Mała lady punk ...

Collapse
X
 
  • Czas
  • Pokaż
Clear All
new posts
  • moody
    Świętoszek
    • Jul 2006
    • 10

    Mała lady punk ...

    Nie pytaj jej o nic
    nie odpowie ci
    Nie pytaj jak minął
    cały tydzien zły

    Nigdy nie uwa?ała sie za szczególną piekność. W porównaniu z kilkoma moimi koleżankami z klasy wyglądała dość szaro. Zwłaszcza, że nie pasowała do dominującego w szkole ideału fajnej laski - biuPciatej blondynki, w krótkiej spódniczce, kozaczkach i topie, który tak naprawde był jedynie delikatną sugestią bluzki. Mniejsza o to, że połowa dziewczyn nosiła push-upy, by powiekszyć sobie czasem bardzo symboliczny biust. Dla niej takie zachowanie było po prostu głupie. Chodziła w wojskowych butach, czarnych swetrach, na głowie miała kolorowy bałagan, w uszach - kolczyki z pacyfkami, z kosmetyków używała jedynie kremu do twarzy i toniku na pryszcze. Nie miała pojecia, kto to jest Kate Ryan i w których klubach w mieście wypada bywać. Słuchała muzyki, której nikt w szkolenie nie rozumiał. I chyba poza nią nikt nie słuchał. Kiedy jej koleżanki na przerwach licytowały sie, która przespała sie już z którym chłopakiem, a która jeszcze nie, omijała je szerokim łukiem. Zwłaszcza od czasu, kiedy jedna z „klasowych pieknoPci” rzuciła do któregoś z chłopaków, że „z Wiką nie warto sie spotykać. Ona ma jeszcze sim-locka”. Jakby bycie w wieku szesnastu lat dziewicą stanowiło ujme na honorze, czy czymś takim.
    Nie miała pijących rodziców. Jej ojciec nie zniknął gdzieś w pomroce dziejów. Nie potrafiła zrozumieć, jak można twierdzić, że rodzina to najwieksze skaranie na świecie. Uwa?ała, że jej matka jest wspaniałą przyjaciółką - potrafiły gadać godzinami, pijąc w kuchni herbate. Czasem gadali w trójke - chociaż z ojcem już nie o wszystkim. W koncu obie z matką uwa?ały, że pewne tematy to „babskie sprawy”. Nie pasowała do swoich koleżanek. Nie wyobrażało sobie, żeby musiała ukrywać przed matką wizyte u ginekologa, albo kłamać, że idzie do koleżanki sie uczyć, kiedy wybierała sie na koncert. Była z zupełnie innej bajki.
    Nie, nie była jakąś niePmiałą, zahukaną wypłoszą. Była pyskata. Mnóstwo czytała. I miała wielu kumpli. Grali w zespołach, czasem nawet zapraszali ja na próby. Piła z nimi piwo, żartowała. Czasem pomagała im pisać teksty piosenek. Wszyscy traktowali ją jak kumpla. Czasami po imprezie lądowała z którymś na tylnym siedzeniu samochodu. Konczyło sie jednak tylko na pieszczotach, czasem na „czymś wiecej”. Na „prawdziwy” seks ni pozwalała nikomu.
    Nazywali ja Wiki. Chyba jedyna rzecz, o którą mogła mieć żal do rodziców, to było właśnie to imie. Kto dzisiaj daje dziewczynie na imie Wiktoria. Ale po szesnastu latach przyzwyczaiła sie. Zaczynała nawet to imie lubić. Fajnie brzmiało, kiedy sie je zdrabniało „Wika”. Krótko.
    Nie bała sie seksu. Miała w nosie kościelne nakazy i zakazy, dotrzymanie cnoty dla meża. Nie bała sie ciąży - wiedziała w koncu, że można jej uniknąć. Nie bała sie nawet poprosić matki o pieniądze na tabletki, gdyby ich potrzebowała. Po prostu nie miała ochoty. Chciała, żeby „ten pierwszy raz” był inny od tego, co opowiadały jej koleżanki z klasy. Nie chciała po prostu dać sie przelecieć na jakiejś imprezie, na wpół pijana. Nie chciała, by wszystko skonczyło sie po pieciu minutach, a facet zasnął obok. Chciała zdecydować sama. Jak zresztą o wszystkim. Czekała na odpowiedni moment. I miała już gotowy plan.


    We włosach paciorki
    i niebieskie brwi
    Złocona żyletka
    w klapie kurtki lPni

