Uwaga, INCEST!!!
To opowiadanie jest drugą częścią duologii o Monice. Gwoli ścisłości - powstało jako pierwsze, zatem polecam nie znającym "Rodziny", rozpoczęcie lektury od tej części...
Nowa rodzina Moniki
PROLOG
Porywiste podmuchy wiatru poruszały nagimi, obdartymi z liści konarami, drobny listopadowy deszcz nieprzyjemnie, z ukosa, zacinał w twarze. Wyglądało tak, jakby sama przyroda dostosowała się do nastroju żałobników zgromadzonych na małym podmiejskim cmentarzu. Stojąca przy grobie Monika czuła, że jej serce za chwilę wyrwie się z piersi, że za moment rozedrze się na miliony kawałków. Przez łzy widziała urnę, niewielkie pudełeczko, w którym ukryto wszystko to, co było dla niej najcenniejsze – jej Marka, jej ukochanego. Rozpacz rozrywała jej piersi. Niespełna sześć lat temu pochowała rodziców, a teraz jeszcze to. Ten straszliwy wypadek samochodowy, w którym odszedł jedyny mężczyzna jej życia. Tak, teraz została kompletnie sama... Bez żadnej rodziny.... Zgromadzeni na cmentarzu byli jedynie znajomymi, kolegami jej, Marka.... Płakała....
- Mamo... - usłyszała jak przez mgłę - Mamo nie płacz....
Ktoś tu jest obok niej? Ktoś ją woła?
Powoli wracała z krainy rozpaczy do rzeczywistości. Poczuła delikatne szarpnięcie za rękę.
- Mamo.... proszę....
Obok niej stał mały, czteroletni chłopiec. Jej syn... Jej i Marka syn....
- Piotruś.... Piotrusiu.... - głos jej uwiązł w gardle.
- Mamo... Jestem przy Tobie – chłopiec wpatrywał się w Monikę wielkimi oczami, pełnymi łez.
Kobieta spojrzała na chłopca zamglonymi oczyma. Rozejrzała się wokół, po twarzach ludzi, tak jej obcych, stojących obok niej, spojrzała dalej, nad murem cmentarza, położonego na wzniesieniu. W oddali widać było domy miasteczka, strzelistą wieżę kościoła, most na rzece spływającej wartko z widocznych jeszcze dalej, teraz zamglonych gór.
„Nasze miejsce na ziemi” - pomyślała.
Tak mówił Marek, kiedy niespełna pięć lat temu przyjechali do tego miasteczka. Uciekali wówczas z dużego miasta będącego ich domem, zostawili za sobą przeszłość, aby wreszcie BYĆ RAZEM. Nosiła wówczas pod sercem Piotrusia, jej przyszłość rysowała się cudownie. Zachwycały ją góry, łagodne szczyty, przypominające Markowi kobiece piersi, jej piersi... Zachwycała ją rzeka, płynąca wartko z gór przez miasteczko... Zachwycało ją powietrze, czyste i rześkie, zupełnie inne od tego, które znała z miasta... A teraz....
- Mamo.... - usłyszała ponownie.
Odetchnęła głęboko. Nie Marek nie umarł. Wciąż żyje. Jego cząstka stoi tu obok niej, trzyma ją za rękę. Ich syn.... Zrodzony z miłości....
W tym momencie wiedziała już, że ma dla kogo żyć. Wiedziała, że od tej pory nie istnieją dla niej żadni inni mężczyźni. Będzie nosiła w sercu Marka, a całym jej życiem stanie się Piotruś, ich dziecko, cząstka jej ukochanego....
Odwróciła się do syna. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Już dobrze synku – powiedziała – Mama już nie płacze. Od teraz będziemy razem. Mama nigdy Cię nie zostawi.
Przytuliła dziecko, kładąc dłonie na jego ciemnych włosach, tak podobnych do włosów Marka. Chłopiec objął ją z całej siły.
- Będziesz ze mną Mamo?
- Będę... Będę z Tobą zawsze syneczku....
