rób tego tacie – usłyszał błagalny głos swojego zapłakanego brata.
To powstrzymało dalsze działania chłopca. Gdyby nie ten jęk dziecka, kopałby tę kreaturę dalej. Był skłonny go nawet zabić.
- Zabiję Cię gnoju – usłyszał po raz kolejny bełkot ojca.
- Krystian, uciekaj – usłyszał z ust matki.
Spojrzał na nią. Ocierała krew z rozciętej wargi. Oszołomiony uderzeniem ojciec powoli dochodził do siebie. Zalany krwią z rozciętej głowy, wyglądał jak jakieś monstrum. Powoli podnosił się z podłogi. Chłopak spojrzał na niego i gdy ten był już na kolanach potężnym kopem w brzuch i okolice klatki piersiowej powalił go z powrotem na podłogę. Matka dopadła chłopca.
- Uciekaj Krystian, uciekaj – powtarzała to jak mantrę.
- Zabieraj Mikołaja i jedź do ciotki Anki – odparł obawiając się co się stanie dalej z matką i bratem.
- Nie, przecież on zrobi z naszego mieszkania melinę, uciekaj Krystian, znam go, on Cię zabiję, posłuchaj mnie , uciekaj – poprzez łzy łkała do syna.
W dłoń w cisnęła mu jakieś zawiniątko.
- No już uciekaj, zadzwoń do mnie do szkoły jutro, dziś masz tu pieniądze, znajdź sobie gdzieś miejsce -powtarzała i kierowała go w kierunku drzwi wyjściowych.
Posłuchał matki. Zbiegł szybko po chodach i znalazł się przed czynszową kamienicą. Zauważył zbliżający się na sygnale od prawej strony radiowóz. Skręcił w lewo i nim tamten zatrzymał się przed kamienicą zdołał skręcić w boczną uliczkę. Pędem puścił się przed siebie. Biegł, nie myśląc dokąd zmierza. Po jakiś 10 minutach stanął. Począł analizować swoją sytuację. W zaciśniętej dłoni trzymał pieniądze otrzymane od matki. W głowie kotłowało się z tysiąc myśli. Fakt że przyjechała policja go nieco uspokoił. Znał jednak realia. Zamkną ojca na 48, skierują sprawę do Sądu, który nie tak rychle ją rozpatrzy. Minie dobry miesiąc, a może i dwa. Nieraz już Policja interweniowała w ojca sprawie. Spokój na 48 godzin, odwiedziny kuratora, który takie sprawy traktował jako zło konieczne i działał szablonowo w imię zasady „że lepsza jakakolwiek rodzina niż dom dziecka”. No i matka, zawsze mająca nadzieję że ojciec się zmieni. Nie wiadomo dlaczego, zawsze stająca w jego obronie.
- Muszę stąd spadać – to jedno co przyszło mu przez myśl.
Żeby stąd się wydostać należało się udać na dworzec PKS lub PKP. Ten drugi był bliżej i tam też skierował swe kroki chłopak. Nie miał skrystalizowanych poglądów gdzie, wiedział że musi udać się do większego miasta . Najbliżej była Warszawa. Gdy znalazł się na dworcu pociąg do stolicy już stał. W kasie biletowej zakupił bilet do stolicy. Zasiadł w pociągu i w momencie gdy ten ruszył począł zdawać sobie sprawę w jakiej sytuacji teraz się znajduje. Chciał to sobie jakoś ułożyć, mieć jakiś plan, lecz to co wydarzyło się w tym dniu zaburzało chłopcu jasne i klarowne myślenie. Analizując jakieś swe przyszłe działania, nie doszedł do żadnych konkretnych planów. Nim się spojrzał, pociąg wtaczał się na peron Warszawa – Wschodnia. Posiedział jeszcze chwilę, ale te drobne minuty nie dały mu żadnej podpowiedzi. Wysiadł na Centralnym, gdyż z tego Dworca miał skorelowane połączenia na całą Polskę. Wysiadł i począł się zastanawiać co zrobić dalej. Na nocleg w Warszawie stać go nie było.
- Pociąg pośpieszny Relacji Warszawa Wschodnia – Ustrzyki Dolne wjeżdża na tor…. –dalej już nie słuchał.
- Panie kochany, ile on tu ma postoju? -zapytał kolejarza przechodzącego obok.
- Piętnaście minut – usłyszał z ust pracownika PKP.
- Zdążę kupić bilet? – zapytał chłopak.
- Spokojnie, kolejek teraz nie ma - usłyszał w odpowiedzi.
Pędem puścił się w kierunku kas biletowych. rzeczywiście nie było kolejki.
- Jeden szkolny do Ustrzyk Dolnych – wyrzucił z siebie chłopak.
Na wyświetlaczu kasy fiskalnej pojawiła się kwota. Krystian sięgnął do kieszenie spodni. Kwota jaką tam znalazł nie była wystarczającą.