    O koncercie zespołu wszyscy trąbili już od trzech miesiecy. To miał być jej wielki dzien. Chłopaki z kapeli, jako jeden z czterech zespołów, grali jako przedskoczkowie przed koncertem wielkiej gwiazdy. Zaczynali jako pierwsi - ich zadaniem było jedynie pogrzać nieco atmosfere, chociaż, jak twierdził Chudy, gitarzysta, tak naprawde mieli tylko zaśchać pół godziny programu. Nigdy nie grali jeszcze przed taką publicznoPcią - siedem, może osiem tysiecy luda. Wiki była wniebowzieta, kiedy zaśroponowali jej Ppiewanie w chórkach. W zasadzie nawet nie chodziło specjalnie o Ppiewanie. Chłopaki stwierdzili, że jeśli na scenie pojawią sie dwie dziewczyny, w obcisłych ciuchach, zespół bedzie wyglądał bardziej profesjonalnie. Nie chcieli wyjść na chłopaków z garażu - którymi tak naprawde byli. Ten koncert był jedynie zbiegiem szcześliwych okoliczności. Chudy znał jednego z organizatorów koncertu, Wcisnął ich do programu, przekonując, że chłopaki są świetni i potrafią „dać czadu”. Może i miał racje.
    Ćwiczyli razem od sześciu tygodni, kiedy tylko dowiedzieli sie, że mają taką szanse. Na jednej z pierwszych prób ktoś zaproponował, że dziewczyny - to znaczy Wiki i Lidka, mogą śpiewać chórki. To miało „podrasować brzmienie”. Na dwa tygodnie przed koncertem ustalili, że Wiki i dziewczyna Paszy - perkusisty, wystąpią w skórzanych obcisłych spodniach i ćwiekowanych skórzanych topach. Zrujnowała sie na te ciuchy - kosztowały fortune. Po za kupy poszły we dwie, z Lidką. Już na sklepowym manekinie widać było, że to, co zaślanował na ich wystep Chudy było bardzo skąpe. Wąskie, skórzane spodnie były rozciete na całej długości nogawki - aż po pas. W całość łączył je długi rzemien, przewleczony przez kilkadziesiąt lPniących, wypolerowanych dziurek. Zresztą i pojecie „pas” było umowne - to były bardzo niskie biodrówki. Topik, który miał stanowić ze spodniami komplet, zakrywał mniej niż kilka staników, które Wiki miała w szufladzie. Zdobione lśniącymi nitami szwy i cienkie łancuszki zamiast ramiączek dodawały mu pikanterii. Jakby tego było mało, Lidka wymyśliła, że świetnym uzupełnieniem kostiumów bedą ćwiekowane obroże i takie same, skórzane bransolety - pieszczochy. Kiedy Wiki to usłyszała, rzuciła z wrodzonym sarkazmem:
    - Może jeszcze sobie strzelimy dziare na pół pleców, coś
    Niestety, Lidka była mało bystra i złoPliwą aluzje potraktowała dosłownie. Co gorsza, zaśaliła sie do pomysłu. Stwierdziła, że mogą sobie wymalować coś odpowiedniego w salonie kosmetycznym. Taki dwutygodniowy, znikający tatuaż - malunek.
    W sklepie nie bardzo mogła przymierzyć te ciuchy. Nie było tam nawet przymierzalni. Dobrze, że po zakupy wybrała sie w spódnicy - naciągneła spodnie na rajstopy, by sprawdzić, czy rozmiar bedzie odpowiedni. Top przymierzyła „z grubsza”, wkładając go na koszulke. Obie z Lidką zadecydowały, że pójdą do domu Wiki i tam, w spokoju, przymierzą wszystko.
    Kiedy zamkneły sie w pokoju i zaczeły wypakowywać ciuchy z toreb, Wiki zaczeła coraz bardziej wątpić w sens całego przedsiewziecia. Z drugiej strony perspektywa spotkania z gitarzystą kapeli, którą miała być gwiazdą wieczoru była zbyt kusząca, i zbyt ważna. Zwłaszcza, że wiązała z tym spotkaniem pewne plany. Bardzo poważne plany. Jak dotą, - najważniejsze życiowe plany szesnastolatki.
    Z Lidką znały sie od nie wiadomo jak dawna. Nie miała żadnych oporów, by rozebrać sie w jej obecności, zresztą robiła to nie raz. Lidka przy niej wyglądała jak seks-bomba, przynajmniej w opinii Wiki. Miała krągłe biodra, pełne piersi, mocne ramiona. Wika czuła sie przy niej jak mała dziewczynka, przebierająca sie za dorosłą kobiete. Twierdzenie całkowicie bezpodstawne – Wiki była tylko ni?sza i drobniejsza, ale wcale nie mniej kobieca. Nawzajem pomogły sobie Pciągnąć rzemieniami nogawki, dopasować łancuszkowe ramiączka. W koncu krytycznie obejrzały rezultat tych prac w niewielkim lustrze. Spojrzała na siebie i od razu poczuła sie jak prostytutka. Nie pasował jej ten strój. Czuła sie w nim rozebrana. świadomość, że miała tak stanąć przed paroma tysiącami ludzi, a na dokładke przed niemal wszystkimi swoimi znajomymi, przera?ała ją.
    - Wiki, a glany do tego pasują? - z letargu wyrwał ją głos Lidki.
    - Chyba - mrukneła bez przekonania. Jej do tego stroju nie pasowało nic. Tymczasem Lidka znalazła jeszcze jeden problem.
    - Wiki, wiesz co, ale do tych spodni to chyba żadne majtki nie pasuja. Cholera, patrz, nawet stringi mi wystają…
    - No to co mam zrobić?
    Na swoje nie zwracała uwagi. Była w zwykłym, bawełnianych majtkach, które wystawały ze wszystkich mo?liwych stron.
    - A da sie w tym chodzić bez?
    - Co? Jak to?
    - Normalnie. Bez majtek. Inaczej bedzie je widać przez te cholerne sznurowania. Ściągamy! - zadecydowała jej przyjaciółka.
    Teraz to już była katastrofa. Z wielkimi oporami Wiki wysupłała sie ze spodni, zdjeła matki i wciągneła z powrotem skóre na gołe ciało. Kiedy chłodna, gładka powierzchnia ubrania dotkneła jej krocza, mimowolnie sie wzdrygneła. Najbardziej zdziwiło ją to, że dotyk wcale nie był nieprzyjemny. Śliski chłód miekko wyprawionej skóry na najbardziej intymnych cześciach ciała był jakiś taki irytująco - podniecający. Staneły naprzeciwko siebie.
    - No, teraz jest OK.
    - Nie wiem… Dziwnie sie czuje…
    - Spoko, kwestia przyzwyczajenia. Musisz pochodzić w nich troche, żeby sie ułożyły… Dobra, ja sie przebieram i spadam. Widzimy sie jutro na próbie u chłopaków.

