Niniejsze opowiadanie powstało na życzenie Pana o nicku „Adamek2000”. Podał mi fakt,y zgrubnie zarys informacji i poprosił bym stworzył tę opowiastkę. Jest w niej jakieś ziarno prawdy i realności lecz w większym stopniu króluje fikcja literacka. Czy udało się mej skromnej osobie odzwierciedlić to co napisał mi ten forumowicz, nie wiem. O tym może się tylko wypowiedzieć on sam i uściślić ile w tym jest prawdy…..
Od dzieciństwa chciałem być harcerzem. Dążyłem do tego skrupulatnie i jakoś się to udawało. Najpierw poprzez zuchy, potem już jako harcerz wielokrotnie uczestniczyłem w różnego rodzaju rajdach, zlotach i innych przyjemnością tego harcerskiego żywota. Uczyłem się dobrze, więc nie było powodów by z tego rezygnować. Dobrze potrafiłem pogodzić naukę z przyjemnością jaką było harcerstwo. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia służba w tej organizacji była sposobem na zagospodarowanie czasu wolnego. Dodatkowo, uczyła sumienności, punktualności, prawdomówności i innych zalet o których by to długo tu pisać. Prócz przyjemności mieliśmy również obowiązki. Pomoc ludziom w potrzebie była jedną z nich i gdy byłem już w ósmej klasie przypadło mi zadanie pomocy w gospodarstwie domowym pani Zofii Budasz. Była to kobieta elokwentna, dystyngowana i zawsze elegancka. Pomimo tego że mieszkała w nieco zaniedbanym domu swych rodziców gdzie nie było bieżącej ciepłej wody a tylko zimna, nigdy nie dojrzałem w jej osobie postaci brudnej, nieciekawie pachnącej. W kuchni za parawanem stała przygotowana balia a na kaflowym piecu zawsze grzały się duże garczki z wodą. Pani Zofia mieszkała sama. Słyszałem że owdowiała nie mając żadnego potomstwa. Nie szukała już swej drugiej połówki, podejrzewam że miała być może zbyt wygórowane aspiracje wobec przyszłych kandydatów, a może tak naprawdę nie szukała towarzysza na resztę swego życia. Przychodziłem do niej co drugi dzień wyłączając oczywiście niedziele. W tygodniu były to godziny popołudniowo - wieczorne, w sobotę starałem się być do południa chcąc resztę czasu mieć na swe przyjemności. Pracowała w pobliskim liceum ucząc języka polskiego. Miałą tam opinię wymagającej belferki. Rozpocząłem do niej chodzić końcem września. Głównie to przynosiłem z komórki węgiel do kuchni by miała jak palić, czasami prosiła bym pomógł jej w innych rzeczach, ot taka doraźna pomoc. Nigdy nie doświadczyłem od niej jakiegoś nieakceptowalnego zachowania. Zawsze dziękowała i twierdziła że jest jej głupio że tak mnie wykorzystuje. Starała się w jakiś sposób mi wynagrodzić za tę pracę, zawsze była herbata, jakieś ciasto. Czasami dostawałem tabliczkę czekolady. Jak, sama stwierdziła nie miała tu żadnej rodziny. Jej siostry wyjechały na drugi koniec Polski i odwiedzały ją naprawdę rzadko. Ona sama może raz a może dwa razy do roku jechała do nich. W pewien październikowy czwartek udałem się jak to było umówione do niej. Powoli zmierzchało i ubrany w swój harcerski uniform przemykałem ulicami miasteczka do niej. Nie miałem znów aż tak daleko, ot jakieś niecałe dwa kilometry. Gdy dotarłem pod znajomy adres pani Zofia jak zawsze powitała mnie miłym uśmiechem i zaprosiła do wnętrza domostwa.
- Witaj Adasiu, oj będę miała dziś do Ciebie wielką prośbę – rozpoczęła rozmowę.
- Dzień dobry pani Zofio – przywitałem się jak należy i cmoknąłem ja w wyciągnięta na powitanie dłoń.