- A za to, gdzie dojadę? – zapytał podając kasjerce pozostałe banknoty i bilon jakie mu pozostały.
- Do Zagórza – usłyszał w odpowiedzi.
- Dobrze, proszę do Zagórza – odparł zdesperowany.
Wydrukowany bilet tkwił w jego dłoni. Biegł teraz w kierunku peronu gdzie stał pociąg. Zawsze marzył by pojechać w Bieszczady. Teraz jego wizja, stawała się realem. Zamknął za sobą drzwi i począł szukać miejsca w pociągu. Znalazł w końcu. Mógł być sam w przedziale. Usiadł, zdawał sobie sprawę że od Zagórza musi jakoś się zakodować by go konduktor nie wysadził. Pociąg ruszył i chłopak zmierzał teraz ku bieszczadzkim połoninom. Wtulił się w siedzisko i zapadł w sen.
- Bilety do kontroli – usłyszał i poczuł jak jakaś dłoń dotyka jego ramienia.
Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął pognieciony bilet. Starszawy jegomość w kolejarskim mundurze sprawdził bilet i oddał go chłopcu.
- Jak daleko do Zagórza? – zapytał chłopak.
- Śpij spokojnie, ledwo minęliśmy Kraków – odparł kolejarz.
Spał jak mysz na pudle. Gdy tylko pociąg zatrzymał się w Zagórzu, ostentacyjnie tak by zobaczył to konduktor wysiadł z wagonu. W momencie gdy tamten odgwizdał i krzyknął odjazd zamykając za sobą drzwi , chwycił klamkę drzwi przedostatniego wagonu i ponownie znalazł się we wnętrzu składu. Teraz musiał być czujny i był. Konduktor na szczęście był na tyle leniwy że nie sprawdzał już pasażerów , którzy wsiedli. Spokojnie dotarł do stacji końcowej. W pobliskim sklepie za pieniądze, które mu pozostały kupił bochenek chleba i trzy serki topione. Nie miał po tych zakupach prawie żadnych pieniędzy. Stanął przed mapą znajdującą się tuz za dworcem i obejmującą cały obszar Bieszczad. Rzucił okiem i już wiedział gdzie się udać. Obrał kierunek na Wetlinę. Dużo czytał o tamtych okolicach i wydawało mu się że tam będzie najlepiej. Sama droga do obranego celu zajęła mu dwa dni. Przez ten czas zjadł zakupiony przez siebie prowiant. Spał w lesie, wtulony o sosny lub w opuszczonych wiatach. Po dwóch dniach wędrówki zobaczył u swoich stóp wreszcie obraną za cel miejscowość. Wygłodniały i zmęczony schodził w dół. Mijając dość sporawy strumyk zauważył w oddali drewnianą szopę. Nie miał zamiaru włóczyć się po wsi. Obecność małolata, nie będącego miejscowym z pewnością zwróciła by uwagę Policji oraz Straży Granicznej. Wolał pozostać na uboczu, nie rzucając się nikomu w oczy. Nad strumykiem zauważył zrobioną przez kogoś sporawą tamę a w jej rozlewisku pływające dość sporawe pstrągi. Gdy w domu brakowało na jedzenie nieraz chodził nad pobliską rzekę i łowił/ łapał ryby. Miał w tym wprawę. W ten sposób ratował swą rodzinę przed wizją głodu.
Ostrożnie zbliżył się do szopy. Otworzył drewniane drzwi i wlazł do środka. Puste plastikowe butelki po wodzie mineralnej, śmieci i nieco siana to było to co tam zastał. Typowa szopa czy też wiata w której od biedy można było się przespać o czym świadczyło zbite w rogu drewniane wyro na którym spoczywała jakiś stary na wpół zetlały koc.
- Dobra, tu na razie się zatrzymam – pomyślał.
Kiszki marsza mu grały , więc wrócił do strumienia , a konkretnie do rozlewiska gdzie wcześniej widział ryby. Sobie tylko znanym sposobem , na rękę, po chwili miał na brzegu dwa ponad dwudziestu centymetrowe pstrągi potokowe.
- I tak , trzeba iść do wsi, nie mam zapałek – stwierdził.
