„Ja Andrzej, biorę Ciebie Gabrielo za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę…”. Kobieta w sukni ślubnej przygryzła ze złością wargę. Nienawidziła swojego imienia odkąd tylko przypominała sobie jakąkolwiek chwilę z wczesnego dzieciństwa. Gabrysia, Gabryjiela, Gabunia, Gaba, Gabrielka. Każda z wersji imienia nadanego ponoć ku czci prababci, sławnej w całym mieście hafciarki, kojarzyła się w głowie właścicielki z ciepłym, mdlącym zapaszkiem prowincji. A teraz stoi w tej durnej napuszonej bezie i dla faceta swego życia będzie już do końca swych dni „małżonką moją Gabrielą”, jak obiecywał pół żartem, pół serio przedstawiać ją w towarzystwie. Właśnie. Beza. Niewygodna, tandeciarska i nieprzewiewana. I przedpotopowy welon. Elka miała wrażenie, że topnieje w środku tego uniformu. Blaszany, połatany dach kościoła nagrzany wrześniowym słońcem zadziałał jak grillownica.
Jak miło byłoby wziąć cichy ślub w klimatyzowanym konsulacie w Barcelonie. Namawiała do tego Jędrka usilnie przez całą wiosnę. Ubrałaby błękitną sukienkę z cienkimi paskami tkaniny krzyżującymi się na głęboko odsłoniętych plecach. A później kolacyjka we dwoje w barze z widokiem na wieże Gaudiego. Poza tym dziewczyna była przekonana, że za drobną gratyfikacją urzędnik konsularny zamiast znienawidzonej „Garbrieli” wypowiedziałby imię „Elka”, którym od lat przedstawiała się zarówno prywatnie, jak i oficjalnie. Zresztą, jak by na wizytówkach wyglądało „Gabriela Kownacka. Creative Director”. To imię pasuje do księgowej, a nie pracownicy największej agencji reklamowej w zachodniej Polsce. A „Elka”, to „Elka”. Od razu widać, że trzyma się pół metra od wszelkich ksiąg rachunkowych.
No ale scenariusz hiszpański okazał się nie do zaakceptowania. Narzeczony powtarzał jak katarynka, że tradycja, że zobowiązania rodzinne, że ksiądz proboszcz, że całe miasteczko. Tradycja-srycja. Matko, jaki z tego faceta chwilami wychodzi zapyziały palant. Miasteczko Wyronieck, nasza mała ojczyzna. Gdyby tylko tak bardzo go nie kochała… Więc zgodziła się i na ten kościółek wymagający remontu, i na wesele na 250 osób i nawet na wódkę weselną zamiast Bolsa czy Luksusowej.
A teraz Elka stoi przed ołtarzem jak taka durna, z połową miasteczka za plecami. Suma ciągnęła się niemiłosiernie, bo ceremonia bez mszy oczywiście też nie wchodziła w grę. Dziewczyna dziękowała tylko za intensywny zapach kadzidła. Aromatyczny dym tłumił odrażającą woń, starego zaniedbanego mężczyzny, który rozsnuwał wokół siebie proboszcz. Z kolei na siateczce obrzydliwego welonu zatrzymywały się przynajmniej kropelki śliny księdza Konstantego. Kolejne pretensjonalne imię pasujące jak ulał do dwutysięcznego miasteczka – skonstatowała Elka. Spojrzała kątem oka na Andrzeja. Wydawał się być pochłonięty w modlitwie. Przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą. Szpilki sygnowane marką Wenecja były tyleż seksowne, co mało wygodne. Średnio nadawały się do ponadgodzinnych kościelnych celebracji, odbywanych przecież głównie na stojąco.
Za to szpiczaste pantofelki idealnie posłużą w tańcach na imprezie dla znajomych w Palladium. Ufff… Jutro popołudniu wsiadają z Andrzejem do samochodu i zostawiają na resztę życia Wyronieck. Eleganckie dwupokojowe mieszkanie w śródmieściu Wrocławia trzeba jeszcze tylko urządzić, ale to przecież sama przyjemność. Na razie mogą spać jak do tej pory na materacu z IKEA. Oki-doki. Z tego co Elka pamiętała z młodzieńczych doświadczeń, msza dobiegała końca. Oby tylko przetrwać wieczór z podchmielonymi wujkami chcącymi podczas weselnych wygibasów poobmacywać pannę młodą ..
***
Tomek miał serdecznie dosyć wielkiej wyprawy na weselne uroczystości Elki. Razem z Bartkiem, Zośką i Olgą zobowiązali się dostarczyć wielki karton z prezentem od firmy na to zdupie. Porządnie wytrzęsło ich na drogach piątej kolejności odśnieżania. Pobłądzili ze dwa razy i nadrabiali w sumie kilkadziesiąt kilometrów. Oczywiście spóźnili się ponad kwadrans. Usiedli w ostatniej ławce blisko wejścia. W sumie nie ma tego złego… Taka lokalizacja uratowała delegację ślubną z agencji od utraty zmysłów w dusznym wnętrzu. Tomek współczuł serdecznie Elce. W głębi nawy, przed ołtarzem musiało być jak w ukropie.