Wiedziałem że jej to się podobało. Któregoś razu powiedziała mi że rzadko kiedy można teraz spotkać tak dobrze wychowanego młodzieńca. Podłechtało to moje ego.
- Słuchaj, zamówiłam na jutro specjalistę od naprawy dachu bo mi na strychu nieco cieknie i miałabym prośbę byś tam uprzątnął – powiedziała.
- Żaden problem, ale wcześniej to przyniosę węgla z komórki nim się ściemni bo widzę że niedużo go tu jest – odpowiedziałem widząc mikroskopijna ilość „czarnego złota” w kuchni.
- Dobrze, to idź się przebierz a ja przygotuję herbatę – odparła wstając zza stołu.
- Ta herbatę to może później pani Zofio – zasugerowałem i udałem się za parawan w kuchni.
Ten parawan to tak de facto służył tylko chyba jako rekwizyt i miał za zadanie dawać tylko i wyłącznie jakąś namiastkę intymności. Mały, krótki coś tam nieco zasłaniał lecz nie za dużo. Stojąca obok szafeczka z lustrem i damskimi kosmetykami, przyborami toaletowymi , dalej wieszak na ręczniki, dzbanek na wodę i krzesło na którym tkwiło moje ubranie robocze dopełniały obrazu tego miejsca. Począłem zdejmować z siebie harcerski uniform. Powoli rozpinałem guziki bluzy a następnie spodni. Gdy pozostałem w samych majtkach , podkoszulku i skarpetkach w odbiciu lustra zauważyłem że pani Zofia bacznie mi się przygląda. Nie zdawała sobie sprawy że dostrzegłem ją. Nie miałem zamiaru nic jej mówić lecz od paru poprzednich razów zauważyłem że gdy się przebieram , bacznie mi się przygląda. Słowem mówiąc - podglądała. Raz nawet chyba z dwa tygodnie temu to mi gdy to dojrzałem nieco stanął ptaszek lecz szybko wbiłem się w spodnie robocze i miałem nadzieję że tego nie zobaczyła. Teraz znów patrzyła się. Nie dałem po sobie poznać że wiem o tym fakcie. Powoli wziąłem z krzesła spodnie ubrania roboczego i zacząłem wolno wsuwać je na siebie. Fakt że zdawałem sobie sprawę że jestem podglądany spowodował że mój ptaszek zaczął nieco rosnąć. Nim osiągnąłem pełną erekcję zdołałem wbić się w spodnie. Na podkoszulek założyłem bluzę ubrania roboczego i założywszy buty byłem gotowy do pracy.
- No, to zaczniemy od węgla – powiedziałem wychodząc zza parawanu.
Pani Zofia zdołała się przez ten czas cofnąć w inne miejsce. Ubrana jak zawsze w kobiecy sposób, sukienka w kolorze granatu sięgająca nieco poniżej kolana, cieliste rajstopy i kapcie. Może ten ostatni element nie dodawał uroku, ale któż po domu gania w szpilkach. Jak tak na oko na dobiegającą pięćdziesiątki panią wyglądała całkiem, całkiem. Zadbane dłonie, lekki makijaż i klasyczna sylwetka były zgoła odmienne od innych pań , które w jej wieku nabawiły się sporej nadwagi. Biust też niczego sobie, ani za duży ani za mały , ot w sam raz. Nigdy nie widziałem jej w spodniach, zawsze albo spódnica lub też sukienka.
-Dobrze Adasiu, dobrze – odpowiedziała widząc jak chwytam w swe dłonie dwa wiadra i ruszam z nimi w kierunku komórki.
Nakładając węgiel zastanawiałem się czemu mnie tam podgląda. Przez chwilę pomyślałem sobie o nawet dość sprośnym scenariuszu lecz po chwili wyrzuciłem ten problem z głowy. Z węglem obróciłem chyba z trzy razy. Miała spokojnie na dziś i jutro. W tej jej kuchenkę i piec kaflowy ogrzewający oba pokoje nie wchodziło zbyt dużo a jak z doświadczenia wiedziałem to taka ilość jej wystarczała. Obróciłem jeszcze raz przynosząc szczapy drzewa na jutrzejszą rozpałkę i teraz mogłem się zająć inna robotą.
