Rok dwa tysiące siódmy, początek lipca, sobota godzina szósta rano, jadę do Rucianego-Nidy na żagle. Nareszcie po kilkunastu latach mogę wejść na pokład żaglówki. Mój dobry kolega, Tomek zaproponował mi wypad na sobotę i niedzielę na Mazury, gdzie w Rucianem-Nidzie stacjonuje jego łódź. Mamy całe dwa dni na pływanie po Mazurach. Całe DWA DNI!!! Z radości nucę sobie pod nosem jakieś piosenki żeglarskie, dziś już nie pamiętam, jakie. Sobotni poranek powitał mnie o piątej pełnym słońcem i czystym błękitem nieba. Czekało mnie dwieście kilometrów jazdy, na szczęście nie samotnej, bo zabrałem na ten króciutki, dwudniowy wypad moją przyjaciółkę, Monikę. W Rucianem mamy zarezerwowany pokój w niedużym pensjonacie „Róża Wiatrów”, tak na wszelki wypadek, bo przecież na „Futrzaku” (tak nazywa się łódź kolegi) mamy do dyspozycji kabinę z czterema kojami. Z nazwą jachtu wiąże się śmieszna historia. Kilka lat temu rodzina kolegi miała długowłosego kociaka, persa o imieniu Futrzak, a świeżo kupiony jacht typu Sportina miał wykładzinę ze sztucznego futerka na burtach kabiny. Synowie Tomka stwierdzili – jak łódka ma futro to będzie nazywała się „Futrzak”. I tak już zostało.
Jak zwykle, wyjazd z miasta zabiera trochę czasu, ale po dłuższej chwili przeciskania się przez zatłoczone ulice wyjeżdżamy na trasę wzdłuż rzeki i jedziemy w kierunku Serocka i dalej przez Pułtusk, Ostrołękę do miejscowości Stare Kiełbonki, gdzie jest zjazd do Rucianego. Po drodze zatrzymujemy się na leśnym parkingu w okolicach Kadzidła. Bardzo lubię to miejsce, pięknie położone w środku lasu i trochę odsunięte od jezdni. Słabo oznakowane, widać je w ostatniej chwili i nikomu nie chce się ostro hamować, więc rzadko ktoś tu się zatrzymuje. Ja wiem dokładnie gdzie to jest, bo często jeżdżąc na Mazury zatrzymuję się tu. Dzisiaj z Moniką szukamy samotności we dwoje, chcemy trochę pobyć razem, napić się dobrej kawy i porozmawiać o paru sprawach. Mamy o czym pogadać, bo znamy się już ponad czterdzieści lat, gdzieś od szkoły podstawowej. Kiedyś, w młodości, byliśmy parą. Los jednak zdecydował inaczej, głównie za sprawą Jej Rodziców. A może ja byłem wtedy zbyt niedojrzały....? Zapewne przyczyn było kilka, ale stało się, jak się stało. Nasze życiowe drogi rozeszły się w pewnym momencie. Każde z nas założyło własną rodzinę, przyszły na świat dzieci. Osobno układaliśmy swoje życie, choć... muszę przyznać, że nigdy jej nie zapomniałem. Zawsze wiedziałem, co dzieje się u Moniki – a to za sprawą wspólnych, dalszych lub bliższych znajomych, a to okazyjnego telefonu, czy kartki na święta. Ona też życzliwie interesowała się moim losem, czasem przez kogoś przesyłając pozdrowienia.