    Wieczorem Wiki znowu ubrała skórzany kostium. Znowu poczuła sie jakoś dziwnie. Miekka skóra jednocześnie drażniła ją, ale i sprawiała jakąś taką podniecającą przyjemność. Cały czas bała sie, jak zareaguje, kiedy stanie w tym na scenie, przed ludźmi. Bała sie. leżąc na łóżku wpatrywała sie w plakat, z pietyzmem zawieszony na przeciwległej ścianie. Spoglądał z niego On. Z gitarą, nonszalancko opartą o biodro. Miał skórzane spodnie, takie jak ona teraz, i wielką, srebrną czaszke zamiast klamry pasa. Drugą, mniejszą, zawiesił sobie na szyi. To był jego znak firmowy - srebrna czaszka z dwoma czerwonymi kamieniami zamiast oczu. Mogła wpatrywać sie w to zdjecie godzinami. MyPl, że już za dziesieć dni spotka sie z nim, choćby w przelocie, za kulisami, była niczym obietnica najwspanialszego prezentu. A jeśli wszystko pójdzie tak, jak zaślanowała, pozna go bardzo, bardzo blisko…
    Wstała. Podeszła do biurka. Z szuflady wyjeła ró?owe pudełko. Matka nawet specjalnie nie była zdziwiona, kiedy dwa miesiące temu, przypadkiem, Wiki wytrzepała z plecaka kupione w aptece opakowanie tabletek antykoncepcyjnych. Musiały jej wypaść, kiedy szukała kluczy, albo chowała papierosy. Kiedy matka je znalazła, po prostu, bez żadnych ceregieli, dała jej i powiedziała „to chyba twoje, Wika”. Jakby oddawała jej długopis czy klucze.
    W opakowaniu brakowało już sześciu małych, ?ółtych tabletek. Wyjeła siódmą, popiła łykiem zimnej herbaty. Wróciła do łóżka. Skóra przylegała do ciała. Bała sie, że bedzie ją ocierać. Ale nie. Spodnie miekko otulały jej ciało. Nie miała na sobie bielizny - chciała przyzwyczaić sie do noszenia spodni na gołe ciało. Tak, jak miało to być w ten dzien.
    Poprawiając sie na łóżku poczuła, jak szew spodni układa sie dokładnie miedzy dziewiczymi falbankami jej szparki. Drgneła. To było nawet przyjemne. Znowu zaczeła wpatrywać sie w twarz na plakacie. A potem, niemal bezwiednie, przejechała opuszkami palców po czarnej, lPniącej, napietej skórze. Udo… Podbrzusze… Nagi brzuch… Dekolt… Przez cienką skóre zaczeła delikatnie pieścić piersi. Top był z jeszcze cienszej skóry niż spodnie. Opinał bardzo dokładnie każdą krągłość - nic nie dawało sie ukryć. Miała wrażenie, że na czarnej, lakierowanej powierzchni odciskają sie nawet te małe kropeczki, okalające jej drobne sutki. Cicho westchneła. Robiło jej sie coraz przyjemniej. Siegneła miedzy piersi… Rozwiązała rzemien, pełniący funkcje zaśiecia topu. Teraz już obiema rekami masowała piersi. A potem zeszła niżej. PiePciła sie przez skóre spodni. Już nie czuła sie źle. Pachnąca, czarna skóra była taka cudowna… To dla Niego, wcale nie dla chłopaków z zespołu - pomyślała, zanim poczuła zbliżającą sie przyjemność…


    W szkole, w domu
    wciąż to samo,
    że czasami chce sie wyć
    Sam pomyśl - jak długo
    można w cnocie żyć ?