- O, chodź tutaj, tu jest wejście na strych – pokierowała mnie pani Zofia wskazując schody wiodące na tę część jej małego domku.
Wspiąłem się tam i otworzyłem drzwi od tego pomieszczenia.
- O , zapalę Ci światło – usłyszałem zza swych pleców i po chwili jasny snop światła rozświetlił powierzchnię strychu.
Znaleźliśmy się tam po chwili. Dostrzegłam teraz że jest tu niezła graciarnia. Wszystko co było zbędne było tutaj postawione. Jakieś stare meble, stos makulatury, worki z nieznaną mi zawartością, czarno biały telewizor , płytki i inne szpejstwa zagracały totalnie to miejsce. Na dodatek panował tu niezły zaduch i ciepło. Wszak nie był to jakiś potężny strych. Jej dom to dwa pokoiki, kuchnia, toaleta, korytarz wejściowy. Od przewodu kominowego buchało ciepło. Na dodatek dzisiejszy dzień był w miarę ciepły jak na październik i sumarycznie dawało to dość znaczną temperaturę.
- O, to tam w rogu, tam cieknie i zalewa mi sufit w pokoju – powiedziała wskazując róg strychu.
Spojrzałem w miejsce , które mi wskazała. Kłębiło się tam mnóstwo worków z nieznana mi zawartością. Dodatkowo jakiś stary rower i inne rzeczy. Zdałem sobie sprawę że to dość sporo pracy.
- Dobrze, a gdzie to mam przestawić ? – zapytałem.
Zastanowiła się chwilę. Czekałem na konkretna odpowiedź i czułem jak to ciepło atakuje me ciało.
- Wiesz co Adamie, wywalę te rzeczy na śmieci, trzeba tu zrobić porządek, co zbędne to do śmieci, no już ja Ci powiem co tu zostanie – usłyszałem w odpowiedzi.
Miałem nadzieję że nie wszystko trzeba będzie stąd wynieść bo roboty miałbym na dobre trzy godziny. Zakasałem rękawy i zabrałem się do roboty. Pani Zofia ku memu zdziwieniu bardzo konkretnie i bez żadnych sentymentów wskazywała co wyrzucić a co ma pozostać w rogu strychu po przeciwnej stronie niż ta dziura. Po kilkunastu minutach zdałem sobie sprawę że w tym grubym ubraniu roboczym to ja długo nie wytrzymam. Czułem gorąc i pot.
- Tu jest za gorąco, w tym ubraniu nie dam rady – stwierdziłem.
- Dobrze, choć do kuchni, może coś znajdę lżejszego – odparła i obydwoje zeszliśmy po schodach do kuchni.
- Poczekaj, zaraz coś poszukam – powiedziała nauczycielka i skierowała swe kroki ku jednemu z pokoi.
Nieco spocony czekałem na jej powrót. Zjawiła się po chwili dzierżąc coś w dłoniach.
- No mam tutaj taki rozpinany fartuszek, taka podomkę, nic innego tak jak na Ciebie nie znalazłam – stwierdziła i wręczyła mi to coś.
Nieco zdębiałem. Wziąłem w dłonie tą podomkę – fartuszek w kolorze granatu z jakimiś bliżej nie określonymi wzorami.
Przypominało tu fartuch sklepowej. Wykonane z poliestru, nieco przezroczyste z krótkim rękawem miało mi teraz służyć jako odzież robocza. Nie za bardzo wiedziałem co począć. Na oko dolna krawędź tego ciuszka sięgała by mi gdzieś do kolan.
- widzisz, ja Cię przepraszam, nie mam naprawdę niczego innego choć….. – przerwała i zastanowiła się chwilę widząc me zakłopotanie.
