PALERMO 1960
Przeraźliwy upał, który przez cały dzień dawał się wszystkim we znaki, powoli zaczynał ustępować. Dochodziła godzina 18. Sycylijskie słońce powoli zbliżało się do widocznych na horyzoncie gór. Czarna limuzyna powoli podjechała do bramy wielkiej posiadłości, na której terenie mieściła się piękna i olbrzymia jak na sycylijskie standardy willa. Jeden z trzech stojących przy bramie, uzbrojonych ochroniarzy podszedł do samochodu, a siedzący wygodnie na tylnym siedzeniu siwy, 58-letni człowiek, z poważną miną pokazał mu jakiś papier. Ochroniarz otworzył bramę, wpuścił samochód na teren willi, po czym ponownie ją zamknął. Limuzyna zaparkowała w miejscu, w którym stało już 6 podobnych samochodów. Kierowca wraz z siedzącym obok przysadzistym człowiekiem wysiedli, po czym kierowca pośpiesznie otworzył tylne drzwiczki, by siwy człowiek o nazwisku Paolo Fernazzi, dość niski, lecz nie najgorzej zbudowany, mógł wysiąść z auta. Pan Fernazzi skinął ręką na obydwóch swoich goryli, po czym pewnym krokiem ruszył przed siebie w stronę willi. Dwaj wysocy i dobrze zbudowani mężczyźni szli za nim, bacznie obserwując otoczenie.
W willi unosił się zapach dobrych cygar i domowej roboty wina. W pomieszczeniu było około dwudziestu ludzi, którzy rozmawiali ze sobą, popijali wino z pięknych kryształowych szklanek i palili długie cygara. Wszyscy ubrani byli w eleganckie garnitury, wyczuwało się, że są to ludzie zamożni. W tym regionie i w tych czasach wiadomo było, że tacy ludzie to tak zwani „ludzie honoru”. Nikt nie ośmielał się oskarżać ich o zabójstwa, przemyt, ściąganie haraczy i inne nielegalne rzeczy, lecz wszyscy dobrze wiedzieli, że to było źródłem ich dużych dochodów. Do Pana Fernazziego podszedł chudy lokaj, który zaprowadził go do drzwi znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Do jego ochroniarzy powiedział uprzejmym tonem:
- Panowie, z całym szacunkiem, ale nie ma potrzeby, żebyście cały czas towarzyszyli Panu Fernazziemu. W tym miejscu z całą pewnością nic mu nie grozi, więc zaczekajcie tutaj panowie, przy ścianie znajduje się barek, jest do waszej dyspozycji. Częstujcie się czym chcecie.
Ochroniarze popatrzyli pytająco na swojego szefa.
- Zostańcie – rozkazał im, pokazując zarazem ręką, by nie szli za nim.
Dwaj panowie posłuchali się grzecznie, po czym ruszyli w stronę barku. Lokaj poprowadził Fernazziego przez drzwi, za którymi siedziało przy wielkim stole siedmiu równie elegancko ubranych ludzi. Całe pomieszczenie uderzało swoją elegancją oraz bogatym wystrojem. Siedzący u szczytu stołu stary człowiek, zwany Don Markano, wstał, podszedł do Fernazziego i przyjaznym tonem powiedział:
- Witaj, Paolo, ty stary byku, dobrze, że już jesteś – mówiąc to klepnął go po ramieniu.
- Witam, don Markano. Co jest powodem, że zwołał pan to spotkanie?
- Chciałem się spotkać ze starymi przyjaciółmi – powiedział przyjaźnie Markano, po czym dodał – jest też ważniejszy powód. Musimy omówić parę spraw związanych z naszymi interesami. Mam też dla wszystkich tu obecnych bardzo przykrą informację. Ale poczekajmy, aż przybędą pozostali.
Paolo Fernazzi podszedł do stołu, przywitał się z obecnymi i usiadł na przeznaczonym sobie miejscu. Wszyscy obecni w tym pomieszczeniu ludzie bywali tu już wielokrotnie i każdy z nich miał jakby „przypisane sobie” miejsce przy tym stole, które zawsze zajmował. Widać było po tych ludziach, że się znali, między niektórymi można było wyczuć przyjazne stosunki, a niektórzy byli do siebie wrogo nastawieni, choć wszyscy zwracali się do siebie bardzo uprzejmym tonem. Między nimi jednak był jeden człowiek, którego Paolo nie mógł rozpoznać. Był najmłodszy z całego towarzystwa, miał na oko jakieś 25 lat, i Fernazzi gdzieś go już widział, lecz nie mógł sobie przypomnieć gdzie ani z kim. W międzyczasie do pokoju przybyło jeszcze dwóch ludzi w eleganckich garniturach. Przywitali się kurtuazyjnie ze wszystkimi i zajęli miejsca przy stole. Chudy lokaj, ten sam, który przyprowadził pana Paola, podchodził do wszystkich i częstował długimi cygarami z eleganckiego pudełka. Następnie nalał każdemu po szklaneczce dobrego sycylijskiego wina z winnicy dona Markano, przyniósł wielki półmisek pełen pysznych oliwek, z którego każdy mógł się częstować i wyszedł z pokoju. Dziesięciu siedzących przy stole ludzi zapaliło cygara i zabrało się do obrad. Było to dziesięciu najważniejszych ludzi w całym Palermo. Dzięki swoim potężnym organizacjom mafijnym zarabiali olbrzymie pieniądze i mieli wpływ na wiele rzeczy, od decyzji podejmowanych na ich korzyść przez przekupionych polityków w Rzymie, po decydowanie o ludzkim życiu bądź też o odebraniu go komuś. Don Markano był tak zwanym „Capo di tutti capi”, czyli „szefem wszystkich szefów” mafijnych rodzin z Palermo. Przewodniczył on radzie, którą tworzyło owych dziesięciu potężnych ludzi, do których należał również Paolo Fernazzi. Don Markano zaczął swoją oficjalną przemowę:
- Panowie, jak już zapewne wszyscy zdążyliście zauważyć, nie ma dziś między nami naszego przyjaciela, pana Fabrizia Mannare’go z Croce Verde. To jest owa przykra wiadomość, którą muszę wam przekazać. Nasz przyjaciel odszedł od nas dwa dni temu, został brutalnie zamordowany z rozkazu rodziny z Belmonte Mezzagno. Jak zresztą wiemy, od dawna byli ze sobą skłóceni. Oczywiście nie ujdzie to na sucho klanowi z Belmonte Mezzagno, ale vendettą zajmę się ja z obecnym tutaj synem pana Fabrizia – Dantem Mannare. – To mówiąc, wskazał uprzejmie ręką na owego młodzieńca, którego Fernazzi na początku nie mógł rozpoznać, lecz teraz już go sobie przypomniał – parę razy go widział z jego ojcem. Młody Dante Mannare skłonił się w kierunku Dona Markano, który po krótkiej przerwie kontynuował swoje przemówienie – Dante chciałby również odzyskać teren należący niegdyś do jego ojca – chodzi o zyski z targowiska, które mieści się na granicy Croce Verde i Ciaculli.