    Adrian, na którego wszyscy mówili Gonzo, chociaż nikt nie wiedział do konca, dlaczego, grała w kapeli chłopaków na basie. Od dawna już wszyscy sądzili, że stanowią z Wiki pare. Nie stanowili. Byli po prostu kumplami. świetnie sie dogadywali, zawsze starali sie sobie pomagać. Kiedy jednak ktoś pytał, czy „są ze sobą” wybuchali śmiechem. Przecież to było absurdalne. Wiki znała Gonza od piaskownicy. Był dla niej jak starszy brat.
    Kiedy dwa dni przed koncertem zobaczył ja w skórzanym kostiumie, z wymalowaną na ramieniu bransoleta z drutu kolczastego i „skrzydełkami” na plecach, powiedział krótko:
    - O ****a…
    Wiki nie bardzo wiedziała, jak ma to odebrać.
    - O co ci chodzi? Wiem, wyglądam jak ****a… Sami to do cholery wymyśliliPcie – odburkneła.
    - Nieprawda… Wiesz coś Wyglądasz niesamowicie…
    - Tylko sie nie zakochaj… To tylko kostium na koncert! - odparowała natychmiast. Nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że naprawde mogła mu sie podobać. Przecież Gonzo był tylko jej kumplem. I tak miało, przynajmniej w jej opinii, pozostać. Jeszcze raz przećwiczyli wszystkie numery, które mieli zagrać na koncercie. Potem przeniePli sie do jednej z knajp. Chłopaki mówili coś o egzaminach, które szykowały im sie za kilka tygodni. Wiki słuchała ich bez zainteresowania. W sali, w której mieli próby nie było sie jak przebrać. Ubrała wojskowe spodnie wprost na skórzany kostium. Czuła, jak robi sie jej coraz bardziej gorąco. Kolejne wypite piwa coraz mocniej szumiały w głowie. Nawet nie zorientowała sie, kiedy znaleźli sie z Gonzem na ulicy.
    Człapali przez coraz bardziej wyludniające sie, wieczorne miasto. Gonzo gadał coś piąte przez dziesiąte na temat koncertu, nagrywania jakiejś płyty. Nie interesowało ją to. Po prostu słuchała jego ciepłego, miekkiego głosu. Była tylko ulica, latarnie, majowa noc i głos Gonza. Zareagowała dopiero, kiedy poczuła jego ramie na swoich barkach. Najpierw chciała je strącić, obrócić wszystko w żart. Ale w sumie podobało sie jej. Nie wyczuła w tym nic, na co nie miała ochoty, żadnych podtekstów, po prostu objął ją, jakoś tak opiekunczo.
    - Wiki…
    Drgneła na dźwiek swojego imienia. A raczej na nagłą zmiane tonu. Reakcja obronna była natychmiastowa, i chyba jednak przedwczesna.
    - Nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru stracić kumpla… - nawet na niego nie spojrzała.
    Gonzo zamilkł. Może chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nastroszona Wiki na pewno nie chciała tego słuchać. Trudno. Nie udało sie teraz, może kiedy indziej. Nie wiedział, jak podejść do niej. Chyba właśnie dlatego, że za dobrze sie znali. Doskonale wiedział, jak zareaguje na każde jego słowo, a ona wiedziała, co powie. Nie było szans na zaskoczenie.
    Odprowadził ją do domu. Przed samą bramą zaryzykował jeszcze raz. Kiedy odwróciła sie, żeby powiedzieć mu coś na pożegnanie, delikatnie objął dłonmi jej twarz.
    Poczuła mocne palce na swoich policzkach. Twardą skóre, ciepło. Chciała sie wyrwać, ale nie mogła sie zmobilizować na tyle. Alkohol osłabił jej stanowczość. Zmrużyła oczy, światła przejeżdżającego samochodu oPlepiły ja na moment. W tej samej chwili poczuła na czole coś ciepłego. Kilka chwil zajeło jej zrozumienie, że Gonzo pocałował ją. Kiedy wreszcie dotarło do niej, co sie stało, nie czuła już na policzkach dłoni, ani ust, a ni niczego. Gonzo stał krok przed nią i patrzył.
    - No, jasne, tatuśku… - wysiliła sie na uszczypliwość. - Miłych snów…
    Pół godziny później, w łóżku, nadal jednak czuła to ciepło na skórze. Nadal miała uczucie, że Gonzo trzyma jej twarz w dłoniach, całuje ją w czoło. Czuła sie dziwnie. Ciągle nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby łączyć ją z Gonzem cokolwiek wiecej niż tylko układ kumplowski. Kiedy jednak zaczeła wyobrażać sobie swoje życie, co bedzie robić za jakiś czas, wszedzie, niczym uparta plama, pojawiał sie Gonzo.
    Spojrzała na plakat na ścianie. On tam był - stały, niezmienny, jak posąg jakiegoś greckiego boga. Już za dwa dni go pozna. zaśadający w sen umysł zaczął jej płataae figle. Jego twarz powoli zaczeła przeobrażać sie w znajomą aż do bólu gebe Gonza. Zacisneła oczy. Kiedy otworzyła je znowu, na plakacie z powrotem był tylko On. Czując narastające kotłowanie w ?ołądku Wiki zamkneła oczy. Zasneła.
  • moody
    Świętoszek
    • Jul 2006
    • 10

    #2
    Z piątku na sobote
    Idzie raz va banque
    Zabłąkany motyl
    Mała Lady Punk