Jakieś dwanaście lat temu spotkaliśmy się całkiem przypadkowo (o ile ktoś wierzy w takie przypadki) na imieninowej kolacji u wspólnych znajomych - byliśmy tam bez swoich małżonków. Przetańczyliśmy całą noc i wszystko to, co było w młodości, nagle wróciło. I uderzyło w nas z niespotykaną siłą. Poczuliśmy tę tak zwaną „chemię”. Wtedy uwierzyłem w feromony, bo inaczej tego nie mogłem wytłumaczyć. Zapomnieliśmy się całkowicie na tarasie gospodarzy, była gwiaździsta, ciepła czerwcowa noc. Już nie pamiętam nawet, czy to była inicjatywa moje ukochanej, czy to ja nie umiałem się opanować. Zapomnieliśmy o całym świecie, jak dwoje postrzelonych nastolatków. Całowaliśmy się i pieściliśmy namiętnie, nie mogąc nasycić sobą, stęsknieni, ze zdumieniem odkrywając, że pragniemy siebie z taką samą intensywnością jak dwadzieścia lat wcześniej. Po tej zwariowanej nocy nie umiałem ochłonąć. Ona też nie. Nastąpiły dalsze spotkania, choć radość z ponownego odnalezienia przyćmiewała rzeczywistość i odpowiedzialność. Wyjaśniliśmy to sobie, stawiając nade wszystko dobro i spokój naszych dzieci. Przecież one nie są niczemu winne i nie mogą ponosić konsekwencji za błędy rodziców. Zwyciężyła więc odpowiedzialność za rodzinę. Dziś, niestety, większość takich par rozwaliłaby dwie rodziny, żeby być razem, nie bacząc na okoliczności. To trudne do zniesienia, ale myślę, z perspektywy tych kilkunastu lat, że mieliśmy rację. Dzieci wychowały się w normalnych, pełnych rodzinach, miały poczucie bezpieczeństwa i kochających ich rodziców. Tak, poświęciliśmy coś, ale nie żałujemy. Tak było lepiej. A dziś... Dzisiaj jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, rozumiemy się bez słów i bardzo się kochamy, ale to uczucie jest ukryte gdzieś głęboko, żeby nikt się nie dowiedział. Może za lat parę, jak pociechy wyjdą z domu „na swoje” to zejdziemy się na stałe. Przynajmniej taki jest plan. Tymczasem cieszymy się każdą wspólną chwilą, doceniając i wykorzystując maksymalnie darowany nam czas.
- Masz kawę? - pyta Monika.
- Dla ciebie zawsze, zwierzaczku – odpowiadam ze śmiechem.
- To ty jeszcze dziś wozisz termos ze sobą, jak wszędzie można napić się kawy po drodze?! – Zaskoczona Monika nie może wyjść ze zdziwienia.
- A dlaczego nie? Przyzwyczaiłem się przez parę lat samotnych jazd. – Śmieję się podając mojej ukochanej kubek pachnącej, parującej kawy. – Choćby tu i teraz, gdzie dostalibyśmy kawę w lesie?
- Kocham cie, słoneczko. – Uśmiecha się do mnie, równocześnie zdejmując z ramion bluzeczkę, pod którą ma śliczny kolorowy stanik od opalacza. – Coś mi za ciepło.
- No jasne, słońce grzeje całkiem nieźle – mówię i sam ściągam koszulkę.
- Mmmm – mruczy moja piękność podnosząc ręce do góry – chodź, siądziemy sobie na trawie.
- Ok – odpowiadam.
Biorę z bagażnika samochodu kocyk z warstewką folii od spodu. Ta folia ma za zadanie zatrzymać wilgoć. Bardzo wygodne, jak jest rosa, specjalnie wożę go na takie okazje. Siadamy na kocu przytulając się do siebie. Cudowne uczucie mieć tak blisko najukochańszą osobę. Monika całuje mnie w usta a ja odwzajemniam pocałunek i szukam jej języka swoim. Nasze języki przekomarzają się ze sobą. Całujemy się tak dość długo, czuję jak mój penis zaczyna rosnąć i robi mi się ciasno w spodenkach. Ręka powoli obniża swoje położenie i z ramienia kobiety schodzi niżej, dotykając jej piersi, obejmuję dłonią całą prawą pierś pod stanikiem i szukam palcami brodawki. Monika ma bardzo wrażliwe piersi, cała drży pod moim dotykiem i zaczyna głośniej oddychać. Jej ręka ląduje na moim członku, na razie skrytym pod spodniami, ale próbuje wsunąć rękę pod pasek, tylko że, niestety, w tej pozycji nie jest to możliwe. Rozpina guzik i wtedy udaje jej się dotrzeć do celu.
- Coś mi mówi, że on czeka na mnie – szepcze cicho – daj mi go.
- Jest cały twój – mówię do niej równie cicho.
