Trzy sytuacje z życia zawodowego (AUTENTYKI) – jednak służba zdrowia musi mieć zdrowie do swoich klientów
Sytuacja pierwsza:
Ostatnio (czyli około m-ca temu) na badania przyszła pacjentka w ciąży – 12-13 tydzień, więc zgodnie z zaleceniami ginekologa miała zrobić tzw. Odczyn Coombsa (czyli mówiąc fachowo – pośredni test antyglobulinowy mający na celu wykrycie obecności przeciwciał, czyli konflikt matczyno-płodowy). No więc – pobrana została krew na to badanie i ta pani (w wieku 26 lat) odciąga mnie na bok i konfidencjonalnym szeptem prosi o chwilę rozmowy. Odchodzimy na bok a pani do mnie taki tekst
-przepraszam bardzo ale mam pytanie dotyczące wyniku badania
-Oczywiście, słucham panią – należy być uprzejmym więc pytam – w czym rzecz?
Bo wie pan, jestem w ciąży i to jest dziecko mojego męża, ale mam wątpliwości co do wyniku badania....
- a jakie wątpliwości – pytam, bo czasem pacjenci nie znają zasad badania i interpretacji wyników
Na to ta pani do mnie mówi:
- bo wie pan, kilka dni temu miałam seks z innym mężczyzną, ale nie tradycyjny tylko francuski i po wszystkim połknęłam spermę. I boję się czy od połknięcia spermy nie wytworzą się przeciwciała i czy to wyjdzie na badaniu.
W tym momencie z trudem powstrzymałem się od naturalnego odruchu, jakim byłoby wybuchnięcie serdecznym śmiechem i z kamienną twarzą zapewniłem pacjentkę o tym że niemożliwe jest aby takie działania spowodowały dodatni wynik tego badania....
A myślałem, że po 12 latach pracy nic mnie już nie zdziwi!!!
Sytuacja druga:
Około 2 lata wstecz. Do badania zgłasza się kobieta w wieku 22 lat (studentka) w 27 tygodniu ciąży. Wynik badania przeciwciał (test Coombsa* patrz wyżej) dodatni. Ponieważ dziecka nie ma jeszcze z nami na świecie a zabieg kordocentezy (pobrania krwi z pępowiny) jest obarczony dość dużym ryzykiem w takiej sytuacji prosimy o krew ocja dziecka (nauczyliśmy się nie prosić o krew męża ponieważ nie zawsze się to pokrywa z byciem sprawcą ciąży . Więc pani miała przyprowadzić sprawcę tego kłopotu za 2 dni. Po umówionym terminie pojawia się w towarzystwie 4 (CZTERECH) panów – jak się okazało, kolegów ze studiów ( a dokładnie z akademika). No i na pytanie o ojca dziecka słyszymy tekst: Któryś z nich (wskazując palcem na czwórkę kolegów). Co najciekawsze, każdy z tych panów poczuwał się do bycia ojcem (potencjalnym) dziecka. Okazało się że w akademiku odbywała się zabawa, chyba podoba do osławionego ostatnimi czasy „słoneczka” z tym, że w wersji 1 panna + 4 kolegów... nie mam pojęcia czy na raz czy po kolei, ale fakt pozostaje faktem. Co o wyniku – wykluczył 2 z tych panów... Niestety ostateczne rozwiązanie było możliwe dopiero po porodzie (wyniku nie znam).
