Skoro jesteś z nią zastraszająco nieobeznany (brak znajomości podstawowych lektur na poziomie szkolnictwa podstawowego/średniego), to jakim cudem chcesz kompetentnie określać, jak powinno wyglądać? Trzeba znać też to, co się krytykuje...
Miałam to wszystko, pisałam maturę rok temu.
Klepanie lektur to Ty wymyśliłeś. Dla mnie ważniejsza jest umiejętność wyciągania wniosków i interpretacji.
Mam dziwne wrażenie, że uroiłeś sobie, że materiał języka polskiego jest niezwykle szeroki, a to g... prawda. Może spędź tydzień na uczelni humanistycznej i zobaczysz, co to są lektury? 99% procent filologów dopiero na studiach dowiaduje się, czym jest gramatyka ich własnego języka, a teoretycznie każdy ją zna. Po czym dostaje się kilka podręczników, których prawie nikt nie rozumie, bo ma takie braki. Tyle że na uczeniach humanistycznych nikt nie robi wyrównawczych jak z matmy - albo wszyscy douczą się sami, albo zmieniają kierunek. Jestem na pierwszym roku, a odpadło już 2/3. A cała gramatyka jest niezbędna m.in. do skutecznego nauczania języka polskiego jako obcego.
Nikt nie każe uczniom w LO czytać "Rozmyślań przemyskich", nie wałkuje się "Żywota człowieka poczciwego" w całości, a jedynie wycięte dwie strony z omówieniem autorów podręcznika. Nawet "Trenów" nie przerabia się w całości, nie recytuje się tyle, ile kiedyś.
Program jest śmiesznie wąski, a uczniowie i tak mają go w dupie, bo jest sciaga.pl.
Tyle osób Ci już o tym napisało, że nie chce mi się powtarzać, bo to gadanie ze ślepym o kolorach.
Jeśli kobieta będzie wykształcona i usłyszy, że facet nie zna klasyki literatury narodowej, ortografii i tabliczki mnożenia... to sobie nie pogadają za długo.
Wspomniane przez Was "Dziady" - cóż trzeba mieć w sobie do zrozumienia tego tekstu poza zdolnością do refleksji? Tekst jest perełką pod względem literackim i niezwykle ważnym tekstem pod względem historii polskiej literatury... Moim skromnym (i wielu literaturoznawców) zdaniem to tekst dla Polaka o wiele ważniejszy niż "Pan Tadeusz" (który z założenia miał być sielanką o grzybobraniu i Świątyniach Dumania, ale Mickiewicz poczuł potrzebę pisania ku pokrzepieniu serc, upchał to w sielankę i mu łączenie stylów nie wyszło...). A "Lawę" w reżyserii Konwickiego z genialną rolą Holoubka ktoś widział?
Wszyscy ładnie dochodzą do wniosku, że mamy społeczeństwo debili, które nie zna podstaw matematyki, własnego języka, a o innych naukach już nie mówiąc... ale niektórzy uparcie bronią prawa tych debili do matury. Czy to nie dziwne?
Edit: Ach... moja wiedza matematyczna jest o wiele mniejsza niż bym chciała (mimo piątki na koniec), bo byłam w słabej matematycznie klasie ze słabym matematykiem, więc przerobiliśmy tylko minimum programowe. A matematyka i fizyka są to dla mnie dwa przedmioty, których nie umiem się uczyć z książek - ktoś musi mi to dobrze wyłożyć, wtedy łapię. A chcąc nie chcąc, zrównałam się w dół z poziomem mojej klasy. W dodatku program matematyki podstawowej jest tak mierny, że większość osób na lekcjach malowała paznokcie albo czytała książki. I tak mnie drażni świadomość, że mam braki z matematycznej wiedzy (choć oficjalnie znam wszystko, czego wymagał podręcznik), że pewnie pierwszą rzeczą, jaką zrobię po studiach, będzie znalezienie korepetytora z matematyki i fizyki.