Nie za bardzo widziałem siebie w tym stroju. Miałem zamiar pozbyć się tej grubej bluzy drelichowej i równie grubych spodni. Szczerze zastanawiałem się czy nie zdjąć też podkoszulka. Tam u góry było naprawdę ciepło.
- No, mam jeszcze taką koszulę nocna i halkę – dodała.
No te opcje były naprawdę cool. Już wyobrażałem sobie siebie w halce lub damskiej koszuli nocnej.
- Proszę Cię Adasiu, bardzo mi na tym zależy, pomożesz mi? – rzuciła błagalnym głosem.
Nie mogłem jej odmówić. Jakoś zrobiło mi się jej szkoda. Gdybym wiedział że na tym strychu będzie tak ciepło zabrałbym z domu stare rzeczy.
- To co iść po te halkę i koszulę? – zapytała widząc że się waham.
- Nie, ta podomka będzie dobra, przecież i tak mnie prócz pani tym nie zobaczy – powstrzymałem ją i począłem zdejmować bluzę ubrania roboczego.
- Dobrze , połóż ten drelich tu na fotelu i przebierz się – odpowiedziała ucieszona.
Nie kazała mi iść za parawan, jak zawsze gdy ubierałem lub ściągałem tam swój harcerski mundurek. Z drugiej strony w tym mikroskopijnym miejscu nie było by miejsca gdzie mógłbym pozostawić ten drelich. Na jedynym tam krześle tkwiły moje ciuch w których przyszedłem i jedynym miejscem gdzie mógłbym je teraz zostawić było to krzesło przy kuchennym stole. Zdjąłem bluzę i począłem rozpinać spodnie. Stała patrząc się na mnie. Nie za bardzo wiedziałem czy mam kontynuować to rozbieranie. Mogłem zwrócić jej uwagę, dać jakiś sygnał by się odwróciła, lecz różnica wieku jakoś odebrała mi tę śmiałość.
- A co tam, nie sobie patrzy, wszak nagi jej się nie pokaże – przeszło przez myśl i bez żadnego zażenowania począłem ściągać spodnie.
Stała parę kroków ode mnie i patrzyła jak się rozbieram. Ten fakt że patrzy na mnie spowodował że mój penis począł rosnąć. Położyłem spodnie na krześle i nałożyłem na siebie ta podomkę-fartuszek. Kątem oka zobaczyłem jak zerka na moje krocze. Penis podniósł się i z pewnością dostrzegła te zgrubienia w majtkach. Troszku zawstydzony szybko zapinałem guziki tego czegoś. Szło mi to nieco topornie lecz jakoś w końcu mi się udało.
- No to możemy iść dalej działać – wydukałem z siebie.
Wyglądałem jak pajac. Przezroczysty fartuch sięgał mi powyżej kolan i w żaden sposób nie chciał zejść niżej. Mało tego wchodząc po nieco stromych schodach, na strych odsłaniał moje nagie uda. Zabrałem się do roboty. Miałem nadzieję że zajmując się nią jakoś pozbędę się tej sytuacji i mój ptaszek wróci do pozycji „na spocznij”. Chwilowo tak się udało. Pani Zofia wskazywała co mam zostawić , a co jest do wyrzucenia i te rzeczy , które były w miarę lekkie znosiła ku dołowi. Jednakże jak stawałem tam u góry, na strychu , a ona była tam na dole i czekała na kolejny ładunek nadający się do wyrzucenia to widziałem że jej wzrok, choćby przez chwilę ląduje pod tą podomkę na moje majtki. Będąc na dole widziała ten element mej bielizny i co mi ptaszek się uspokoił to za chwilę znów poczynał rosnąć w majtkach. Stała na schodach, więc jej nie było tak gorąco jak mi. Co jakiś czas schodziła i dokładała do pieca by nie wygasło. Po jakiejś godzinie , pomimo tego że miałem na sobie tylko ten podomko – fartuszek czułem że znów pot leci mi po plecach.
- Uff, ale tu jest ciepło – stwierdziłem i począłem rozpinać guziki swego specyficznego odzienia.