Deszcz prawie zupełnie ustał, a zza chmur wyjrzało słońce, oświetlając matkę i syna wtulonych w siebie przy świeżym grobie, jakby chciało ogrzać, dać nadzieję dwóm pogrążonym w smutku duszom.
PIĘTNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
CZWARTEK, RANO
Poranne, wiosenne słońce oświetlało dachy miasteczka. Monika krzątała się w kuchni. Pomimo zbliżających się czterdziestych urodzin wyglądała nadal młodo i ponętnie. Jej długie kasztanowe włosy, sięgające do połowy pleców, zgrabna szczupła sylwetka i duże, jędrne piersi sprawiały, że większość mężczyzn w miasteczku spoglądała na nią z pożądaniem. Przez ostatnie kilkanaście lat miała zresztą wiele propozycji, zarówno ze strony kolegów i klientów banku, w którym pracowała, jak i samotnych znajomych. Odrzucała je wszystkie, nie wiążąc się z nikim, poświęcając cały wolny czas na dom i wychowywanie Piotra. Wreszcie większość jej znajomych zrozumiała, iż kobieta nie chce żadnego nowego mężczyzny i propozycje ustały. Czasem tylko jakiś nowy klient, zachwycony jej urodą proponował kawę lub spotkanie po pracy, jednak konkretna, często złośliwa odprawa ze strony Moniki powodowała, że rezygnował z dalszych prób flirtu.
Nie znaczy to, że kobieta stała się całkowicie aseksualna, zimna jak lód. Wciąż w sercu nosiła Marka, wciąż pamiętała jego czuły dotyk, ręce błądzące po jej nagim ciele, delikatnie pieszczące jej piersi, brzuch, wzgórek łonowy. Pamiętała język ukochanego, dotykający z czułością jej muszelki, zanurzający się pomiędzy wargi, usta ssące nabrzmiałą łechtaczkę. Pamiętała penisa, idealnie dopasowującego się do jej wnętrza, czuła go nieomal fizycznie.... Była kobietą, jej pragnienia były tak realne, chciała poczuć to znów....
Zawsze po takich wspomnieniach robiła się mokra, rozpalona. Wówczas, wieczorem, aby jej syn nie widział, masturbowała się w swoim pokoju, wyobrażając sobie członek Marka wchodzący głęboko w jej pochwę, poruszający się w jej wilgotnym wnętrzu, docierający do jej macicy, a potem tryskający w nią, wypełniający ją nasieniem po brzegi...
Zawsze jednak, po chwili szczytu i rozkoszy uświadamiała sobie, że to już było, że to przeszłość, która nieodwracalnie minęła, pozostając na cmentarzu odwiedzanym przez nią przynajmniej raz w miesiącu.
Teraz liczył się dla niej tylko syn, dziewiętnastoletni Piotr, coraz bardziej podobny, w miarę upływu lat, do swojego ojca. To jemu, teraz już, za miesiąc, maturzyście, poświęcała cały swój czas i całą swoją miłość. Miłość matki...
Rozmyślania Moniki przerwało trzaśnięcie drzwi w pokoju syna i szybkie kroki na schodach.
- Mamo, wychodzę do szkoły! - usłyszała.
Zostawiła swoją pracę w kuchni i szybko weszła do przedpokoju. Piotr właśnie sznurował buty.
- O której dzisiaj wrócisz?
- Mam nadzieję, że nie za późno. Obiecywałaś dziś na kolację łososia, a wiesz jak go lubię. Postaram się być przed wieczorem. Po szkole skoczę tylko na kółko dziennikarskie i wracam do domu – Piotr podniósł się i z uśmiechem spojrzał na Monikę.
„Boże, jaki on jest podobny do Marka” - pomyślała kobieta.
- No to pędzę mamo. Nie mogę się spóźnić – Piotr odwrócił się i podniósł teczkę.
- Piotrze, nie zapomniałeś o czymś?
