Od pamiętnego spotkania z panią Heleną minęło już trochę czasu. Minęły wakacje, które spędziłem dość miło, zapoznałem fajną dziewczynę z ogólniaka w moim mieście i kontynuowałem naukę w kolejnej klasie swej szkoły. Nastał wrzesień, inauguracja roku szkolnego, krótki epizod nauki i obowiązkowe 10 dniowe praktyki w zakładach pracy. Te 10 dni to bite dwa tygodnie gdyż liczyły się tylko dni robocze. Z niecierpliwością czekaliśmy wszyscy w klasie na podział miejsc odbywania praktyk. Część osób wiedziała gdzie trafi, sprawa wiadoma – rodzice lub znajomi załatwili to tak by byli jak najbliżej domu lub w miejscu zamieszkania. Niestety, nie miałem takiej możliwości ani takich znajomych by załatwić to sobie. Dodatkowo, poprzez pyskówkę z nauczycielem z warsztatów, który miał sporawy wpływ na rozdział miejsc nie liczyłem na miejsce w rodzinnym mieście. Nauczyciel z warsztatów wyczytywał kolejne nazwiska i wskazywał miejsce odbycia praktyki.
- Stelmachówna i Grabarczyk, Gródek – padło to na mnie jak wyrok.
Po tych słowach padła nazwa instytucji w której mieliśmy ja odbyć. Dość że daleko od domu to jeszcze z Marią Stelmach – dość tęgawą i niezbyt urodziwą koleżanką mającą na dodatek opinie plotkary i niezwykle wścibskiej oraz ciekawskiej persony.
-Super – usłyszałem z ust siedzącej dwie ławki z przodu Marysi.
Wcale mnie to nie zdziwiło. Pochodziła z Gródka i te dwa tygodnie w domu niezwykle ją ucieszyło. Z pewnością maczał w tym palce jej ojciec. Postawiony wysoko w tamtejszym nadleśnictwie funkcjonariusz Nadleśnictwa. Podniosłem wzrok i spojrzałem na nauczyciela od warsztatów. Ten jego szelmowski uśmieszek mówił jedno – „Odkułem Ci się gówniarzu”. Nie było najmniejszych szans na to by podejść do niego i zagadać o zmianę miejsca i towarzystwa z jakim miałem spędzić te dwa tygodnie. Miałem jakieś poczucie swojej wartości i postanowiłem że nie dam mu tej satysfakcji by skamleć teraz o zmianę miejsca praktyk. Mieliśmy stawić się w poniedziałek rano. Wcześniej z sekretariatu pobrać należało skierowanie, ryczał za przejazd i dietę oraz karteczkę z danymi gdzie zapewniono nocleg i wyżywienie dla tych co spełniali na to normy. Spełniałem je jak najbardziej. Oddalony o 85 kilometrów Gródek nie mógł być traktowany jako miejscowość pobliska. Gdy wyczytano już wszystkich, przy aplauzie większości i jękach tej mniejszej części padła komenda że to już koniec i poproszono nas by udać się do sekretariatu po niezbędne dokumenty. Wolno poczłapałem na parter pod sekretariat.
- Kawał kutasa z tego warsztatowca – stwierdził mój dobry kolega Piotrek i klepnął mnie w plecy.
Obaj pyskowaliśmy zarozumialcowi. Jego podobnie również jak mnie załatwił bez mydła. Lecz perfidnie skierował o 70 kilometrów w przeciwnym kierunku.
-Fajnie, będziemy razem – usłyszałem za plecami głos Marysi.
Dobiła mnie tym stwierdzeniem.
- No – bąknąłem na odczepkę nie chcąc kontynuować tej rozmowy.
- Nie martw się, ten zakład to naprawdę fajne miejsce, dużo się nauczymy – powiedziała zdając sobie sprawę że nie jestem zachwycony faktem skierowania mnie właśnie tam.
Odwróciłem się i spojrzałem w jej brązowe oczy. Zwykła prosta twarz, krótkie sięgające do końca szyi brązowe włosy, dość pokaźny biust ukryty pod materiałem brązowego golfu, nabite ciało wskazujące na spora nadwagę. Była gruba, nie pulchna lecz gruba. Rzadko nosiła spódnice i sukienki co spowodowane było jej grubymi nogami. Niewysoka, poniżej przeciętnej urody dziewczyna z nadwagą teraz starała się mnie pocieszyć. Może gdyby nie fakt że to jej plotkarstwo, wścibstwo i ciekawstwo mogła by być w naszym męski gronie traktowana jako kumpela. Niższa od głowę niż ja. Taką Marysię teraz widziałem przed sobą.
- Na pewno masz rację – odparłem od niechcenia, dając jej chyba wyraźnie do wiadomości że nic nie jest w stanie mnie pocieszyć.
Chyba zrozumiała że jestem tym faktem przybity.
- No to do zobaczenia w poniedziałek – rzuciła zdawkowo i obróciwszy się na pięcie odeszła spod drzwi sekretariatu.
- I jeszcze ona, to Cię załatwił – dolał czary goryczy kumpel.
- No, dzięki, Ty przynajmniej jedziesz z Przemkiem – odparłem mu zazdroszcząc mu że będzie miał fajnego kolegą z klasy jako towarzysza niedoli.
Odebrałem z sekretariatu komplet dokumentów. Miałem zapewniony nocleg w Schronisku Młodzieżowym w Gródku, a wyżywienie na stołówce w Szkole przy nim. Ogólnie całe to Schronisko to było wydzielone piętro bursy przy miejscowej zawodówce. Z kasy odebrałem pieniądze na dojazd i powrót. Przybity udałem się do domu. Miałem nadzieję że choć tam rodzice mnie jakoś pocieszą i zrozumieją.
