Dzień dobry,
Obserwuję forum od lat, przyszedł czas, ze zgłupiałam i bardzo proszę mądre głowy o opinię i poradę.
W kwietniu zakończył się mój prawie 2 letni związek, ja lat 26, on 38. Relacja ta od początku była bardzo intensywna, niemalże od razu zamieszkaliśmy razem, nie zwracając uwagi na żadne przeszkody, czy to duza roznica wieku, czy praca w tym samym miejscu i razem z jego ex. Będąc wręcz na chaju uczuciowym, wyremontowaliśmy własnymi rękoma jego mieszkanie, planowaliśmy i zorganizowaliśmy jakieś podróże, on stał się częścią mojej rodziny a ja jego. Wszystko było wspólne od samego początku, wspólnie kupiliśmy samochód i brnęliśmy razem do przodu w tym american dreamie...
W czasie gdy poznawaliśmy się z X, ja cały czas utrzymywałam kontakt ze swoim ex (4 lata razem) z którym to po rozstaniu się zaprzyjaźniłam i traktowałam jak najlepszą psiapsiułę. To była pierwsza potężna kość niezgody, X chciał bym ten kontakt urwała zupełnie, dla mnie było to dość trudne, po wizycie u psychologa kontakt ukrocilam, zostały może zamienione dwa zdania raz na kwartał, temat zniknął.
Oboje z X zmienialiśmy prace, ja trafiając bardzo zle zmieniałam ja 3 razy pod rząd, wszędzie wytrzymując tylko okres próbny, on z kolei 1.5 miesiaca był bez pracy (stresujący czas) i żyliśmy z mojej pensji; po czym znalazł pracę bardzo dobra, dużo wyzej swoich kwalifikacji (i doszło więcej stresu).
Sytuacja w wiadomy sposob odbiła się na finansach, to generowało kłótnie i spięcia, gdzieś w tle był samochód a w nim masa rzeczy które trzeba naprawić, kilka miesiecy mieliśmy żyjąc od pierwszego do pierwszego, oszczędności nie było, było za to dużo narzekania ze strony X. Postanowiłam oszczedzac, odłożyłam przez 2 miesiące jakaś nie powalająca kwotę, X dowiadując się o tym wściekł się, ze robie to za plecami, Wiec doszedł kolejny stres i spięcia.
X już raz przechodził terapie nerwicowa, 12 tygodni dzień w dzień plus antydepresanty, które przy poprzednim razie przestał brac po miesiącu, wbrew zaleceń lekarza. Ja tez miałam czas ze brałam psychotropy spowodowane depresja, dawno, chyba 8 lat temu.
Co nie poprawia naszej sytuacji, oboje z domu jesteśmy DDA, oboje po przejściach związkowych, z jakimiś pewnie problemami behawioralnymi.
Jak to wyglada teraz. Ja, nie mając gdzie pojsc, zamieszkałam tymczasowo z rodzicami w domu gdzie nadal przelewa się alkohol, jestem pod opieka psychiatry już miesiąc, dostałam leki i nie wiem co robic. Chciałam bardzo tego związku, X jest jedna jedyna osoba która moge nazwać swoją rodzina, ale przez ten miesiąc czuje się tak strasznie poraniona jego obojętnością i oschłością, ze jedyne czego chcę to leżeć pod kocem nie widząc nikogo.
On z kolei, również pod opieka psychiatry, ma stwierdzony nawrot nerwicy lękowej, wiem ze leki mu nie pomagają, powinien wrocic na terapie ale boi się o prace. Miał dużo pretensji o to ze nie chce po tym jak zerwał się z nim zaprzyjaźnić. Pozniej, pisał ze mam zabierać rzeczy i oddawać klucze bo zmieni zamki. Ze "nie pasujemy do siebie", mamy problem z komunikacja, ja mam inne priorytety życiowe bo jestem młoda, ze nie ma między nami miejsca na myślenie o związku, i ze być może za jakiś czas będzie żałował swojej decyzji.
Jestem tak zgnieciona psychicznie, ze nie potrafie normalnie i racjonalnie myslec. Czy ja sama siebie oszukuje, myśląc ze jak jego leki zadziałają to się zmieni i będzie można coś jeszcze ratować? Czy my się nawzajem niszczymy i im dalej od siebie tym zdrowiej? Długi czas myślałam, ze dotyka nas obojga podstawowy błąd atrybucji, ze sytuacja życiowa tak nas wykończyła (a wiele było rzeczy pobocznych, jak zepsuty piec w zimę przy -15stopniach i jego naprawa która trwała miesiąc i wiele, wiele innych) i padliśmy ofiara złego czasu, ale już sama nie wiem, zgłupiałam, na pewno bardzo jest mi żal przez to ze tak mnie odciął od siebie, choć chciałam pomoc i jemu i sobie, spróbować naprawiać siebie nawzajem.