Nie było jej teraz, rzeczy do uporządkowania było coraz mniej. Zrzuciłem fartuszek i zdjąłem z siebie lekko przepocona podkoszulkę , pozostając w samych majtkach, skarpetach i butach.
Od dzieciństwa chciałem być harcerzem. Dążyłem do tego skrupulatnie i jakoś się to udawało. Najpierw poprzez zuchy, potem już jako harcerz wielokrotnie uczestniczyłem w różnego rodzaju rajdach, zlotach i innych przyjemnością tego harcerskiego żywota. Uczyłem się dobrze, więc nie było powodów by z tego rezygnować. Dobrze potrafiłem pogodzić naukę z przyjemnością jaką było harcerstwo. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia służba w tej organizacji była sposobem na zagospodarowanie czasu wolnego. Dodatkowo, uczyła sumienności, punktualności, prawdomówności i innych zalet o których by to długo tu pisać. Prócz przyjemności mieliśmy również obowiązki. Pomoc ludziom w potrzebie była jedną z nich i gdy byłem już w ósmej klasie przypadło mi zadanie pomocy w gospodarstwie domowym pani Zofii Budasz. Była to kobieta elokwentna, dystyngowana i zawsze elegancka. Pomimo tego że mieszkała w nieco zaniedbanym domu swych rodziców gdzie nie było bieżącej ciepłej wody a tylko zimna, nigdy nie dojrzałem w jej osobie postaci brudnej, nieciekawie pachnącej. W kuchni za parawanem stała przygotowana balia a na kaflowym piecu zawsze grzały się duże garczki z wodą. Pani Zofia mieszkała sama. Słyszałem że owdowiała nie mając żadnego potomstwa. Nie szukała już swej drugiej połówki, podejrzewam że miała być może zbyt wygórowane aspiracje wobec przyszłych kandydatów, a może tak naprawdę nie szukała towarzysza na resztę swego życia. Przychodziłem do niej co drugi dzień wyłączając oczywiście niedziele. W tygodniu były to godziny popołudniowo - wieczorne, w sobotę starałem się być do południa chcąc resztę czasu mieć na swe przyjemności. Pracowała w pobliskim liceum ucząc języka polskiego. Miałą tam opinię wymagającej belferki. Rozpocząłem do niej chodzić końcem września. Głównie to przynosiłem z komórki węgiel do kuchni by miała jak palić, czasami prosiła bym pomógł jej w innych rzeczach, ot taka doraźna pomoc. Nigdy nie doświadczyłem od niej jakiegoś nieakceptowalnego zachowania. Zawsze dziękowała i twierdziła że jest jej głupio że tak mnie wykorzystuje. Starała się w jakiś sposób mi wynagrodzić za tę pracę, zawsze była herbata, jakieś ciasto. Czasami dostawałem tabliczkę czekolady. Jak, sama stwierdziła nie miała tu żadnej rodziny. Jej siostry wyjechały na drugi koniec Polski i odwiedzały ją naprawdę rzadko. Ona sama może raz a może dwa razy do roku jechała do nich. W pewien październikowy czwartek udałem się jak to było umówione do niej. Powoli zmierzchało i ubrany w swój harcerski uniform przemykałem ulicami miasteczka do niej. Nie miałem znów aż tak daleko, ot jakieś niecałe dwa kilometry. Gdy dotarłem pod znajomy adres pani Zofia jak zawsze powitała mnie miłym uśmiechem i zaprosiła do wnętrza domostwa.
- Witaj Adasiu, oj będę miała dziś do Ciebie wielką prośbę – rozpoczęła rozmowę.
- Dzień dobry pani Zofio – przywitałem się jak należy i cmoknąłem ja w wyciągnięta na powitanie dłoń.
Wiedziałem że jej to się podobało. Któregoś razu powiedziała mi że rzadko kiedy można teraz spotkać tak dobrze wychowanego młodzieńca. Podłechtało to moje ego.