- Trza było więcej mu pyskować – odparł mi ojciec.
- Synu, pokorne ciele dwie krowy ssie – usłyszałem od matki.
Przyjęli to na”miękko”. Gorszego doła już sobie nie wyobrażałem. Jeszcze ten Gródek, który kojarzył mi się z jednym. W niedzielę spakowałem ubrania i bieliznę na tydzień. Miałem zamiar na weekend wrócić do domu i spotkać się z moja dziewczyną Marzeną, która jako jedyna starała mnie pocieszyć. Przynajmniej z jej strony czułem jakieś zrozumienie i współczucie.
- Słuchaj dwa tygodnie szybko miną, a to że nie padłeś na kolana przed tym bucem od warsztatów to Twoje zwycięstwo – powiedziała gładząc mnie po włosach.
Pierwszym porannym autobusem udałem się do miejscowości odbywania praktyki. Droga do obranej miejscowości przebiegła w miarę szybko. Kierowca nie widział potrzeby zatrzymywania się po drodze, bo pora była wczesna i brak było oczekujących pasażerów. Zarzuciwszy plecak na plecy skierowałem się do miejsca gdzie miałem odbywać praktyki. ….
Kolejne dni mijały mi w miarę sprawnie i szybko. Wiadomo, praktykanta traktuje się jako zło konieczne. Dodatkowo fakt że te praktyki odbywała ze mną córka znanego człowieka z tej miejscowości spowodowały to że ja byłem „bardziej eksploatowany”, ona zaś traktowana była jak jajko. Poznałem jej ojca, zastępcę nadleśniczego. Uścisnął mi mocno dłoń i klepnął w ramię po przyjacielsku. Wymieniliśmy parę zdań i na tym koniec. Chcąc, nie chcąc byłem wskazany przez 6 godzin dziennie na kontakt z Marysią. Chyba raz jeden ojciec załatwił jej jakieś zwolnienie z praktyki, lecz na „legalu”. Nie zbliżyliśmy się do siebie lecz przebywając z sobą w pracy musieliśmy podejmować jakieś rozmowy. Okazało się że Marysia to zapalona fotografka, przyniosła raz do pracy swe zdjęcia, co prawda czarno-białe lecz obiekty tam fotografowane były godne uwagi. To stadko dzikich świń z małymi, to jakieś ptaki, jeleń , sarna i inne leśne elementy fauny i flory. Naprawdę byłem pod wrażenie jej zdjęć zrobionych nocą . Pokazała mi również dyplom z jakiejś wystawy na dość wysokim szczeblu nadleśnictwa za swe fotki. Kolejnego dnia przytargała nawet kalendarz z ubiegłego roku na którym podobno były umieszczone jej dwa zdjęcia. Przez chwilę pomyślałem nawet że całkiem spoko jest z niej dziewucha lecz pamiętałem te jej ploty dotyczące najładniejszej w klasie Klaudii dotyczące tego że była ona w ciąży. Ogólnie , Marysia była plotkarą. Nie sprawdzała faktów tylko oczywiście przekazywała je dalej ubarwiając je dodatkowo na swój sposób. Z Klaudią to był fakt że nieopacznie wygadała się o fakcie że jej okres się spóźnia. Marysia dorobiła ideologię do tego faktu i info poszło w świat, co najgorsze z jej ust. Straciła w tym momencie koleżeństwo płci żeńskiej z naszej klasy. Jej dobra koleżanka Anka, wyprowadziła się z pokoju jakim z nią dzieliła i dokooptowali jej w internacie dziewczynę o rok młodszą. Męska część klasy stała się po tym fakcie również bardzo powściągliwa w tym co mówi i robi przy niej. Klaudii jakoś brzuch nie urósł i na dodatek upokorzyła ją przy żeńskiej części klasy wyzywając od plotkar i kłamczuch. Od tego czasu nie maiła życia w klasie, była wyizolowana. Na dodatek chłopaki na jej temat ( razem ze mną ) docinali jej nieraz w sposób dość dosłowny w kwestii jej urody i wyglądu. Teraz zmuszony będąc na przebywanie w jej towarzystwie nie mogłem być milczkiem. To nie było w mojej naturze. Rozmawialiśmy o różnych tematach. Droga po pracy do mojego internatu i jej domu była po drodze. Wracaliśmy razem. Miałem zamiar wysłać po pierwszy tygodniu praktyk temu nauczycielowi od warsztatów kartkę z pozdrowieniami lecz Marysia wybiła mi to z głowy.
- Daj spokój, ja też go nie lubię – powiedziała.
Spotkałem się z Marzeną podczas weekendu. Poszliśmy do kina a potem do niej. Pogadaliśmy. To mnie wzmocniło. Pozostał jeszcze tydzień do końca tych praktyk, które dla mnie nie były tak bardzo uciążliwe. Robiłem co miałem zrobić i miałem nadzieję na odpowiednią ocenę. Ostanie dni tygodnia zmieniły to że poznałem najlepszą przyjaciółkę Marii -Zosię, naszą równolatkę , która pozostała w Gródku ucząc się w zawodzie fryzjera w tej zawodówce w , której ja bursie mieszkałem. Zosia była odmiennym biegunem Marysi. Szczupła , aż nad wyraz szczupła dziewczyna o blond włosach i maleńkich w porównaniu do Marysi piersiach . Była od niej nieco niższa i na dodatek nosiła duże okulary w ciemnych oprawkach. Z podobieństw do Marii widziałem tylko tę normalność polegającą na tym że jej twarz była podobnie pospolita jak przyjaciółki. Jeśli Marysię określiłbym na chwile obecną typem bulimiczki to jej najlepsza przyjaciółka była typem anorektyczki. Podczas ich rozmów, których byłem niezamierzonym świadkiem wspominały coś o Jance, kuzynce Zosi. Cała ta trójca według mnie tworzyła swoisty krąg wzajemnej przyjaźni. Janka była o rok starsza i bardzo związana była z obiema dziewczynami. Sam też gadałem o sobie, czasem wtrąciłem o moim związku z Marzeną. Być z kimś prawie dwa tygodnie i nie pogadać , głupio było.
