Już wiem, że chyba nigdy nie będzie dobrze ale nie potrafię się z tym skutecznie pogodzić i przejść do normalności nad tym. Bliskość i seks są dla mnie zbyt ważne w związku, zaś dla mojej żony te sfery mogłyby w ogóle nie istnieć.
Wiele lat - a jesteśmy ze sobą już razem 8 lat z czego 5 małżeństwem - o jakąkolwiek bliskość musiałem żebrać.
Nie jestem playboem ani boskim Apollo, ale nie jestem też brzydki, za to normalny zadbany facet, z kilkudniowym zarostem (bo lubię!), wysportowany, szczupły - więc nie odrzucam.
Z bliskością zawsze było źle, zawsze coś nie w porządku. Ona nigdy nie lubiła się przytulać, całować - nie, dotykać - nie. Jakoś to znosiłem bo głęboko ją kochałem i jakoś nam szło, pomimo że czegoś bardzo mi brakowało. Myślałem sobie, może odblokuje się w seksie kiedy w całości jej się poświecę. Byłem jej pierwszym partnerem, ja wprowadziłem ją w seks i nie wyszło mi to na dobre. Wziąłem sobie dziewicę i teraz serio tego żałuję. Ze swojej strony pokazałem jej zaangażowanie i dzikie pożądanie, dawałem jej raz romantyczny wolny seks, czasem ostry szybki numerek, jednak z jej strony nigdy nie było inicjatywy. Taka sytuacja powodowała we mnie frustrację i zaczęliśmy się kłócić - o byle co, byłem spięty i poddenerwowany, dogadywaliśmy sobie. To zaczęło pogrążać nasze małżeństwo i było coraz gorzej. Próbowałem z nią rozmawiać, ale nie dało się - ona miała wymówki, zawsze coś jej nie odpowiadało, źle się czuła, nie miała głowy do tego itd. - tysiące wymówek - już nawet nie do seksu ale do rozmowy o problemie - ona w ogóle nie widziała problemu w tym, że kiedy ja daję jej ciepło, troskę, bliskość a ona trakuje mnie chłodno i na odległość - cierpię i czuję się odrzucony, niepotrzebny. Wiele razy były z tego powodu awantury, bo ona kiedy chciałem rozmawiać szła spać albo kazała mi "s********ć".
Cóż, w międzyczasie pojawiło się dziecko - nie powiem, że żałuję bo córeczkę kocham nawet nie wiecie jak bardzo. Przez całą ciążę seksu w zasadzie nie było, nawet nie nalegałem ani też słowem o tym nie wspominałem, bardzo wspierałem żonę - psychicznie i fizycznie. Zawsze miała we mnie dobre słowo, robiłem w domu wszystko co było trzeba - wręcz jej usługiwałem. Urabiałem się w pracy po godzinach żeby na wszystko zarobić - żeby ona i dziecko miały jak najlepiej. Po prostu facet - ojciec zaangażowany. Urodziła, byłem przy porodzie i też ją wspierałem, parcie, oparcie psychiczne, pomoc, opieka... Przeciąłem pępowinę... Wiele widziałem ale nigdy mnie to do niej jako do kobiety nie zraziło. Nadal tak samo - albo nawet bardziej ją kochałem, moje "pożądanie" do niej jako do kobiety nie zmalało ani trochę. Czekałem kolejnych kilka miesięcy na pierwsze zbliżenie. Nie inicjowałem żeby nie popędzać - bo się zrazi, bo zaboli itd. I wiecie co - po pół roku spróbowałem do niej przyjść.