Rzeczywiście, miał coś do zjedzenia lecz nie miał jak to przyrządzić. W pobliskim lesie drzewa było pod dostatkiem. Nie musiał nawet by nic ścinać. Suche konary i gałęzie leżały wokół. Sięgnął do kieszeni i policzył te resztę bilonu jaka mu została. Wystarczyło na dwie paczki zapałek lub na jedną bułkę. Ruszył w kierunku wsi. Sklep znalazł w miarę szybko. Oczy świeciły mu się do asortymentu jaki tam był lecz finansowo był w stanie zakupić tylko dwie paczki zapałek. O zakupie bułki mógł sobie pomarzyć. Wolał do syta najeść się rybami, niż zjeść bułkę i surowe rybie mięso. Jednakże nie do końca w sklepie zachował się tak jak to wyniósł z domu. Gdy nikt nic nie widział do kieszeni spodni schował komplet jednorazowych noży. Miał wyrzuty sumienia, lecz wiedział że bez noża nie da sobie rady z patroszeniem ryb. Zadowolony wracał do miejsca , które obrał sobie za nocleg. Dzień miał się już ku końcowi gdy zebrawszy suche drzewo rozpalił przed szopą ognisko. Z trudem ostrugał dwa leszczynowe patyki i nadziawszy na nie oba wypatroszone pstrągi piekł je teraz przy ognisku. Gdy był tam wtedy przy potoku, nie omieszkał wypłukawszy dwie litrowe plastikowe butelki napełnić wodą. Gdy zapadł zmrok, mógł posilić się wreszcie rybim mięsem. Była to dal chłopaka niezła uczta od dwóch dni. Wreszcie syty , wymościwszy sobie pryczę sianem położył się spać. Był tak zmęczony że nawet nie wiedział kiedy usnął. Te, nieprzyprawione w żaden sposób ryby były dla niego ambrozją w tym momencie i gdy tylko nasycił głód zapadł w głęboki sen.
Rano obudził go świergot ptaków. Wstał i poczuł od siebie niezbyt przyjemny zapach. Od trzech dni nie kąpał się i nie dbał o higienę. Słowem, śmierdział na potęgę. Nie miał zegarka więc nie wiedział która jest godzina.
- Muszę się umyć – stwierdził w myślach i swe kroki skierował ku potokowi.
W sztucznie zrobionym rozlewisku woda nie była zbyt głęboka. Sięgała maksymalnie do kolan chłopca. To jednak wystarczyło by móc się tam odświeżyć. Bez żadnej krempac ji zrzucił z siebie swe szaty i kompletnie goły zanurzył swe ciało w zimnej wodzie potoka. Śmiały nurt tego wodnego cieku obmywał jego ciało. Zanurzył głowę. Będące w pobliżu ryby zniknęły w miarę szybko. Pomyślał że dobrze by było przynajmniej przepłukać przepocone ciuchy. Jak pomyślał , tak zrobił. Namoczył po kolei swe ubrania i bieliznę. Nie miał niczego na zmianę. Nie czuł żadnego podniecenia, faktem że był kompletnie nagi. Kto na tym odludziu mógł go podglądać. Nagusieńki ponownie polował na ryby, które chcąc , nie chcąc stawały się podstawą jego pożywienia. Mając jako trofeum klenia i pstrąga wracał do miejsca swego odpoczynku. Wypatroszył obie ryby i rozpaliwszy ognisko, tak jak w dniu poprzednim upiekł je. Nasyciwszy swój głód położył się nagi na pryczy i przykrywszy się tym na wpół zetlałym kocem usnął. Śniło mu się że matka dzwoni do niego i mówi że ojca już na dobre zamknęli i że może wracać do domu. Ten jakże błogi sen przerwało zapytanie dobiegające zza szopy.
- Halo, jest tam kto? – usłyszał wybudzony ze snu chłopak.
Poderwał się z pryczy. Mokre ciuchy położył do słońca przed szopą. Okrył się tym jakże podłym kocem.
- Jest tam kto? – usłyszał ponownie zapytanie.
Był to dziewczęcy głos. Zawstydzony i zażenowany tą sytuacją, okręcony w tę namiastkę koca zbliżył się do drzwi.
- Tak, a o co chodzi? – wyrzucił z siebie stając okryty kocem w drzwiach szopy.
Słońce raziło go w oczy. Musiało to być popołudnie. Marszcząc oczy zauważył w końcu stojącą przed szopą dziewczynę.
- Kim Ty jesteś, to pole moich rodziców i tu wypasamy owce, dlaczego tu jesteś? – wyrzuciła z siebie dziewczyna.
Była w kremowym T-shircie i krótkiej spódniczce. Miała góra z 15 lat. Średniej długości brązowawe włosy i japonki na nogach dopełniały jej widoku.
- Słuchaj, jestem na wakacjach, nie miałem zamiaru nic złego zrobić, chcę się tu tylko przespać – wyrzucił z siebie Krystian z prędkością karabinu maszynowego.
- Idź stąd, bo powiem to moim rodzicom -usłyszał z jej ust.
- Nie bądź taka, nie mów nic nikomu, porozmawiajmy proszę – odparł Krystian nieco zaszokowany reakcją dziewczyny.
Wyszedł przed szopę. Mrużąc oczy widział ją teraz nieco lepiej. Średniego wzrostu szatynka o całkiem miłej posturze stała w bezpiecznej odległości od niego.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię – zapewnił ją z góry widząc jak wykonała krok w tył na jego wyjście z szopy.
- Stój, nie zbliżaj się, stój tam gdzie jesteś – odparła.
Krystian stanął w miejscu. Nie miał zamiaru wystraszyć dziewczyny.