Powoli zdejmuje ze mnie spodenki i kąpielówki. Lekko nabrzmiały członek zostaje uwolniony i ciekawie łypie swoim jednym okiem do Moniki. Moja ukochana obejmuje go swoimi długimi palcami i zaczyna zabawę zsuwając i naciągając skórkę. W kilka sekund mój przyjaciel staje na baczność. Przestajemy się całować, a ja kładę się na plecy. Moja Pani wykorzystuje to i sama układa głowę na moim brzuchu jak na poduszce. Przez chwilkę obserwuje swoją rękę poruszającą się po penisie. Powoli zbliża twarz do niego i po chwili trąca językiem sam czubek. Próbuje wargami złapać za brzeg napletka, co się udaje i pociąga go delikatnie. W tym samym czasie moja prawa ręka wędruje pod jej spodnie. Mam trochę ułatwione zadanie, bo spodnie, a w zasadzie dół opalacza, są elastyczne i dłoń bez problemu wślizguje się na pośladki. Zaczynam początkowo delikatnie a później mocniej szczypać kształtną pupę Moniki. Wiem, że to lubi i czasem sama mnie o to prosi. Po chwili wchodzę dalej i wsuwam się między uda. Palce dosięgają miękkich, leciutko zarośniętych zewnętrznych warg, czuję wypływającą wilgoć a moje palce, najpierw jeden, potem drugi powoli wślizgują się do środka. Rozpalone wnętrze Moniki otula je swoją delikatnie pulsującą miękkością. Oboje zaczynamy szybciej oddychać. Jej usta obejmują już całą żołądź, a język lekko drażni otworek i wędzidełko. Czuję, że nie wytrzymam długo tej pieszczoty - a chcę pobawić się troszkę dłużej, więc delikatnie przytrzymując głowę dziewczyny, daję do zrozumienia kochance, żeby przestała. Podnosi głowę i szepcze:
- Chcę do buzi i połknąć wszystko, a ty zrób mi delikatną palcówkę, na resztę będzie czas w Rucianym
- Według życzenia. – Uśmiecham się i zaczynam szukać palcem jej guziczka rozkoszy.
Rękę mam cały czas wsuniętą od tyłu pod majteczki i dołączam trzeci palec do zabawy. Dwoma palcami delikatnie przyszczypuję łechtaczkę, podczas gdy trzeci wędruje do środka. Monika zaczyna odlatywać, ja zresztą tak samo. Nagle kilka razy spina się i czuję, że jej pochwa kilkoma skurczami orgazmu zaciska się na moim palcu. W tym samym momencie penis wypełnia usta kochanki kilkoma „strzałami”. Chwilkę leżymy bez ruchu, z zamkniętymi oczami, wracając na ziemię po mocnym orgazmie.
- Dziękuję. – Słyszę delikatny szept w moim uchu.
- Ja też – odpowiadam równie cicho.
Kończymy wystygłą już kawę i ruszamy dalej, bo szkoda dnia. Jacht czeka!
Około dziesiątej trzydzieści podjeżdżamy pod bramę przystani, żeby spotkać się z Tomkiem i jego żoną, Elą. Mają czekać na pomoście, przy „Futrzaku”. Na miejscu okazuje się, że jeszcze ich nie ma. Zamknięty „Futrzak” stoi przycumowany do pomostu i kołysze się lekko na słabym wiaterku. Pogoda przepiękna, słoneczko grzeje nasze ciała, a wiatr, właściwie powiew delikatnie porusza jachtami w porcie, dzwoniąc cichutko olinowaniem po masztach. Chciałoby się zatrzymać takie chwile i widoki na dłużej.
Czasu jest niewiele, a ja mam wielki głód pływania pod żaglami. Żegluję z przerwami od końca lat sześćdziesiątych, jednak ostatni raz pływałem prawie dwadzieścia lat temu na sasance 620, którą użytkowaliśmy wspólnie z zaprzyjaźnioną rodziną przez całe siedem lat. Jeżeli przyjdzie nam ochota, to możemy popłynąć na Bełdany. Tyle tylko, że wyjście na to jezioro z przystani „U Faryja” wiąże się z koniecznością położenia masztu na sportinie i pokonanie śluzy Guzianka. Chyba jednak pozostaniemy na Nidzkim. Tu również musimy położyć maszt, żeby przepłynąć pod mostem, a nawet dwoma – kolejowym i drogowym. W sumie niewielka różnica, ale zawsze śluza to więcej czasu, a tego mamy zbyt mało. Cudowne jezioro, pięknie zakręcone w wielki rogal od przejścia pod linią wysokiego napięcia i stosunkowo mało ruchliwe ze względu na obowiązujący na nim zakaz używania silników spalinowych. Dzięki temu jest błoga cisza, bo wszelkiej maści motorówki mają zakaz wpływania. Również pływanie na jachcie żaglowym wymaga doświadczenia i znajomości tego pięknego akwenu, bo jego wewnętrzny, wschodni brzeg jest bardzo płytki i trzeba dobrze uważać, żeby nie osiąść na jakiejś mieliźnie, które sięgają długimi jęzorami daleko w kierunku środka jeziora. W środku tego „rogala” jest najszersze miejsce, z jednej strony zatoka Zamordeje Wielkie a od wschodu Zamordejska. Brzegi prawie całego jeziora porastają piękne lasy, miejscami przecięte polanami, łąkami i polami uprawnymi.