Próbowałem zorganizować coś w rodzaju drugiego "pierwszego razu" - romantyczna kąpiel, świecie, muzyka - i wiecie co? Przeżyłem paskudne odtrącenie, zachowywała się jak księżniczka, która robi to tylko po to żebym się odpieprzył od niej. I tak przez ostatnie 2 lata wygląda nasz seks - tylko tak. Jedna - zimna - kłoda i nic więcej. Przestałem już czegokolwiek oczekiwać i zaczynam uczyć się żyć bez seksu. Zbyt kocham córkę żeby odejść, nie mam jaj ani siły. Za bardzo zależy mi na moim dziecku. Jaki jest seks? Raz, dwa razy w miesiącu kiedy ja inicjuję i organizuję. Ona nigdy nic nie robi. Ja muszę ją zaprosić, ona wtedy łaskawie przyjdzie, po drodze pójdzie zapalić, zjeść coś i wtedy ew. dopiero do mnie przyjdzie. Nigdy wcześniej, nigdy nie widziałem, żeby ona serio tego chciała i była "napalona". Położy się i czeka, każda próba dotknięcia czy pocałowania gdziekolwiek - odpycha mnie albo mówi, że nie chce, leży i patrzy w sufit znudzona. Mnie fascynuje oral, uwielbiam ją pieścić i mógłbym to robić godzinami, daję jaj ustami takie orgazmy po których drze pysk tak, że sąsiedzi słyszą, w penetracji jest gorzej - bardzo trudno ją doprowadzić do orgazmu pochwowego ale staram się. Nic to że ja bardzo rzadko normalnie dojdę i poczuję że i mnie było dobrze - zawsze jestem skupiony tak na niej i jej zadowoleniu że nie dbam o siebie. Kiedyś myślałem, że ona to odwzajemni ale nic - nawet na lodzika muszę się upraszać i czekać tygodniami, w międzyczasie po kilku tygodniach postu są awantury bo denerwuje mnie byle co - ale to potem ja jestem winny bo się denerwuję, narzekam - ale to, że próbuję rozmawiać o przyczynie problemu jest nieistotne, ona uważa że nie robi nic złego a seks nie jest najważniejszy. No niech będzie - najważniejszy nie jest, ale kiedy go nie ma albo jest fatalny, sztuczny i na siłę - nie będzie dobrze. Powoli uczę się nie chcieć go, nie pożądać i nie pragnąć. Ostatnio kiedy do niej przychodziłem zaliczyłem tyle odmów, odepchnęła mnie lub była obojętna tyle razy, że kilka razy ostatnio dosłownie mi nie stanął - bo czułem się jakbym miał ją gwałcić. Nie czułem w ogóle podniecenia - zero! Czułem się podle, czyżby jej postawa mogła spowodować takie problemy?
Kiedyś marzyłem o fajnym seksie, o zabawach i spełnianiu fantazji, dziś wiem, że jedyne na co mogę liczyć to seks z kłodą z rozłożonymi udami, na nic fantazyjnego liczyć nie mogę - dotknąć nie mogę nawet cycków...
Aha, żona zmęczona nie jest - ja oddwalam większość rzeczy w domu. Ona popołudnia przeważnie spędza na kanapie przed telewizorem a potem o 19 albo 20-tej idzie spać z córką a ja zostaję sam na pastwę samotności...
Da się to zmienić czy muszę się pogodzić lub odejść
Wiele lat - a jesteśmy ze sobą już razem 8 lat z czego 5 małżeństwem - o jakąkolwiek bliskość musiałem żebrać.
Nie jestem playboem ani boskim Apollo, ale nie jestem też brzydki, za to normalny zadbany facet, z kilkudniowym zarostem (bo lubię!), wysportowany, szczupły - więc nie odrzucam.
Z bliskością zawsze było źle, zawsze coś nie w porządku. Ona nigdy nie lubiła się przytulać, całować - nie, dotykać - nie. Jakoś to znosiłem bo głęboko ją kochałem i jakoś nam szło, pomimo że czegoś bardzo mi brakowało. Myślałem sobie, może odblokuje się w seksie kiedy w całości jej się poświecę. Byłem jej pierwszym partnerem, ja wprowadziłem ją w seks i nie wyszło mi to na dobre. Wziąłem sobie dziewicę i teraz serio tego żałuję. Ze swojej strony pokazałem jej zaangażowanie i dzikie pożądanie, dawałem jej raz romantyczny wolny seks, czasem ostry szybki numerek, jednak z jej strony nigdy nie było inicjatywy. Taka sytuacja powodowała we mnie frustrację i zaczęliśmy się kłócić - o byle co, byłem spięty i poddenerwowany, dogadywaliśmy sobie. To zaczęło pogrążać nasze małżeństwo i było coraz gorzej. Próbowałem z nią rozmawiać, ale nie dało się - ona miała wymówki, zawsze coś jej nie odpowiadało, źle się czuła, nie miała głowy do tego itd. - tysiące wymówek - już nawet nie do seksu ale do rozmowy o problemie - ona w ogóle nie widziała problemu w tym, że kiedy ja daję jej ciepło, troskę, bliskość a ona trakuje mnie chłodno i na odległość - cierpię i czuję się odrzucony, niepotrzebny. Wiele razy były z tego powodu awantury, bo ona kiedy chciałem rozmawiać szła spać albo kazała mi "s********ć".