Chłopiec popatrzył na matkę. No tak, od lat wychodząc z domu całował ją na pożegnanie. To był ich codzienny rytuał, a dziś, w pośpiechu, o mało co o nim by zapomniał. Monika wyglądała pięknie. Stała oparta o framugę drzwi patrząc na niego z czułością. Obcisły sweter podkreślał jej duży biust, a krótka czarna spódniczka sięgająca powyżej kolan odsłaniała cudownie kształtne nogi.
Na ten widok Piotr poczuł znajome mrowienie w lędźwiach. Zawsze tak się czuł, gdy dłużej obserwował matkę. Jego penis wyprężył się w spodniach.
„Jaka ona jest piękna” - pomyślał - „Jaka cudowna”.
- Tak Mamo, oczywiście, że zapomniałem.
Zbliżył się do Moniki, objął ją i przytulił. Poczuł jej jędrne piersi opierające się o niego, poczuł jej ciepło i miękkość. Jego podniecenie wzrosło. Naprężony członek boleśnie napierał na materiał spodni.
- Kocham Cię Mamo! - powiedział.
Kobieta poczuła intensywny zapach kosmetyków syna. Pachniał tak niesamowicie... Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ten sam zapach, którego kiedyś używał Marek. Jakby iskra elektryczna przeszyła jej ciało. Nie do końca uświadamiając sobie co robi przyciągnęła chłopca do siebie i pocałowała go w czoło. Piotr czując jej usta na twarzy jeszcze mocniej ją przytulił i uniósł głowę. Ich usta spotkały się.
- Co... - szepnęła Monika. Chciała powiedzieć: „Co Ty robisz?”, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Mamo – usłyszała jak przez mgłę – Mamo pragnę Cię...
- Aaahh... - usta Moniki rozchyliły się bezwiednie.
Poczuła język Piotra na swoim. Nie myśląc o tym co robi, odpowiedziała na pocałunek. Ich języki splotły się w gorącym, namiętnym tańcu. W gorącym pocałunku mężczyzny i kobiety zapomnieli się oboje, a czas stanął w miejscu.
Piotr wpił się w matkę jak szalony. Oto całował ją, kobietę swoich marzeń, kobietę która była obiektem jego fantazji. Jego dłonie zsunęły się z pleców Moniki na jej kształtne pośladki. Poczuł je wyraźnie przez materiał spódnicy. Poczuł i zaczął pieścić, ugniatając coraz mocniej. Tak bardzo teraz pragnął więcej, jeszcze więcej...
Trudno powiedzieć, jak daleko by się posunął, Monika jednak opamiętała się. Odepchnęła syna.
- Stop! Przestań! Przestań natychmiast! Co ty wyprawiasz?! Jesteś chyba szalony!
- Prz... przepraszam – wyjąkał Piotr patrząc na matkę przerażonym wzrokiem.
- Nie przepraszaj, to też moja wina... Nie możemy.... To złe... Piotr, idź już do szkoły... Porozmawiamy jak wrócisz... Poważnie...
- Tak Mamo, porozmawiamy... Ja też muszę Ci coś powiedzieć...
- Dobrze, idź już... - kobieta ukryła spłonioną twarz w dłoniach.
Piotr odwrócił się i otworzył drzwi.
- Pa, Mamo, będziemy kontynuować, kiedy wrócę... - szybko wybiegł z domu.
- Uważaj na siebie – zawołała za nim Monika.
Stojąc w drzwiach patrzyła na syna, jak przebiegał przez ulicę. W głowie kłębiły jej się myśli. Na ustach czuła jeszcze smak jego ust, dotyk rąk na pośladkach, jego zapach.... Wiedziała, że to co się stało było złe, ale czuła też, że pocałunek syna ją podniecił. Czuła wilgoć wyciekającą z jej muszelki.... Całkiem wbrew sobie czuła narastające podniecenie....
„Boże, mój chłopiec całuje zupełnie jak dorosły mężczyzna” - pomyślała - „I te słowa na koniec... będziemy kontynuować... co on chciał powiedzieć?”