Paolo Fernazzi poczuł się lekko zaniepokojony, ponieważ teraz to on kontrolował całe owo targowisko. Zyski z niego nie były wcale tak bardzo duże, ale nie chodziło tylko o zyski. Dla Paola Fernazziego, jak dla większości Sycylijczyków, najważniejszy był honor, który z pewnością by utracił, oddając terytorium jakiemuś młokosowi.
- Teraz ten teren należy do mnie, czy nie pamiętana pan, jaką miałem umowę z Fabriziem? – powiedział Fernazzi.
- Don Fernazzi, nie chcę, żeby mi pan dawał to targowisko za darmo. Zapłacę panu, niech pan tylko poda sumę. – wtrącił się Dante Mannare.
- Nie – uciął krótko Paolo Fernazzi. – Nie ma takiej możliwości.
- Panie Fernazzi, nie bądźmy dziećmi – powiedział Dante, zaciągając się ze smakiem cygarem. – Obydwaj wiemy, że ma pan ważniejsze sprawy na głowie niż ściąganie haraczy od mało zarabiających sprzedawców z tego targowiska. A ja chętnie bym się tym zajął.
Paola Fernazziego zdenerwowały te słowa. Pomyślał sobie: „po pierwsze to gówniarz nie będzie się do mnie zwracał słowami „nie bądźmy dziećmi”. Po drugie gówno mnie obchodzi to, że on by się tym chciał zająć. A po trzecie nie znoszę jak ktoś się na mnie patrzy z wyższością tak jak ten dzieciak”. Wstał spokojnie, oparł się dłońmi o stół, pochylił się w stronę Mannarego i wycedził:
- Posłuchaj, gówniarzu, i zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Jak ja mówię że NIE, to znaczy że NIE. I nie ma od tego odwołania. I niech cię nie obchodzi to czy ja mam ważniejsze sprawy czy nie. Chcę mieć to targowisko i będę je miał. Sprawa zamknięta.
Tym razem to Dante się wściekł. Był młody, wybuchowy, i z trudnością przychodziło mu panowanie nad sobą w takich sytuacjach. Zerwał się z miejsca, walnął pięścią w stół, przewracając przy tym stojącą koło niego szklankę z winem i zaczął mówić do pana Fernazziego podniesionym, wściekłym głosem:
- Nie mów do mnie gówniarzu, ty staruchu! A jak ja mówię, że chcę mieć to targowisko, to będę je miał! Leży na terenie Croce Verde, więc powinno należeć do mnie! I będzie moje, rozumiesz?!
Wszyscy zebrani patrzyli się trochę z przestrachem, a trochę z rozbawieniem na tę sytuację. Śmieszyło ich nerwowe zachowanie młodego człowieka, z drugiej strony jednak bali się trochę, gdyż nigdy nie wiadomo, co takiemu narwańcowi może przyjść do głowy. Paola Fernazziego również niepokoiła ta sytuacja, gdyż wiedział, że może z tego wyniknąć wojna. Oczywiście jego organizacja była silniejsza od Mannarego, a po śmierci Fabrizia i przejęciu władzy przez jego syna Rodzina Mannare jeszcze bardziej straciła na swojej sile. Jednak mimo to atak ze strony tego młokosa mógł okazać się niebezpieczny. Tak czy owak, Fernazzi nie miał zamiaru dać za wygraną.
- Zamknij pysk i siadaj! – powiedział wulgarnie do swojego rywala.
- Panowie! – przerwał im ostro don Markano. – Myślę, że nie wszyscy z obecnych tutaj są zainteresowani waszym sporem. Mamy jeszcze parę wspólnych interesów do omówienia, a sprawę targowiska leżącego pomiędzy waszymi rewirami możecie omówić między sobą we dwóch. Wiem, że obydwoje jesteście rozsądnymi ludźmi, więc nie wątpię, że się dogadacie. Jednak chciałbym cię prosić, Dante, żebyś nie używał przemocy, by osiągnąć swój cel. Będzie tak, jak postanowi pan Fernazzi.