- Proszę Cię, nie mów nikomu że tu jestem, nie bądź taka – wyrzucił z siebie chłopak nie chcąc stracić tak dobrej na tę chwilę kwatery.
Stali naprzeciw siebie dobrą chwilę. On nie ruszał się nie chcąc jej spłoszyć. Ona zaś widząc że nie zbliża się do niej i nie wykonuje żadnych ruchów, tkwiła tam gdzie stała. Przyglądała mu się bacznie i oceniała sytuację w jakiej się znalazła.
- Kłamiesz, nie jesteś na wakacjach, uciekłeś pewnie z domu – wypaliła.
Chłopaka to w tym momencie ścięło nieco z nóg. Taka dziewucha rozpracowała jego sytuację w parę minut.
- Tak, uciekłem z domu, masz rację, błagam Cię, daj mi tutaj być a zrobię wszystko co chcesz – wyrzucił z siebie Krystian.
Nastąpiła błoga cisza. W dziewczynie coś się trawiło. Sama dobrze nie wiedziała co. Krystian zaś czekał z niecierpliwością na jej odpowiedź.
- Wszystko, na pewno wszystko? – zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, tylko nie mów nikomu że tu jestem – usłyszała z ust chłopaka.
Zrobiła krok w tył. Skrzyżowała ręce przed sobą. Był to widoczny znak że coś jej w tej głowie się urodziło.
- No to obiegnij teraz te szopę trzy razy wokół, z nic nikomu nie powiem – wypaliła.
- Tylko tyle – przeszło chłopakowi przez myśl.
- Dobra, nie ma sprawy – odparł szybko.
- Ale na golasa – usłyszał skonkretyzowane polecenie dziewczyny.
- No co Ty, jak to? – odparł.
- No tak, jak nie to wracam do domu – odparła dumnie wiedząc że chłopak jest pod ścianą.
Krystian w oka mgnieniu przeanalizował swą sytuację. Opcje były dwie. Poddać się temu co chciała ta małolata lub zmykać gdzie pieprz rośnie na dodatek w na pół wyschniętych łachach.
- Dobra i to starczy? – zapytał dziewczyny.
- Tak -odparła krótko.
Wsunął pod ten pseudo koc swoje dłonie. Ruszył nimi i koc zsunął się z jego nagiego ciała. Zakrywając swe klejnoty dłońmi począł obiegać swe domostwo. Czuł jak jego penis rośnie. Deprymowało go to że ta dzierlatka stała i z uśmiechem na ustach obserwowała jak robi to co ona każe. Po trzecim kółku podniósł koc i okrył nim się ponownie.
- Zrobiłem co chciałaś, układ stoi? – zapytał.
- Yhm – odparła , a na jej policzkach zagościł ten specyficzny rumień.
- Mam prośbę, gdybyś mogła przynieść mi chleb, może być stary… -zaczął.
- I co jeszcze? – zapytała.
- Żyłkę i haczyki, pieprz i sól, jakieś jedzenie – wyrzucił z siebie.
- Dobra, jak masz na imię? – zapytała odchodząc od szopy.
- Krystian –rzucił na odchodne.
- Ja jestem Ewa, będę jutro – usłyszał z jej ust gdy odchodziła w kierunku wsi.
Wrócił do wnętrza szopy. Długo myślał nad tym co się stało. Gdy tylko myślał o Ewie jego ptaszek stawała się coraz większy. Popadł w sen. Kolejny sen bez obaw że pijany ojciec go przerwie i może dojść do czegoś czego on by nie chciał.
- Dawaj kasę - wrzeszczał tak że było go słychać na klatce schodowej czynszówki.
- Nie mam, nie dam, nie będziemy mieli na jedzenie – z płaczem w głosie odpowiadała mu matka.
- Dawaj, bo jak nie to popamiętasz – zagroził swym bełkotliwym głosem ojciec chłopca.
Krystian otworzył drzwi do mieszkania.
- Nie dam – usłyszał głos matki.
- Dawaj ty stara zdziro – dobiegł go głos ojca.
Z korytarza chłopak wpadł do pokoju. To co zobaczył wyzwoliło w nim , to co chciał już zrobić dawno.
Zdołał tylko zobaczyć jak ojciec pięścią uderza matkę w twarz.
- Dasz – wyrzucił z siebie.
Kobieta po takim ciosie upadła zalana krwią na wersalkę.
- Nieeeee -wrzasnął Krystian i bez zastanowienia z zaciśniętymi pięściami rzucił się na pijanego ojca.
Okładał go piąstkami po twarzy, głowie i karku. Nie były to jednak ciosy zbyt mocne. Chłopak miał opory. Po raz pierwszy podniósł rękę na swojego ojca. Wpadli na stolik na którym stała prawie już opróżniona butelka wódki.
- Nie daruję Ci tego, zabiję Cię gówniarzu – usłyszał z ust ojca.
Katem oka zobaczył jek jego dłoń zaciśnięta w pięść zbliża się do jego twarzy. Zdołał wykonać unik i cios zamiast na twarz wylądował na blacie stolika, z którego skapywały krople rozlanego alkoholu.