Nastała środa, ostatnia środa kiedy zmuszony byłem przebywać w tej miejscowości. Pogoda ja na drugą połowę września była sprzyjającą. Słońce, ciepłota, ot złota jesień polska. Po 14.00 ( pracowaliśmy 6 h od 08.00 ) razem z Marią wyszliśmy z Zakładu.
- Podejdziesz ze mną na targ, chce kupić ojcu na imieniny jakiś fajny krawat, choć pomożesz mi wybrać -poprosiła.
I tak nie miałem żadnych planów na popołudnie. Ogólnie przez ten cały okres nie miałem żadnych planów. Rano śniadanie, potem robota, obiad, kolacja. Posiłki serwowane w stołówce były w miarę smaczne. Miałem prócz tego extra kasę za okres soboty i niedzieli kiedy nie korzystałem z wyżywienia. Chcą w ten sposób zyskać jej przychylność zgodziłem się na jej propozycję.
- No dobra – odpowiedziałem.
- Dzięki – odpowiedziała uśmiechając się.
Wolałem mieć ją za sojuszniczkę a nie za wroga. Nawet nieco ją polubiłem.
- No to chodź za mną pokarzę Ci miejsce gdzie można tanio kupić fajne rzeczy – odparła i podążyłem za nią.
Dotarliśmy do placu gdzie było sporo budek z ciuchami. Podążałem za Marysią oglądając to co sprzedawcy mają do zaoferowania. Rzeczywiście ceny nie były wygórowane i sam zastanawiałem się czy coś sobie nie kupić za zaoszczędzone pieniądze.
- Pani Heleno, pani Helenko o dzień dobry – głos Marii w tej chwili przywrócił mnie do reala.
To imię i ta miejscowość to było to co kojarzyłem. Przerzuciłem wzrok na Marysie , a potem na miejsce w które rzucała swój głos. Mój najczarniejszy scenariusz stawał się teraz realem. Jeden rzut oka wystarczył bym poznał panią Helenę. Może miała inaczej niż poprzednio ufarbowane włosy lecz ta sylwetka i twarz była mi znajoma. Zerknąłem na bok , miałem nadzieję że gdzieś odskoczę, schowam się i będzie po kłopocie. Zdałem sobie jednak sprawę że tuż obok jest Maria i moje zniknięcie byłoby bardzo kłopotliwe w tej sytuacji. Spotkanie z panią Heleną w tej chwili było ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę. Ta jednak z uśmiechem na twarzy kierowała się w naszą stronę. Nie miałem wątpliwości, to była ona. Tęgawa sylwetka, potężne falujące pod bluzką z krótkim rękawem koloru lekkiego pomarańcza piersi, spódnica w kolorze granatu, sięgająca poniżej linii kolan. Jej strój dopełniały rajstopy koloru cielistego ładnie okrywające jej grubawe nogi oraz wsuwane mokasyny dość dobrze dobrane do reszty ubioru. Widząc jak się zbliża miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- A, Marysiu moje dziecko kochane, jak dobrze Cię widzieć – usłyszałem głos pani Heleny.
- A, Ty co tu robisz chodoku, skądeś się wziął? – zapytała i moja płonna nadzieja że może mnie nie rozpozna prysła jak mydlana bańka.
- To jest Radek, chodzimy razem do tej samej klasy i mamy tu w Gródku praktyki do końca tego tygodnia – odpowiedziała dziewczyna i widać było zdziwienie w jej wyrazie twarzy.
Kobieta spojrzała na mnie. Jej wyraz twarzy był nad wyraz poważny.
- To taka to Twoja wdzięczność, być w Gródku i nawet na chwile do mnie nie wstąpić – wyrzuciła z siebie.
Stałem jak szkolniak nie wiedząc co odpowiedzieć. Marysia widząc moje zakłopotanie poczęła opowiadać o praktyce, o tym że codziennie spotyka się z Zośką.
- No wie pani, po robocie to czasu nie ma, człowiek tylko patrzy żeby wypocząć – wydusiłem z siebie sklecone naprędce usprawiedliwienie.
Helena na to stwierdzenie uśmiechnęła się tylko.
- No pewnie, ni mioł czasu. A, wpodłby to by się pogodało, przecież nie było Ci chyba u mnie tak źle? - usłyszałem w odpowiedzi.
Czułem się strasznie. Nie wiedziałem co robić i mówić. Dłonie mi drżały. Marzyłem o tym by to spotkanie zakończyło się jak najszybciej. Nie zwracałem uwagi o czym rozmawiają.
- No to co, wpadniesz dzisiaj do mnie? – wywaliła propozycję pani Helena.
-E, nie, nie mam czasu dzisiaj, może kiedy indziej – odparłem szybko.
-Chodoku, nie denerwuj mnie, przecież ostatnio było Ci chyba dobrze i ulżyłam Ci – wypaliła a ja poczułem jak nogi mi się uginają.