Zamknęła drzwi i wróciła do kuchni. Tego dnia miała wolne, nie musiała iść do banku, zaplanowała więc typowo kobiece zajęcia, pranie, sprzątanie, gotowanie.... To co się jednak przed chwilą stało, całkiem wytrąciło ją z równowagi, nie mogła się skupić na niczym. Pocałunek rozbudził w niej kobiecość, to co się zdarzyło przerażało ją, a jednocześnie, całkowicie wbrew woli, podniecało.
Nalała sobie lampkę koniaku, potem drugą, usiłując uspokoić myśli i ciało. Alkohol rozgrzał ją wewnętrznie, ale nie wyciszył rozbudzonej żądzy. Bezwiednie sięgnęła dłonią do łona. Poczuła jak jest wilgotna. Soki wyciekały z jej gorącej muszelki. Opierając się o kuchenny blat delikatnymi, okrężnymi ruchami zaczęła masować łechtaczkę. Zamknęła oczy, ciężko oddychała. Jak zwykle w takich sytuacjach próbowała sobie wyobrazić Marka, tym razem jednak jej podświadomość uparcie podsuwała jej widok Piotra. Jego usta, zapach, dłonie pieszczące jej nagie ciało...
Pieściła się coraz szybciej. Drugą ręką podniosła sweter i gładziła dorodne piersi. Wreszcie wsunęła dwa palce do pochwy i w tym momencie oczami wyobraźni ujrzała męskiego członka wchodzącego w nią, rozciągającego jej muszelkę. Członka Marka... Nie, nie Marka, Piotra!.. Marka... Piotra.... Piootraa....
- Mmmmmm.... aaaahhh.... - orgazm przyszedł bardzo gwałtownie.
Ciało kobiety wygięło się w łuk, osunęła się na podłogę. Soki wyciekały z jej rozpalonej muszelki na podłogę. Czuła się zbrukana, a jednocześnie spokojna. Przeżyta rozkosz uspokoiła ją. Monika wiedziała już, o czym porozmawia z synem...
Copyright (c) by latarnia morska
Koniec odcinka pierwszego - ciekaw jestem Waszych odczuć...
To opowiadanie jest drugą częścią duologii o Monice. Gwoli ścisłości - powstało jako pierwsze, zatem polecam nie znającym "Rodziny", rozpoczęcie lektury od tej części...
Nowa rodzina Moniki
PROLOG
Porywiste podmuchy wiatru poruszały nagimi, obdartymi z liści konarami, drobny listopadowy deszcz nieprzyjemnie, z ukosa, zacinał w twarze. Wyglądało tak, jakby sama przyroda dostosowała się do nastroju żałobników zgromadzonych na małym podmiejskim cmentarzu. Stojąca przy grobie Monika czuła, że jej serce za chwilę wyrwie się z piersi, że za moment rozedrze się na miliony kawałków. Przez łzy widziała urnę, niewielkie pudełeczko, w którym ukryto wszystko to, co było dla niej najcenniejsze – jej Marka, jej ukochanego. Rozpacz rozrywała jej piersi. Niespełna sześć lat temu pochowała rodziców, a teraz jeszcze to. Ten straszliwy wypadek samochodowy, w którym odszedł jedyny mężczyzna jej życia. Tak, teraz została kompletnie sama... Bez żadnej rodziny.... Zgromadzeni na cmentarzu byli jedynie znajomymi, kolegami jej, Marka.... Płakała....
- Mamo... - usłyszała jak przez mgłę - Mamo nie płacz....
Ktoś tu jest obok niej? Ktoś ją woła?
Powoli wracała z krainy rozpaczy do rzeczywistości. Poczuła delikatne szarpnięcie za rękę.
- Mamo.... proszę....
Obok niej stał mały, czteroletni chłopiec. Jej syn... Jej i Marka syn....
- Piotruś.... Piotrusiu.... - głos jej uwiązł w gardle.
- Mamo... Jestem przy Tobie – chłopiec wpatrywał się w Monikę wielkimi oczami, pełnymi łez.