- AAAAł – usłyszał po chwili jęk ojca gdy dłoń uderzyła w politurę stołu.
W kącie pokoju stał jego młodszy brat Mikołaj i płakał. Mężczyzna nakrył swoim ciałem smukłe ciało Krystiana i ponownie zamachnął się by zadać synowi cios. Teraz nie było szans by chybił.
- Zabiję Cię gnojku – usłyszał.
To co zrobił było działaniem z automatu. Kątem oka dojrzał butelkę od wódki i nie zastanawiając się długo uchwycił ją prawą dłonią. Nim zaciśnięta pięść ojca zdołała zbliżyć się do jego twarzy, zdecydowanym ruchem uchwycił butelkę za szyjkę i zadał tym cios w łeb swojego ojca.
- Łoooo – zawył ojciec chłopca gdy butelka roztrzaskała się na jego czerepie.
Uścisk ojca zmalał i chłopak mógł po raz kolejny uchylić się od ciosu. Pięść ojca ześlizgnęła się po jego policzku, a on zalany teraz krwią z rozciętej głowy zwalił się na bok.
- Krystian – usłyszał rozpaczliwy głos swojej matki.
Podniósł się. Działał jak robot. Stał nad oszołomionym ojcem. Bez żadnego oporu począł kopać leżącego rodzica.
- Krystian, przestańńńńńń, nie rób tego tacie – usłyszał błagalny głos swojego zapłakanego brata.
To powstrzymało dalsze działania chłopca. Gdyby nie ten jęk dziecka, kopałby tę kreaturę dalej. Był skłonny go nawet zabić.
- Zabiję Cię gnoju – usłyszał po raz kolejny bełkot ojca.
- Krystian, uciekaj – usłyszał z ust matki.
Spojrzał na nią. Ocierała krew z rozciętej wargi. Oszołomiony uderzeniem ojciec powoli dochodził do siebie. Zalany krwią z rozciętej głowy, wyglądał jak jakieś monstrum. Powoli podnosił się z podłogi. Chłopak spojrzał na niego i gdy ten był już na kolanach potężnym kopem w brzuch i okolice klatki piersiowej powalił go z powrotem na podłogę. Matka dopadła chłopca.
- Uciekaj Krystian, uciekaj – powtarzała to jak mantrę.
- Zabieraj Mikołaja i jedź do ciotki Anki – odparł obawiając się co się stanie dalej z matką i bratem.
- Nie, przecież on zrobi z naszego mieszkania melinę, uciekaj Krystian, znam go, on Cię zabiję, posłuchaj mnie , uciekaj – poprzez łzy łkała do syna.
W dłoń w cisnęła mu jakieś zawiniątko.
- No już uciekaj, zadzwoń do mnie do szkoły jutro, dziś masz tu pieniądze, znajdź sobie gdzieś miejsce -powtarzała i kierowała go w kierunku drzwi wyjściowych.
Posłuchał matki. Zbiegł szybko po chodach i znalazł się przed czynszową kamienicą. Zauważył zbliżający się na sygnale od prawej strony radiowóz. Skręcił w lewo i nim tamten zatrzymał się przed kamienicą zdołał skręcić w boczną uliczkę. Pędem puścił się przed siebie. Biegł, nie myśląc dokąd zmierza. Po jakiś 10 minutach stanął. Począł analizować swoją sytuację. W zaciśniętej dłoni trzymał pieniądze otrzymane od matki. W głowie kotłowało się z tysiąc myśli. Fakt że przyjechała policja go nieco uspokoił. Znał jednak realia. Zamkną ojca na 48, skierują sprawę do Sądu, który nie tak rychle ją rozpatrzy. Minie dobry miesiąc, a może i dwa. Nieraz już Policja interweniowała w ojca sprawie. Spokój na 48 godzin, odwiedziny kuratora, który takie sprawy traktował jako zło konieczne i działał szablonowo w imię zasady „że lepsza jakakolwiek rodzina niż dom dziecka”. No i matka, zawsze mająca nadzieję że ojciec się zmieni. Nie wiadomo dlaczego, zawsze stająca w jego obronie.
- Muszę stąd spadać – to jedno co przyszło mu przez myśl.
Żeby stąd się wydostać należało się udać na dworzec PKS lub PKP. Ten drugi był bliżej i tam też skierował swe kroki chłopak. Nie miał skrystalizowanych poglądów gdzie, wiedział że musi udać się do większego miasta . Najbliżej była Warszawa. Gdy znalazł się na dworcu pociąg do stolicy już stał. W kasie biletowej zakupił bilet do stolicy. Zasiadł w pociągu i w momencie gdy ten ruszył począł zdawać sobie sprawę w jakiej sytuacji teraz się znajduje. Chciał to sobie jakoś ułożyć, mieć jakiś plan, lecz to co wydarzyło się w tym dniu zaburzało chłopcu jasne i klarowne myślenie. Analizując jakieś swe przyszłe działania, nie doszedł do żadnych konkretnych planów. Nim się spojrzał, pociąg wtaczał się na peron Warszawa – Wschodnia. Posiedział jeszcze chwilę, ale te drobne minuty nie dały mu żadnej podpowiedzi. Wysiadł na Centralnym, gdyż z tego Dworca miał skorelowane połączenia na całą Polskę. Wysiadł i począł się zastanawiać co zrobić dalej. Na nocleg w Warszawie stać go nie było.