- Słuchaj, zamówiłam na jutro specjalistę od naprawy dachu bo mi na strychu nieco cieknie i miałabym prośbę byś tam uprzątnął – powiedziała.
- Żaden problem, ale wcześniej to przyniosę węgla z komórki nim się ściemni bo widzę że niedużo go tu jest – odpowiedziałem widząc mikroskopijna ilość „czarnego złota” w kuchni.
- Dobrze, to idź się przebierz a ja przygotuję herbatę – odparła wstając zza stołu.
- Ta herbatę to może później pani Zofio – zasugerowałem i udałem się za parawan w kuchni.
Ten parawan to tak de facto służył tylko chyba jako rekwizyt i miał za zadanie dawać tylko i wyłącznie jakąś namiastkę intymności. Mały, krótki coś tam nieco zasłaniał lecz nie za dużo. Stojąca obok szafeczka z lustrem i damskimi kosmetykami, przyborami toaletowymi , dalej wieszak na ręczniki, dzbanek na wodę i krzesło na którym tkwiło moje ubranie robocze dopełniały obrazu tego miejsca. Począłem zdejmować z siebie harcerski uniform. Powoli rozpinałem guziki bluzy a następnie spodni. Gdy pozostałem w samych majtkach , podkoszulku i skarpetkach w odbiciu lustra zauważyłem że pani Zofia bacznie mi się przygląda. Nie zdawała sobie sprawy że dostrzegłem ją. Nie miałem zamiaru nic jej mówić lecz od paru poprzednich razów zauważyłem że gdy się przebieram , bacznie mi się przygląda. Słowem mówiąc - podglądała. Raz nawet chyba z dwa tygodnie temu to mi gdy to dojrzałem nieco stanął ptaszek lecz szybko wbiłem się w spodnie robocze i miałem nadzieję że tego nie zobaczyła. Teraz znów patrzyła się. Nie dałem po sobie poznać że wiem o tym fakcie. Powoli wziąłem z krzesła spodnie ubrania roboczego i zacząłem wolno wsuwać je na siebie. Fakt że zdawałem sobie sprawę że jestem podglądany spowodował że mój ptaszek zaczął nieco rosnąć. Nim osiągnąłem pełną erekcję zdołałem wbić się w spodnie. Na podkoszulek założyłem bluzę ubrania roboczego i założywszy buty byłem gotowy do pracy.
- No, to zaczniemy od węgla – powiedziałem wychodząc zza parawanu.
Pani Zofia zdołała się przez ten czas cofnąć w inne miejsce. Ubrana jak zawsze w kobiecy sposób, sukienka w kolorze granatu sięgająca nieco poniżej kolana, cieliste rajstopy i kapcie. Może ten ostatni element nie dodawał uroku, ale któż po domu gania w szpilkach. Jak tak na oko na dobiegającą pięćdziesiątki panią wyglądała całkiem, całkiem. Zadbane dłonie, lekki makijaż i klasyczna sylwetka były zgoła odmienne od innych pań , które w jej wieku nabawiły się sporej nadwagi. Biust też niczego sobie, ani za duży ani za mały , ot w sam raz. Nigdy nie widziałem jej w spodniach, zawsze albo spódnica lub też sukienka.
-Dobrze Adasiu, dobrze – odpowiedziała widząc jak chwytam w swe dłonie dwa wiadra i ruszam z nimi w kierunku komórki.
Nakładając węgiel zastanawiałem się czemu mnie tam podgląda. Przez chwilę pomyślałem sobie o nawet dość sprośnym scenariuszu lecz po chwili wyrzuciłem ten problem z głowy. Z węglem obróciłem chyba z trzy razy. Miała spokojnie na dziś i jutro. W tej jej kuchenkę i piec kaflowy ogrzewający oba pokoje nie wchodziło zbyt dużo a jak z doświadczenia wiedziałem to taka ilość jej wystarczała. Obróciłem jeszcze raz przynosząc szczapy drzewa na jutrzejszą rozpałkę i teraz mogłem się zająć inna robotą.