Kolejna paranoja naszego szkolnictwa - niezwalnianie słabych nauczycieli. A że kogoś muszą uczyć, daje się ich klasom o niższym poziomie. Jasne, że nie można by dać słabego matematyka klasie mat-fiz... ale słaby matematyk w klasie humanistów z obowiązkową matematyką jest przeżyciem bolesnym. A podobno bezrobocie mamy... tyle że nauczycielom tak słabo płacą, że nie opłaca im się iść do szkół. I tu ja zejdę na ulubiony temat Młodego - brak pieniędzy jest problemem. Jednym z poważniejszych problemów naszej oświaty jest brak pieniędzy dla nauczycieli. Przez to ich poziom jest słabszy, bo całym rzeszom nie chce się odwalać wolontariatu, a jak się ich pozwania, to niewielu będzie inteligentnych chętnych na to miejsce. W moim LO był podział: każdy nauczyciel-facet miał drugą, dobrze płatną pracę, szkoła była mu potrzebna do wygody w rozliczaniu podatków, połowa nauczycielek żyła z korepetycji, a druga połowa była na utrzymaniu męża. I do nauczania
przykładali się ci, którzy uważali to za zawód ideowy - a jak można opierać edukację społeczeństwa na nadziei na to, że trafi się na idealistów?
Drugi problem polskiej edukacji - założenie, że każdy musi mieć maturę. Po co? Mamy od cholery magistrów, którzy niespecjalnie wiedzą, co studiowali i niespecjalnie wiadomo, gdzie ich zatrudnić. I po co? Żeby jeden z drugim nie płakał, że matury nie dostał? Nazwa liceum ogólnokształcące nie wzięła się z księżyca, humanista ma tam wkuć matematykę i fizykę, matematyk historię i język polski, bo mają mieć wiedzę ogólną. Śmiejemy się z politowaniem, jak Francuzi myślą, że w Polsce żyją białe niedźwiedzie, a sami chcemy zrobić to samo z naszym poziomem wiedzy...
Edit2: Nie odczuwałam treści książek jako niehumanitarnej. Ale jeśli miałbyś obecny kanon przed sobą i wychodziłbyś dalej z założenia, że czytanie jest nie wiadomo jaką katorgą - to dalej być narzekał, bo nadal lekturami są książki.
Miałam to wszystko, pisałam maturę rok temu.
Klepanie lektur to Ty wymyśliłeś. Dla mnie ważniejsza jest umiejętność wyciągania wniosków i interpretacji.
Mam dziwne wrażenie, że uroiłeś sobie, że materiał języka polskiego jest niezwykle szeroki, a to g... prawda. Może spędź tydzień na uczelni humanistycznej i zobaczysz, co to są lektury? 99% procent filologów dopiero na studiach dowiaduje się, czym jest gramatyka ich własnego języka, a teoretycznie każdy ją zna. Po czym dostaje się kilka podręczników, których prawie nikt nie rozumie, bo ma takie braki. Tyle że na uczeniach humanistycznych nikt nie robi wyrównawczych jak z matmy - albo wszyscy douczą się sami, albo zmieniają kierunek. Jestem na pierwszym roku, a odpadło już 2/3. A cała gramatyka jest niezbędna m.in. do skutecznego nauczania języka polskiego jako obcego.
Nikt nie każe uczniom w LO czytać "Rozmyślań przemyskich", nie wałkuje się "Żywota człowieka poczciwego" w całości, a jedynie wycięte dwie strony z omówieniem autorów podręcznika. Nawet "Trenów" nie przerabia się w całości, nie recytuje się tyle, ile kiedyś.
Program jest śmiesznie wąski, a uczniowie i tak mają go w dupie, bo jest sciaga.pl.
Tyle osób Ci już o tym napisało, że nie chce mi się powtarzać, bo to gadanie ze ślepym o kolorach.
Jeśli kobieta będzie wykształcona i usłyszy, że facet nie zna klasyki literatury narodowej, ortografii i tabliczki mnożenia... to sobie nie pogadają za długo.