Kobieta spojrzała na chłopca zamglonymi oczyma. Rozejrzała się wokół, po twarzach ludzi, tak jej obcych, stojących obok niej, spojrzała dalej, nad murem cmentarza, położonego na wzniesieniu. W oddali widać było domy miasteczka, strzelistą wieżę kościoła, most na rzece spływającej wartko z widocznych jeszcze dalej, teraz zamglonych gór.
„Nasze miejsce na ziemi” - pomyślała.
Tak mówił Marek, kiedy niespełna pięć lat temu przyjechali do tego miasteczka. Uciekali wówczas z dużego miasta będącego ich domem, zostawili za sobą przeszłość, aby wreszcie BYĆ RAZEM. Nosiła wówczas pod sercem Piotrusia, jej przyszłość rysowała się cudownie. Zachwycały ją góry, łagodne szczyty, przypominające Markowi kobiece piersi, jej piersi... Zachwycała ją rzeka, płynąca wartko z gór przez miasteczko... Zachwycało ją powietrze, czyste i rześkie, zupełnie inne od tego, które znała z miasta... A teraz....
- Mamo.... - usłyszała ponownie.
Odetchnęła głęboko. Nie Marek nie umarł. Wciąż żyje. Jego cząstka stoi tu obok niej, trzyma ją za rękę. Ich syn.... Zrodzony z miłości....
W tym momencie wiedziała już, że ma dla kogo żyć. Wiedziała, że od tej pory nie istnieją dla niej żadni inni mężczyźni. Będzie nosiła w sercu Marka, a całym jej życiem stanie się Piotruś, ich dziecko, cząstka jej ukochanego....
Odwróciła się do syna. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Już dobrze synku – powiedziała – Mama już nie płacze. Od teraz będziemy razem. Mama nigdy Cię nie zostawi.
Przytuliła dziecko, kładąc dłonie na jego ciemnych włosach, tak podobnych do włosów Marka. Chłopiec objął ją z całej siły.
- Będziesz ze mną Mamo?
- Będę... Będę z Tobą zawsze syneczku....
Deszcz prawie zupełnie ustał, a zza chmur wyjrzało słońce, oświetlając matkę i syna wtulonych w siebie przy świeżym grobie, jakby chciało ogrzać, dać nadzieję dwóm pogrążonym w smutku duszom.
PIĘTNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ
CZWARTEK, RANO
Poranne, wiosenne słońce oświetlało dachy miasteczka. Monika krzątała się w kuchni. Pomimo zbliżających się czterdziestych urodzin wyglądała nadal młodo i ponętnie. Jej długie kasztanowe włosy, sięgające do połowy pleców, zgrabna szczupła sylwetka i duże, jędrne piersi sprawiały, że większość mężczyzn w miasteczku spoglądała na nią z pożądaniem. Przez ostatnie kilkanaście lat miała zresztą wiele propozycji, zarówno ze strony kolegów i klientów banku, w którym pracowała, jak i samotnych znajomych. Odrzucała je wszystkie, nie wiążąc się z nikim, poświęcając cały wolny czas na dom i wychowywanie Piotra. Wreszcie większość jej znajomych zrozumiała, iż kobieta nie chce żadnego nowego mężczyzny i propozycje ustały. Czasem tylko jakiś nowy klient, zachwycony jej urodą proponował kawę lub spotkanie po pracy, jednak konkretna, często złośliwa odprawa ze strony Moniki powodowała, że rezygnował z dalszych prób flirtu.
Nie znaczy to, że kobieta stała się całkowicie aseksualna, zimna jak lód. Wciąż w sercu nosiła Marka, wciąż pamiętała jego czuły dotyk, ręce błądzące po jej nagim ciele, delikatnie pieszczące jej piersi, brzuch, wzgórek łonowy. Pamiętała język ukochanego, dotykający z czułością jej muszelki, zanurzający się pomiędzy wargi, usta ssące nabrzmiałą łechtaczkę. Pamiętała penisa, idealnie dopasowującego się do jej wnętrza, czuła go nieomal fizycznie.... Była kobietą, jej pragnienia były tak realne, chciała poczuć to znów....
