Cześć Wam,
Mówiąc wprost chciałem się Wam tylko wyżalić i/lub opowiedzieć moją historię, więc jeśli nie macie ochoty czytać moich bzdetów darujcie sobie 10min swojego cennego życiowego czasu.
Korzystając z (może pozornej) anonimowości sieci oraz mieszkania w zapiziałym mieście:
Mam w zasadzie 27 lat; dobrą pracę; samochód; mieszkam już sam; mam swoje pasje, hobby zainteresowania. Uprawiam różne sporty, bez których w zasadzie nie byłbym w stanie żyć, wyrabiam swój światopogląd na różne dziedziny życia i.... czasami po prostu pie****lę od rzeczy. Ogólnie radzę sobie w prawie każdym aspekcie życia...prawie.... bo nie widzę kompletnie siebie za kilka lat.
Ogarnia mnie paniczny lęk przed samotnością; czuję się jakbym utknął w miejscu i jeśli ktoś mi nie wskarze drogi, wtedy ja sam podejmę decyzję, od której już nie będzie odwrotu.
Mój ostatni „ związek” trwał rok czasu z półroczną przerwą. Wróciłem do niej, w momencie jak uświadomiłem sobie swoje błędy. Sam miałem swoje problemy seksualne i starałem się sobie z nimi poradzić.
Nie licząc przerwy byliśmy ze sobą pół roku. Dość często się ze sobą spotykaliśmy. Czasami wręcz mówiliśmy tymi samymi słowami – tak bardzo podobni do siebie (chyba) byliśmy. Czułem się przy niej z każdym tyg coraz lepiej/swobodniej. Rozmawialiśmy ze sobą o swoich problemach i w zasadzie z biegiem czasu było coraz mnie do ukrycia... Chyba widziała o mnie wszystko. Do pierwszego razu nie doszło pomimo kilku prób (blokada?...). Mimo wszystko odlatywałem przy niej...
Jakoś po 4-ch m-cach zaczęło się powoli sypać... Czułem się odpychany od niej....mówiłem jej o tym... Czułem po prostu samotność w związku. Im bardziej starałem się ratować związek tym bardziej dostawałem po mordzie....
I byłem sobą.....przy niej zawsze...nikogo nie udawałem.... Moja frustracja wobec tej samotności rosła jak i poczucie odsunięcia. W momencie (przy ostatnim naszym spacerze) jak mi powiedziała co jej we mnie nie pasuje; po rozmowie z nią (ciężką dla mnie jak cholera) podjąłem decyzję o zerwaniu....
Jestem teraz sam jakieś 8 m-cy. 2 mce po zerwaniu zaczęła mi się śnić 2tyg noc w noc. Potem sobie uświadomiłem, że chyba ją kochałem....
Czuję, że strzeliłem sobie w kolano nie dając nam trochę czasu wg jej ostatnich słów jak wychodziła ode mnie z mieszkania.
Czuję, że tak naprawdę ze swoim specyficznym charakterem nie nadaję do związków.
Czuję, że zostanę sam do końca swojego krótkiego życia, bo single żyją po prostu krócej. Albo się rozwalę gdzieś na drzewie albo przedawkuję coś...cokolwiek....
Tracę zaufanie do siebie; czuję, że zbliżam się punktu, z którego nie ma już wyjścia...
Nie potrafię zrozumieć jak to jest, że facet, który wie czego chce, coś sobą reprezentuje jest SAM....
Nie wiem sam co mam myśleć o sobie, co mam zrobić, bo życie samemu dla siebie: ja nie widzę w tym kompletnie sensu....
Jestem gotowy na lincz oraz wszelkiego rodzaju ostracyzm, jak słowa weź się w garść/ogarnij się także nie krępować się.
Mówiąc wprost chciałem się Wam tylko wyżalić i/lub opowiedzieć moją historię, więc jeśli nie macie ochoty czytać moich bzdetów darujcie sobie 10min swojego cennego życiowego czasu.
Korzystając z (może pozornej) anonimowości sieci oraz mieszkania w zapiziałym mieście:
Mam w zasadzie 27 lat; dobrą pracę; samochód; mieszkam już sam; mam swoje pasje, hobby zainteresowania. Uprawiam różne sporty, bez których w zasadzie nie byłbym w stanie żyć, wyrabiam swój światopogląd na różne dziedziny życia i.... czasami po prostu pie****lę od rzeczy. Ogólnie radzę sobie w prawie każdym aspekcie życia...prawie.... bo nie widzę kompletnie siebie za kilka lat.
Ogarnia mnie paniczny lęk przed samotnością; czuję się jakbym utknął w miejscu i jeśli ktoś mi nie wskarze drogi, wtedy ja sam podejmę decyzję, od której już nie będzie odwrotu.
Mój ostatni „ związek” trwał rok czasu z półroczną przerwą. Wróciłem do niej, w momencie jak uświadomiłem sobie swoje błędy. Sam miałem swoje problemy seksualne i starałem się sobie z nimi poradzić.
Nie licząc przerwy byliśmy ze sobą pół roku. Dość często się ze sobą spotykaliśmy. Czasami wręcz mówiliśmy tymi samymi słowami – tak bardzo podobni do siebie (chyba) byliśmy. Czułem się przy niej z każdym tyg coraz lepiej/swobodniej. Rozmawialiśmy ze sobą o swoich problemach i w zasadzie z biegiem czasu było coraz mnie do ukrycia... Chyba widziała o mnie wszystko. Do pierwszego razu nie doszło pomimo kilku prób (blokada?...). Mimo wszystko odlatywałem przy niej...
Jakoś po 4-ch m-cach zaczęło się powoli sypać... Czułem się odpychany od niej....mówiłem jej o tym... Czułem po prostu samotność w związku. Im bardziej starałem się ratować związek tym bardziej dostawałem po mordzie....
I byłem sobą.....przy niej zawsze...nikogo nie udawałem.... Moja frustracja wobec tej samotności rosła jak i poczucie odsunięcia. W momencie (przy ostatnim naszym spacerze) jak mi powiedziała co jej we mnie nie pasuje; po rozmowie z nią (ciężką dla mnie jak cholera) podjąłem decyzję o zerwaniu....
Jestem teraz sam jakieś 8 m-cy. 2 mce po zerwaniu zaczęła mi się śnić 2tyg noc w noc. Potem sobie uświadomiłem, że chyba ją kochałem....
Czuję, że strzeliłem sobie w kolano nie dając nam trochę czasu wg jej ostatnich słów jak wychodziła ode mnie z mieszkania.
Czuję, że tak naprawdę ze swoim specyficznym charakterem nie nadaję do związków.
Czuję, że zostanę sam do końca swojego krótkiego życia, bo single żyją po prostu krócej. Albo się rozwalę gdzieś na drzewie albo przedawkuję coś...cokolwiek....
Tracę zaufanie do siebie; czuję, że zbliżam się punktu, z którego nie ma już wyjścia...
Nie potrafię zrozumieć jak to jest, że facet, który wie czego chce, coś sobą reprezentuje jest SAM....
Nie wiem sam co mam myśleć o sobie, co mam zrobić, bo życie samemu dla siebie: ja nie widzę w tym kompletnie sensu....
Jestem gotowy na lincz oraz wszelkiego rodzaju ostracyzm, jak słowa weź się w garść/ogarnij się także nie krępować się.
Skomentuj