„Sacrebleu!” – Książe Pan tupnął nogą w marmurową posadzkę i podkręcił wąsa. Upewnił się, że od wstrząśnięcia nie przesunęła się peruka. Irytowały go te nowomodne zwyczaje, francuskie stroje i powiedzonka. W głębi duszy zazdrościł temu bandycie, że mógł usiąść w karczmie przy jicinskim rynku i napić się pilzneńskiego zagryzając utopencem. Księże Pan się wzdrygnął na myśl o żabich udkach serwowanych przez kucharza Georgesa świątek, piątek i niedzielę. Cóż, trzeba było odgrywać swoją rolę za wszelką cenę. Księżna von Dulskova ciosała kołki na głowie mężowi nawet kiedy mimochodem tylko wspominał o knedlikach i baraninie w sosie. „Drogi mahżonku, to nie wypada ażeby ktoś naszego stanu ubiehał byle łachy i konsumował bahdzo niestosowne pothawy”.
Od drzwi dobiegło pukanie przerywając bezcelowe dywagacje.
- Entré – Księże Pan nie wychodził z ram.
- Książe Pan raczył nakazać powiadomić, kiedy hajducy wrócą z obławy w Rzacholeckim Lesie.
- Oui? – von Dulsky podniósł monokl do oka. Nie spodziewał się zbytnio efektów. To już trzecia wielka obława na Rumcajsa w tym miesiącu.
- Melduję posłusznie, że tym razem hajdukom sprzyjała Fortuna.
Książe Pan zmarszczył brew: „sprzyjała Fortuna”, jak by nie można było walnąć „mamy sukces”.
- Bandyta złapany na niedźwiedzi łańcuch? – arystokrata zerknął znad monokla.
- Nie, ale opodal traktu nagonka odkryła jaskinię, a tamże hoże dziewczę.
- Scarableu, chcecie walczyć z babami?
- Melduję posłusznie, że to ponoć kochanica Rumcajsa. Jakeśmy nakładali na nią areszt wierzgała jak klacz i bluzgała jak tak przekupa ze składu drewna przy rathausie. O i tu mnie użarła besta jedna – kamerdyner pokazał nadgarstek.
- Gdzieście ją umieścili?
- A gdzieżby, w dybach siedzi w lochu pod wieżą.
- Dawać mi ją tutaj, a hyżo – Książe Pan zatarł ręce.
- Rozkuć przed doprowadzeniem?
- Żeby mi pogryzła dłonie? – von Dulsky obejrzał wypielęgnowane palce. – Dyby i palcat do jazdy konnej, ten wysadzany czarnymi perłami.
Ksiaże Pan usiadł na przyokiennym szezlongu do zdobionego motywem winorośli stolika i sięgnął po filiżankę z serwisu, który właśnie kurier dowiózł z miśnieńskiej manufaktury. Pociągnął lekko haczykowatym nosem. Aromat kawy z cykorią podrażnił zmysły, pobudził ssanie w żołądku. Wróciły myśli o karczemnych ucztach, jednak po raz wtóry rozmyślało pukanie kamerdynera.
- Entré.
Sługa rozwarł obie połacie drzwi, żeby dwóch hajduków mogło wprowadzić do salonu drewniane dyby z których wystawały dwie damskie dłonie i umorusana twarz z jasną grzywką i zwisającym w dół pszenicznym warkoczem. Pod dębowymi dechami można było dostrzec intensywnie czerwoną spódnicę sięgającą posadzki. Trzeci hajduk wniósł do salonu stelaż, na którym narzędzie tortur znalazło stabilne miejsce. Szpicruta spoczęła na blacie koło malowanej porcelany.
Książe Pan gestem dłoni odesłał wojaków za drzwi. Kamerdyner stał za dybami uśmiechając się złośliwie ale po jednym zmarszczeniu brwi von Dulsky’ego wycofał się zamykając odrzwia.