Wspomniane przez Was "Dziady" - cóż trzeba mieć w sobie do zrozumienia tego tekstu poza zdolnością do refleksji? Tekst jest perełką pod względem literackim i niezwykle ważnym tekstem pod względem historii polskiej literatury... Moim skromnym (i wielu literaturoznawców) zdaniem to tekst dla Polaka o wiele ważniejszy niż "Pan Tadeusz" (który z założenia miał być sielanką o grzybobraniu i Świątyniach Dumania, ale Mickiewicz poczuł potrzebę pisania ku pokrzepieniu serc, upchał to w sielankę i mu łączenie stylów nie wyszło...). A "Lawę" w reżyserii Konwickiego z genialną rolą Holoubka ktoś widział?
Wszyscy ładnie dochodzą do wniosku, że mamy społeczeństwo debili, które nie zna podstaw matematyki, własnego języka, a o innych naukach już nie mówiąc... ale niektórzy uparcie bronią prawa tych debili do matury. Czy to nie dziwne?
Edit: Ach... moja wiedza matematyczna jest o wiele mniejsza niż bym chciała (mimo piątki na koniec), bo byłam w słabej matematycznie klasie ze słabym matematykiem, więc przerobiliśmy tylko minimum programowe. A matematyka i fizyka są to dla mnie dwa przedmioty, których nie umiem się uczyć z książek - ktoś musi mi to dobrze wyłożyć, wtedy łapię. A chcąc nie chcąc, zrównałam się w dół z poziomem mojej klasy. W dodatku program matematyki podstawowej jest tak mierny, że większość osób na lekcjach malowała paznokcie albo czytała książki. I tak mnie drażni świadomość, że mam braki z matematycznej wiedzy (choć oficjalnie znam wszystko, czego wymagał podręcznik), że pewnie pierwszą rzeczą, jaką zrobię po studiach, będzie znalezienie korepetytora z matematyki i fizyki.
Kolejna paranoja naszego szkolnictwa - niezwalnianie słabych nauczycieli. A że kogoś muszą uczyć, daje się ich klasom o niższym poziomie. Jasne, że nie można by dać słabego matematyka klasie mat-fiz... ale słaby matematyk w klasie humanistów z obowiązkową matematyką jest przeżyciem bolesnym. A podobno bezrobocie mamy... tyle że nauczycielom tak słabo płacą, że nie opłaca im się iść do szkół. I tu ja zejdę na ulubiony temat Młodego - brak pieniędzy jest problemem. Jednym z poważniejszych problemów naszej oświaty jest brak pieniędzy dla nauczycieli. Przez to ich poziom jest słabszy, bo całym rzeszom nie chce się odwalać wolontariatu, a jak się ich pozwania, to niewielu będzie inteligentnych chętnych na to miejsce. W moim LO był podział: każdy nauczyciel-facet miał drugą, dobrze płatną pracę, szkoła była mu potrzebna do wygody w rozliczaniu podatków, połowa nauczycielek żyła z korepetycji, a druga połowa była na utrzymaniu męża. I do nauczania
przykładali się ci, którzy uważali to za zawód ideowy - a jak można opierać edukację społeczeństwa na nadziei na to, że trafi się na idealistów?
Drugi problem polskiej edukacji - założenie, że każdy musi mieć maturę. Po co? Mamy od cholery magistrów, którzy niespecjalnie wiedzą, co studiowali i niespecjalnie wiadomo, gdzie ich zatrudnić. I po co? Żeby jeden z drugim nie płakał, że matury nie dostał? Nazwa liceum ogólnokształcące nie wzięła się z księżyca, humanista ma tam wkuć matematykę i fizykę, matematyk historię i język polski, bo mają mieć wiedzę ogólną. Śmiejemy się z politowaniem, jak Francuzi myślą, że w Polsce żyją białe niedźwiedzie, a sami chcemy zrobić to samo z naszym poziomem wiedzy...
Edit2: Nie odczuwałam treści książek jako niehumanitarnej. Ale jeśli miałbyś obecny kanon przed sobą i wychodziłbyś dalej z założenia, że czytanie jest nie wiadomo jaką katorgą - to dalej być narzekał, bo nadal lekturami są książki.
Skomentuj