Sytuacja trzecia:
w zeszłym roku, termin koniec maja, początek czerwca (nie pamiętam dokładnie daty). Na dyżurze w labie przychodzi ok. Godz. 19 -tej do badania pani w wieku 22 lat. Wiek powoduje, że zakładamy z koleżanką, że pani wie co nieco na temat badań i wyników. Niestety, wygląd panienki pokazuje, że stereotyp blondynki (proszę się nie obrażać – do blondynek ) nadal ma mocne podstawy... Panienka przyszła na badanie bHCG, bo jak mówi pan doktor coś widzi na USG i chce mieć wynik tego badania. Tu powinno nas coś tknąć, ale może z powodu zmęczenia albo upału, przeszło bokiem. Dla dokładnego obrazu: platynowa blondynka, ubrana w różową spódniczkę z różowymi pazurkami i rąk i nóg i z różową torebką (nie bijcie inteligentne koleżanki, które się tak ubierają, ale... potwierdziły się nasze obawy). Koleżanka ukłuła pacjentkę i pobrała krew. Powiedzieliśmy że do godzin będzie wynik. Teraz troszkę nudnej teorii (osoby znające specyfikę badań laboratoryjnych mogą przeskoczyć ten fragment ). Liniowość pomiaru stężenia jest określona przez producenta zestawu do oznaczeń. Zwykle jest wystarczająca do większości badań, ale w przypadku bHCG rozrzut wartości jest bardzo duży i powyżej pewnej wartości należy próbkę rozcieńczyć i wykonać badanie jeszcze raz. W zestawie którego używaliśmy ten punkt to stężenie >5000 mIU/L. Norma dla kobiet wynosi <5 mIU/L. Po około 50 minutach przychodzi pani po wynik. Koleżanka powinna się spytać o ewentualny tydzień ciąży lub datę ostatniej miesiączki, ale umknęło jej to (skoro lekarz widzi coś na USG – może ciąża pozamaciczna, albo coś zupełnie innego.. zresztą panienka nie podawała informacji o tym, że spodziewa się ciąży). Okazuje się że wyniki >5000 więc badanie powtarzamy z rozcieńczenia... Pani pod okienkiem pyta o wynik, koleżanka mówi, że jest powyżej zakresu aparatu i powtarzamy. Na co ta panienka z lekkim szokiem w oczach: „TO TYM SIĘ MOŻNA ZARAZIĆ??” . Czekamy na wynik i okazuje się że jet 17500 mIU/L – czyli ciąża jak byk. Panienka w szoku i powtarza znowu: to jak się tym można zarazić?? W tym momencie koleżanka do mnie szeptem: można, od faceta – ale to samo przechodzi po 9 miesiącach...
Dobrze, że tego pani przed okienkiem nie słyszała .... rany, jak to możliwe żeby w tym wieku nie słyszeć nic na temat antykoncepcji i tego skąd się biorą dzieci...
Jeśli ktoś ma inne ciekawe przypadki - zapraszam
Sytuacja pierwsza:
Ostatnio (czyli około m-ca temu) na badania przyszła pacjentka w ciąży – 12-13 tydzień, więc zgodnie z zaleceniami ginekologa miała zrobić tzw. Odczyn Coombsa (czyli mówiąc fachowo – pośredni test antyglobulinowy mający na celu wykrycie obecności przeciwciał, czyli konflikt matczyno-płodowy). No więc – pobrana została krew na to badanie i ta pani (w wieku 26 lat) odciąga mnie na bok i konfidencjonalnym szeptem prosi o chwilę rozmowy. Odchodzimy na bok a pani do mnie taki tekst
-przepraszam bardzo ale mam pytanie dotyczące wyniku badania
-Oczywiście, słucham panią – należy być uprzejmym więc pytam – w czym rzecz?
Bo wie pan, jestem w ciąży i to jest dziecko mojego męża, ale mam wątpliwości co do wyniku badania....
- a jakie wątpliwości – pytam, bo czasem pacjenci nie znają zasad badania i interpretacji wyników
Na to ta pani do mnie mówi:
- bo wie pan, kilka dni temu miałam seks z innym mężczyzną, ale nie tradycyjny tylko francuski i po wszystkim połknęłam spermę. I boję się czy od połknięcia spermy nie wytworzą się przeciwciała i czy to wyjdzie na badaniu.
W tym momencie z trudem powstrzymałem się od naturalnego odruchu, jakim byłoby wybuchnięcie serdecznym śmiechem i z kamienną twarzą zapewniłem pacjentkę o tym że niemożliwe jest aby takie działania spowodowały dodatni wynik tego badania....
A myślałem, że po 12 latach pracy nic mnie już nie zdziwi!!!