- Zatem dziewko jesteś salope czy po prostu rzec ****ą tego bandyty? – von Dulsky pochylił się w stronę dybów.
Kobieta szarpnęła się i splunęła głośno, ale flegma nie doleciała nawet do trzewików arystokraty.
- Podobno na dwór Cesarza przywieziono ostatnio zamorskie dziwadło, ni to owcę, ni to wielbłąda – Książe Pan odwrócił się tyłem do uwięzionej i zrobił dwa kroki w stronę okna.
- Imaginuj sobie mon cherie, że owo dziwadło spluwa zdenerwowane gdzie popadnie, nie bacząc na czystość kobierców czy mosaique pod kopytami. Ponoć to cecha każdego dzikusa, że nie potrafi się zachować convenable.
Hanka obserwowała manewry von Dulsky’ego po salonie. Była zdesperowana, aby wykorzystać każdą szansę, żeby uciec siepaczom, nawet w krainę śmierci. Patrzyła z nadzieją na otwarte okno. Jeśli skorzy to albo ucieknie w uliczki starówki, albo umrze, albo zyska kilka dni na opatrywanie z odniesionych ran. Dziewczyna nigdy nie była zbyt odporna na ból, to chyba wina ojcowskiej krwi delikatnego organisty Zboru Piotra i Pawła w Karlsbadzie. A kamerdyner z wyraźną lubością okazywał jej w lochach szczypce i rozpalone pręty. Zdawała sobie sprawę, że jeśli tylko siepacze wezmą ją na łoże madejowe, jeszcze przed świtem wyda wszystkie kryjówki Rumcajsa i ukochany będzie stracony.
Książe Pan zatrzymał się przy szezlongu. Zdjął perukę i frak odkładając starannie na tapicerowane siedzisko. Dziewczyna czuła dotkliwie zmęczenie mięśni pleców, ramion i karku zmuszonych do nienaturalnego pochylenia. Na szczęście bosymi nogami mogła stać na palcach zmniejszając jako-tako dotkliwość sytuacji.
- Takoż dziki wierzchowiec ze stepów akermańskich gryzie i wierzga póki go doświadczony cavalier nie okiełzna. A mam ja arkana panowania nad klaczami narowistymi opanowane w stopniu co najmniej annonce bien.
Mężczyzna odwrócił się w stronę dybów z palcatem w prawej ręce. Pukał lekko końcówką bacika o otwartą lewą dłoń.
- Zawrzemy cotract, mon cheri. Teraz otrzymasz stosowną zapłatę za zabrudzenie moich marbre swoją plwociną, a za każdą oznakę krnąbrności będę nagradzał Twoje fesses równie szczodrze – mężczyzna
Hanka śledziła wzrokiem sylwetkę prześladowcy dopóki na to pozwalało mocowanie desek. Zniknął z pola widzenia i za chwilę poczuła, jak krawędź spódnicy się unosi i sunie od kostek w górę nóg. Arystokrata zatknął tkaninę za pasek w talii odsłaniając lniane galoty sięgające połowy uda. Zrezygnowana dziewczyna nawet nie próbowała protestować.
- No, no, cóż za pęcina, cóż za noga. Godne rzeczonej lamy z zamorskich krain. A jak tam fesses, równie admirable? – szarpnął gacie w dół odsłaniając gładkie pólkule.
Oui, jolie pule – Książe Pan mlasknął obscenicznie. Zamierzył się i uderzył szpicrutą w poprzek rowka pośladków.
- Ałaaaaa!!!! – wrzasnęła Hanka.
- Jak raczyłem wspomnieć, nie będę skąpy w wymierzaniu stosownej zapłaty – arystokrata wymierzał kolejne razy. Na tyle mocno, żeby porządnie zabolało i na tyle z wyczuciem, żeby nie uszkodzić skóry. Dziewczyna krzyczała i płakała jednocześnie. Po chwili jej pupa równo się zaczerwieniła. Nogi drżały starając się utrzymać najwygodniejszą pozycję, na brudnych policzkach łzy wypłukiwały jasne bruzdy, zaciśnięte palce wbijały paznokcie we wnętrza dłoni.