-Pani Heleno, możemy porozmawiać o tym na boku – momentalnie zareagowałem nie chcąc by znów walnęła jakieś stwierdzenie przypominające tamto spotkanie.
Dotknąłem jej dłoni i pociągnąłem na bok. Poddała się temu. Odeszliśmy na parę kroków od zaciekawionej ta sytuacją Marysi.
- Na miłość boską , co pani wygaduje – mówiłem szeptem.
- No co , a źle Ci było jak Ci ulżyłam? – odpowiedziała z uśmieszkiem na twarzy.
- To Twoja panna? – zapytała nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie – syknąłem cicho.
- Wpadnij ze dzisiaj na wieczór do mnie, będzie Ci dobrze, zobacys – zaproponowała.
- Ciszej pani Heleno, ciszej proszę – poprosiłem obawiając się że Marysia usłyszy to co ona mówi.
- Nie, ja nie chcę tego, to co było to tylko historia i wspomnienie, nie mam zamiaru znów tego robić – odpowiedziałem stanowczo.
Twarz kobiety spochmurniała. Stała się nad wyraz poważna.
- Toś Ty taki. Jo Ci dobrze a Ty nawet nie chcesz do mnie zajrzeć – zaczęła mówić podniesionym głosem.
- Ciszej – poprosiłem ją.
- Bedzies wieczorem czy nie? – zapytała.
- Nie - odpowiedziałem.
Popatrzyła na mnie spode łba. Ten jej wzrok nie wróżył nic dobrego.
- To się jutro spotkom z Marysią i jej opowiem coześ Ty za zbereźnik i jesce dodatkowo okrase co nieco – zaszantażowała.
Poczułem się jakby grom z jasnego nieba uderzył we mnie. Traciłem panowanie nad sytuacją, choć czy w ogóle od początku nad nią panowałem było kwestia dość sporną.
- Nie zrobi pani tego, proszę panią – uderzyłem w błagalną nutę.
- A zrobię jak nie przyjdziesz, chcesz się przekonać? – odpowiedziała przewrotnie.
Proces podjęcia decyzji tłukł się we mnie. Nie wiedziałem jaką decyzję podjąć. Co bym nie uczynił, wszystko obracało się przeciwko mnie. Znając tendencję Marysi do rozpuszczania plotek, podobnie jak ona nie miałbym lekko w szkole. Przerażał mnie fakt co by powiedziała moja dziewczyna gdyby to do niej dotarło, a to byłoby tylko kwestia czasu.
- Marysiu, podejdź no tu dziecko – usłyszałem z ust pani Heleny.
Grała swą grę na całego. Widziała jak tłukę się z myślami. Perfidnie postanowiła przyspieszyć mój proces decyzyjny.
- Dobra, będę - spasowałem nie wiedząc do końca czy dobrze wybrałem.
Marysia podeszła do nas.
- Tak , pani Helenko, coś się stało ? – zapytała.
- Nie , nie moje dziecko, tylko Radek powiedział że się spieszycie to ja już Wam nie będę zabirać czasu – wybrnęła z tego w sposób perfekcyjny.
Odetchnąłem z ulgą. Przez chwilę myślałem że zawołała ja po to by opowiedzieć jej pikantne szczegóły spotkania.
- A fajny to chodok, może byś się postarała co by był Twój – dopowiedziała i zobaczyłem jak na twarzy Marysi wykwitł rumieniec.
- E, nie on ma już dziewczynę – odparła nieco speszona.
- No to pa, a Ty pamietej, dzisiaj o siódmej wpadnij do mnie, wypijemy herbatkę i pogodomy – dodała na odchodnym pani Helena.
- Yhm – bąknąłem.
- Do widzenia pani – pożegnała się grzecznie Marysia.
- A do widzenia wam dzieci – odpowiedziała tamta i ruszyła w swoją stronę.
Gdy tylko zniknęła nam z oczu Marysia pokazała te oblicze jakie znałem ze szkoły. Wpadłem w krzyżowy ogień pytań skąd znam panią Helenę, jak ją poznałem, dlaczego nie chciałem jej odwiedzić. Zdawkowo odpowiadałem na jej zapytania. Powiedziałem o sytuacji z pociągiem, przymusowym noclegu i innych rzeczach nie wspominając oczywiście o wiadomym fakcie. Nie pozostałem Marii dłużny i po chwili gdy już się nieco uspokoiłem zasypałem ją pytaniami dotyczącymi znajomości z gospodynią. Okazało się że pracowała wcześniej w nadleśnictwie, a tak ogólnie to była taka ciocią-babcią dla jej najlepszej koleżanki Zosi. Rodziców Zośki wiązały jakieś pokrewieństwa z panią Heleną, a fakt że jej babcia umarła dość wcześnie spowodował że dla tej dziewczyny to ona stała się taką babcią. Plan zakupu krawatu został załatwiony na pierwszym stoisku. Po prostu chcąc zostać jak najszybciej sam zachwaliłem wcale nie tani krawat dla jej ojca.
- No to dziękuję Ci, do jutra – usłyszałem od dziewczyny i poczułem ulgę.
Zastanawiając się czy dokonałem dobrego wyboru zmierzałem w kierunku internatu. Raz byłem wściekły na siebie, drugim razem znów zadowolony że podjąłem taką decyzję. Zjadłem obiad i walnąłem się na łóżko. Analizowałem całą tą sytuację. Przez chwilę myślałem nawet co by zlać babkę i nie iść do niej. Jednakże wizja tego że wypapla Marysi pikantne szczegóły tamtego noclegu a ta rozgłosi to w klasie była silniejsza. Zdawałem sobie sprawę że połowa klasy w to nie uwierzy. Przerażał mnie fakt że może to dojść do uszu Marzeny i wtedy z naszego uczucia mogły wyniknąć nici.