Cóż, w międzyczasie pojawiło się dziecko - nie powiem, że żałuję bo córeczkę kocham nawet nie wiecie jak bardzo. Przez całą ciążę seksu w zasadzie nie było, nawet nie nalegałem ani też słowem o tym nie wspominałem, bardzo wspierałem żonę - psychicznie i fizycznie. Zawsze miała we mnie dobre słowo, robiłem w domu wszystko co było trzeba - wręcz jej usługiwałem. Urabiałem się w pracy po godzinach żeby na wszystko zarobić - żeby ona i dziecko miały jak najlepiej. Po prostu facet - ojciec zaangażowany. Urodziła, byłem przy porodzie i też ją wspierałem, parcie, oparcie psychiczne, pomoc, opieka... Przeciąłem pępowinę... Wiele widziałem ale nigdy mnie to do niej jako do kobiety nie zraziło. Nadal tak samo - albo nawet bardziej ją kochałem, moje "pożądanie" do niej jako do kobiety nie zmalało ani trochę. Czekałem kolejnych kilka miesięcy na pierwsze zbliżenie. Nie inicjowałem żeby nie popędzać - bo się zrazi, bo zaboli itd. I wiecie co - po pół roku spróbowałem do niej przyjść.
Próbowałem zorganizować coś w rodzaju drugiego "pierwszego razu" - romantyczna kąpiel, świecie, muzyka - i wiecie co? Przeżyłem paskudne odtrącenie, zachowywała się jak księżniczka, która robi to tylko po to żebym się odpieprzył od niej. I tak przez ostatnie 2 lata wygląda nasz seks - tylko tak. Jedna - zimna - kłoda i nic więcej. Przestałem już czegokolwiek oczekiwać i zaczynam uczyć się żyć bez seksu. Zbyt kocham córkę żeby odejść, nie mam jaj ani siły. Za bardzo zależy mi na moim dziecku. Jaki jest seks? Raz, dwa razy w miesiącu kiedy ja inicjuję i organizuję. Ona nigdy nic nie robi. Ja muszę ją zaprosić, ona wtedy łaskawie przyjdzie, po drodze pójdzie zapalić, zjeść coś i wtedy ew. dopiero do mnie przyjdzie. Nigdy wcześniej, nigdy nie widziałem, żeby ona serio tego chciała i była "napalona". Położy się i czeka, każda próba dotknięcia czy pocałowania gdziekolwiek - odpycha mnie albo mówi, że nie chce, leży i patrzy w sufit znudzona. Mnie fascynuje oral, uwielbiam ją pieścić i mógłbym to robić godzinami, daję jaj ustami takie orgazmy po których drze pysk tak, że sąsiedzi słyszą, w penetracji jest gorzej - bardzo trudno ją doprowadzić do orgazmu pochwowego ale staram się. Nic to że ja bardzo rzadko normalnie dojdę i poczuję że i mnie było dobrze - zawsze jestem skupiony tak na niej i jej zadowoleniu że nie dbam o siebie. Kiedyś myślałem, że ona to odwzajemni ale nic - nawet na lodzika muszę się upraszać i czekać tygodniami, w międzyczasie po kilku tygodniach postu są awantury bo denerwuje mnie byle co - ale to potem ja jestem winny bo się denerwuję, narzekam - ale to, że próbuję rozmawiać o przyczynie problemu jest nieistotne, ona uważa że nie robi nic złego a seks nie jest najważniejszy. No niech będzie - najważniejszy nie jest, ale kiedy go nie ma albo jest fatalny, sztuczny i na siłę - nie będzie dobrze. Powoli uczę się nie chcieć go, nie pożądać i nie pragnąć. Ostatnio kiedy do niej przychodziłem zaliczyłem tyle odmów, odepchnęła mnie lub była obojętna tyle razy, że kilka razy ostatnio dosłownie mi nie stanął - bo czułem się jakbym miał ją gwałcić. Nie czułem w ogóle podniecenia - zero! Czułem się podle, czyżby jej postawa mogła spowodować takie problemy?
Kiedyś marzyłem o fajnym seksie, o zabawach i spełnianiu fantazji, dziś wiem, że jedyne na co mogę liczyć to seks z kłodą z rozłożonymi udami, na nic fantazyjnego liczyć nie mogę - dotknąć nie mogę nawet cycków...
Aha, żona zmęczona nie jest - ja oddwalam większość rzeczy w domu. Ona popołudnia przeważnie spędza na kanapie przed telewizorem a potem o 19 albo 20-tej idzie spać z córką a ja zostaję sam na pastwę samotności...
Da się to zmienić czy muszę się pogodzić lub odejść
Skomentuj