Witam
Problem z gatunku filozoficzno-psychologicznych, życie mi się na razie nie wali
Miałam kilka związków i kilka przygód. Jestem biseksualna.
Nigdy - ani z dziewczyną, ani z chłopcem - nie doświadczyłam sytuacji, która wydaje się całkowicie zwyczajna w związkach, układach, relacjach tzn bycia na cokolwiek namawianą.
Inicjatywa, wprowadzanie nowych elementów, proponowanie gadżetów, nowych form seksu etc etc ZAWSZE jest po mojej stronie. Generalnie zdarzało mi się być totalnie tym zmęczoną, i kilka razy podejrzewałam, że może jestem po prostu niepociągająca dla swoich partnerów na tyle, by ktoś chciał przełamać swoje tabu ze mną. To frustrujące, chociaż nieprawdziwe. Dziwnie jest czasem obserwowac entuzjazm i gorące reakcje w łóżku na moje pomysły i jednocześnie wiedzieć, że gdybym miała czekać na cudzą inicjatywę to równie dobrze mogłabym nawet nie kupować lampki do sypialni
Aktualnie jestem w związku, który moja dziewczyna z tylko sobie znanych przyczyn nazywa poliamorycznym - dla mnie jest to związek dziewczęcy poszerzony niedawno o uroczego toyboya.
Jest wyjątkowo miło i nie chcę tego psuć, nie chcę przyspieszać, obserwuję i czekam, licząc, że ten chłopak przełamie jakiś schemat w moich doświadczeniach.
Moja dziewczyna (która w ciągu ostatnich 3 lat zmieniła się z zestresowanej w łóżku dziewczynki w totalną seksbombę ) ma teorię, że podświadomie wybieram osoby bardziej pruderyjne, żeby je "uczyć" i "resocjalizować" i że nie biorę pod uwagę, że więcej osób gada o urozmaiconym seksie niż go uprawia. Uważa też, że po prostu wyglądam na tak dominującą osobę, że nie sposób mi nic proponować.
I stąd moje tezy i pytania. To nie chodzi o to, że marzę, żeby ktoś łaził za mną jak stalker i skamlał "połknij" tylko o zmęczenie rolą osoby wiecznie wszystko inicjującej, podskórne podejrzenie, że może coś tracę, bo może dla części mężczyzn, części kobiet jest bardziej kręcące musieć na coś ponamawiać, poprzekonywać, postarać się. Jednak dla mnie bycie ZAWSZE w tej roli kręcące nie jest. Na pewno nie jestem w stanie udawać, grać że nie jestem otwarta, rozkoszować się rolą udawanego niewiniątka etc. Jestem jaka jestem a takie granie kojarzy mi się nieco z kupczeniem seksem, manipulacją ludźmi.
Przychodzi mi jednak do głowy, że może to jest rozczarowywujące dla drugiej strony - taki zwierzak w łózku, który nie zna słowa "nie - brak gry, brak w sumie takiej kulturowo oczywistej zabawy w uwodzenie. W relacjach z dziewczynami to jest mniejszy problem bo jest większe kulturowe przyzwolenie na płynność ról; w relacjach z mężczyznami to bywa bardziej frustrujące, bo raz) może nie daję szansy na przejęcie roli "zdobywcy" dwa) może tacę coś super świetnego nie znajdując się nigdy w roli stereotypowo kobiecej ?
Zdarzało mi się nieco wymuszać traktowanie mnie w ten sposób ale to jest takie "wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty wiesz itd"...
Chłopak, z którym teraz sypiamy bardzo rokuje, wręcz odczuwam to tak, że wreszcie ktoś zaczął odciążać mnie w odpowiedzialności. Samo to, że pierwszy cisnął do seksu (nie do randeczek, flircików, owijania w bawełnę latami, wszelkiego jakże słodkiego lecz niecierpliwiącego blabla) nakręciło mnie TOTALNIE. W sumie to jest nieco śmieszna sytuacja ze stereotypowego punktu widzenia - chłopak ugrał bezpretensjonalny układ z dwiema dziewczynami, na dodatek nie musząc chodzić na niekończące się randki, a to ja się czuję jakbym wygrała na loterii
Zatem, jak nie psuć sytuacji, a jednocześnie nie czekać tysiąc lat na wszystkie fantastyczne rzeczy, które można wypróbować w takim układzie?