Don Markano wiedział, jaki syn Fabrizia Mannare jest porywczy, dlatego wolał przypomnieć mu o panujących wśród członków cosa nostry zasadach, żeby chłopak przypadkiem nie próbował odebrać Fernazziemu owego feralnego targowiska zabijając go. Robiąc to bez uzgodnienia tego z radą, skazałby siebie samego na śmierć.
- Z tym człowiekiem nie da się dogadać! – krzyknął młody Mannare. – już postanowił, że nie zrezygnuje z tego terenu, mimo, że powinien należeć do mnie!
- Owszem, nie zrezygnuję – przerwał mu twardo pan Fernazzi.
- Możesz sobie wsadzić w dupę swój upór, Fernazzi – powiedział wściekły Mannare, patrząc pewnym siebie spojrzeniem wprost w jego oczy. – Między nami jest teraz wojna! Zobaczysz, że nie warto było ze mną zadzierać. – Mówiąc to, Mannare zaczął wycofywać się powoli w kierunku drzwi.
- Zaczekaj, Dante, chciałem potem z tobą omówić sprawę familii z Belmonte Mezzagno… - próbował go zatrzymać don Markano.
- Przepraszam, don Markano, omówimy to kiedy indziej. Nie będę siedział z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu. Myślę, że Palermo jest za małe dla nas dwóch. – Mówiąc to, wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili wszedł muskularny człowiek z ochrony dona Markano by spytać, czy wypuścić młodzieńca, który szarpał się przy drzwiach wyjściowych z willi z trójką równie muskularnych ochroniarzy.
- Puśćcie go. – Rozkazał Markano.
Ochroniarz skinął głową i zniknął za drzwiami. Paolo Fernazzi patrzył złowrogo przez przymrużone powieki na drzwi, którymi opuścił pomieszczenie Mannare, i myślał, jak go zaatakować. Don Markano, widząc to, rzekł:
- Paolo, drogi przyjacielu, mam nadzieję, że nie bierzesz na poważnie tych jego gróźb. Jest jeszcze młody, nie umie się pohamować, ale sądzę, że jak ochłonie to odpuści. Nie podejmuj pochopnych decyzji, nie chcemy mieć wojen w naszym kręgu. Oszczędź go przez wzgląd na jego ojca, Fabrizia, niech spoczywa w pokoju.
Fabrizio Mannare był bardziej ugodowy od swego syna, lecz jako że rewir jego i Fernazziego były bardzo blisko siebie, również często za życia miewał z nim potyczki. Paolo nie widział powodu, dla którego miałby cokolwiek robić przez wzgląd na tego człowieka, który i tak nie żyje.
- Don Markano, czy mam czekać, aż ten narwaniec mnie zabije? Mnie lub kogoś z mojej rodziny? Dopiero potem mam go uspokoić, jak już będzie za późno? Myślę, że powinienem z nim coś zrobić od razu.
- Zostawiam tą decyzję tobie, Paolo. Zrób, co uznasz za stosowne.
- Dziękuję, don Markano – Powiedział Fernazzi, skłaniając się w jego stronę.
Następnie usiadł, wypił ze swej szklanki wino do dna, zaciągnął się mocno cygarem, i cała rada zabrała się do omawiania reszty interesów.
Droga powrotna do Ciaculli, gdzie znajdował się dom Paola Fernazziego, nie zajęła długo, mimo, iż kazał on kierowcy jechać okrężną trasą, omijając via Ciaculli. Bał się jechać główną trasą, gdyż podejrzewał, że Dante Mannare w przypływie złości może nie chcieć czekać z atakiem na lepszy moment, tylko od razu zechce go zabić. Nie mylił się z tym – Mannare, gdy tylko opuścił willę dona Markano, kazał wysłać 3 samochody, z których w każdym było po pięciu cyngli, żeby stały na poboczu via Caculli, którą Fernazzi powinien wracać do domu, i gdy tylko go zobaczą miały zablokować drogę i cyngle Mannarego mieli zastrzelić Paola Fernazziego i jego ochroniarzy, a zwłoki zostawić na środku ulicy, jako przestrogę. Było to typowe postępowanie sycylijczyków, którzy zostali obrażeni. Jednak cyngle pracujący dla Mannarego czekali długo na poboczu via Ciaculli, aż pojawi się wóz Fernazziego, lecz się nie doczekali.
Paolo Fernazzi, gdy wóz zaparkował na terenie jego dużego domu, nie wysiadł z niego od razu, lecz kazał zostać w środku jednemu z towarzyszących mu ochroniarzy. Był on szefem ochrony Fernazziego.
- Posłuchaj mnie – powiedział do niego – rozpoczynamy wojnę z rodziną Mannare.
- Znowu? – przerwał mu szef ochrony, z uśmieszkiem na twarzy.
Fernazzi popatrzył na niego karcąco, zły, że mu przerwał.
- Przepraszam – rzekł.
- A twoim zadaniem będzie wzmocnienie ochrony. Cały czas ma ze mną być co najmniej 6 uzbrojonych ludzi. Domu ma bez przerwy pilnować piętnastu dobrze wyszkolonych ochroniarzy. Moja żona ma być bez przerwy pilnowana, a na każde jej zawołanie ktoś ma się zjawić. Najlepiej niech ona nie opuszcza terenu posiadłości. I wyślij dziesięciu ludzi do Katanii, niech pilnują moją matkę, siostrę i jej męża. Nic nie może się im stać.