- A do cholery, przecież i tak to już zrobiłem – uspokoiłem swe sumienie i postanowiłem po raz ostatni poddać się niecnym czynom pani Heleny.
Gdy poczęła zbliżać się 18:30 wyszedłem z pokoju i swe kroki skierowałem na przystanek autobusowy.
- Stelmachówna i Grabarczyk, Gródek – padło to na mnie jak wyrok.
Po tych słowach padła nazwa instytucji w której mieliśmy ja odbyć. Dość że daleko od domu to jeszcze z Marią Stelmach – dość tęgawą i niezbyt urodziwą koleżanką mającą na dodatek opinie plotkary i niezwykle wścibskiej oraz ciekawskiej persony.
-Super – usłyszałem z ust siedzącej dwie ławki z przodu Marysi.
Wcale mnie to nie zdziwiło. Pochodziła z Gródka i te dwa tygodnie w domu niezwykle ją ucieszyło. Z pewnością maczał w tym palce jej ojciec. Postawiony wysoko w tamtejszym nadleśnictwie funkcjonariusz Nadleśnictwa. Podniosłem wzrok i spojrzałem na nauczyciela od warsztatów. Ten jego szelmowski uśmieszek mówił jedno – „Odkułem Ci się gówniarzu”. Nie było najmniejszych szans na to by podejść do niego i zagadać o zmianę miejsca i towarzystwa z jakim miałem spędzić te dwa tygodnie. Miałem jakieś poczucie swojej wartości i postanowiłem że nie dam mu tej satysfakcji by skamleć teraz o zmianę miejsca praktyk. Mieliśmy stawić się w poniedziałek rano. Wcześniej z sekretariatu pobrać należało skierowanie, ryczał za przejazd i dietę oraz karteczkę z danymi gdzie zapewniono nocleg i wyżywienie dla tych co spełniali na to normy. Spełniałem je jak najbardziej. Oddalony o 85 kilometrów Gródek nie mógł być traktowany jako miejscowość pobliska. Gdy wyczytano już wszystkich, przy aplauzie większości i jękach tej mniejszej części padła komenda że to już koniec i poproszono nas by udać się do sekretariatu po niezbędne dokumenty. Wolno poczłapałem na parter pod sekretariat.
- Kawał kutasa z tego warsztatowca – stwierdził mój dobry kolega Piotrek i klepnął mnie w plecy.
Obaj pyskowaliśmy zarozumialcowi. Jego podobnie również jak mnie załatwił bez mydła. Lecz perfidnie skierował o 70 kilometrów w przeciwnym kierunku.
-Fajnie, będziemy razem – usłyszałem za plecami głos Marysi.
Dobiła mnie tym stwierdzeniem.
- No – bąknąłem na odczepkę nie chcąc kontynuować tej rozmowy.
- Nie martw się, ten zakład to naprawdę fajne miejsce, dużo się nauczymy – powiedziała zdając sobie sprawę że nie jestem zachwycony faktem skierowania mnie właśnie tam.
Odwróciłem się i spojrzałem w jej brązowe oczy. Zwykła prosta twarz, krótkie sięgające do końca szyi brązowe włosy, dość pokaźny biust ukryty pod materiałem brązowego golfu, nabite ciało wskazujące na spora nadwagę. Była gruba, nie pulchna lecz gruba. Rzadko nosiła spódnice i sukienki co spowodowane było jej grubymi nogami. Niewysoka, poniżej przeciętnej urody dziewczyna z nadwagą teraz starała się mnie pocieszyć. Może gdyby nie fakt że to jej plotkarstwo, wścibstwo i ciekawstwo mogła by być w naszym męski gronie traktowana jako kumpela. Niższa od głowę niż ja. Taką Marysię teraz widziałem przed sobą.
- Na pewno masz rację – odparłem od niechcenia, dając jej chyba wyraźnie do wiadomości że nic nie jest w stanie mnie pocieszyć.
Chyba zrozumiała że jestem tym faktem przybity.
- No to do zobaczenia w poniedziałek – rzuciła zdawkowo i obróciwszy się na pięcie odeszła spod drzwi sekretariatu.
- I jeszcze ona, to Cię załatwił – dolał czary goryczy kumpel.
- No, dzięki, Ty przynajmniej jedziesz z Przemkiem – odparłem mu zazdroszcząc mu że będzie miał fajnego kolegą z klasy jako towarzysza niedoli.
Odebrałem z sekretariatu komplet dokumentów. Miałem zapewniony nocleg w Schronisku Młodzieżowym w Gródku, a wyżywienie na stołówce w Szkole przy nim. Ogólnie całe to Schronisko to było wydzielone piętro bursy przy miejscowej zawodówce. Z kasy odebrałem pieniądze na dojazd i powrót. Przybity udałem się do domu. Miałem nadzieję że choć tam rodzice mnie jakoś pocieszą i zrozumieją.
- Trza było więcej mu pyskować – odparł mi ojciec.
- Synu, pokorne ciele dwie krowy ssie – usłyszałem od matki.
Przyjęli to na”miękko”. Gorszego doła już sobie nie wyobrażałem. Jeszcze ten Gródek, który kojarzył mi się z jednym. W niedzielę spakowałem ubrania i bieliznę na tydzień. Miałem zamiar na weekend wrócić do domu i spotkać się z moja dziewczyną Marzeną, która jako jedyna starała mnie pocieszyć. Przynajmniej z jej strony czułem jakieś zrozumienie i współczucie.