    Sobota od rana mijała jak w transie. Rzeczywistość była tak odległa, tak nierealna, że praktycznie nie istniała. Liczyło sie tylko to, że od rana siedzieli w sali koncertowej. Najpierw obserwowali, jak technicy konczą rozstawiać sprzet. Potem próba. Najpierw gwiazdy. Zagrali kilka kawałków, zestroili światła, posprawdzali jeszcze raz, czy wszystkie elementy działają. Siedziała z boku sceny i jak w obraz wpatrywała sie w Niego. Wyglądał zupełnie inaczej, niż na plakacie. Powycieranie dżinsy, podkoszulek, skórzana kurtka. Niczym nie różnił sie od chłopaków z kapeli Chudego, poza tym, że był od nich starszy. Stał z boku, grał swoje partie, tak jakby w ogóle nie interesowało go to, co dzieje sie na scenie. Czasem rzucał jakąś uwage do techników.
    W koncu przyszła pora na ich próbe. Staneli na scenie. Chłopaki podłączyli gitary, Pasza usiadł za perkusją. Zagrali. Staneły z Lidką obie przed mikrofonami. On nagle pojawił sie tu? przy konsolecie akustyka. Ani Wiki, ani Lidka nie przebrały sie jeszcze w kostiumy. Obie były w spodniach, swetrach. W hali, mimo że był koniec maja, wcale nie było ciepło. Akustyk powiedział coś do Paszy, potem do Chudego. Przećwiczyli jeszcze raz pare numerów, które mieli zagrać. On stał, słuchał, patrzył na scene. Wiki cały czas miała wrażenie, że czuje na sobie jego wzrok. Ale nie wiedziała do konca, czy nie jest to tylko jej wyobraźnia. Skonczyli.
    - Thank you, all fine… - zabrzmiał głos akustyka w odsłuchach.
    Zeszli ze sceny. Do koncertu zostało pieć godzin. Lidka znikneła gdzieś z Paszą. Chudy naradzał sie z akustykiem. Wiki siedziała pod sceną i paliła papierosa. Gonzo pojawił sie niewiadomo skąd.
    - Dasz fajke, zostawiłem swoje w garderobie, nie chce mi sie iść…
    Podała mu zmietą paczke. Gonzo zaśalił, przez chwile siedział obok nie i milczał.
    - Denerwujesz sie?
    Pewnie. Denerwowała sie jak cholera. Tylko wcale nie koncertem, a tym, czy układany misternie od chwili, gdy wiedziała, że znajdzie sie blisko Niego plan powiedzie sie. Nic nie mówiła, zaciągała sie nerwowo dymem.
    - Spoko, jak wejdziesz na scene, dostaniesz takiego kopa adrenaliny, że wszystko bedzie OK…
    Nawet nie odwróciła głowy. Głos Gonza docierał jak przez wate.
    - Chcesz piwa?
    Chciała. Gonzo podał jej puszke. Wypiła kilka łyków. Alkohol zaczął rozpuszczać gule nerwów w jej ?ołądku. Nagle pojawili sie Pasza i Lidka.
    - Słuchajcie, udało nam sie pogadać z gostkami z ekipy technicznej. Oni podobno są już tu, czekają na koncert w garderobie…
    Wiki natychmiast sie o?ywiła. Okazja była wrecz wymarzona. Bedzie mogła podejść do Niego bardzo, bardzo blisko. Jej plan powoli wydawał sie coraz bardziej realny. Wstała. Postanowiła sama znaleźć garderobe Jego. Nie wiedziała, co Mu powie, jak zagada. Chciała po prostu podejść blisko.
    Garderobe znalazła bez wiekszych problemów. Nie przewidziała tylko jednego - rosłego osiłka, który na jej widok zaśytał krótko:
    - What?
    - I… I… - zaczeła sie jąkaae. Znała angielski, ale nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. - I’d like to meet…
    - Sorry, baby. The band want not to be disturbed before the concert. I can’t let you in.
    Stała jak zbity pies. Z osiłkiem nie było sensu dyskutować. Po drugiej stronie korytarza stało kilka krzeseł. Usiadła, zaśaliła kolejnego papierosa. Znowu cały świat schował sie za miekką, wytłumiającą wszystko zasłoną.
    Godzine przed koncertem w sali zaczeli pojawiać sie pierwsi ludzie. Z głośników leciała jakaś smetna rockowa balladka, ot tak, żeby nie było cicho. Ekipa techniczna krzątała sie wokół sceny, zespoły siedziały w swoich garderobach. Lidka i Wiki stwierdziły, że pora przebrać sie w kostiumy - potem może na to nie być czasu. Kilka minut zajeło im wyrzucenie chłopaków z garderoby. Szybko rozebrały sie i zaczeły sznurować nogawki spodni. Po dziesieciu minutach Lidka z zadowoleniem obserwowała efekt swoich działan w lustrze. Wiki konczyła dopinać top. Dotyk chłodnej skóry na nagim ciele znów podziałał na nią elektryzująco, i jej ciało zareagowało mimowolnym podnieceniem. Nie umkneło to uwadze przyjaciółki - sterczące sutki aż nadto dokładnie odciskały sie na cienkim topie.
    - Co, zimno ci?
    - Nie… - baknął Wiki.
    Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła sie dziwnie - mieszanka zdenerwowania, oczekiwania, piwa i papierosów doprowadziły do tego, że wszystko odczuwała ze zdwojoną siłą. W tym momencie do drzwi ktoś zapukał.