- Zrobię co w mojej mocy, don Fernazzi.
Luca Terello był 35-letnim, przystojnym, zadbanym mężczyzną. Miał prawie 180cm wzrostu, ciemne, na pozór chaotycznie porozrzucane włosy, oraz ciemne oczy. Miał typową dla sycylijczyków, opaloną skórę. Chodził zawsze w eleganckich garniturach i używał drogiej i dobrej wody kolońskiej. Był obiektem pożądania wielu kobiet, jednak mimo to nie miał żony. Pracował dla pana Paola Fernazziego, który zazwyczaj zatrudniał ludzi nie miejących rodzin, aby w razie wpadki mogli wszystko zostawić i zniknąć. Miało to też inne plusy – inne organizacje mafijne nie mogły zastraszyć takich ludzi grożąc ich rodzinom. Dla tych mężczyzn najważniejszy był honor a nie rodzina, więc gdyby wpadli w ręce policji, była bardzo mała szansa, że będą z nią współpracować. Luca Terello był oddanym i cenionym człowiekiem Fernazziego. Całe życie poświęcił na pracę dla niego, którą uważał za dar od losu.
W 1946 roku, Gdy mafia bardzo szybko odradzała się po wojnie, Paolo Fernazzi zdążył już stworzyć silną organizację. Zajmował się wtedy głównie ściąganiem haraczy i przemytem.
Luca był w tym czasie 21-letnim chłopakiem, który musiał całe dnie ciężko pracować w polu. Miał tego dosyć, ale w tamtych czasach prawie wszyscy uczciwi ludzie musieli tak pracować, żeby mieć pieniądze na przeżycie. Pewnego razu, gdy został oszukany przez swego pracodawcę, postanowił skończyć z takim życiem. Nie będzie całe dnie harować za marne pieniądze. Postanowił rozkręcić „własny interes”. Zebrał grupkę kolegów, załatwił dla nich broń, o którą nietrudno było w tamtym czasie w Palermo, i okradali ludzi przewożących różne dobrodziejstwa do Ciaculli. Okradali ich z pieniędzy i z towaru, który następnie sprzedawali na czarnym rynku. Sycylijczycy uważali policję i karabinierów za najgorsze zło, więc nikt z okradzionych nawet tego nie zgłaszał – i tak nie odzyskałby towaru, a tylko miałby niepotrzebne kłopoty. W taki sposób Luca Terello zarabiał dosyć godziwe pieniądze przy niewielkim wysiłku. Proceder ten trwał prawie rok. Przez ten czas, parę razy, nie wiedząc o tym, Luca i jego kompani okradli transport, który był pod ochroną Paola Fernazziego. Ten, gdy dowiedział się o tym, że jest regularnie okradany, zastawił pułapkę na owych bandytów - wysłał przyczepę ciągniętą przez konie, taką, jaką używał do przewożenia towaru, lecz nie było na niej towaru a dwunastu jego ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe. Ludzie ci zostali przykryci płachtą, wyglądało to jakby pod nią był towar. Powóz pojechał drogą, na której często grasował Luca ze swoją bandą. Wjechał do lasu, i po jakichś 10 minutach zza drzew wyszło 4 młodych ludzi mierząc z pistoletów do woźnicy. Był wśród nich Terello.
- Spokojnie, oddaj nam towar i pieniądze, a nic ci się nie stanie. – przemówił Luca Terello.
Woźnica uśmiechnął się z politowaniem. W tym momencie Luca i jego ludzie zobaczyli jakieś poruszenie na przyczepie, i nagle zeskoczyło z niej dwunastu ludzi, którzy celowali do nich z karabinów maszynowych. Chłopacy Terella byli zdziwieni i przestraszeni zarazem. Jeden próbował uciekać, więc ludzie Fernazziego zastrzelili go bez skrupułów. Luca i dwóch pozostałych odłożyli swoje pistolety na ziemię, i podnieśli ręce do góry w poddańczym geście.
- Na przyczepę! – krzyknął do nich jeden z ludzi z karabinami.
Wskoczyli posłusznie i zostali zawiezieni do Paola Fernazziego.
- Dla kogo pracujecie?! – dopytywał się Fernazzi.
- Ja zorganizowałem ten gang –przyznał się Luca, występując na przód. – Ale przysięgam, że nie wiedziałem, że okradamy pańskie transporty. Gdybyśmy wiedzieli, w życiu byśmy się nie odważyli…
- Dobrze, dobrze, rozumiem was. Każdy musi z czegoś żyć. Mam dla ciebie propozycję, młodzieńcze.
Puścił wolno kompanów Terella, a samemu Luce kazał zostać, by przedstawić mu swoją propozycję. W tamtym czasie Fernazzi potrzebował ludzi, a Luca wydał mu się odpowiedni. Zaproponował mu pracę. Kazał zerwać kontakty z jego dziewczyną i oddać się pracy dla niego. Luca przyjął tą propozycję bez wahania – perspektywa dużych pieniędzy, lekkiej pracy i bycia „człowiekiem honoru „ była bardzo kusząca. W taki sposób Luca Terello został człowiekiem Paola Fernazziego. Był mu zawsze bardzo oddany i wdzięczny za zatrudnienie go. Przez parę lat pracował dla niego wiernie, parę razy awansował w mafijnej hierarchii, aż został prawą ręką szefa ochrony Paola Fernazziego.