Obserwuję forum od lat, przyszedł czas, ze zgłupiałam i bardzo proszę mądre głowy o opinię i poradę.
W kwietniu zakończył się mój prawie 2 letni związek, ja lat 26, on 38. Relacja ta od początku była bardzo intensywna, niemalże od razu zamieszkaliśmy razem, nie zwracając uwagi na żadne przeszkody, czy to duza roznica wieku, czy praca w tym samym miejscu i razem z jego ex. Będąc wręcz na chaju uczuciowym, wyremontowaliśmy własnymi rękoma jego mieszkanie, planowaliśmy i zorganizowaliśmy jakieś podróże, on stał się częścią mojej rodziny a ja jego. Wszystko było wspólne od samego początku, wspólnie kupiliśmy samochód i brnęliśmy razem do przodu w tym american dreamie...
W czasie gdy poznawaliśmy się z X, ja cały czas utrzymywałam kontakt ze swoim ex (4 lata razem) z którym to po rozstaniu się zaprzyjaźniłam i traktowałam jak najlepszą psiapsiułę. To była pierwsza potężna kość niezgody, X chciał bym ten kontakt urwała zupełnie, dla mnie było to dość trudne, po wizycie u psychologa kontakt ukrocilam, zostały może zamienione dwa zdania raz na kwartał, temat zniknął.
Oboje z X zmienialiśmy prace, ja trafiając bardzo zle zmieniałam ja 3 razy pod rząd, wszędzie wytrzymując tylko okres próbny, on z kolei 1.5 miesiaca był bez pracy (stresujący czas) i żyliśmy z mojej pensji; po czym znalazł pracę bardzo dobra, dużo wyzej swoich kwalifikacji (i doszło więcej stresu).
Sytuacja w wiadomy sposob odbiła się na finansach, to generowało kłótnie i spięcia, gdzieś w tle był samochód a w nim masa rzeczy które trzeba naprawić, kilka miesiecy mieliśmy żyjąc od pierwszego do pierwszego, oszczędności nie było, było za to dużo narzekania ze strony X. Postanowiłam oszczedzac, odłożyłam przez 2 miesiące jakaś nie powalająca kwotę, X dowiadując się o tym wściekł się, ze robie to za plecami, Wiec doszedł kolejny stres i spięcia.
X już raz przechodził terapie nerwicowa, 12 tygodni dzień w dzień plus antydepresanty, które przy poprzednim razie przestał brac po miesiącu, wbrew zaleceń lekarza. Ja tez miałam czas ze brałam psychotropy spowodowane depresja, dawno, chyba 8 lat temu.
Co nie poprawia naszej sytuacji, oboje z domu jesteśmy DDA, oboje po przejściach związkowych, z jakimiś pewnie problemami behawioralnymi.
Jak to wyglada teraz. Ja, nie mając gdzie pojsc, zamieszkałam tymczasowo z rodzicami w domu gdzie nadal przelewa się alkohol, jestem pod opieka psychiatry już miesiąc, dostałam leki i nie wiem co robic. Chciałam bardzo tego związku, X jest jedna jedyna osoba która moge nazwać swoją rodzina, ale przez ten miesiąc czuje się tak strasznie poraniona jego obojętnością i oschłością, ze jedyne czego chcę to leżeć pod kocem nie widząc nikogo.
On z kolei, również pod opieka psychiatry, ma stwierdzony nawrot nerwicy lękowej, wiem ze leki mu nie pomagają, powinien wrocic na terapie ale boi się o prace. Miał dużo pretensji o to ze nie chce po tym jak zerwał się z nim zaprzyjaźnić. Pozniej, pisał ze mam zabierać rzeczy i oddawać klucze bo zmieni zamki. Ze "nie pasujemy do siebie", mamy problem z komunikacja, ja mam inne priorytety życiowe bo jestem młoda, ze nie ma między nami miejsca na myślenie o związku, i ze być może za jakiś czas będzie żałował swojej decyzji.
Jestem tak zgnieciona psychicznie, ze nie potrafie normalnie i racjonalnie myslec. Czy ja sama siebie oszukuje, myśląc ze jak jego leki zadziałają to się zmieni i będzie można coś jeszcze ratować? Czy my się nawzajem niszczymy i im dalej od siebie tym zdrowiej? Długi czas myślałam, ze dotyka nas obojga podstawowy błąd atrybucji, ze sytuacja życiowa tak nas wykończyła (a wiele było rzeczy pobocznych, jak zepsuty piec w zimę przy -15stopniach i jego naprawa która trwała miesiąc i wiele, wiele innych) i padliśmy ofiara złego czasu, ale już sama nie wiem, zgłupiałam, na pewno bardzo jest mi żal przez to ze tak mnie odciął od siebie, choć chciałam pomoc i jemu i sobie, spróbować naprawiać siebie nawzajem.
Skomentuj