    - Wlazł! - krzykneła Lidka.
    W garderobie z powrotem pojawili sie członkowie zespołu. Zajeli sie przygotowywanie instrumentów. Lidka wyciągneła z torby kosmetyki, kazała Wiki usiąść na krzePle i nie ruszać sie. Wprawnymi ruchami nakładała kolejne warstwy makijażu. PO pół godzinie obie były gotowe do wystepu. Czarne, skórzane kostiumy, tatuaże, drapie?ny, ciemny makijaż i nastroszone pankowe fryzury sprawiły, że w pierwszej chwili Wiki nie poznała siebie w lustrze. Z nastolatki w workowatych spodniach zmieniła sie w wyzywającego wampa. Czuła sie jak gwiazda jakiegoś pornola przed wystepem. I co najdziwniejsze, zaczynało jej sie to podobać.
    Od tej chwili wydarzenia potoczyły sie błyskawicznie. Nawet nie zauważyła, kiedy nadszedł czas wejPcia na scene. Stojąc za kulisami, przez szczeline w zasłonie spojrzała na sale. Tłum, stojący przy barierce wydawał sie nieskonczony - oświetlenie wyłaniało z półmroku tylko cześć ludzi, stojących najbliżej barierek, oddzielających scene od widowni. Reszta gineła w mroku. Wiki jednak miała Pwiadomość, że stoją tam, a za chwile bedą nią patrzeć. awet nie czuła tremy - Pwiadomość, że zaraz stanie w tym skąpym ubraniu na scenie, przed tymi wszystkimi ludźmi napełniała ja jakimś dziwnym rodzajem podniecenia. Pare chwil zajeło jej uPwiadomienie sobie, że to podniecenie jest bardzo seksualne, i manifestuje sie w oczywisty sposób.
    Nagle w sali zrobiło sie ciemno. Znikneła publiczność, scena, instrumenty, wszystko. Stojący obok Pasza rzucił:
    -No, to pojechalim…
    Jedyne co widziała, to czerwone lampki na wzmacniaczach gitar, malutkie ?aróweczki, oPwietlające stopnie prowadzące na scene i białą, fosforyzująca taPme, wyznaczającą krawedzie. Lidka pchneła ją w plecy, poczuła kopniecie na pośladku. Zaczeło sie.
    Starała sie nie myśleć, co czuje. Po prostu skupiała sie na Ppiewaniu swoich partii, wsłuc***ąc sie w to, co grali pozostali. Jeden utwór… drugi… piąty… ósmy… Koniec!
    - Ukłon sie - głos Lidki dotarł z trudem przez hałas widowni. Staneły twarzą do tłumu, pochyliły sie… Jeszcze raz… Schodząc ze sceny pokiwała jeszcze reką tym stojącym najbliżej sceny.
    Tuz za sceną wpadła na Niego. Stał, oparty o ściane i palił papierosa. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
    - Hi… - rzucił, wypuszczając dym.
    - Hi… - odparła niemal machinalnie. Dopiero wtedy dotarło do niej, że rozmawia z Nim. Z idolem z plakatu. Teraz miał już na sobie ten słynny pas z czaszką. Stali tak przez chwile i patrzyli na siebie. Nagle Jego zawołał jakiś technik. Podał mu gitare. On zagrał jeden akord, wsłuc***ąc sie w ciche brzeczenie strun nie podłączonego do wzmacniacza instrumentu.
    - OK., be fine… - mruknął. A potem odwrócił sie na piecie i poszedł sobie.
    Wiki stała jak wmurowana. On odezwał sie do niej. Powiedział jedno słowo, ale tylko do niej…
    - Ty, bedziesz sie tu modlić? Chodą, idziemy sie napić, a potem pooglądamy koncert - to był Gonzo. - Co tak stoisz?
    - A, nic… - drgneła, kiedy poczuła jego spoconą reke na swoich ramionach. Nagle zrobiło jej sie koszmarnie zimno.
    - Jak po koncercie? żyjesz? - nie zwracała uwagi na to, co mówi. Coraz bardziej docierało do niej, że nie ma żadnych szans na bli?sze spotkanie z Nim. Po prostu nie ten wymiar. Świat znowu oddalił sie. Mimo muzyki, ruchu za sceną, krzątaniny techników, słyszała własny oddech i bicie własnego serca.
    W garderobie machinalnie przyjeła podane jej piwo. Wypiła kilka łyków, ale PciPniety nerwami ?ołądek nie bardzo godził sie na tą operacje. Chłopaki, jeszcze podekscytowani wystepem, przekrzykując sie nawzajem komentowali ostatnie swój wystep. Docierały do niej strzepy słów, Jakieś urwane zdania. Siedziała w kącie, tak jak zeszła ze sceny, i sprawiała wrażenie nieobecnej. Fakt, że w pokoju nagle zrobiło sie całkiem cicho, dotarł do niej ze sporym opóźnieniem. Wszyscy patrzyli w strone drzwi. Wiki odwróciła głowe. W drzwiach stał ten sam osiłek, który zagrodził jej przejPcie do garderoby.
    - You are invited to party after concert. Whole group. Boys from band want to meet you, guys, in their dressing -room. Especially those girls in black… See ya...
    Ochroniarz wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Wiki nie wierzyła w swoje szczeście. Jednak sie z nim spotka. Może nawet uda sie jej to, co zaślanowała…