- Pociąg pośpieszny Relacji Warszawa Wschodnia – Ustrzyki Dolne wjeżdża na tor…. –dalej już nie słuchał.
- Panie kochany, ile on tu ma postoju? -zapytał kolejarza przechodzącego obok.
- Piętnaście minut – usłyszał z ust pracownika PKP.
- Zdążę kupić bilet? – zapytał chłopak.
- Spokojnie, kolejek teraz nie ma - usłyszał w odpowiedzi.
Pędem puścił się w kierunku kas biletowych. rzeczywiście nie było kolejki.
- Jeden szkolny do Ustrzyk Dolnych – wyrzucił z siebie chłopak.
Na wyświetlaczu kasy fiskalnej pojawiła się kwota. Krystian sięgnął do kieszenie spodni. Kwota jaką tam znalazł nie była wystarczającą.
- A za to, gdzie dojadę? – zapytał podając kasjerce pozostałe banknoty i bilon jakie mu pozostały.
- Do Zagórza – usłyszał w odpowiedzi.
- Dobrze, proszę do Zagórza – odparł zdesperowany.
Wydrukowany bilet tkwił w jego dłoni. Biegł teraz w kierunku peronu gdzie stał pociąg. Zawsze marzył by pojechać w Bieszczady. Teraz jego wizja, stawała się realem. Zamknął za sobą drzwi i począł szukać miejsca w pociągu. Znalazł w końcu. Mógł być sam w przedziale. Usiadł, zdawał sobie sprawę że od Zagórza musi jakoś się zakodować by go konduktor nie wysadził. Pociąg ruszył i chłopak zmierzał teraz ku bieszczadzkim połoninom. Wtulił się w siedzisko i zapadł w sen.
- Bilety do kontroli – usłyszał i poczuł jak jakaś dłoń dotyka jego ramienia.
Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął pognieciony bilet. Starszawy jegomość w kolejarskim mundurze sprawdził bilet i oddał go chłopcu.
- Jak daleko do Zagórza? – zapytał chłopak.
- Śpij spokojnie, ledwo minęliśmy Kraków – odparł kolejarz.
Spał jak mysz na pudle. Gdy tylko pociąg zatrzymał się w Zagórzu, ostentacyjnie tak by zobaczył to konduktor wysiadł z wagonu. W momencie gdy tamten odgwizdał i krzyknął odjazd zamykając za sobą drzwi , chwycił klamkę drzwi przedostatniego wagonu i ponownie znalazł się we wnętrzu składu. Teraz musiał być czujny i był. Konduktor na szczęście był na tyle leniwy że nie sprawdzał już pasażerów , którzy wsiedli. Spokojnie dotarł do stacji końcowej. W pobliskim sklepie za pieniądze, które mu pozostały kupił bochenek chleba i trzy serki topione. Nie miał po tych zakupach prawie żadnych pieniędzy. Stanął przed mapą znajdującą się tuz za dworcem i obejmującą cały obszar Bieszczad. Rzucił okiem i już wiedział gdzie się udać. Obrał kierunek na Wetlinę. Dużo czytał o tamtych okolicach i wydawało mu się że tam będzie najlepiej. Sama droga do obranego celu zajęła mu dwa dni. Przez ten czas zjadł zakupiony przez siebie prowiant. Spał w lesie, wtulony o sosny lub w opuszczonych wiatach. Po dwóch dniach wędrówki zobaczył u swoich stóp wreszcie obraną za cel miejscowość. Wygłodniały i zmęczony schodził w dół. Mijając dość sporawy strumyk zauważył w oddali drewnianą szopę. Nie miał zamiaru włóczyć się po wsi. Obecność małolata, nie będącego miejscowym z pewnością zwróciła by uwagę Policji oraz Straży Granicznej. Wolał pozostać na uboczu, nie rzucając się nikomu w oczy. Nad strumykiem zauważył zrobioną przez kogoś sporawą tamę a w jej rozlewisku pływające dość sporawe pstrągi. Gdy w domu brakowało na jedzenie nieraz chodził nad pobliską rzekę i łowił/ łapał ryby. Miał w tym wprawę. W ten sposób ratował swą rodzinę przed wizją głodu.
Ostrożnie zbliżył się do szopy. Otworzył drewniane drzwi i wlazł do środka. Puste plastikowe butelki po wodzie mineralnej, śmieci i nieco siana to było to co tam zastał. Typowa szopa czy też wiata w której od biedy można było się przespać o czym świadczyło zbite w rogu drewniane wyro na którym spoczywała jakiś stary na wpół zetlały koc.