- O, chodź tutaj, tu jest wejście na strych – pokierowała mnie pani Zofia wskazując schody wiodące na tę część jej małego domku.
Wspiąłem się tam i otworzyłem drzwi od tego pomieszczenia.
- O , zapalę Ci światło – usłyszałem zza swych pleców i po chwili jasny snop światła rozświetlił powierzchnię strychu.
Znaleźliśmy się tam po chwili. Dostrzegłam teraz że jest tu niezła graciarnia. Wszystko co było zbędne było tutaj postawione. Jakieś stare meble, stos makulatury, worki z nieznaną mi zawartością, czarno biały telewizor , płytki i inne szpejstwa zagracały totalnie to miejsce. Na dodatek panował tu niezły zaduch i ciepło. Wszak nie był to jakiś potężny strych. Jej dom to dwa pokoiki, kuchnia, toaleta, korytarz wejściowy. Od przewodu kominowego buchało ciepło. Na dodatek dzisiejszy dzień był w miarę ciepły jak na październik i sumarycznie dawało to dość znaczną temperaturę.
- O, to tam w rogu, tam cieknie i zalewa mi sufit w pokoju – powiedziała wskazując róg strychu.
Spojrzałem w miejsce , które mi wskazała. Kłębiło się tam mnóstwo worków z nieznana mi zawartością. Dodatkowo jakiś stary rower i inne rzeczy. Zdałem sobie sprawę że to dość sporo pracy.
- Dobrze, a gdzie to mam przestawić ? – zapytałem.
Zastanowiła się chwilę. Czekałem na konkretna odpowiedź i czułem jak to ciepło atakuje me ciało.
- Wiesz co Adamie, wywalę te rzeczy na śmieci, trzeba tu zrobić porządek, co zbędne to do śmieci, no już ja Ci powiem co tu zostanie – usłyszałem w odpowiedzi.
Miałem nadzieję że nie wszystko trzeba będzie stąd wynieść bo roboty miałbym na dobre trzy godziny. Zakasałem rękawy i zabrałem się do roboty. Pani Zofia ku memu zdziwieniu bardzo konkretnie i bez żadnych sentymentów wskazywała co wyrzucić a co ma pozostać w rogu strychu po przeciwnej stronie niż ta dziura. Po kilkunastu minutach zdałem sobie sprawę że w tym grubym ubraniu roboczym to ja długo nie wytrzymam. Czułem gorąc i pot.
- Tu jest za gorąco, w tym ubraniu nie dam rady – stwierdziłem.
- Dobrze, choć do kuchni, może coś znajdę lżejszego – odparła i obydwoje zeszliśmy po schodach do kuchni.
- Poczekaj, zaraz coś poszukam – powiedziała nauczycielka i skierowała swe kroki ku jednemu z pokoi.
Nieco spocony czekałem na jej powrót. Zjawiła się po chwili dzierżąc coś w dłoniach.
- No mam tutaj taki rozpinany fartuszek, taka podomkę, nic innego tak jak na Ciebie nie znalazłam – stwierdziła i wręczyła mi to coś.
Nieco zdębiałem. Wziąłem w dłonie tą podomkę – fartuszek w kolorze granatu z jakimiś bliżej nie określonymi wzorami.
Przypominało tu fartuch sklepowej. Wykonane z poliestru, nieco przezroczyste z krótkim rękawem miało mi teraz służyć jako odzież robocza. Nie za bardzo wiedziałem co począć. Na oko dolna krawędź tego ciuszka sięgała by mi gdzieś do kolan.
- widzisz, ja Cię przepraszam, nie mam naprawdę niczego innego choć….. – przerwała i zastanowiła się chwilę widząc me zakłopotanie.
Nie za bardzo widziałem siebie w tym stroju. Miałem zamiar pozbyć się tej grubej bluzy drelichowej i równie grubych spodni. Szczerze zastanawiałem się czy nie zdjąć też podkoszulka. Tam u góry było naprawdę ciepło.
- No, mam jeszcze taką koszulę nocna i halkę – dodała.