Zaufać moim partnerom, że kiedyś otworzą usta?
Zaryzykować znów, że zdominuję sytuację i będą już tylko czekać leniwie na moje pomysły?
Zaryzykować, że ten nowy partner będzie zdeprymowany i ucieknie ?
Last but not least - ciężko mi uwierzyć, że ludzie z dostępem do internetu nigdy nie fantazjują o niczym poza seksem waginalnym, romantyczną minetką i ostatecznie delikatnym lodem a gdybym miała oceniać po swoich doświadczeniach w relacjach erotycznych, musiałabym w to uwierzyć. Na dodatek mężczyzna, z którym miałam najdłuższy i najbardziej zbliżony w życiu związek, generalnie traktował mnie jak zboczoną i wyrażał też werbalną dezaprobatę dla tej całej "przesady" (całe moje "zwyrstwo" objawiało się np tym, że chciałam z nim uprawiać seks oralny, proponowałam miejsca publiczne, oglądałam wiadome strony). Może wbudował we mnie poczucie, że coś jest ze mną nie tak i że nikt "zdrowy" nie do końca akceptuje, szanuje, poważa, etc, taką och jej jakże straszną córę Koryntu w roli partnerki
Może jeszcze powinnam dodać, że w moim odczuciu NIGDY nie zaproponowałam nikomu nic naprawdę kontrowersyjnego dla przeciętnego człowieka.
A może po prostu chciałabym, żeby ktoś mnie o coś poprosił i żebym mogła skonfrontować się z sytuacją w której mam okazję powiedzieć "nie"?
A która nie jest po prostu sytuacją odrzucania czyichś zalotów.
Problem z gatunku filozoficzno-psychologicznych, życie mi się na razie nie wali
Miałam kilka związków i kilka przygód. Jestem biseksualna.
Nigdy - ani z dziewczyną, ani z chłopcem - nie doświadczyłam sytuacji, która wydaje się całkowicie zwyczajna w związkach, układach, relacjach tzn bycia na cokolwiek namawianą.
Inicjatywa, wprowadzanie nowych elementów, proponowanie gadżetów, nowych form seksu etc etc ZAWSZE jest po mojej stronie. Generalnie zdarzało mi się być totalnie tym zmęczoną, i kilka razy podejrzewałam, że może jestem po prostu niepociągająca dla swoich partnerów na tyle, by ktoś chciał przełamać swoje tabu ze mną. To frustrujące, chociaż nieprawdziwe. Dziwnie jest czasem obserwowac entuzjazm i gorące reakcje w łóżku na moje pomysły i jednocześnie wiedzieć, że gdybym miała czekać na cudzą inicjatywę to równie dobrze mogłabym nawet nie kupować lampki do sypialni
Aktualnie jestem w związku, który moja dziewczyna z tylko sobie znanych przyczyn nazywa poliamorycznym - dla mnie jest to związek dziewczęcy poszerzony niedawno o uroczego toyboya.
Jest wyjątkowo miło i nie chcę tego psuć, nie chcę przyspieszać, obserwuję i czekam, licząc, że ten chłopak przełamie jakiś schemat w moich doświadczeniach.
Moja dziewczyna (która w ciągu ostatnich 3 lat zmieniła się z zestresowanej w łóżku dziewczynki w totalną seksbombę ) ma teorię, że podświadomie wybieram osoby bardziej pruderyjne, żeby je "uczyć" i "resocjalizować" i że nie biorę pod uwagę, że więcej osób gada o urozmaiconym seksie niż go uprawia. Uważa też, że po prostu wyglądam na tak dominującą osobę, że nie sposób mi nic proponować.