- Słuchaj dwa tygodnie szybko miną, a to że nie padłeś na kolana przed tym bucem od warsztatów to Twoje zwycięstwo – powiedziała gładząc mnie po włosach.
Pierwszym porannym autobusem udałem się do miejscowości odbywania praktyki. Droga do obranej miejscowości przebiegła w miarę szybko. Kierowca nie widział potrzeby zatrzymywania się po drodze, bo pora była wczesna i brak było oczekujących pasażerów. Zarzuciwszy plecak na plecy skierowałem się do miejsca gdzie miałem odbywać praktyki. ….
Kolejne dni mijały mi w miarę sprawnie i szybko. Wiadomo, praktykanta traktuje się jako zło konieczne. Dodatkowo fakt że te praktyki odbywała ze mną córka znanego człowieka z tej miejscowości spowodowały to że ja byłem „bardziej eksploatowany”, ona zaś traktowana była jak jajko. Poznałem jej ojca, zastępcę nadleśniczego. Uścisnął mi mocno dłoń i klepnął w ramię po przyjacielsku. Wymieniliśmy parę zdań i na tym koniec. Chcąc, nie chcąc byłem wskazany przez 6 godzin dziennie na kontakt z Marysią. Chyba raz jeden ojciec załatwił jej jakieś zwolnienie z praktyki, lecz na „legalu”. Nie zbliżyliśmy się do siebie lecz przebywając z sobą w pracy musieliśmy podejmować jakieś rozmowy. Okazało się że Marysia to zapalona fotografka, przyniosła raz do pracy swe zdjęcia, co prawda czarno-białe lecz obiekty tam fotografowane były godne uwagi. To stadko dzikich świń z małymi, to jakieś ptaki, jeleń , sarna i inne leśne elementy fauny i flory. Naprawdę byłem pod wrażenie jej zdjęć zrobionych nocą . Pokazała mi również dyplom z jakiejś wystawy na dość wysokim szczeblu nadleśnictwa za swe fotki. Kolejnego dnia przytargała nawet kalendarz z ubiegłego roku na którym podobno były umieszczone jej dwa zdjęcia. Przez chwilę pomyślałem nawet że całkiem spoko jest z niej dziewucha lecz pamiętałem te jej ploty dotyczące najładniejszej w klasie Klaudii dotyczące tego że była ona w ciąży. Ogólnie , Marysia była plotkarą. Nie sprawdzała faktów tylko oczywiście przekazywała je dalej ubarwiając je dodatkowo na swój sposób. Z Klaudią to był fakt że nieopacznie wygadała się o fakcie że jej okres się spóźnia. Marysia dorobiła ideologię do tego faktu i info poszło w świat, co najgorsze z jej ust. Straciła w tym momencie koleżeństwo płci żeńskiej z naszej klasy. Jej dobra koleżanka Anka, wyprowadziła się z pokoju jakim z nią dzieliła i dokooptowali jej w internacie dziewczynę o rok młodszą. Męska część klasy stała się po tym fakcie również bardzo powściągliwa w tym co mówi i robi przy niej. Klaudii jakoś brzuch nie urósł i na dodatek upokorzyła ją przy żeńskiej części klasy wyzywając od plotkar i kłamczuch. Od tego czasu nie maiła życia w klasie, była wyizolowana. Na dodatek chłopaki na jej temat ( razem ze mną ) docinali jej nieraz w sposób dość dosłowny w kwestii jej urody i wyglądu. Teraz zmuszony będąc na przebywanie w jej towarzystwie nie mogłem być milczkiem. To nie było w mojej naturze. Rozmawialiśmy o różnych tematach. Droga po pracy do mojego internatu i jej domu była po drodze. Wracaliśmy razem. Miałem zamiar wysłać po pierwszy tygodniu praktyk temu nauczycielowi od warsztatów kartkę z pozdrowieniami lecz Marysia wybiła mi to z głowy.
- Daj spokój, ja też go nie lubię – powiedziała.
Spotkałem się z Marzeną podczas weekendu. Poszliśmy do kina a potem do niej. Pogadaliśmy. To mnie wzmocniło. Pozostał jeszcze tydzień do końca tych praktyk, które dla mnie nie były tak bardzo uciążliwe. Robiłem co miałem zrobić i miałem nadzieję na odpowiednią ocenę. Ostanie dni tygodnia zmieniły to że poznałem najlepszą przyjaciółkę Marii -Zosię, naszą równolatkę , która pozostała w Gródku ucząc się w zawodzie fryzjera w tej zawodówce w , której ja bursie mieszkałem. Zosia była odmiennym biegunem Marysi. Szczupła , aż nad wyraz szczupła dziewczyna o blond włosach i maleńkich w porównaniu do Marysi piersiach . Była od niej nieco niższa i na dodatek nosiła duże okulary w ciemnych oprawkach. Z podobieństw do Marii widziałem tylko tę normalność polegającą na tym że jej twarz była podobnie pospolita jak przyjaciółki. Jeśli Marysię określiłbym na chwile obecną typem bulimiczki to jej najlepsza przyjaciółka była typem anorektyczki. Podczas ich rozmów, których byłem niezamierzonym świadkiem wspominały coś o Jance, kuzynce Zosi. Cała ta trójca według mnie tworzyła swoisty krąg wzajemnej przyjaźni. Janka była o rok starsza i bardzo związana była z obiema dziewczynami. Sam też gadałem o sobie, czasem wtrąciłem o moim związku z Marzeną. Być z kimś prawie dwa tygodnie i nie pogadać , głupio było.