No te opcje były naprawdę cool. Już wyobrażałem sobie siebie w halce lub damskiej koszuli nocnej.
- Proszę Cię Adasiu, bardzo mi na tym zależy, pomożesz mi? – rzuciła błagalnym głosem.
Nie mogłem jej odmówić. Jakoś zrobiło mi się jej szkoda. Gdybym wiedział że na tym strychu będzie tak ciepło zabrałbym z domu stare rzeczy.
- To co iść po te halkę i koszulę? – zapytała widząc że się waham.
- Nie, ta podomka będzie dobra, przecież i tak mnie prócz pani tym nie zobaczy – powstrzymałem ją i począłem zdejmować bluzę ubrania roboczego.
- Dobrze , połóż ten drelich tu na fotelu i przebierz się – odpowiedziała ucieszona.
Nie kazała mi iść za parawan, jak zawsze gdy ubierałem lub ściągałem tam swój harcerski mundurek. Z drugiej strony w tym mikroskopijnym miejscu nie było by miejsca gdzie mógłbym pozostawić ten drelich. Na jedynym tam krześle tkwiły moje ciuch w których przyszedłem i jedynym miejscem gdzie mógłbym je teraz zostawić było to krzesło przy kuchennym stole. Zdjąłem bluzę i począłem rozpinać spodnie. Stała patrząc się na mnie. Nie za bardzo wiedziałem czy mam kontynuować to rozbieranie. Mogłem zwrócić jej uwagę, dać jakiś sygnał by się odwróciła, lecz różnica wieku jakoś odebrała mi tę śmiałość.
- A co tam, nie sobie patrzy, wszak nagi jej się nie pokaże – przeszło przez myśl i bez żadnego zażenowania począłem ściągać spodnie.
Stała parę kroków ode mnie i patrzyła jak się rozbieram. Ten fakt że patrzy na mnie spowodował że mój penis począł rosnąć. Położyłem spodnie na krześle i nałożyłem na siebie ta podomkę-fartuszek. Kątem oka zobaczyłem jak zerka na moje krocze. Penis podniósł się i z pewnością dostrzegła te zgrubienia w majtkach. Troszku zawstydzony szybko zapinałem guziki tego czegoś. Szło mi to nieco topornie lecz jakoś w końcu mi się udało.
- No to możemy iść dalej działać – wydukałem z siebie.
Wyglądałem jak pajac. Przezroczysty fartuch sięgał mi powyżej kolan i w żaden sposób nie chciał zejść niżej. Mało tego wchodząc po nieco stromych schodach, na strych odsłaniał moje nagie uda. Zabrałem się do roboty. Miałem nadzieję że zajmując się nią jakoś pozbędę się tej sytuacji i mój ptaszek wróci do pozycji „na spocznij”. Chwilowo tak się udało. Pani Zofia wskazywała co mam zostawić , a co jest do wyrzucenia i te rzeczy , które były w miarę lekkie znosiła ku dołowi. Jednakże jak stawałem tam u góry, na strychu , a ona była tam na dole i czekała na kolejny ładunek nadający się do wyrzucenia to widziałem że jej wzrok, choćby przez chwilę ląduje pod tą podomkę na moje majtki. Będąc na dole widziała ten element mej bielizny i co mi ptaszek się uspokoił to za chwilę znów poczynał rosnąć w majtkach. Stała na schodach, więc jej nie było tak gorąco jak mi. Co jakiś czas schodziła i dokładała do pieca by nie wygasło. Po jakiejś godzinie , pomimo tego że miałem na sobie tylko ten podomko – fartuszek czułem że znów pot leci mi po plecach.
- Uff, ale tu jest ciepło – stwierdziłem i począłem rozpinać guziki swego specyficznego odzienia.
Nie było jej teraz, rzeczy do uporządkowania było coraz mniej. Zrzuciłem fartuszek i zdjąłem z siebie lekko przepocona podkoszulkę , pozostając w samych majtkach, skarpetach i butach.
Skomentuj