Przeraźliwy upał, który przez cały dzień dawał się wszystkim we znaki, powoli zaczynał ustępować. Dochodziła godzina 18. Sycylijskie słońce powoli zbliżało się do widocznych na horyzoncie gór. Czarna limuzyna powoli podjechała do bramy wielkiej posiadłości, na której terenie mieściła się piękna i olbrzymia jak na sycylijskie standardy willa. Jeden z trzech stojących przy bramie, uzbrojonych ochroniarzy podszedł do samochodu, a siedzący wygodnie na tylnym siedzeniu siwy, 58-letni człowiek, z poważną miną pokazał mu jakiś papier. Ochroniarz otworzył bramę, wpuścił samochód na teren willi, po czym ponownie ją zamknął. Limuzyna zaparkowała w miejscu, w którym stało już 6 podobnych samochodów. Kierowca wraz z siedzącym obok przysadzistym człowiekiem wysiedli, po czym kierowca pośpiesznie otworzył tylne drzwiczki, by siwy człowiek o nazwisku Paolo Fernazzi, dość niski, lecz nie najgorzej zbudowany, mógł wysiąść z auta. Pan Fernazzi skinął ręką na obydwóch swoich goryli, po czym pewnym krokiem ruszył przed siebie w stronę willi. Dwaj wysocy i dobrze zbudowani mężczyźni szli za nim, bacznie obserwując otoczenie.
W willi unosił się zapach dobrych cygar i domowej roboty wina. W pomieszczeniu było około dwudziestu ludzi, którzy rozmawiali ze sobą, popijali wino z pięknych kryształowych szklanek i palili długie cygara. Wszyscy ubrani byli w eleganckie garnitury, wyczuwało się, że są to ludzie zamożni. W tym regionie i w tych czasach wiadomo było, że tacy ludzie to tak zwani „ludzie honoru”. Nikt nie ośmielał się oskarżać ich o zabójstwa, przemyt, ściąganie haraczy i inne nielegalne rzeczy, lecz wszyscy dobrze wiedzieli, że to było źródłem ich dużych dochodów. Do Pana Fernazziego podszedł chudy lokaj, który zaprowadził go do drzwi znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Do jego ochroniarzy powiedział uprzejmym tonem:
- Panowie, z całym szacunkiem, ale nie ma potrzeby, żebyście cały czas towarzyszyli Panu Fernazziemu. W tym miejscu z całą pewnością nic mu nie grozi, więc zaczekajcie tutaj panowie, przy ścianie znajduje się barek, jest do waszej dyspozycji. Częstujcie się czym chcecie.
Ochroniarze popatrzyli pytająco na swojego szefa.
- Zostańcie – rozkazał im, pokazując zarazem ręką, by nie szli za nim.
Dwaj panowie posłuchali się grzecznie, po czym ruszyli w stronę barku. Lokaj poprowadził Fernazziego przez drzwi, za którymi siedziało przy wielkim stole siedmiu równie elegancko ubranych ludzi. Całe pomieszczenie uderzało swoją elegancją oraz bogatym wystrojem. Siedzący u szczytu stołu stary człowiek, zwany Don Markano, wstał, podszedł do Fernazziego i przyjaznym tonem powiedział:
- Witaj, Paolo, ty stary byku, dobrze, że już jesteś – mówiąc to klepnął go po ramieniu.
- Witam, don Markano. Co jest powodem, że zwołał pan to spotkanie?
- Chciałem się spotkać ze starymi przyjaciółmi – powiedział przyjaźnie Markano, po czym dodał – jest też ważniejszy powód. Musimy omówić parę spraw związanych z naszymi interesami. Mam też dla wszystkich tu obecnych bardzo przykrą informację. Ale poczekajmy, aż przybędą pozostali.
Paolo Fernazzi podszedł do stołu, przywitał się z obecnymi i usiadł na przeznaczonym sobie miejscu. Wszyscy obecni w tym pomieszczeniu ludzie bywali tu już wielokrotnie i każdy z nich miał jakby „przypisane sobie” miejsce przy tym stole, które zawsze zajmował. Widać było po tych ludziach, że się znali, między niektórymi można było wyczuć przyjazne stosunki, a niektórzy byli do siebie wrogo nastawieni, choć wszyscy zwracali się do siebie bardzo uprzejmym tonem. Między nimi jednak był jeden człowiek, którego Paolo nie mógł rozpoznać. Był najmłodszy z całego towarzystwa, miał na oko jakieś 25 lat, i Fernazzi gdzieś go już widział, lecz nie mógł sobie przypomnieć gdzie ani z kim. W międzyczasie do pokoju przybyło jeszcze dwóch ludzi w eleganckich garniturach. Przywitali się kurtuazyjnie ze wszystkimi i zajęli miejsca przy stole. Chudy lokaj, ten sam, który przyprowadził pana Paola, podchodził do wszystkich i częstował długimi cygarami z eleganckiego pudełka. Następnie nalał każdemu po szklaneczce dobrego sycylijskiego wina z winnicy dona Markano, przyniósł wielki półmisek pełen pysznych oliwek, z którego każdy mógł się częstować i wyszedł z pokoju. Dziesięciu siedzących przy stole ludzi zapaliło cygara i zabrało się do obrad. Było to dziesięciu najważniejszych ludzi w całym Palermo. Dzięki swoim potężnym organizacjom mafijnym zarabiali olbrzymie pieniądze i mieli wpływ na wiele rzeczy, od decyzji podejmowanych na ich korzyść przez przekupionych polityków w Rzymie, po decydowanie o ludzkim życiu bądź też o odebraniu go komuś. Don Markano był tak zwanym „Capo di tutti capi”, czyli „szefem wszystkich szefów” mafijnych rodzin z Palermo. Przewodniczył on radzie, którą tworzyło owych dziesięciu potężnych ludzi, do których należał również Paolo Fernazzi. Don Markano zaczął swoją oficjalną przemowę:
- Panowie, jak już zapewne wszyscy zdążyliście zauważyć, nie ma dziś między nami naszego przyjaciela, pana Fabrizia Mannare’go z Croce Verde. To jest owa przykra wiadomość, którą muszę wam przekazać. Nasz przyjaciel odszedł od nas dwa dni temu, został brutalnie zamordowany z rozkazu rodziny z Belmonte Mezzagno. Jak zresztą wiemy, od dawna byli ze sobą skłóceni. Oczywiście nie ujdzie to na sucho klanowi z Belmonte Mezzagno, ale vendettą zajmę się ja z obecnym tutaj synem pana Fabrizia – Dantem Mannare. – To mówiąc, wskazał uprzejmie ręką na owego młodzieńca, którego Fernazzi na początku nie mógł rozpoznać, lecz teraz już go sobie przypomniał – parę razy go widział z jego ojcem. Młody Dante Mannare skłonił się w kierunku Dona Markano, który po krótkiej przerwie kontynuował swoje przemówienie – Dante chciałby również odzyskać teren należący niegdyś do jego ojca – chodzi o zyski z targowiska, które mieści się na granicy Croce Verde i Ciaculli.