cdn
Jak zwykle, wyjazd z miasta zabiera trochę czasu, ale po dłuższej chwili przeciskania się przez zatłoczone ulice wyjeżdżamy na trasę wzdłuż rzeki i jedziemy w kierunku Serocka i dalej przez Pułtusk, Ostrołękę do miejscowości Stare Kiełbonki, gdzie jest zjazd do Rucianego. Po drodze zatrzymujemy się na leśnym parkingu w okolicach Kadzidła. Bardzo lubię to miejsce, pięknie położone w środku lasu i trochę odsunięte od jezdni. Słabo oznakowane, widać je w ostatniej chwili i nikomu nie chce się ostro hamować, więc rzadko ktoś tu się zatrzymuje. Ja wiem dokładnie gdzie to jest, bo często jeżdżąc na Mazury zatrzymuję się tu. Dzisiaj z Moniką szukamy samotności we dwoje, chcemy trochę pobyć razem, napić się dobrej kawy i porozmawiać o paru sprawach. Mamy o czym pogadać, bo znamy się już ponad czterdzieści lat, gdzieś od szkoły podstawowej. Kiedyś, w młodości, byliśmy parą. Los jednak zdecydował inaczej, głównie za sprawą Jej Rodziców. A może ja byłem wtedy zbyt niedojrzały....? Zapewne przyczyn było kilka, ale stało się, jak się stało. Nasze życiowe drogi rozeszły się w pewnym momencie. Każde z nas założyło własną rodzinę, przyszły na świat dzieci. Osobno układaliśmy swoje życie, choć... muszę przyznać, że nigdy jej nie zapomniałem. Zawsze wiedziałem, co dzieje się u Moniki – a to za sprawą wspólnych, dalszych lub bliższych znajomych, a to okazyjnego telefonu, czy kartki na święta. Ona też życzliwie interesowała się moim losem, czasem przez kogoś przesyłając pozdrowienia.
Jakieś dwanaście lat temu spotkaliśmy się całkiem przypadkowo (o ile ktoś wierzy w takie przypadki) na imieninowej kolacji u wspólnych znajomych - byliśmy tam bez swoich małżonków. Przetańczyliśmy całą noc i wszystko to, co było w młodości, nagle wróciło. I uderzyło w nas z niespotykaną siłą. Poczuliśmy tę tak zwaną „chemię”. Wtedy uwierzyłem w feromony, bo inaczej tego nie mogłem wytłumaczyć. Zapomnieliśmy się całkowicie na tarasie gospodarzy, była gwiaździsta, ciepła czerwcowa noc. Już nie pamiętam nawet, czy to była inicjatywa moje ukochanej, czy to ja nie umiałem się opanować. Zapomnieliśmy o całym świecie, jak dwoje postrzelonych nastolatków. Całowaliśmy się i pieściliśmy namiętnie, nie mogąc nasycić sobą, stęsknieni, ze zdumieniem odkrywając, że pragniemy siebie z taką samą intensywnością jak dwadzieścia lat wcześniej. Po tej zwariowanej nocy nie umiałem ochłonąć. Ona też nie. Nastąpiły dalsze spotkania, choć radość z ponownego odnalezienia przyćmiewała rzeczywistość i odpowiedzialność. Wyjaśniliśmy to sobie, stawiając nade wszystko dobro i spokój naszych dzieci. Przecież one nie są niczemu winne i nie mogą ponosić konsekwencji za błędy rodziców. Zwyciężyła więc odpowiedzialność za rodzinę. Dziś, niestety, większość takich par rozwaliłaby dwie rodziny, żeby być razem, nie bacząc na okoliczności. To trudne do zniesienia, ale myślę, z perspektywy tych kilkunastu lat, że mieliśmy rację. Dzieci wychowały się w normalnych, pełnych rodzinach, miały poczucie bezpieczeństwa i kochających ich rodziców. Tak, poświęciliśmy coś, ale nie żałujemy. Tak było lepiej. A dziś... Dzisiaj jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, rozumiemy się bez słów i bardzo się kochamy, ale to uczucie jest ukryte gdzieś głęboko, żeby nikt się nie dowiedział. Może za lat parę, jak pociechy wyjdą z domu „na swoje” to zejdziemy się na stałe. Przynajmniej taki jest plan. Tymczasem cieszymy się każdą wspólną chwilą, doceniając i wykorzystując maksymalnie darowany nam czas.