W sumie dobrze jej tak, uśmiechnął się złośliwie. Tak jest zaświergolona w tym swoim Jędrusiu, że nie dostrzega jaki z niego burak. Nie dość, że parafiańszczyzna bije mu uszami, to jeszcze nie potrafi rozmawiać o niczym innym, jak tylko o swoich projektach. Pan inżynier zakichany. Nosi wyżej nos niż czubek głowy. A nie odróżnia Malczewskiego od Malewicza.
W życiu nigdy Tomek by nie przyznał, że największy ”w****” budzi w nim fakt, że Elka w narzeczonym była zabujana do nieprzytomności.
Sam Tomasz, jako żonaty facet z ponadziesięcioletnim stażem, patrzył na dziewczynę na progu życia małżeńskiego z lekkim dystansem. Wiedział, że namiętność, fascynacja szybko przeminie. I Elka zwiędnie i zasuszy się w sfrustrowaną żonę faceta, który nie dorasta jej intelektualnie do pięt. A małżeństwo zapewne traktowała tak samo serio jak to zlecenie projektu reklamówki „na wczoraj” z Lestrades. Siedziała wtedy dzień w dzień i noc w noc przed komputerem. Nie zrażała się, chociaż kapryśny klient sam nie wiedział czego chce i co chwila wywracał całą koncepcję na nice. Wszyscy w agencji widzieli, że tak samo bez reszty angażuje się w swój związek. Do Andrzeja wydzwaniała minimum trzy razy w ciągu dnia pracy i nawet na naradzie pisała do narzeczonego pod stołem czułe SMS-y. Kiedy Tomek kilka razy próbował z Elką poflirtować, każdą zaczepkę obracała w żart. Ewidentnie iskrzyło między nimi, ale dziewczyna nigdy nie przekraczała subtelnej granicy między przyjacielskim przekomarzaniem, a pierwszymi taktami damsko-męskiego tanga.
Tomek rozejrzał się. No tak, jak to w polskim kościele. Wszędzie trzeciorzędne malowidła na ścianach, a nigdzie porządnego oznakowania jak dojść do toalety. Postanowił jednak zaryzykować. Po dwóch porannych kawach wytrzęsiony na dolnośląskich bezdrożach pęcherz dopominał się boleśnie ulgi. Tomek wstał i dyskretnie opuścił przedsionek kościoła. Rozejrzał się. W takim miejscu nie da rady skorzystać z plenerowego odprysku. Mężczyzna ruszył wzdłuż ceglanego muru wokół budynku w nadziei na znalezienie wejścia do zakrystii. Na pewno musi tam być wygódka dla księdza proboszcza lub chociaż życzliwy kościelny, który wskaże rozwiązanie tak delikatnego problemu.
CDN
Jak miło byłoby wziąć cichy ślub w klimatyzowanym konsulacie w Barcelonie. Namawiała do tego Jędrka usilnie przez całą wiosnę. Ubrałaby błękitną sukienkę z cienkimi paskami tkaniny krzyżującymi się na głęboko odsłoniętych plecach. A później kolacyjka we dwoje w barze z widokiem na wieże Gaudiego. Poza tym dziewczyna była przekonana, że za drobną gratyfikacją urzędnik konsularny zamiast znienawidzonej „Garbrieli” wypowiedziałby imię „Elka”, którym od lat przedstawiała się zarówno prywatnie, jak i oficjalnie. Zresztą, jak by na wizytówkach wyglądało „Gabriela Kownacka. Creative Director”. To imię pasuje do księgowej, a nie pracownicy największej agencji reklamowej w zachodniej Polsce. A „Elka”, to „Elka”. Od razu widać, że trzyma się pół metra od wszelkich ksiąg rachunkowych.
No ale scenariusz hiszpański okazał się nie do zaakceptowania. Narzeczony powtarzał jak katarynka, że tradycja, że zobowiązania rodzinne, że ksiądz proboszcz, że całe miasteczko. Tradycja-srycja. Matko, jaki z tego faceta chwilami wychodzi zapyziały palant. Miasteczko Wyronieck, nasza mała ojczyzna. Gdyby tylko tak bardzo go nie kochała… Więc zgodziła się i na ten kościółek wymagający remontu, i na wesele na 250 osób i nawet na wódkę weselną zamiast Bolsa czy Luksusowej.