Paolo Fernazzi poczuł się lekko zaniepokojony, ponieważ teraz to on kontrolował całe owo targowisko. Zyski z niego nie były wcale tak bardzo duże, ale nie chodziło tylko o zyski. Dla Paola Fernazziego, jak dla większości Sycylijczyków, najważniejszy był honor, który z pewnością by utracił, oddając terytorium jakiemuś młokosowi.
- Teraz ten teren należy do mnie, czy nie pamiętana pan, jaką miałem umowę z Fabriziem? – powiedział Fernazzi.
- Don Fernazzi, nie chcę, żeby mi pan dawał to targowisko za darmo. Zapłacę panu, niech pan tylko poda sumę. – wtrącił się Dante Mannare.
- Nie – uciął krótko Paolo Fernazzi. – Nie ma takiej możliwości.
- Panie Fernazzi, nie bądźmy dziećmi – powiedział Dante, zaciągając się ze smakiem cygarem. – Obydwaj wiemy, że ma pan ważniejsze sprawy na głowie niż ściąganie haraczy od mało zarabiających sprzedawców z tego targowiska. A ja chętnie bym się tym zajął.
Paola Fernazziego zdenerwowały te słowa. Pomyślał sobie: „po pierwsze to gówniarz nie będzie się do mnie zwracał słowami „nie bądźmy dziećmi”. Po drugie gówno mnie obchodzi to, że on by się tym chciał zająć. A po trzecie nie znoszę jak ktoś się na mnie patrzy z wyższością tak jak ten dzieciak”. Wstał spokojnie, oparł się dłońmi o stół, pochylił się w stronę Mannarego i wycedził:
- Posłuchaj, gówniarzu, i zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Jak ja mówię że NIE, to znaczy że NIE. I nie ma od tego odwołania. I niech cię nie obchodzi to czy ja mam ważniejsze sprawy czy nie. Chcę mieć to targowisko i będę je miał. Sprawa zamknięta.
Tym razem to Dante się wściekł. Był młody, wybuchowy, i z trudnością przychodziło mu panowanie nad sobą w takich sytuacjach. Zerwał się z miejsca, walnął pięścią w stół, przewracając przy tym stojącą koło niego szklankę z winem i zaczął mówić do pana Fernazziego podniesionym, wściekłym głosem:
- Nie mów do mnie gówniarzu, ty staruchu! A jak ja mówię, że chcę mieć to targowisko, to będę je miał! Leży na terenie Croce Verde, więc powinno należeć do mnie! I będzie moje, rozumiesz?!
Wszyscy zebrani patrzyli się trochę z przestrachem, a trochę z rozbawieniem na tę sytuację. Śmieszyło ich nerwowe zachowanie młodego człowieka, z drugiej strony jednak bali się trochę, gdyż nigdy nie wiadomo, co takiemu narwańcowi może przyjść do głowy. Paola Fernazziego również niepokoiła ta sytuacja, gdyż wiedział, że może z tego wyniknąć wojna. Oczywiście jego organizacja była silniejsza od Mannarego, a po śmierci Fabrizia i przejęciu władzy przez jego syna Rodzina Mannare jeszcze bardziej straciła na swojej sile. Jednak mimo to atak ze strony tego młokosa mógł okazać się niebezpieczny. Tak czy owak, Fernazzi nie miał zamiaru dać za wygraną.
- Zamknij pysk i siadaj! – powiedział wulgarnie do swojego rywala.
- Panowie! – przerwał im ostro don Markano. – Myślę, że nie wszyscy z obecnych tutaj są zainteresowani waszym sporem. Mamy jeszcze parę wspólnych interesów do omówienia, a sprawę targowiska leżącego pomiędzy waszymi rewirami możecie omówić między sobą we dwóch. Wiem, że obydwoje jesteście rozsądnymi ludźmi, więc nie wątpię, że się dogadacie. Jednak chciałbym cię prosić, Dante, żebyś nie używał przemocy, by osiągnąć swój cel. Będzie tak, jak postanowi pan Fernazzi.