- Masz kawę? - pyta Monika.
- Dla ciebie zawsze, zwierzaczku – odpowiadam ze śmiechem.
- To ty jeszcze dziś wozisz termos ze sobą, jak wszędzie można napić się kawy po drodze?! – Zaskoczona Monika nie może wyjść ze zdziwienia.
- A dlaczego nie? Przyzwyczaiłem się przez parę lat samotnych jazd. – Śmieję się podając mojej ukochanej kubek pachnącej, parującej kawy. – Choćby tu i teraz, gdzie dostalibyśmy kawę w lesie?
- Kocham cie, słoneczko. – Uśmiecha się do mnie, równocześnie zdejmując z ramion bluzeczkę, pod którą ma śliczny kolorowy stanik od opalacza. – Coś mi za ciepło.
- No jasne, słońce grzeje całkiem nieźle – mówię i sam ściągam koszulkę.
- Mmmm – mruczy moja piękność podnosząc ręce do góry – chodź, siądziemy sobie na trawie.
- Ok – odpowiadam.
Biorę z bagażnika samochodu kocyk z warstewką folii od spodu. Ta folia ma za zadanie zatrzymać wilgoć. Bardzo wygodne, jak jest rosa, specjalnie wożę go na takie okazje. Siadamy na kocu przytulając się do siebie. Cudowne uczucie mieć tak blisko najukochańszą osobę. Monika całuje mnie w usta a ja odwzajemniam pocałunek i szukam jej języka swoim. Nasze języki przekomarzają się ze sobą. Całujemy się tak dość długo, czuję jak mój penis zaczyna rosnąć i robi mi się ciasno w spodenkach. Ręka powoli obniża swoje położenie i z ramienia kobiety schodzi niżej, dotykając jej piersi, obejmuję dłonią całą prawą pierś pod stanikiem i szukam palcami brodawki. Monika ma bardzo wrażliwe piersi, cała drży pod moim dotykiem i zaczyna głośniej oddychać. Jej ręka ląduje na moim członku, na razie skrytym pod spodniami, ale próbuje wsunąć rękę pod pasek, tylko że, niestety, w tej pozycji nie jest to możliwe. Rozpina guzik i wtedy udaje jej się dotrzeć do celu.
- Coś mi mówi, że on czeka na mnie – szepcze cicho – daj mi go.
- Jest cały twój – mówię do niej równie cicho.
Powoli zdejmuje ze mnie spodenki i kąpielówki. Lekko nabrzmiały członek zostaje uwolniony i ciekawie łypie swoim jednym okiem do Moniki. Moja ukochana obejmuje go swoimi długimi palcami i zaczyna zabawę zsuwając i naciągając skórkę. W kilka sekund mój przyjaciel staje na baczność. Przestajemy się całować, a ja kładę się na plecy. Moja Pani wykorzystuje to i sama układa głowę na moim brzuchu jak na poduszce. Przez chwilkę obserwuje swoją rękę poruszającą się po penisie. Powoli zbliża twarz do niego i po chwili trąca językiem sam czubek. Próbuje wargami złapać za brzeg napletka, co się udaje i pociąga go delikatnie. W tym samym czasie moja prawa ręka wędruje pod jej spodnie. Mam trochę ułatwione zadanie, bo spodnie, a w zasadzie dół opalacza, są elastyczne i dłoń bez problemu wślizguje się na pośladki. Zaczynam początkowo delikatnie a później mocniej szczypać kształtną pupę Moniki. Wiem, że to lubi i czasem sama mnie o to prosi. Po chwili wchodzę dalej i wsuwam się między uda. Palce dosięgają miękkich, leciutko zarośniętych zewnętrznych warg, czuję wypływającą wilgoć a moje palce, najpierw jeden, potem drugi powoli wślizgują się do środka. Rozpalone wnętrze Moniki otula je swoją delikatnie pulsującą miękkością. Oboje zaczynamy szybciej oddychać. Jej usta obejmują już całą żołądź, a język lekko drażni otworek i wędzidełko. Czuję, że nie wytrzymam długo tej pieszczoty - a chcę pobawić się troszkę dłużej, więc delikatnie przytrzymując głowę dziewczyny, daję do zrozumienia kochance, żeby przestała. Podnosi głowę i szepcze:
- Chcę do buzi i połknąć wszystko, a ty zrób mi delikatną palcówkę, na resztę będzie czas w Rucianym
- Według życzenia. – Uśmiecham się i zaczynam szukać palcem jej guziczka rozkoszy.