Po chwili zobaczyła spoconego Księcia Pana wychodzącego zza dybów. Nienawykły nawet do tak skromnego wysiłku fizycznego poczerwieniał na twarzy, a czoło zrosił mu pot.
Od drzwi dobiegło pukanie przerywając bezcelowe dywagacje.
- Entré – Księże Pan nie wychodził z ram.
- Książe Pan raczył nakazać powiadomić, kiedy hajducy wrócą z obławy w Rzacholeckim Lesie.
- Oui? – von Dulsky podniósł monokl do oka. Nie spodziewał się zbytnio efektów. To już trzecia wielka obława na Rumcajsa w tym miesiącu.
- Melduję posłusznie, że tym razem hajdukom sprzyjała Fortuna.
Książe Pan zmarszczył brew: „sprzyjała Fortuna”, jak by nie można było walnąć „mamy sukces”.
- Bandyta złapany na niedźwiedzi łańcuch? – arystokrata zerknął znad monokla.
- Nie, ale opodal traktu nagonka odkryła jaskinię, a tamże hoże dziewczę.
- Scarableu, chcecie walczyć z babami?
- Melduję posłusznie, że to ponoć kochanica Rumcajsa. Jakeśmy nakładali na nią areszt wierzgała jak klacz i bluzgała jak tak przekupa ze składu drewna przy rathausie. O i tu mnie użarła besta jedna – kamerdyner pokazał nadgarstek.
- Gdzieście ją umieścili?
- A gdzieżby, w dybach siedzi w lochu pod wieżą.
- Dawać mi ją tutaj, a hyżo – Książe Pan zatarł ręce.
- Rozkuć przed doprowadzeniem?
- Żeby mi pogryzła dłonie? – von Dulsky obejrzał wypielęgnowane palce. – Dyby i palcat do jazdy konnej, ten wysadzany czarnymi perłami.
Ksiaże Pan usiadł na przyokiennym szezlongu do zdobionego motywem winorośli stolika i sięgnął po filiżankę z serwisu, który właśnie kurier dowiózł z miśnieńskiej manufaktury. Pociągnął lekko haczykowatym nosem. Aromat kawy z cykorią podrażnił zmysły, pobudził ssanie w żołądku. Wróciły myśli o karczemnych ucztach, jednak po raz wtóry rozmyślało pukanie kamerdynera.
- Entré.
Sługa rozwarł obie połacie drzwi, żeby dwóch hajduków mogło wprowadzić do salonu drewniane dyby z których wystawały dwie damskie dłonie i umorusana twarz z jasną grzywką i zwisającym w dół pszenicznym warkoczem. Pod dębowymi dechami można było dostrzec intensywnie czerwoną spódnicę sięgającą posadzki. Trzeci hajduk wniósł do salonu stelaż, na którym narzędzie tortur znalazło stabilne miejsce. Szpicruta spoczęła na blacie koło malowanej porcelany.
Książe Pan gestem dłoni odesłał wojaków za drzwi. Kamerdyner stał za dybami uśmiechając się złośliwie ale po jednym zmarszczeniu brwi von Dulsky’ego wycofał się zamykając odrzwia.
- Zatem dziewko jesteś salope czy po prostu rzec ****ą tego bandyty? – von Dulsky pochylił się w stronę dybów.
Kobieta szarpnęła się i splunęła głośno, ale flegma nie doleciała nawet do trzewików arystokraty.
- Podobno na dwór Cesarza przywieziono ostatnio zamorskie dziwadło, ni to owcę, ni to wielbłąda – Książe Pan odwrócił się tyłem do uwięzionej i zrobił dwa kroki w stronę okna.