Don Markano wiedział, jaki syn Fabrizia Mannare jest porywczy, dlatego wolał przypomnieć mu o panujących wśród członków cosa nostry zasadach, żeby chłopak przypadkiem nie próbował odebrać Fernazziemu owego feralnego targowiska zabijając go. Robiąc to bez uzgodnienia tego z radą, skazałby siebie samego na śmierć.
- Z tym człowiekiem nie da się dogadać! – krzyknął młody Mannare. – już postanowił, że nie zrezygnuje z tego terenu, mimo, że powinien należeć do mnie!
- Owszem, nie zrezygnuję – przerwał mu twardo pan Fernazzi.
- Możesz sobie wsadzić w dupę swój upór, Fernazzi – powiedział wściekły Mannare, patrząc pewnym siebie spojrzeniem wprost w jego oczy. – Między nami jest teraz wojna! Zobaczysz, że nie warto było ze mną zadzierać. – Mówiąc to, Mannare zaczął wycofywać się powoli w kierunku drzwi.
- Zaczekaj, Dante, chciałem potem z tobą omówić sprawę familii z Belmonte Mezzagno… - próbował go zatrzymać don Markano.
- Przepraszam, don Markano, omówimy to kiedy indziej. Nie będę siedział z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu. Myślę, że Palermo jest za małe dla nas dwóch. – Mówiąc to, wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili wszedł muskularny człowiek z ochrony dona Markano by spytać, czy wypuścić młodzieńca, który szarpał się przy drzwiach wyjściowych z willi z trójką równie muskularnych ochroniarzy.
- Puśćcie go. – Rozkazał Markano.
Ochroniarz skinął głową i zniknął za drzwiami. Paolo Fernazzi patrzył złowrogo przez przymrużone powieki na drzwi, którymi opuścił pomieszczenie Mannare, i myślał, jak go zaatakować. Don Markano, widząc to, rzekł:
- Paolo, drogi przyjacielu, mam nadzieję, że nie bierzesz na poważnie tych jego gróźb. Jest jeszcze młody, nie umie się pohamować, ale sądzę, że jak ochłonie to odpuści. Nie podejmuj pochopnych decyzji, nie chcemy mieć wojen w naszym kręgu. Oszczędź go przez wzgląd na jego ojca, Fabrizia, niech spoczywa w pokoju.
Fabrizio Mannare był bardziej ugodowy od swego syna, lecz jako że rewir jego i Fernazziego były bardzo blisko siebie, również często za życia miewał z nim potyczki. Paolo nie widział powodu, dla którego miałby cokolwiek robić przez wzgląd na tego człowieka, który i tak nie żyje.
- Don Markano, czy mam czekać, aż ten narwaniec mnie zabije? Mnie lub kogoś z mojej rodziny? Dopiero potem mam go uspokoić, jak już będzie za późno? Myślę, że powinienem z nim coś zrobić od razu.
- Zostawiam tą decyzję tobie, Paolo. Zrób, co uznasz za stosowne.
- Dziękuję, don Markano – Powiedział Fernazzi, skłaniając się w jego stronę.
Następnie usiadł, wypił ze swej szklanki wino do dna, zaciągnął się mocno cygarem, i cała rada zabrała się do omawiania reszty interesów.
* * *
Droga powrotna do Ciaculli, gdzie znajdował się dom Paola Fernazziego, nie zajęła długo, mimo, iż kazał on kierowcy jechać okrężną trasą, omijając via Ciaculli. Bał się jechać główną trasą, gdyż podejrzewał, że Dante Mannare w przypływie złości może nie chcieć czekać z atakiem na lepszy moment, tylko od razu zechce go zabić. Nie mylił się z tym – Mannare, gdy tylko opuścił willę dona Markano, kazał wysłać 3 samochody, z których w każdym było po pięciu cyngli, żeby stały na poboczu via Caculli, którą Fernazzi powinien wracać do domu, i gdy tylko go zobaczą miały zablokować drogę i cyngle Mannarego mieli zastrzelić Paola Fernazziego i jego ochroniarzy, a zwłoki zostawić na środku ulicy, jako przestrogę. Było to typowe postępowanie sycylijczyków, którzy zostali obrażeni. Jednak cyngle pracujący dla Mannarego czekali długo na poboczu via Ciaculli, aż pojawi się wóz Fernazziego, lecz się nie doczekali.
Paolo Fernazzi, gdy wóz zaparkował na terenie jego dużego domu, nie wysiadł z niego od razu, lecz kazał zostać w środku jednemu z towarzyszących mu ochroniarzy. Był on szefem ochrony Fernazziego.
- Posłuchaj mnie – powiedział do niego – rozpoczynamy wojnę z rodziną Mannare.
- Znowu? – przerwał mu szef ochrony, z uśmieszkiem na twarzy.
Fernazzi popatrzył na niego karcąco, zły, że mu przerwał.
- Przepraszam – rzekł.
- A twoim zadaniem będzie wzmocnienie ochrony. Cały czas ma ze mną być co najmniej 6 uzbrojonych ludzi. Domu ma bez przerwy pilnować piętnastu dobrze wyszkolonych ochroniarzy. Moja żona ma być bez przerwy pilnowana, a na każde jej zawołanie ktoś ma się zjawić. Najlepiej niech ona nie opuszcza terenu posiadłości. I wyślij dziesięciu ludzi do Katanii, niech pilnują moją matkę, siostrę i jej męża. Nic nie może się im stać.