Rękę mam cały czas wsuniętą od tyłu pod majteczki i dołączam trzeci palec do zabawy. Dwoma palcami delikatnie przyszczypuję łechtaczkę, podczas gdy trzeci wędruje do środka. Monika zaczyna odlatywać, ja zresztą tak samo. Nagle kilka razy spina się i czuję, że jej pochwa kilkoma skurczami orgazmu zaciska się na moim palcu. W tym samym momencie penis wypełnia usta kochanki kilkoma „strzałami”. Chwilkę leżymy bez ruchu, z zamkniętymi oczami, wracając na ziemię po mocnym orgazmie.
- Dziękuję. – Słyszę delikatny szept w moim uchu.
- Ja też – odpowiadam równie cicho.
Kończymy wystygłą już kawę i ruszamy dalej, bo szkoda dnia. Jacht czeka!
Około dziesiątej trzydzieści podjeżdżamy pod bramę przystani, żeby spotkać się z Tomkiem i jego żoną, Elą. Mają czekać na pomoście, przy „Futrzaku”. Na miejscu okazuje się, że jeszcze ich nie ma. Zamknięty „Futrzak” stoi przycumowany do pomostu i kołysze się lekko na słabym wiaterku. Pogoda przepiękna, słoneczko grzeje nasze ciała, a wiatr, właściwie powiew delikatnie porusza jachtami w porcie, dzwoniąc cichutko olinowaniem po masztach. Chciałoby się zatrzymać takie chwile i widoki na dłużej.
Czasu jest niewiele, a ja mam wielki głód pływania pod żaglami. Żegluję z przerwami od końca lat sześćdziesiątych, jednak ostatni raz pływałem prawie dwadzieścia lat temu na sasance 620, którą użytkowaliśmy wspólnie z zaprzyjaźnioną rodziną przez całe siedem lat. Jeżeli przyjdzie nam ochota, to możemy popłynąć na Bełdany. Tyle tylko, że wyjście na to jezioro z przystani „U Faryja” wiąże się z koniecznością położenia masztu na sportinie i pokonanie śluzy Guzianka. Chyba jednak pozostaniemy na Nidzkim. Tu również musimy położyć maszt, żeby przepłynąć pod mostem, a nawet dwoma – kolejowym i drogowym. W sumie niewielka różnica, ale zawsze śluza to więcej czasu, a tego mamy zbyt mało. Cudowne jezioro, pięknie zakręcone w wielki rogal od przejścia pod linią wysokiego napięcia i stosunkowo mało ruchliwe ze względu na obowiązujący na nim zakaz używania silników spalinowych. Dzięki temu jest błoga cisza, bo wszelkiej maści motorówki mają zakaz wpływania. Również pływanie na jachcie żaglowym wymaga doświadczenia i znajomości tego pięknego akwenu, bo jego wewnętrzny, wschodni brzeg jest bardzo płytki i trzeba dobrze uważać, żeby nie osiąść na jakiejś mieliźnie, które sięgają długimi jęzorami daleko w kierunku środka jeziora. W środku tego „rogala” jest najszersze miejsce, z jednej strony zatoka Zamordeje Wielkie a od wschodu Zamordejska. Brzegi prawie całego jeziora porastają piękne lasy, miejscami przecięte polanami, łąkami i polami uprawnymi.
cdn
Skomentuj