Nastała środa, ostatnia środa kiedy zmuszony byłem przebywać w tej miejscowości. Pogoda ja na drugą połowę września była sprzyjającą. Słońce, ciepłota, ot złota jesień polska. Po 14.00 ( pracowaliśmy 6 h od 08.00 ) razem z Marią wyszliśmy z Zakładu.
- Podejdziesz ze mną na targ, chce kupić ojcu na imieniny jakiś fajny krawat, choć pomożesz mi wybrać -poprosiła.
I tak nie miałem żadnych planów na popołudnie. Ogólnie przez ten cały okres nie miałem żadnych planów. Rano śniadanie, potem robota, obiad, kolacja. Posiłki serwowane w stołówce były w miarę smaczne. Miałem prócz tego extra kasę za okres soboty i niedzieli kiedy nie korzystałem z wyżywienia. Chcą w ten sposób zyskać jej przychylność zgodziłem się na jej propozycję.
- No dobra – odpowiedziałem.
- Dzięki – odpowiedziała uśmiechając się.
Wolałem mieć ją za sojuszniczkę a nie za wroga. Nawet nieco ją polubiłem.
- No to chodź za mną pokarzę Ci miejsce gdzie można tanio kupić fajne rzeczy – odparła i podążyłem za nią.
Dotarliśmy do placu gdzie było sporo budek z ciuchami. Podążałem za Marysią oglądając to co sprzedawcy mają do zaoferowania. Rzeczywiście ceny nie były wygórowane i sam zastanawiałem się czy coś sobie nie kupić za zaoszczędzone pieniądze.
- Pani Heleno, pani Helenko o dzień dobry – głos Marii w tej chwili przywrócił mnie do reala.
To imię i ta miejscowość to było to co kojarzyłem. Przerzuciłem wzrok na Marysie , a potem na miejsce w które rzucała swój głos. Mój najczarniejszy scenariusz stawał się teraz realem. Jeden rzut oka wystarczył bym poznał panią Helenę. Może miała inaczej niż poprzednio ufarbowane włosy lecz ta sylwetka i twarz była mi znajoma. Zerknąłem na bok , miałem nadzieję że gdzieś odskoczę, schowam się i będzie po kłopocie. Zdałem sobie jednak sprawę że tuż obok jest Maria i moje zniknięcie byłoby bardzo kłopotliwe w tej sytuacji. Spotkanie z panią Heleną w tej chwili było ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę. Ta jednak z uśmiechem na twarzy kierowała się w naszą stronę. Nie miałem wątpliwości, to była ona. Tęgawa sylwetka, potężne falujące pod bluzką z krótkim rękawem koloru lekkiego pomarańcza piersi, spódnica w kolorze granatu, sięgająca poniżej linii kolan. Jej strój dopełniały rajstopy koloru cielistego ładnie okrywające jej grubawe nogi oraz wsuwane mokasyny dość dobrze dobrane do reszty ubioru. Widząc jak się zbliża miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
- A, Marysiu moje dziecko kochane, jak dobrze Cię widzieć – usłyszałem głos pani Heleny.
- A, Ty co tu robisz chodoku, skądeś się wziął? – zapytała i moja płonna nadzieja że może mnie nie rozpozna prysła jak mydlana bańka.
- To jest Radek, chodzimy razem do tej samej klasy i mamy tu w Gródku praktyki do końca tego tygodnia – odpowiedziała dziewczyna i widać było zdziwienie w jej wyrazie twarzy.
Kobieta spojrzała na mnie. Jej wyraz twarzy był nad wyraz poważny.
- To taka to Twoja wdzięczność, być w Gródku i nawet na chwile do mnie nie wstąpić – wyrzuciła z siebie.
Stałem jak szkolniak nie wiedząc co odpowiedzieć. Marysia widząc moje zakłopotanie poczęła opowiadać o praktyce, o tym że codziennie spotyka się z Zośką.
- No wie pani, po robocie to czasu nie ma, człowiek tylko patrzy żeby wypocząć – wydusiłem z siebie sklecone naprędce usprawiedliwienie.
Helena na to stwierdzenie uśmiechnęła się tylko.
- No pewnie, ni mioł czasu. A, wpodłby to by się pogodało, przecież nie było Ci chyba u mnie tak źle? - usłyszałem w odpowiedzi.
Czułem się strasznie. Nie wiedziałem co robić i mówić. Dłonie mi drżały. Marzyłem o tym by to spotkanie zakończyło się jak najszybciej. Nie zwracałem uwagi o czym rozmawiają.
- No to co, wpadniesz dzisiaj do mnie? – wywaliła propozycję pani Helena.
-E, nie, nie mam czasu dzisiaj, może kiedy indziej – odparłem szybko.
-Chodoku, nie denerwuj mnie, przecież ostatnio było Ci chyba dobrze i ulżyłam Ci – wypaliła a ja poczułem jak nogi mi się uginają.
-Pani Heleno, możemy porozmawiać o tym na boku – momentalnie zareagowałem nie chcąc by znów walnęła jakieś stwierdzenie przypominające tamto spotkanie.
Dotknąłem jej dłoni i pociągnąłem na bok. Poddała się temu. Odeszliśmy na parę kroków od zaciekawionej ta sytuacją Marysi.
- Na miłość boską , co pani wygaduje – mówiłem szeptem.
- No co , a źle Ci było jak Ci ulżyłam? – odpowiedziała z uśmieszkiem na twarzy.