- Dobra, tu na razie się zatrzymam – pomyślał.
Kiszki marsza mu grały , więc wrócił do strumienia , a konkretnie do rozlewiska gdzie wcześniej widział ryby. Sobie tylko znanym sposobem , na rękę, po chwili miał na brzegu dwa ponad dwudziestu centymetrowe pstrągi potokowe.
- I tak , trzeba iść do wsi, nie mam zapałek – stwierdził.
Rzeczywiście, miał coś do zjedzenia lecz nie miał jak to przyrządzić. W pobliskim lesie drzewa było pod dostatkiem. Nie musiał nawet by nic ścinać. Suche konary i gałęzie leżały wokół. Sięgnął do kieszeni i policzył te resztę bilonu jaka mu została. Wystarczyło na dwie paczki zapałek lub na jedną bułkę. Ruszył w kierunku wsi. Sklep znalazł w miarę szybko. Oczy świeciły mu się do asortymentu jaki tam był lecz finansowo był w stanie zakupić tylko dwie paczki zapałek. O zakupie bułki mógł sobie pomarzyć. Wolał do syta najeść się rybami, niż zjeść bułkę i surowe rybie mięso. Jednakże nie do końca w sklepie zachował się tak jak to wyniósł z domu. Gdy nikt nic nie widział do kieszeni spodni schował komplet jednorazowych noży. Miał wyrzuty sumienia, lecz wiedział że bez noża nie da sobie rady z patroszeniem ryb. Zadowolony wracał do miejsca , które obrał sobie za nocleg. Dzień miał się już ku końcowi gdy zebrawszy suche drzewo rozpalił przed szopą ognisko. Z trudem ostrugał dwa leszczynowe patyki i nadziawszy na nie oba wypatroszone pstrągi piekł je teraz przy ognisku. Gdy był tam wtedy przy potoku, nie omieszkał wypłukawszy dwie litrowe plastikowe butelki napełnić wodą. Gdy zapadł zmrok, mógł posilić się wreszcie rybim mięsem. Była to dal chłopaka niezła uczta od dwóch dni. Wreszcie syty , wymościwszy sobie pryczę sianem położył się spać. Był tak zmęczony że nawet nie wiedział kiedy usnął. Te, nieprzyprawione w żaden sposób ryby były dla niego ambrozją w tym momencie i gdy tylko nasycił głód zapadł w głęboki sen.
Rano obudził go świergot ptaków. Wstał i poczuł od siebie niezbyt przyjemny zapach. Od trzech dni nie kąpał się i nie dbał o higienę. Słowem, śmierdział na potęgę. Nie miał zegarka więc nie wiedział która jest godzina.
- Muszę się umyć – stwierdził w myślach i swe kroki skierował ku potokowi.
W sztucznie zrobionym rozlewisku woda nie była zbyt głęboka. Sięgała maksymalnie do kolan chłopca. To jednak wystarczyło by móc się tam odświeżyć. Bez żadnej krempac ji zrzucił z siebie swe szaty i kompletnie goły zanurzył swe ciało w zimnej wodzie potoka. Śmiały nurt tego wodnego cieku obmywał jego ciało. Zanurzył głowę. Będące w pobliżu ryby zniknęły w miarę szybko. Pomyślał że dobrze by było przynajmniej przepłukać przepocone ciuchy. Jak pomyślał , tak zrobił. Namoczył po kolei swe ubrania i bieliznę. Nie miał niczego na zmianę. Nie czuł żadnego podniecenia, faktem że był kompletnie nagi. Kto na tym odludziu mógł go podglądać. Nagusieńki ponownie polował na ryby, które chcąc , nie chcąc stawały się podstawą jego pożywienia. Mając jako trofeum klenia i pstrąga wracał do miejsca swego odpoczynku. Wypatroszył obie ryby i rozpaliwszy ognisko, tak jak w dniu poprzednim upiekł je. Nasyciwszy swój głód położył się nagi na pryczy i przykrywszy się tym na wpół zetlałym kocem usnął. Śniło mu się że matka dzwoni do niego i mówi że ojca już na dobre zamknęli i że może wracać do domu. Ten jakże błogi sen przerwało zapytanie dobiegające zza szopy.
- Halo, jest tam kto? – usłyszał wybudzony ze snu chłopak.
Poderwał się z pryczy. Mokre ciuchy położył do słońca przed szopą. Okrył się tym jakże podłym kocem.
- Jest tam kto? – usłyszał ponownie zapytanie.
Był to dziewczęcy głos. Zawstydzony i zażenowany tą sytuacją, okręcony w tę namiastkę koca zbliżył się do drzwi.
- Tak, a o co chodzi? – wyrzucił z siebie stając okryty kocem w drzwiach szopy.