Sytuacja druga:
Około 2 lata wstecz. Do badania zgłasza się kobieta w wieku 22 lat (studentka) w 27 tygodniu ciąży. Wynik badania przeciwciał (test Coombsa* patrz wyżej) dodatni. Ponieważ dziecka nie ma jeszcze z nami na świecie a zabieg kordocentezy (pobrania krwi z pępowiny) jest obarczony dość dużym ryzykiem w takiej sytuacji prosimy o krew ocja dziecka (nauczyliśmy się nie prosić o krew męża ponieważ nie zawsze się to pokrywa z byciem sprawcą ciąży . Więc pani miała przyprowadzić sprawcę tego kłopotu za 2 dni. Po umówionym terminie pojawia się w towarzystwie 4 (CZTERECH) panów – jak się okazało, kolegów ze studiów ( a dokładnie z akademika). No i na pytanie o ojca dziecka słyszymy tekst: Któryś z nich (wskazując palcem na czwórkę kolegów). Co najciekawsze, każdy z tych panów poczuwał się do bycia ojcem (potencjalnym) dziecka. Okazało się że w akademiku odbywała się zabawa, chyba podoba do osławionego ostatnimi czasy „słoneczka” z tym, że w wersji 1 panna + 4 kolegów... nie mam pojęcia czy na raz czy po kolei, ale fakt pozostaje faktem. Co o wyniku – wykluczył 2 z tych panów... Niestety ostateczne rozwiązanie było możliwe dopiero po porodzie (wyniku nie znam).
Sytuacja trzecia:
w zeszłym roku, termin koniec maja, początek czerwca (nie pamiętam dokładnie daty). Na dyżurze w labie przychodzi ok. Godz. 19 -tej do badania pani w wieku 22 lat. Wiek powoduje, że zakładamy z koleżanką, że pani wie co nieco na temat badań i wyników. Niestety, wygląd panienki pokazuje, że stereotyp blondynki (proszę się nie obrażać – do blondynek ) nadal ma mocne podstawy... Panienka przyszła na badanie bHCG, bo jak mówi pan doktor coś widzi na USG i chce mieć wynik tego badania. Tu powinno nas coś tknąć, ale może z powodu zmęczenia albo upału, przeszło bokiem. Dla dokładnego obrazu: platynowa blondynka, ubrana w różową spódniczkę z różowymi pazurkami i rąk i nóg i z różową torebką (nie bijcie inteligentne koleżanki, które się tak ubierają, ale... potwierdziły się nasze obawy). Koleżanka ukłuła pacjentkę i pobrała krew. Powiedzieliśmy że do godzin będzie wynik. Teraz troszkę nudnej teorii (osoby znające specyfikę badań laboratoryjnych mogą przeskoczyć ten fragment ). Liniowość pomiaru stężenia jest określona przez producenta zestawu do oznaczeń. Zwykle jest wystarczająca do większości badań, ale w przypadku bHCG rozrzut wartości jest bardzo duży i powyżej pewnej wartości należy próbkę rozcieńczyć i wykonać badanie jeszcze raz. W zestawie którego używaliśmy ten punkt to stężenie >5000 mIU/L. Norma dla kobiet wynosi <5 mIU/L. Po około 50 minutach przychodzi pani po wynik. Koleżanka powinna się spytać o ewentualny tydzień ciąży lub datę ostatniej miesiączki, ale umknęło jej to (skoro lekarz widzi coś na USG – może ciąża pozamaciczna, albo coś zupełnie innego.. zresztą panienka nie podawała informacji o tym, że spodziewa się ciąży). Okazuje się że wyniki >5000 więc badanie powtarzamy z rozcieńczenia... Pani pod okienkiem pyta o wynik, koleżanka mówi, że jest powyżej zakresu aparatu i powtarzamy. Na co ta panienka z lekkim szokiem w oczach: „TO TYM SIĘ MOŻNA ZARAZIĆ??” . Czekamy na wynik i okazuje się że jet 17500 mIU/L – czyli ciąża jak byk. Panienka w szoku i powtarza znowu: to jak się tym można zarazić?? W tym momencie koleżanka do mnie szeptem: można, od faceta – ale to samo przechodzi po 9 miesiącach...
Dobrze, że tego pani przed okienkiem nie słyszała .... rany, jak to możliwe żeby w tym wieku nie słyszeć nic na temat antykoncepcji i tego skąd się biorą dzieci...
Jeśli ktoś ma inne ciekawe przypadki - zapraszam
Skomentuj