- Imaginuj sobie mon cherie, że owo dziwadło spluwa zdenerwowane gdzie popadnie, nie bacząc na czystość kobierców czy mosaique pod kopytami. Ponoć to cecha każdego dzikusa, że nie potrafi się zachować convenable.
Hanka obserwowała manewry von Dulsky’ego po salonie. Była zdesperowana, aby wykorzystać każdą szansę, żeby uciec siepaczom, nawet w krainę śmierci. Patrzyła z nadzieją na otwarte okno. Jeśli skorzy to albo ucieknie w uliczki starówki, albo umrze, albo zyska kilka dni na opatrywanie z odniesionych ran. Dziewczyna nigdy nie była zbyt odporna na ból, to chyba wina ojcowskiej krwi delikatnego organisty Zboru Piotra i Pawła w Karlsbadzie. A kamerdyner z wyraźną lubością okazywał jej w lochach szczypce i rozpalone pręty. Zdawała sobie sprawę, że jeśli tylko siepacze wezmą ją na łoże madejowe, jeszcze przed świtem wyda wszystkie kryjówki Rumcajsa i ukochany będzie stracony.
Książe Pan zatrzymał się przy szezlongu. Zdjął perukę i frak odkładając starannie na tapicerowane siedzisko. Dziewczyna czuła dotkliwie zmęczenie mięśni pleców, ramion i karku zmuszonych do nienaturalnego pochylenia. Na szczęście bosymi nogami mogła stać na palcach zmniejszając jako-tako dotkliwość sytuacji.
- Takoż dziki wierzchowiec ze stepów akermańskich gryzie i wierzga póki go doświadczony cavalier nie okiełzna. A mam ja arkana panowania nad klaczami narowistymi opanowane w stopniu co najmniej annonce bien.
Mężczyzna odwrócił się w stronę dybów z palcatem w prawej ręce. Pukał lekko końcówką bacika o otwartą lewą dłoń.
- Zawrzemy cotract, mon cheri. Teraz otrzymasz stosowną zapłatę za zabrudzenie moich marbre swoją plwociną, a za każdą oznakę krnąbrności będę nagradzał Twoje fesses równie szczodrze – mężczyzna
Hanka śledziła wzrokiem sylwetkę prześladowcy dopóki na to pozwalało mocowanie desek. Zniknął z pola widzenia i za chwilę poczuła, jak krawędź spódnicy się unosi i sunie od kostek w górę nóg. Arystokrata zatknął tkaninę za pasek w talii odsłaniając lniane galoty sięgające połowy uda. Zrezygnowana dziewczyna nawet nie próbowała protestować.
- No, no, cóż za pęcina, cóż za noga. Godne rzeczonej lamy z zamorskich krain. A jak tam fesses, równie admirable? – szarpnął gacie w dół odsłaniając gładkie pólkule.
Oui, jolie pule – Książe Pan mlasknął obscenicznie. Zamierzył się i uderzył szpicrutą w poprzek rowka pośladków.
- Ałaaaaa!!!! – wrzasnęła Hanka.
- Jak raczyłem wspomnieć, nie będę skąpy w wymierzaniu stosownej zapłaty – arystokrata wymierzał kolejne razy. Na tyle mocno, żeby porządnie zabolało i na tyle z wyczuciem, żeby nie uszkodzić skóry. Dziewczyna krzyczała i płakała jednocześnie. Po chwili jej pupa równo się zaczerwieniła. Nogi drżały starając się utrzymać najwygodniejszą pozycję, na brudnych policzkach łzy wypłukiwały jasne bruzdy, zaciśnięte palce wbijały paznokcie we wnętrza dłoni.
Po chwili zobaczyła spoconego Księcia Pana wychodzącego zza dybów. Nienawykły nawet do tak skromnego wysiłku fizycznego poczerwieniał na twarzy, a czoło zrosił mu pot.
Skomentuj