Przeleciałem forum szukając refleksji nt. tego co nazywamy zdradą. Bezskutecznie. Czy dla was wszystkich seks "poza zawiązkiem" jest zdradą? Co to w ogóle znaczy? Dla mnie to słowo bardziej pasuje do takich spraw jak patriotyzm i wojna.
Piszę ten post także z myślą o postawie biseksualnej. Człowiek, który tak został ukształtowany, a jednocześnie ceni sobie stały związek, oparty za przyjaźni i bliskości, musi sobie jakoś poradzić ze swoimi potrzebami. Potrzeba posiadania partnera w życiu musi zostać jakoś pogodzona z naturalnym spełnieniem seksualnym.
Problem rodzi się w poprzez społeczne, kulturowe ograniczenia i z tego powodu na ogół próżno szukać zrozumienia u partnera. Tego typu problemy pojawiają się także u osób het*******ualnych po kilku/kilkunastu latach związku. Pojawiają się ukrycie kochankowie itd. Czy nie możemy po prostu zaakceptować tego faktu?
Czym jest miłość, skoro potrafimy odrzucić od siebie "ukochaną" osobę w momencie jej tzw. skoku w bok? I to pomimo, iż pragnie żyć z nami, kocha nas... Tak, już widzę wasze reakcje: skoro przespał się z inną, znaczy że mnie nie kocha. Absurd! Ale wszyscy tak myślicie, prawda?
W odpowiedziach, proszę, postarajcie się podejść do sprawy jak najbardziej ogólnie, obiektywnie. Z tego powodu wykluczam z dyskusji katolików i innych, którzy sobie ślubowali tworząc coś w rodzaju seksualnego kontraktu, umowy na wyłączność. Proszę, aby się nie wypowiadali.
Porozmawiajmy, bo stary temat się nie bardzo rozwinął Tutaj podobny, choć w trochę innym aspekcie - anduk.
Piszę ten post także z myślą o postawie biseksualnej. Człowiek, który tak został ukształtowany, a jednocześnie ceni sobie stały związek, oparty za przyjaźni i bliskości, musi sobie jakoś poradzić ze swoimi potrzebami. Potrzeba posiadania partnera w życiu musi zostać jakoś pogodzona z naturalnym spełnieniem seksualnym.
Problem rodzi się w poprzez społeczne, kulturowe ograniczenia i z tego powodu na ogół próżno szukać zrozumienia u partnera. Tego typu problemy pojawiają się także u osób het*******ualnych po kilku/kilkunastu latach związku. Pojawiają się ukrycie kochankowie itd. Czy nie możemy po prostu zaakceptować tego faktu?
Czym jest miłość, skoro potrafimy odrzucić od siebie "ukochaną" osobę w momencie jej tzw. skoku w bok? I to pomimo, iż pragnie żyć z nami, kocha nas... Tak, już widzę wasze reakcje: skoro przespał się z inną, znaczy że mnie nie kocha. Absurd! Ale wszyscy tak myślicie, prawda?
W odpowiedziach, proszę, postarajcie się podejść do sprawy jak najbardziej ogólnie, obiektywnie. Z tego powodu wykluczam z dyskusji katolików i innych, którzy sobie ślubowali tworząc coś w rodzaju seksualnego kontraktu, umowy na wyłączność. Proszę, aby się nie wypowiadali.
Porozmawiajmy, bo stary temat się nie bardzo rozwinął Tutaj podobny, choć w trochę innym aspekcie - anduk.
Skomentuj