Słońce raziło go w oczy. Musiało to być popołudnie. Marszcząc oczy zauważył w końcu stojącą przed szopą dziewczynę.
- Kim Ty jesteś, to pole moich rodziców i tu wypasamy owce, dlaczego tu jesteś? – wyrzuciła z siebie dziewczyna.
Była w kremowym T-shircie i krótkiej spódniczce. Miała góra z 15 lat. Średniej długości brązowawe włosy i japonki na nogach dopełniały jej widoku.
- Słuchaj, jestem na wakacjach, nie miałem zamiaru nic złego zrobić, chcę się tu tylko przespać – wyrzucił z siebie Krystian z prędkością karabinu maszynowego.
- Idź stąd, bo powiem to moim rodzicom -usłyszał z jej ust.
- Nie bądź taka, nie mów nic nikomu, porozmawiajmy proszę – odparł Krystian nieco zaszokowany reakcją dziewczyny.
Wyszedł przed szopę. Mrużąc oczy widział ją teraz nieco lepiej. Średniego wzrostu szatynka o całkiem miłej posturze stała w bezpiecznej odległości od niego.
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię – zapewnił ją z góry widząc jak wykonała krok w tył na jego wyjście z szopy.
- Stój, nie zbliżaj się, stój tam gdzie jesteś – odparła.
Krystian stanął w miejscu. Nie miał zamiaru wystraszyć dziewczyny.
- Proszę Cię, nie mów nikomu że tu jestem, nie bądź taka – wyrzucił z siebie chłopak nie chcąc stracić tak dobrej na tę chwilę kwatery.
Stali naprzeciw siebie dobrą chwilę. On nie ruszał się nie chcąc jej spłoszyć. Ona zaś widząc że nie zbliża się do niej i nie wykonuje żadnych ruchów, tkwiła tam gdzie stała. Przyglądała mu się bacznie i oceniała sytuację w jakiej się znalazła.
- Kłamiesz, nie jesteś na wakacjach, uciekłeś pewnie z domu – wypaliła.
Chłopaka to w tym momencie ścięło nieco z nóg. Taka dziewucha rozpracowała jego sytuację w parę minut.
- Tak, uciekłem z domu, masz rację, błagam Cię, daj mi tutaj być a zrobię wszystko co chcesz – wyrzucił z siebie Krystian.
Nastąpiła błoga cisza. W dziewczynie coś się trawiło. Sama dobrze nie wiedziała co. Krystian zaś czekał z niecierpliwością na jej odpowiedź.
- Wszystko, na pewno wszystko? – zapytała z niedowierzaniem.
- Tak, tylko nie mów nikomu że tu jestem – usłyszała z ust chłopaka.
Zrobiła krok w tył. Skrzyżowała ręce przed sobą. Był to widoczny znak że coś jej w tej głowie się urodziło.
- No to obiegnij teraz te szopę trzy razy wokół, z nic nikomu nie powiem – wypaliła.
- Tylko tyle – przeszło chłopakowi przez myśl.
- Dobra, nie ma sprawy – odparł szybko.
- Ale na golasa – usłyszał skonkretyzowane polecenie dziewczyny.
- No co Ty, jak to? – odparł.
- No tak, jak nie to wracam do domu – odparła dumnie wiedząc że chłopak jest pod ścianą.
Krystian w oka mgnieniu przeanalizował swą sytuację. Opcje były dwie. Poddać się temu co chciała ta małolata lub zmykać gdzie pieprz rośnie na dodatek w na pół wyschniętych łachach.
- Dobra i to starczy? – zapytał dziewczyny.
- Tak -odparła krótko.
Wsunął pod ten pseudo koc swoje dłonie. Ruszył nimi i koc zsunął się z jego nagiego ciała. Zakrywając swe klejnoty dłońmi począł obiegać swe domostwo. Czuł jak jego penis rośnie. Deprymowało go to że ta dzierlatka stała i z uśmiechem na ustach obserwowała jak robi to co ona każe. Po trzecim kółku podniósł koc i okrył nim się ponownie.
- Zrobiłem co chciałaś, układ stoi? – zapytał.
- Yhm – odparła , a na jej policzkach zagościł ten specyficzny rumień.
- Mam prośbę, gdybyś mogła przynieść mi chleb, może być stary… -zaczął.
- I co jeszcze? – zapytała.
- Żyłkę i haczyki, pieprz i sól, jakieś jedzenie – wyrzucił z siebie.
- Dobra, jak masz na imię? – zapytała odchodząc od szopy.
- Krystian –rzucił na odchodne.
- Ja jestem Ewa, będę jutro – usłyszał z jej ust gdy odchodziła w kierunku wsi.
Wrócił do wnętrza szopy. Długo myślał nad tym co się stało. Gdy tylko myślał o Ewie jego ptaszek stawała się coraz większy. Popadł w sen. Kolejny sen bez obaw że pijany ojciec go przerwie i może dojść do czegoś czego on by nie chciał.
Skomentuj