    Po koncercie, pod hotelem
    jak uparty czeka psiak
    A? idol z gitarą
    wreszcie da jej znak

    Impreza po koncercie rozkrecała sie według typowego scenariusza. Z garderoby cała ekipa przeniosła sie do hotelowego night - klubu. W zamknietej dla gości sali, oprócz zespołu, kreciło sie mnóstwo ludzi. Gospodarze zażyczyli sobie, żeby Lidka i Wiki przyszły w tych kostiumach, w których wystepowały na scenie. Wiki nie bardzo chciała - czuła sie w obcisłej skórze niemal naga. Nagle uPwiadomiła sobie, że to, jak jest ubrana wysyła bardzo czytelne sygnały i że niekoniecznie chce, by tak to odbierano. Wszyscy byli już mocno pijani, kiedy jedna z towarzyszących zespołowi dziewczyn, wskoczyła na stół i zaczeła sie rozbierać. Jej spontaniczni strip-tease został przyjety z aplauzem. Wiki siedziała w kącie, nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Czuła sie kompletnie nie na miejscu. Nastolatka, w pachnącej seksem atmosferze, w towarzystwie gwiazd. Gonzo, wysilając swój angielski, gadał z perkusistą. Ich rozmowe co jakiś czas przerywały wybuchy śmiechu. On zjawił sie nagle.
    - Hi, sweetie - usłyszała nagle za sobą.
    Powoli odwróciła głowe. Znów był obok. Mówił do niej. Wiec jednak nie była dla niego anonimową fanką, czekającą na autograf. Chciał z nią rozmawiać. - Why you’re so alone?
    - Oh, I’m a bit tired...
    - Let me gues, it was your first time?
    - First time?
    - First time on the stage...
    - Yes, it was - odparła po chwili wahania.
    - Don’t worry, the show was great. To be honest, your band got this spirit to play rock... I like it.
    - Thanks...
    - Oh, what a misbehaviour... I forgot to introduce myself... I’m Jack.
    - Wiki...
    - You’re Victoria?
    - Yes, but everybody call me Wiki...
    - Nice name... Suits you... Did somebody tell you, that you look gorgious? - zmienił nagle temat.
    - Excuse me?
    - You look great. I like your style... Black leather looks perfekt on young, delicate body...
    Zaniemówiła. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. W głowie miała metlik. Nagle poczuła sie niesamowicie kobieco. Poczuła, że jest atrakcyjna dla Niego. Dotyk skóry na nagim ciele znów zaczął być przyjemny. On usiadł obok niej i skinął reką na półnagą kelnerke.
    - What would you like to drink?
    - Hm... cola?
    - OK., then. Cuba Libre for the lady, and double Glenfidditch for me.
    Chciała zaśrotestować. Nie miała ochoty na alkohol. Ale było już za późno. Słuchała, jak On wypowiada sie z uznaniem o talencie zespołu. że mają iskre, czują rocka, potrafią porwać publiczność. właściwie nie musiała nawet słuchać, co On mówi. Wystarczy, że mówił, i mówił do niej. Mogłaby tak siedzieć przez całą noc. On mówił. Nawet nie zauważyła, kiedy objął ją ramieniem. Kelnerka przyniosła nastepne drinki. Wiki, coraz bardziej oszołomiona i wstawiona, nawet nie protestowała. W pewnym momencie poczuła jego dłon na swojej piersi. Gdzieś na skraju oszołomionej całym dniem świadomości pojawiła sie myśl, że sytuacja zaczyna zmierzać w złym kierunku. Ale w koncu to był jej plan. Może chciała to inaczej rozegrać, ale tego właśnie oczekiwała. Drgneła. On nagle przestał mówić. Poczuła tylko zaśach whisky, papierosów, wody kolonskiej… A potem jego usta na swoich. Tym razem alarm w głowie zadziałał. Odsuneła sie, zdjeła jego dłon z piersi.
    - Hey! What are you doing? - chciała krzyknąć, ale z gardła wydobył sie tylko schrypniety szept. Jej własne ciało spłatało je figla. Chociaż resztki zdrowego rozsądku nakazywały jej natychmiast wstać i wyjść, cała reszta odczuwała rosnące podniecenie. Emocje, nagromadzone w ciągu dnia, teraz dodatkowo rozpuszczone przez drinki, całkowicie pozbawiły ja woli oporu.
    - Oh, just kissing beutiful girl...
    - Wait… Not here... – aż ją zmroziło, kiedy usłyszała, co powiedziała.
    - Are you ashame?
    - No, I’m not... I just... – chciała jeszcze sie wycofać. Nagle cały misterny plan wydał jej sie wariacki i nierealny. Chciała jeszcze coś powiedzieć, protestować, ale nie zdążyła.
    Zamknął jej usta pocałunkiem. Tym razem bardziej zdecydowanie. Rozsądek dał za wygraną. Odwzajemniła pocałunek. Jego reka znów odnalazła pierś. Przez cienką skóre topu zaczął opuszkami palców pieścić twardniejące w ekspresowym tempie sutki. Nagle poczuła drugą dłon, wedrującą w góre po wewnetrznej stronie uda. Gwałtownie wciągneła powietrze.
    On nagle przestał ja całować. Popatrzył głeboko w oczy i powiedział tylko dwa słowa:
    - Let’s go…
    Wstali. Objął ją mocno ramieniem. Wstając uPwiadomiła sobie, jak bardzo jest pijana. Sporym wysiłkiem woli zmusiła nogi do pracy. Przez myśl przeleciało jej, że robi właśnie to, co wzbudzało w niej najwieksze politowanie dla wypacykowanych plastikowych lasek ze szkoły. Po pijanemu, na imprezie, traci cnote z przypadkowym facetem. I zaraz sobie uPwiadomiła - wcale nie przypadkowy. W koncu od dawna właśnie tego chciała… Sama to zaślanowała. Tak właśnie chciała postąpić. Może nie całkiem tak to sobie wszystko wyobrażała, ale co tam… Szumiące coraz bardziej w głowie drinki rozpuściły w niej reszte samokontroli. Nie wiedziała nic dookoła siebie. Wyszli z klubu. Już w hotelowej windzie znów zaczeli sie całować. On, teraz już bez żadnych zahamowan, wsunął jej reke pod top i jednym ruchem podniósł do góry. Hotelowy korytarz pokonała z nagimi piersiami. świadomość, że ktoś może ją zobaczyć podniecała ją jeszcze bardziej. On otworzył drzwi pokoju. Nawet nie zaśalili światła. Od razu padli na łóżko.
    - Pomału, nie tak szybko… mamy całą noc - powiedziała, odsuwając sie w koncu lekko od niego.
    - What? I don’t understand… - patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma.
    - Oh, I said, slow down… We don’t need to hurry… - powtórzyła po angielsku.
    Powoli zaczął ja rozbierać. Z niemałym trudem pozbył sie sznurowanych butów. Ze spodniami poszło mu już łatwiej. Zauważyła zaskoczenie, kiedy zsunął jej z bioder czarną skóre i zobaczył, że nic pod spodem nie miała. Szybko Pciągnął koszule. Na szyi miał wisiorek z trupią czaszką, ten sam, który znała niemal na pamieć ze zdjecia. Rozpiął spodnie, sycąc wzrok widokiem jej nagiego, młodego ciała. Po chwili oboje nadzy wpatrywali sie w siebie. On znowu zaczął ją całować. Z ust przesunął sie niżej, na piersi. Popieścił chwile sutki. Wiki czuła, jak zaczyna być jej coraz przyjemniej. Zamkneła oczy, koncentrując sie na pieszczotach.
    Nagle poczuła, że on wstaje i chwyta ja za włosy. Delikatnie zanurzył dłonie w kolorowym nieporządku na jej głowie. Podciągnął ja do góry. Usiadła i otworzyła oczy. Na wysokości twarzy dostrzegła jego meskość. Powoli wypełniała sie krwią, ale jeszcze nie zaczeła sie podnosić. On dłonmi nakierował jej twarz. Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.