I stąd moje tezy i pytania. To nie chodzi o to, że marzę, żeby ktoś łaził za mną jak stalker i skamlał "połknij" tylko o zmęczenie rolą osoby wiecznie wszystko inicjującej, podskórne podejrzenie, że może coś tracę, bo może dla części mężczyzn, części kobiet jest bardziej kręcące musieć na coś ponamawiać, poprzekonywać, postarać się. Jednak dla mnie bycie ZAWSZE w tej roli kręcące nie jest. Na pewno nie jestem w stanie udawać, grać że nie jestem otwarta, rozkoszować się rolą udawanego niewiniątka etc. Jestem jaka jestem a takie granie kojarzy mi się nieco z kupczeniem seksem, manipulacją ludźmi.
Przychodzi mi jednak do głowy, że może to jest rozczarowywujące dla drugiej strony - taki zwierzak w łózku, który nie zna słowa "nie - brak gry, brak w sumie takiej kulturowo oczywistej zabawy w uwodzenie. W relacjach z dziewczynami to jest mniejszy problem bo jest większe kulturowe przyzwolenie na płynność ról; w relacjach z mężczyznami to bywa bardziej frustrujące, bo raz) może nie daję szansy na przejęcie roli "zdobywcy" dwa) może tacę coś super świetnego nie znajdując się nigdy w roli stereotypowo kobiecej ?
Zdarzało mi się nieco wymuszać traktowanie mnie w ten sposób ale to jest takie "wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że ty wiesz itd"...
Chłopak, z którym teraz sypiamy bardzo rokuje, wręcz odczuwam to tak, że wreszcie ktoś zaczął odciążać mnie w odpowiedzialności. Samo to, że pierwszy cisnął do seksu (nie do randeczek, flircików, owijania w bawełnę latami, wszelkiego jakże słodkiego lecz niecierpliwiącego blabla) nakręciło mnie TOTALNIE. W sumie to jest nieco śmieszna sytuacja ze stereotypowego punktu widzenia - chłopak ugrał bezpretensjonalny układ z dwiema dziewczynami, na dodatek nie musząc chodzić na niekończące się randki, a to ja się czuję jakbym wygrała na loterii
Zatem, jak nie psuć sytuacji, a jednocześnie nie czekać tysiąc lat na wszystkie fantastyczne rzeczy, które można wypróbować w takim układzie?
Zaufać moim partnerom, że kiedyś otworzą usta?
Zaryzykować znów, że zdominuję sytuację i będą już tylko czekać leniwie na moje pomysły?
Zaryzykować, że ten nowy partner będzie zdeprymowany i ucieknie ?
Last but not least - ciężko mi uwierzyć, że ludzie z dostępem do internetu nigdy nie fantazjują o niczym poza seksem waginalnym, romantyczną minetką i ostatecznie delikatnym lodem a gdybym miała oceniać po swoich doświadczeniach w relacjach erotycznych, musiałabym w to uwierzyć. Na dodatek mężczyzna, z którym miałam najdłuższy i najbardziej zbliżony w życiu związek, generalnie traktował mnie jak zboczoną i wyrażał też werbalną dezaprobatę dla tej całej "przesady" (całe moje "zwyrstwo" objawiało się np tym, że chciałam z nim uprawiać seks oralny, proponowałam miejsca publiczne, oglądałam wiadome strony). Może wbudował we mnie poczucie, że coś jest ze mną nie tak i że nikt "zdrowy" nie do końca akceptuje, szanuje, poważa, etc, taką och jej jakże straszną córę Koryntu w roli partnerki
Może jeszcze powinnam dodać, że w moim odczuciu NIGDY nie zaproponowałam nikomu nic naprawdę kontrowersyjnego dla przeciętnego człowieka.
A może po prostu chciałabym, żeby ktoś mnie o coś poprosił i żebym mogła skonfrontować się z sytuacją w której mam okazję powiedzieć "nie"?
A która nie jest po prostu sytuacją odrzucania czyichś zalotów.
Skomentuj