Zawsze po takich wspomnieniach robiła się mokra, rozpalona. Wówczas, wieczorem, aby jej syn nie widział, masturbowała się w swoim pokoju, wyobrażając sobie członek Marka wchodzący głęboko w jej pochwę, poruszający się w jej wilgotnym wnętrzu, docierający do jej macicy, a potem tryskający w nią, wypełniający ją nasieniem po brzegi...
Zawsze jednak, po chwili szczytu i rozkoszy uświadamiała sobie, że to już było, że to przeszłość, która nieodwracalnie minęła, pozostając na cmentarzu odwiedzanym przez nią przynajmniej raz w miesiącu.
Teraz liczył się dla niej tylko syn, dziewiętnastoletni Piotr, coraz bardziej podobny, w miarę upływu lat, do swojego ojca. To jemu, teraz już, za miesiąc, maturzyście, poświęcała cały swój czas i całą swoją miłość. Miłość matki...
Rozmyślania Moniki przerwało trzaśnięcie drzwi w pokoju syna i szybkie kroki na schodach.
- Mamo, wychodzę do szkoły! - usłyszała.
Zostawiła swoją pracę w kuchni i szybko weszła do przedpokoju. Piotr właśnie sznurował buty.
- O której dzisiaj wrócisz?
- Mam nadzieję, że nie za późno. Obiecywałaś dziś na kolację łososia, a wiesz jak go lubię. Postaram się być przed wieczorem. Po szkole skoczę tylko na kółko dziennikarskie i wracam do domu – Piotr podniósł się i z uśmiechem spojrzał na Monikę.
„Boże, jaki on jest podobny do Marka” - pomyślała kobieta.
- No to pędzę mamo. Nie mogę się spóźnić – Piotr odwrócił się i podniósł teczkę.
- Piotrze, nie zapomniałeś o czymś?
Chłopiec popatrzył na matkę. No tak, od lat wychodząc z domu całował ją na pożegnanie. To był ich codzienny rytuał, a dziś, w pośpiechu, o mało co o nim by zapomniał. Monika wyglądała pięknie. Stała oparta o framugę drzwi patrząc na niego z czułością. Obcisły sweter podkreślał jej duży biust, a krótka czarna spódniczka sięgająca powyżej kolan odsłaniała cudownie kształtne nogi.
Na ten widok Piotr poczuł znajome mrowienie w lędźwiach. Zawsze tak się czuł, gdy dłużej obserwował matkę. Jego penis wyprężył się w spodniach.
„Jaka ona jest piękna” - pomyślał - „Jaka cudowna”.
- Tak Mamo, oczywiście, że zapomniałem.
Zbliżył się do Moniki, objął ją i przytulił. Poczuł jej jędrne piersi opierające się o niego, poczuł jej ciepło i miękkość. Jego podniecenie wzrosło. Naprężony członek boleśnie napierał na materiał spodni.
- Kocham Cię Mamo! - powiedział.
Kobieta poczuła intensywny zapach kosmetyków syna. Pachniał tak niesamowicie... Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ten sam zapach, którego kiedyś używał Marek. Jakby iskra elektryczna przeszyła jej ciało. Nie do końca uświadamiając sobie co robi przyciągnęła chłopca do siebie i pocałowała go w czoło. Piotr czując jej usta na twarzy jeszcze mocniej ją przytulił i uniósł głowę. Ich usta spotkały się.
- Co... - szepnęła Monika. Chciała powiedzieć: „Co Ty robisz?”, ale głos uwiązł jej w gardle.
- Mamo – usłyszała jak przez mgłę – Mamo pragnę Cię...
- Aaahh... - usta Moniki rozchyliły się bezwiednie.
Poczuła język Piotra na swoim. Nie myśląc o tym co robi, odpowiedziała na pocałunek. Ich języki splotły się w gorącym, namiętnym tańcu. W gorącym pocałunku mężczyzny i kobiety zapomnieli się oboje, a czas stanął w miejscu.