    Skomentuj

    • moody
      Świętoszek
      • Jul 2006
      • 10

      #3
      - Suck in it, honey…
      Dopiero teraz zrozumiała. Brała członka w usta tylko dwa razy w życiu i miała z tym jak najgorsze wspomnienia. Wyobraźnia natychmiast przypomniała jej ohydny, tłusty i słonawy smak spermy. On jednak nie miał zamiaru rezygnować. Przełamała sie. Delikatnie ujeła powoli twardniejącą meskość swojego idola i zaczeła pieścić. Najpierw delikatnie całowała, w koncu wsuneła sobie go w usta. Niewprawnie zaczeła poruszać głową, wsuwając i wysuwając twardniejącego członka w usta. On westchnął. Nie przestawała Go pieścić.
      Nagle odepchnął jej twarz od swojego krocza. Poleciała na plecy. On bezceremonialnie rozchylił jej nogi. Bardzo niedelikatnie wsunął dwa palce w jej ciasną, dziewiczą cipke. Zabolało. On poruszył kilka razy palcami, jakby badał, czy jest odpowiednia. Wiki coraz mniej zaczynało sie to podobać.
      - Hm… you’re tight - mruknął, bardziej do siebie, niż do niej.
      Chwycił ją mocno w pasie i przewrócił na brzuch. Leżała teraz, wypinając w jego strone pupe. Przygniótł ją swoim cieżarem do łóżka. Poczuła pulsującego członka naprzeciwko swojej cipki. „To sie dzieje za szybko” - zdążyła tylko pomyśleć, kiedy pchnął. Spory członek z trudem wciskał sie w wąską szparke. Chciała zaśrotestować, ale nie miała nawet siły sie poruszyć. Coraz brutalniejszy meżczyzna przyciskał ją swoim cieżarem do łóżka. Twarz miała wtuloną w miekką kołdre. Poczuła, jak mocno łapie ją za biodra i cofa sie. Nawilżony jej sokami członek tym razem wszedł głebiej. Poczuła ból. Chciała sie wyrwać, ale on był silniejszy. Teraz pchnął z całej siły. Wiki aż krzykneła z bólu. Miała uczucie, że twarde przyrodzenie rozrywa ją na strzepy. Chciała protestować, wyrwać sie, ale szybko zdała sobie sprawe z daremnoPci tych prób. Muzyk miarowo wsuwał sie i wysuwał z jej cipki, każdym ruchem powodując ból. Czuła, jak przyspiesza. Był brutalny, koncentrował sie jedynie na swoim podnieceniu i zaspokojeniu swoich potrzeb. Niedawne jeszcze podniecenie dawno znikneło. Był tylko ból, cieżar zaspokajającego sie w niej meżczyzny, i poczucie upokorzenia. Bardziej usłyszała, niż poczuła, że doszedł. Zaczął dyszeć je nad uchem, tłocząc tu? przy twarzy gorące, przesycone alkoholem powietrze. W koncu steknął i stoczył sie z niej. Nie miała nawet siły sie ruszyć. Czuła sie zeszmacona, upokorzona i wykorzystana. Zgwałcona i to w dodatku na własne życzenie.
      On siegnął na stolik przy łóżku i zaśalił papierosa. Zaciągnął sie głeboko dymem.
      - Yeah… You’re tight… I havn’t fucked so tight pussi for a long time...
      Miła uczucie, że dostała po twarzy. Ból i upokorzenie otrzeźwiły ją. Wypite drinki wyparowały z głowy. Z nocy marzen pozostał ból, upokorzenie i przera?ająca Pwiadomość, że to, czym tak gardziła, stało sie także jej udziałem. Poczuła, jak ?ołądek po raz kolejny tego dnia zaciska sie w twardą, bolącą kulke.
      On nagle podniósł sie. Usiadł na krawedzi łóżka i zaśalił światło. Przeciągnął sie, a potem wstał. Jego wzrok padł na wiotczejącego członka. Były na nim dwie smu?ki krwi.
      - Fuck… Don’t you know, when you have a period? - burknął. Nie było w nim nic z tego, co sobie wyobrażała. Obok niej, na hotelowym łóżku siedział facet pod czterdziestke, palący papierosa i zajety wyłącznie własnymi problemami. Przez myśl przeleciało jej słowo „****a”. Chyba właśnie tak zachowują sie klienci, kiedy zaspokoją swoje potrzeby. Tylko że jej nawet nikt nie zaśłacił…
      On poszedł do łazienki. Niemałym wysiłkiem woli zmobilizowała sie, żeby wstać. Pozbierała z podłogi swoje rzeczy. Lykając łzy bezsilnej złości, żalu i upokorzenia zaczeła sie ubierać. Usłyszała z łazienki, że facet bierze prysznic. Z trudem wciągała na spocone nogi obcisłą skóre. Założyła top, raz po raz ocierając reką oczy i rozmazując tusz po całej twarzy, zasznurowała buty. Skonczyła w tym samym momencie, kiedy on wyszedł z łazienki. Przy zaśalonym świetle czerwona plama na pościeli była doskonale widoczna.
      - Shit… Look what you’ve done… - rzucił pogardliwie.
      Coś w niej pekło. Nagle zniknął cały żal. Została tylko złość i pogarda. Dla niego, i dla samej siebie. Nie wiedziała, co ją podkusiło, żeby to powiedzieć:
      - For your information, that was my first time, fucking asshole!
      - So what? - odparł, zaśalając kolejnego papierosa. - I don’t care about you virginity. If you dressed up, get lost. I wanna sleep.
      - ******* sie, po prostu ******* sie, ?ałosny s****ysynu - bardzo chciała sie nie rozpłakać, ale łzy same ciekły po policzkach, ?łobiąc bruzdy w rozmazanym tuszu. Trzaskając drzwiami wybiegła z pokoju.
      Nie pamietała, jak dotarła do domu. Nie pamietała, jak zerwała z siebie, obrzydłą nagle, czarną skóre. Pamietała tylko, jak z hukiem zerwała ze ściany plakat i zmiety cisneła na podłoge. I że matka, zwabiona do pokoju hałasami, zdziwiona patrzyła, jak naga miota sie po pokoju. Ale jej było już wszystko jedno…

      Nie pytaj jej o nic
      nie odpowie ci
      Nie pytaj jak minął
      cały tydzien zły…

      -----------------------------------------
      (C) by Boober™ 2004
      Fragmenty poezji pochodzą z tekstu utworu „Mała Lady Punk” grupy Lady Pank.

      Skomentuj

      • pifo
        Świętoszek
        • Dec 2006
        • 22

        #4
        Jak to wszystko nazwać?

        Życie, to zbyt banalnie.
        Nieświadomość, to może bliżej banalnego pie... ?
        No to qna w końcu jak... ?

        Skomentuj

        Working...