- Zrobię co w mojej mocy, don Fernazzi.
* * *
Luca Terello był 35-letnim, przystojnym, zadbanym mężczyzną. Miał prawie 180cm wzrostu, ciemne, na pozór chaotycznie porozrzucane włosy, oraz ciemne oczy. Miał typową dla sycylijczyków, opaloną skórę. Chodził zawsze w eleganckich garniturach i używał drogiej i dobrej wody kolońskiej. Był obiektem pożądania wielu kobiet, jednak mimo to nie miał żony. Pracował dla pana Paola Fernazziego, który zazwyczaj zatrudniał ludzi nie miejących rodzin, aby w razie wpadki mogli wszystko zostawić i zniknąć. Miało to też inne plusy – inne organizacje mafijne nie mogły zastraszyć takich ludzi grożąc ich rodzinom. Dla tych mężczyzn najważniejszy był honor a nie rodzina, więc gdyby wpadli w ręce policji, była bardzo mała szansa, że będą z nią współpracować. Luca Terello był oddanym i cenionym człowiekiem Fernazziego. Całe życie poświęcił na pracę dla niego, którą uważał za dar od losu.
W 1946 roku, Gdy mafia bardzo szybko odradzała się po wojnie, Paolo Fernazzi zdążył już stworzyć silną organizację. Zajmował się wtedy głównie ściąganiem haraczy i przemytem.
Luca był w tym czasie 21-letnim chłopakiem, który musiał całe dnie ciężko pracować w polu. Miał tego dosyć, ale w tamtych czasach prawie wszyscy uczciwi ludzie musieli tak pracować, żeby mieć pieniądze na przeżycie. Pewnego razu, gdy został oszukany przez swego pracodawcę, postanowił skończyć z takim życiem. Nie będzie całe dnie harować za marne pieniądze. Postanowił rozkręcić „własny interes”. Zebrał grupkę kolegów, załatwił dla nich broń, o którą nietrudno było w tamtym czasie w Palermo, i okradali ludzi przewożących różne dobrodziejstwa do Ciaculli. Okradali ich z pieniędzy i z towaru, który następnie sprzedawali na czarnym rynku. Sycylijczycy uważali policję i karabinierów za najgorsze zło, więc nikt z okradzionych nawet tego nie zgłaszał – i tak nie odzyskałby towaru, a tylko miałby niepotrzebne kłopoty. W taki sposób Luca Terello zarabiał dosyć godziwe pieniądze przy niewielkim wysiłku. Proceder ten trwał prawie rok. Przez ten czas, parę razy, nie wiedząc o tym, Luca i jego kompani okradli transport, który był pod ochroną Paola Fernazziego. Ten, gdy dowiedział się o tym, że jest regularnie okradany, zastawił pułapkę na owych bandytów - wysłał przyczepę ciągniętą przez konie, taką, jaką używał do przewożenia towaru, lecz nie było na niej towaru a dwunastu jego ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe. Ludzie ci zostali przykryci płachtą, wyglądało to jakby pod nią był towar. Powóz pojechał drogą, na której często grasował Luca ze swoją bandą. Wjechał do lasu, i po jakichś 10 minutach zza drzew wyszło 4 młodych ludzi mierząc z pistoletów do woźnicy. Był wśród nich Terello.
- Spokojnie, oddaj nam towar i pieniądze, a nic ci się nie stanie. – przemówił Luca Terello.
Woźnica uśmiechnął się z politowaniem. W tym momencie Luca i jego ludzie zobaczyli jakieś poruszenie na przyczepie, i nagle zeskoczyło z niej dwunastu ludzi, którzy celowali do nich z karabinów maszynowych. Chłopacy Terella byli zdziwieni i przestraszeni zarazem. Jeden próbował uciekać, więc ludzie Fernazziego zastrzelili go bez skrupułów. Luca i dwóch pozostałych odłożyli swoje pistolety na ziemię, i podnieśli ręce do góry w poddańczym geście.
- Na przyczepę! – krzyknął do nich jeden z ludzi z karabinami.
Wskoczyli posłusznie i zostali zawiezieni do Paola Fernazziego.
- Dla kogo pracujecie?! – dopytywał się Fernazzi.
- Ja zorganizowałem ten gang –przyznał się Luca, występując na przód. – Ale przysięgam, że nie wiedziałem, że okradamy pańskie transporty. Gdybyśmy wiedzieli, w życiu byśmy się nie odważyli…
- Dobrze, dobrze, rozumiem was. Każdy musi z czegoś żyć. Mam dla ciebie propozycję, młodzieńcze.
Puścił wolno kompanów Terella, a samemu Luce kazał zostać, by przedstawić mu swoją propozycję. W tamtym czasie Fernazzi potrzebował ludzi, a Luca wydał mu się odpowiedni. Zaproponował mu pracę. Kazał zerwać kontakty z jego dziewczyną i oddać się pracy dla niego. Luca przyjął tą propozycję bez wahania – perspektywa dużych pieniędzy, lekkiej pracy i bycia „człowiekiem honoru „ była bardzo kusząca. W taki sposób Luca Terello został człowiekiem Paola Fernazziego. Był mu zawsze bardzo oddany i wdzięczny za zatrudnienie go. Przez parę lat pracował dla niego wiernie, parę razy awansował w mafijnej hierarchii, aż został prawą ręką szefa ochrony Paola Fernazziego.
* * *
Skomentuj