Piotr wpił się w matkę jak szalony. Oto całował ją, kobietę swoich marzeń, kobietę która była obiektem jego fantazji. Jego dłonie zsunęły się z pleców Moniki na jej kształtne pośladki. Poczuł je wyraźnie przez materiał spódnicy. Poczuł i zaczął pieścić, ugniatając coraz mocniej. Tak bardzo teraz pragnął więcej, jeszcze więcej...
Trudno powiedzieć, jak daleko by się posunął, Monika jednak opamiętała się. Odepchnęła syna.
- Stop! Przestań! Przestań natychmiast! Co ty wyprawiasz?! Jesteś chyba szalony!
- Prz... przepraszam – wyjąkał Piotr patrząc na matkę przerażonym wzrokiem.
- Nie przepraszaj, to też moja wina... Nie możemy.... To złe... Piotr, idź już do szkoły... Porozmawiamy jak wrócisz... Poważnie...
- Tak Mamo, porozmawiamy... Ja też muszę Ci coś powiedzieć...
- Dobrze, idź już... - kobieta ukryła spłonioną twarz w dłoniach.
Piotr odwrócił się i otworzył drzwi.
- Pa, Mamo, będziemy kontynuować, kiedy wrócę... - szybko wybiegł z domu.
- Uważaj na siebie – zawołała za nim Monika.
Stojąc w drzwiach patrzyła na syna, jak przebiegał przez ulicę. W głowie kłębiły jej się myśli. Na ustach czuła jeszcze smak jego ust, dotyk rąk na pośladkach, jego zapach.... Wiedziała, że to co się stało było złe, ale czuła też, że pocałunek syna ją podniecił. Czuła wilgoć wyciekającą z jej muszelki.... Całkiem wbrew sobie czuła narastające podniecenie....
„Boże, mój chłopiec całuje zupełnie jak dorosły mężczyzna” - pomyślała - „I te słowa na koniec... będziemy kontynuować... co on chciał powiedzieć?”
Zamknęła drzwi i wróciła do kuchni. Tego dnia miała wolne, nie musiała iść do banku, zaplanowała więc typowo kobiece zajęcia, pranie, sprzątanie, gotowanie.... To co się jednak przed chwilą stało, całkiem wytrąciło ją z równowagi, nie mogła się skupić na niczym. Pocałunek rozbudził w niej kobiecość, to co się zdarzyło przerażało ją, a jednocześnie, całkowicie wbrew woli, podniecało.
Nalała sobie lampkę koniaku, potem drugą, usiłując uspokoić myśli i ciało. Alkohol rozgrzał ją wewnętrznie, ale nie wyciszył rozbudzonej żądzy. Bezwiednie sięgnęła dłonią do łona. Poczuła jak jest wilgotna. Soki wyciekały z jej gorącej muszelki. Opierając się o kuchenny blat delikatnymi, okrężnymi ruchami zaczęła masować łechtaczkę. Zamknęła oczy, ciężko oddychała. Jak zwykle w takich sytuacjach próbowała sobie wyobrazić Marka, tym razem jednak jej podświadomość uparcie podsuwała jej widok Piotra. Jego usta, zapach, dłonie pieszczące jej nagie ciało...
Pieściła się coraz szybciej. Drugą ręką podniosła sweter i gładziła dorodne piersi. Wreszcie wsunęła dwa palce do pochwy i w tym momencie oczami wyobraźni ujrzała męskiego członka wchodzącego w nią, rozciągającego jej muszelkę. Członka Marka... Nie, nie Marka, Piotra!.. Marka... Piotra.... Piootraa....
- Mmmmmm.... aaaahhh.... - orgazm przyszedł bardzo gwałtownie.
Ciało kobiety wygięło się w łuk, osunęła się na podłogę. Soki wyciekały z jej rozpalonej muszelki na podłogę. Czuła się zbrukana, a jednocześnie spokojna. Przeżyta rozkosz uspokoiła ją. Monika wiedziała już, o czym porozmawia z synem...
Copyright (c) by latarnia morska
Koniec odcinka pierwszego - ciekaw jestem Waszych odczuć...
Skomentuj