A teraz Elka stoi przed ołtarzem jak taka durna, z połową miasteczka za plecami. Suma ciągnęła się niemiłosiernie, bo ceremonia bez mszy oczywiście też nie wchodziła w grę. Dziewczyna dziękowała tylko za intensywny zapach kadzidła. Aromatyczny dym tłumił odrażającą woń, starego zaniedbanego mężczyzny, który rozsnuwał wokół siebie proboszcz. Z kolei na siateczce obrzydliwego welonu zatrzymywały się przynajmniej kropelki śliny księdza Konstantego. Kolejne pretensjonalne imię pasujące jak ulał do dwutysięcznego miasteczka – skonstatowała Elka. Spojrzała kątem oka na Andrzeja. Wydawał się być pochłonięty w modlitwie. Przeniosła ciężar z jednej nogi na drugą. Szpilki sygnowane marką Wenecja były tyleż seksowne, co mało wygodne. Średnio nadawały się do ponadgodzinnych kościelnych celebracji, odbywanych przecież głównie na stojąco.
Za to szpiczaste pantofelki idealnie posłużą w tańcach na imprezie dla znajomych w Palladium. Ufff… Jutro popołudniu wsiadają z Andrzejem do samochodu i zostawiają na resztę życia Wyronieck. Eleganckie dwupokojowe mieszkanie w śródmieściu Wrocławia trzeba jeszcze tylko urządzić, ale to przecież sama przyjemność. Na razie mogą spać jak do tej pory na materacu z IKEA. Oki-doki. Z tego co Elka pamiętała z młodzieńczych doświadczeń, msza dobiegała końca. Oby tylko przetrwać wieczór z podchmielonymi wujkami chcącymi podczas weselnych wygibasów poobmacywać pannę młodą ..
***
Tomek miał serdecznie dosyć wielkiej wyprawy na weselne uroczystości Elki. Razem z Bartkiem, Zośką i Olgą zobowiązali się dostarczyć wielki karton z prezentem od firmy na to zdupie. Porządnie wytrzęsło ich na drogach piątej kolejności odśnieżania. Pobłądzili ze dwa razy i nadrabiali w sumie kilkadziesiąt kilometrów. Oczywiście spóźnili się ponad kwadrans. Usiedli w ostatniej ławce blisko wejścia. W sumie nie ma tego złego… Taka lokalizacja uratowała delegację ślubną z agencji od utraty zmysłów w dusznym wnętrzu. Tomek współczuł serdecznie Elce. W głębi nawy, przed ołtarzem musiało być jak w ukropie.
W sumie dobrze jej tak, uśmiechnął się złośliwie. Tak jest zaświergolona w tym swoim Jędrusiu, że nie dostrzega jaki z niego burak. Nie dość, że parafiańszczyzna bije mu uszami, to jeszcze nie potrafi rozmawiać o niczym innym, jak tylko o swoich projektach. Pan inżynier zakichany. Nosi wyżej nos niż czubek głowy. A nie odróżnia Malczewskiego od Malewicza.
W życiu nigdy Tomek by nie przyznał, że największy ”w****” budzi w nim fakt, że Elka w narzeczonym była zabujana do nieprzytomności.
Sam Tomasz, jako żonaty facet z ponadziesięcioletnim stażem, patrzył na dziewczynę na progu życia małżeńskiego z lekkim dystansem. Wiedział, że namiętność, fascynacja szybko przeminie. I Elka zwiędnie i zasuszy się w sfrustrowaną żonę faceta, który nie dorasta jej intelektualnie do pięt. A małżeństwo zapewne traktowała tak samo serio jak to zlecenie projektu reklamówki „na wczoraj” z Lestrades. Siedziała wtedy dzień w dzień i noc w noc przed komputerem. Nie zrażała się, chociaż kapryśny klient sam nie wiedział czego chce i co chwila wywracał całą koncepcję na nice. Wszyscy w agencji widzieli, że tak samo bez reszty angażuje się w swój związek. Do Andrzeja wydzwaniała minimum trzy razy w ciągu dnia pracy i nawet na naradzie pisała do narzeczonego pod stołem czułe SMS-y. Kiedy Tomek kilka razy próbował z Elką poflirtować, każdą zaczepkę obracała w żart. Ewidentnie iskrzyło między nimi, ale dziewczyna nigdy nie przekraczała subtelnej granicy między przyjacielskim przekomarzaniem, a pierwszymi taktami damsko-męskiego tanga.
Tomek rozejrzał się. No tak, jak to w polskim kościele. Wszędzie trzeciorzędne malowidła na ścianach, a nigdzie porządnego oznakowania jak dojść do toalety. Postanowił jednak zaryzykować. Po dwóch porannych kawach wytrzęsiony na dolnośląskich bezdrożach pęcherz dopominał się boleśnie ulgi. Tomek wstał i dyskretnie opuścił przedsionek kościoła. Rozejrzał się. W takim miejscu nie da rady skorzystać z plenerowego odprysku. Mężczyzna ruszył wzdłuż ceglanego muru wokół budynku w nadziei na znalezienie wejścia do zakrystii. Na pewno musi tam być wygódka dla księdza proboszcza lub chociaż życzliwy kościelny, który wskaże rozwiązanie tak delikatnego problemu.
CDN
Skomentuj