- To Twoja panna? – zapytała nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie – syknąłem cicho.
- Wpadnij ze dzisiaj na wieczór do mnie, będzie Ci dobrze, zobacys – zaproponowała.
- Ciszej pani Heleno, ciszej proszę – poprosiłem obawiając się że Marysia usłyszy to co ona mówi.
- Nie, ja nie chcę tego, to co było to tylko historia i wspomnienie, nie mam zamiaru znów tego robić – odpowiedziałem stanowczo.
Twarz kobiety spochmurniała. Stała się nad wyraz poważna.
- Toś Ty taki. Jo Ci dobrze a Ty nawet nie chcesz do mnie zajrzeć – zaczęła mówić podniesionym głosem.
- Ciszej – poprosiłem ją.
- Bedzies wieczorem czy nie? – zapytała.
- Nie - odpowiedziałem.
Popatrzyła na mnie spode łba. Ten jej wzrok nie wróżył nic dobrego.
- To się jutro spotkom z Marysią i jej opowiem coześ Ty za zbereźnik i jesce dodatkowo okrase co nieco – zaszantażowała.
Poczułem się jakby grom z jasnego nieba uderzył we mnie. Traciłem panowanie nad sytuacją, choć czy w ogóle od początku nad nią panowałem było kwestia dość sporną.
- Nie zrobi pani tego, proszę panią – uderzyłem w błagalną nutę.
- A zrobię jak nie przyjdziesz, chcesz się przekonać? – odpowiedziała przewrotnie.
Proces podjęcia decyzji tłukł się we mnie. Nie wiedziałem jaką decyzję podjąć. Co bym nie uczynił, wszystko obracało się przeciwko mnie. Znając tendencję Marysi do rozpuszczania plotek, podobnie jak ona nie miałbym lekko w szkole. Przerażał mnie fakt co by powiedziała moja dziewczyna gdyby to do niej dotarło, a to byłoby tylko kwestia czasu.
- Marysiu, podejdź no tu dziecko – usłyszałem z ust pani Heleny.
Grała swą grę na całego. Widziała jak tłukę się z myślami. Perfidnie postanowiła przyspieszyć mój proces decyzyjny.
- Dobra, będę - spasowałem nie wiedząc do końca czy dobrze wybrałem.
Marysia podeszła do nas.
- Tak , pani Helenko, coś się stało ? – zapytała.
- Nie , nie moje dziecko, tylko Radek powiedział że się spieszycie to ja już Wam nie będę zabirać czasu – wybrnęła z tego w sposób perfekcyjny.
Odetchnąłem z ulgą. Przez chwilę myślałem że zawołała ja po to by opowiedzieć jej pikantne szczegóły spotkania.
- A fajny to chodok, może byś się postarała co by był Twój – dopowiedziała i zobaczyłem jak na twarzy Marysi wykwitł rumieniec.
- E, nie on ma już dziewczynę – odparła nieco speszona.
- No to pa, a Ty pamietej, dzisiaj o siódmej wpadnij do mnie, wypijemy herbatkę i pogodomy – dodała na odchodnym pani Helena.
- Yhm – bąknąłem.
- Do widzenia pani – pożegnała się grzecznie Marysia.
- A do widzenia wam dzieci – odpowiedziała tamta i ruszyła w swoją stronę.
Gdy tylko zniknęła nam z oczu Marysia pokazała te oblicze jakie znałem ze szkoły. Wpadłem w krzyżowy ogień pytań skąd znam panią Helenę, jak ją poznałem, dlaczego nie chciałem jej odwiedzić. Zdawkowo odpowiadałem na jej zapytania. Powiedziałem o sytuacji z pociągiem, przymusowym noclegu i innych rzeczach nie wspominając oczywiście o wiadomym fakcie. Nie pozostałem Marii dłużny i po chwili gdy już się nieco uspokoiłem zasypałem ją pytaniami dotyczącymi znajomości z gospodynią. Okazało się że pracowała wcześniej w nadleśnictwie, a tak ogólnie to była taka ciocią-babcią dla jej najlepszej koleżanki Zosi. Rodziców Zośki wiązały jakieś pokrewieństwa z panią Heleną, a fakt że jej babcia umarła dość wcześnie spowodował że dla tej dziewczyny to ona stała się taką babcią. Plan zakupu krawatu został załatwiony na pierwszym stoisku. Po prostu chcąc zostać jak najszybciej sam zachwaliłem wcale nie tani krawat dla jej ojca.
- No to dziękuję Ci, do jutra – usłyszałem od dziewczyny i poczułem ulgę.
Zastanawiając się czy dokonałem dobrego wyboru zmierzałem w kierunku internatu. Raz byłem wściekły na siebie, drugim razem znów zadowolony że podjąłem taką decyzję. Zjadłem obiad i walnąłem się na łóżko. Analizowałem całą tą sytuację. Przez chwilę myślałem nawet co by zlać babkę i nie iść do niej. Jednakże wizja tego że wypapla Marysi pikantne szczegóły tamtego noclegu a ta rozgłosi to w klasie była silniejsza. Zdawałem sobie sprawę że połowa klasy w to nie uwierzy. Przerażał mnie fakt że może to dojść do uszu Marzeny i wtedy z naszego uczucia mogły wyniknąć nici.
- A do cholery, przecież i tak to już zrobiłem – uspokoiłem swe sumienie i postanowiłem po raz ostatni poddać się niecnym czynom pani Heleny.
Gdy poczęła zbliżać się 18:30 wyszedłem z pokoju i swe kroki skierowałem na przystanek autobusowy.
Skomentuj